Jak powietrze
Arne Hendriks/Monnik, Evacuation (Towards 8 Billion City), 2014, fot. CC BY-NC 2.0 Deed

21 minut czytania

/ Media

Jak powietrze

Iryna Slavinska

Każdy europejski kraj ma podobną historię: kiedy powódź, pożar lub wojna odcinają prąd, zrywają łączność komórkową i sygnał telewizyjny – radio wciąż nadaje. I dosłownie ratuje życia

Jeszcze 5 minut czytania

To całkiem normalne – nie zauważać powietrza. Dopiero kiedy przychodzi oddychać nicością, powietrze staje się czymś potrzebnym, zauważalnym, krytycznym. Brak definiuje pustkę – to, czego nie ma, staje się widoczne.

W moim przypadku działa to nieco inaczej. W pewnym momencie po prostu sobie uświadomiłam, że przestrzeń jest masą powietrza. Podobnie jak woda ma swój smak, swój opór, swój ciężar. Nie bez powodu o dusznych pomieszczeniach mówi się, że powietrze jest w nich „ciężkie”. Nie bez powodu przed burzą nawet otwarta przestrzeń „przygniata”. Przez masę powietrza, o której myślę, przepływają fale radiowe. W wielu dzielnicach Kijowa bardzo wyraźnie wyobrażam sobie ich trajektorie. Żelazobeton stanowi przeszkodę, dźwięk znika w zaułkach, słychać tylko biały szum.

Dla pokoleń moich dziadków i rodziców radio było ‒ i pozostaje ‒ niezwykle ważnym medium. Wychowywałam się w rodzinie, w której słuchało się radia, dlatego już w dzieciństwie nauczyłam się rozpoznawać ludzi po głosach, a niektóre intra starych audycji do dziś jestem w stanie poznać po pierwszym takcie. Pielęgnuję także zwyczaj słuchania transmisji z parlamentu – swoją drogą, to trwała i żywa europejska tradycja – śledzenia i przyswajania ze słuchu przebiegu posiedzeń i głosowań. Dzieci radia, takie jak ja, potrafią we właściwej tonacji zanucić sygnały wydawane przez system do głosowania „Rada”, zwłaszcza te odmierzające dokładny czas. Ale kiedy zaczęłam dorastać, w idylliczną radiową przestrzeń wdarły się zmiany.

Wraz z wejściem do Ukrainy rosyjskiego kapitału na początku XXI wieku zaczęły powstawać identyczne „bałałajki FM” z grającą non stop muzyką, przeważnie rosyjską. Z eteru zniknęło wszystko, co choćby przypominało stację informacyjną, nadawano coraz więcej programów rosyjskojęzycznych. Stacje państwowe z kolei stopniowo traciły zaufanie słuchaczy – częściowo w wyniku konkurencji ze strony „sympatycznych” prywatnych stacji muzycznych, częściowo w wyniku utraty niezależności przez media z powodu nasilającej się kontroli ze strony państwa. Mogło się wydawać, że radia już nikt nie słucha. Ale to nie tak. Radio trwało i przetrwało – jedni, wbrew przeciwnościom, je tworzyli, drudzy – go słuchali.

Ten akt czystej miłości został nagrodzony po 2017 roku, kiedy zaczęto wdrażać reformę i stworzono Suspilne Mowlennia (ukraiński publiczny nadawca telewizyjny i radiowy – przyp. tłum.), a jednocześnie odrodziło się zaufanie do radia. Gdy tylko na fale powróciło życie – interesujące głosy, atrakcyjne projekty i nieocenzurowane wiadomości – powrócili też ludzie po drugiej stronie odbiorników. Mam w związku z tym pewne wspomnienie: jechałam samochodem z otwartymi oknami, a powietrze wypełniały dźwięki hymnu płynące z moich głośników. Docierały do przechodniów, którzy się im przysłuchiwali. Był to Dzień Niepodległości, w radiu nadawano transmisję z parady. Jeszcze przedwojennej, jak to się teraz często mówi w odniesieniu do rzeczywistości sprzed 24 lutego.

Swobodny eter

Wypełniona falami radiowymi przestrzeń okazała się bezcenna, kiedy w Ukrainie pojawiła się fraza „rosyjska okupacja”. W tymczasowo okupowanych ukraińskich miastach Rosjanie usilnie starają się odizolować mieszkańców od informacji. Ludziom, którzy nie mają dostępu do wiadomości, nieco łatwiej – myślą okupanci – opowiadać bajki o tym, kto i co jest tutaj „na wsiegda”. Można jednak zerwać przewody sieciowe lub uszkodzić wieże telekomunikacyjne, ale nie można wypruć z powietrza radiowych fal. One nie znają granic, przemieszczają się swobodnie. Nie przypadkiem moi koledzy, którzy wyszli żywi spod okupacji, pomimo odmiennych perypetii i różnych współrzędnych geograficznych przywołują taki sam szczegół. Opowiadane wciąż i wciąż historie o radioodbiornikach, które chowali przed rosyjskimi żołnierzami w domach sąsiadów. Nocami, jeden po drugim, słuchali wiadomości, a rano przekazywali je innym. Odrobina wolnej informacji, która fruwa bez żadnych barier. Odrobina życiodajnego powietrza.

1 marca 2022 roku światowe media opublikowały sensacyjne zdjęcie kijowskiej wieży telewizyjnej stojącej w ogniu po rosyjskim ataku rakietowym. Jedna z najbardziej bolesnych scen, jakie widziałam. Wydawałoby się, że to tylko parę metrów metalu. Ale w moich oczach był to atak na znany z dzieciństwa krajobraz, najcenniejszy widok z okna. Nawet dziś, choć już od dawna tam nie mieszkam, traktuję ten rozciągający się z bloku na lewym brzegu Dniepru pejzaż jak własny. Tamtego dnia wrogowi zamarzyło się, by radio zamilkło, a kijowianie po pierwszym tygodniu inwazji utknęli w informacyjnej ciszy. Tak się nie stało. Sieć naprawiono. Ta odbudowana była wypełniona słowami wzajemnego wsparcia kolegów z różnych miast, takich jak Lwów, Winnica, Równe, Chersoń… Pełna lista byłaby długa.

Atak rakietowy na kijowską wieżę telewizyjnąAtak rakietowy na kijowską wieżę telewizyjną


Eter to lekka substancja. Jednak dopiero po 24 lutego uświadomiłam sobie, jak ciężka (i znacząca) jest podstawa tej lekkości, jej szkielet. Cała infrastruktura, „żelastwo”, przewody, anteny, piloty i przyciski dodają mu skrzydeł. Powietrze jest delikatne. Ale też niepowstrzymane.

Radio ratuje życie

Ostatnio często wracam myślami do badań na temat pracy różnych mediów w sytuacjach kryzysowych. Każdy europejski kraj ma podobną historię: kiedy powódź, pożar czy wojna odcinają prąd, zrywają łączność komórkową i sygnał telewizyjny – radio wciąż nadaje. I dosłownie ratuje życia. W ukraińskich realiach prawidłowość ta zyskuje status aksjomatu. To właśnie radio informowało o otwieranych na przedmieściach Kijowa korytarzach humanitarnych czy też o rozpoczęciu ewakuacji (a potem o jej przerwaniu, a potem o kolejnej próbie jej przeprowadzenia) cywilów z Mariupola. Takich wydarzeń wyliczyć można wiele, każde zostawiło ślad w pamięci prowadzących, którym przyszło informować o nich na żywo. Dobrze, jeśli wspomnienia dotyczą ogłaszania tych lepszych wieści. Być na antenie w dniu Zwycięstwa – wspaniała wizja, prawda?

Regularnie spotykam osoby, które w tym trudnym czasie słuchały bądź słuchają radia. Сo prawda nikt nie zna mojej twarzy, ale głosu nie zamaskuję. Jeden dziękuje za uspokajające tony w pierwszych dniach inwazji. Drugi za to samo krytykuje. Komuś innemu podoba się informacyjna intensywność. Jeszcze inny martwi się, że mniej jest rozmów na różnorodne tematy – nie ma obojętnych. Wraz z kolegami odczuliśmy to napięcie już w pierwszych godzinach, po omacku starając się uchwycić panujące wokół emocje. Czy to w porządku mówić o poezji? Puszczać na antenie muzykę klasyczną? Gotowych odpowiedzi nie było, bo takie pytania nigdy wcześniej nie padały.

Radio w Ukrainie

Nadawanie w Ukrainie rozpoczęło się w 1924 roku. 16 listopada tamtego roku o godzinie 19.00 w Charkowie przez nadajnik małej mocy wyemitowano pierwszą krajową audycję radiową. Do Kijowa, ówczesnej stolicy Ukraińskiej SRR, przeniosło się w 1934 roku. 1 stycznia 1992 roku ukraińskie radio całkowicie zaprzestaje nadawania programów z Moskwy. Pierwszy sezon ukraińskiego radia w formacie transmisji publicznej (Suspilne Mowlennia) rozpoczął się we wrześniu 2017 roku. Teraz ukraińskie radio to cztery publiczne kanały, które są nadawane 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu na falach ultrakrótkich, średnich, przez satelitę, a także w kablowych sieciach telewizyjnych i przewodowych sieciach radiowych na całym terytorium Ukrainy.

Przypominam sobie, jak na dzień przed rocznicą urodzin Tarasa Szewczenki w 2022 roku udało nam się zebrać grupę znanych Ukrainek i Ukraińców, przedstawicieli kultury, którzy przeczytali fragmenty z jego „Kobziarza”. Nie były to nagrania studyjne, wszyscy korzystali ze smartfonów lub dyktafonów, nagrywając tam, gdzie akurat się znajdowali. Niektórzy musieli w tym celu czekać na chwilę ciszy między ostrzałami. Zmontowaliśmy całość w noc przed emisją, mieliśmy jednak mnóstwo wątpliwości. Czy poezja kogokolwiek teraz obchodzi? Rzeczywistość zaskoczyła cały zespół. Co godzinę na antenie wybrzmiewały głosy artystów oraz prezenterów, czytających swoje ulubione wiersze. Zostaliśmy wówczas zasypani informacjami zwrotnymi o tym, ile sił dodała naszym słuchaczom potężna ukraińska klasyka. Wiele miesięcy później dostaliśmy wiadomość od kobiety z okupowanych przedmieść któregoś z miast na Kijowszczyźnie. Wspominała, jak podczas ostrzału artyleryjskiego leżała na podłodze ze słuchawkami w uszach, słuchając Szewczenki. Może akurat padły wtedy słowa: „Walczcie przeto – a zwalczycie!” (fragment z poematu „Kaukaz” – przyp. tłum.).

Piękne, nie fałszywe

Wojenne radio jest źródłem interesujących odkryć. Na przykład że wojna nie po raz pierwszy wkroczyła w życie redakcji i że w archiwum ukraińskiego radia można znaleźć zapiski naszych poprzedników, które dają nam wiedzę o tym, kto i w jaki sposób przygotowywał się wówczas do audycji. Najciekawiej czyta się o wpadkach związanych z pracą w wojennych realiach, jednakże uczucie ciekawości szybko ustępuje swego rodzaju lękowi. I nadziei, że nikt nie został wtedy za to rozstrzelany… Wojna sama w sobie stanowi wystarczające ryzyko, zwłaszcza w ZSRR czasów Stalina. Z dzisiejszej perspektywy szczególnie fascynująca jest dla mnie wizja jeżdżącego wzdłuż frontu pociągu radiostacji, w którym koledzy po fachu przygotowywali programy. Ten frontowy oddział radia nazywał się „Dniepr”. Zaś ukraińska (rządowa!) stacja nosiła imię Tarasa Szewczenki.

Na falach „Dniepru” w 1943 roku po raz pierwszy wybrzmiała skomponowana do słów Szewczenkowej ballady pieśń „Stękają, ryczą dnieprowe fale” [„Rewe ta stohne Dnipr szyrokyj”], znak wywoławczy radiostacji – choć nie wiem, czy już wtedy posługiwano się tym pojęciem. Wiem za to, kto zagrał tę melodię jako pierwszy – bandurzysta Andrij Bobyr, który po wojnie stanął na czele orkiestry instrumentów ludowych Ukraińskiego Radia. Wcześniej, w czasie wojny, był pilotem myśliwca. Pod adresem Chreszczatyk 26, gdzie mieści się siedziba Ukraińskiego Radia, wszyscy wiedzą, że Bobyr na froncie sam skonstruował sobie bandurę z duraluminium oraz części wymontowanych z gitar i mandolin. Obecnie instrument znajduje się w Muzeum Teatru, Sztuki i Kina w Kijowie. Ale podczas wojny muzyk ze swoją bandurą się nie rozstawał (w tym miejscu radiowcy chórem przypominają, że zabierał ją ze sobą do samolotu i razem latali na misje – bardzo to romantyczne).

Kiedyś, dawno temu nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego filmy o drugiej wojnie światowej ukazują ludzi w tak pięknym – nawet jeśli fałszywym ‒ wydaniu. Dlaczego na przykład kobiety, nie mając wówczas dostępu do pończoch, rysowały sobie ołówkami na łydkach imitację szwu. Albo, by wspomnieć inną popularną kliszę, dlaczego chodząc do pracy w czasie wojny, cały czas układały włosy i robiły makijaż? Po 24 lutego nie muszę już sobie wyobrażać, jak ówcześni radiowcy poprawiali garnitury, zanim zasiedli przed mikrofonami. Mogę o tym mówić z własnego doświadczenia. Codzienne rytuały są istotne chociażby jako wyraz stabilności – trzymamy się ich niczym palisady albo fosy otaczającej nasze nawyki. Wysepka z epoki „przedwojennej”, osobista równoległa rzeczywistość zwycięstwa. Duże znaczenie ma również pamięć ciała, jego praca i mechanika. Zgarbione ramiona powodują nacisk na płuca, przez co wdycha się mniej powietrza, przez co mówienie staje się znacznie trudniejsze. Praca przy mikrofonie wymaga możliwości i przestrzeni, by komfortowo usiąść lub stanąć, oddychać pełną piersią, uruchomić mimikę i zamaszyście gestykulować.

Na mnie osobiście mocno wpływa również stan wewnętrzny, który można skalibrować dzięki temu, co na zewnątrz. Wiem, jak makijaż albo śliczna bluzka, ulubiona biżuteria, ładna fryzura czy wygodne buty potrafią oddziaływać na głos. Dlatego nawet w schronie w środku nocy, kiedy Ukraińskie Radio transmituje na żywo z Nowego Jorku ‒ prosto ze sceny Metropolitan Opera ‒ „Koncert dla Ukrainy”, ja jako prezenterka staram się wyglądać „operowo”. W połowie marca 2022 roku jest to zadanie dosyć karkołomne.

Znajduję jednak w kosmetyczce czerwoną pomadkę, a w głębi duszy – odrobinę sił, by wyprasować koszulę, którą zakładam zamiast T-shirtu i swetra. Dodaje to mojemu głosowi nieco słonecznych nut, podczas gdy usiłuję myśleć o publiczności i zachować balans pomiędzy zapowiedzią chóru „Va, pensiero” z „Nabucco”, doniesieniami o kolejnych alarmach przeciwlotniczych a własnymi łzami i potrzebą opuszczenia od czasu do czasu studia, aby powstrzymać płacz.

Dawka spokoju i elastyczności

Ukraińskie Radio, podobnie jak cały kraj, żyje wojną od 2014 roku. Niektórzy spośród naszych kolegów zaciągnęli się do wojska już dziesięć lat temu, część z nich jedzie na front po raz drugi. To doświadczenie wpływa na cały zespół, choćby poprzez pierwsze wspólnie organizowane akcje crowdfundingowe czy inne wolontariackie inicjatywy – od frontowych koncertów do zbiórek na rozmaite wojskowe potrzeby. Dziś doskonale wiem, jak błyszczą oczy mijanej na korytarzu osoby, która radośnie oznajmia: „Właśnie zamknęłam zbiórkę i zapłaciłam za kamerę termowizyjną”. Wiem też, że w czasie przerwy obiadowej można zdążyć wybrać się do sklepu w sąsiedniej dzielnicy, by odebrać zamówionego przez przyjaciół drona – który, swoją drogą, idealnie mieści się w mojej składanej różowej shopperce, w czasach przedwojennych towarzyszącej mi podczas bardziej błahych zakupów.

Budynek Ukraińskiego Radia w Kijowie, fot. Iryna SlawinskaBudynek Ukraińskiego Radia w Kijowie, fot. Iryna Slawinska

Cenię spotkania z kolegami służącymi w armii. Jedno z nich – pierwsze po dwóch latach, króciutkie, wręcz migotliwe. Inne – jeszcze krótsze. Wszystkie – niech was to nie dziwi – wypełnione rozmowami na temat twórczych planów. Marzę, by ta przyszłość nadeszła. A jednocześnie uczę się jak najmniej planować. Każdą audycję na żywo z łatwością może odwołać alarm przeciwlotniczy. Dobrze, jeśli oznacza jedynie manewry szkoleniowe jakichś rosyjskich MiG-ów. Gorzej, jeśli to rakiety, które przez trzy‒cztery godziny latają nad Ukrainą, niosąc ze sobą śmierć. Oprócz śmierci nierzadko przynoszą także zmiany w bieżących planach. Okazuje się więc, że na harmonogram audycji może wpłynąć zarówno „Przez ostrzały całą noc nie spałem, nie dojadę do studia”, jak i „Padło światło, nie wejdę na antenę” albo „Zablokowali drogę, stoję w korku”. Potrzeba pewnej dawki spokoju i elastyczności.

Blackouty były dla radia doznaniem naprawdę wyjątkowym. Zeszłej zimy, a właściwie już późną jesienią, stało się jasne, jak bardzo zmienił się kontekst. Na ludzi pozbawionych elektryczności czeka szereg innych ograniczeń. Każdy miał swoje bingo – brak wody, ogrzewania, internetu, zasięgu sieci komórkowej. Jednak dla większości osób godziny bez prądu oznaczały utratę dostępu do informacji. Nie mogli ani włączyć telewizora, ani poczytać wiadomości na smartfonie. Wtedy właśnie nastąpiła nowa fala popytu na radioodbiorniki – wszyscy poszukiwali urządzeń zasilanych bateriami lub akumulatorami. Na kilka miesięcy to radio stało się głównym środkiem komunikacji. Sama pamiętam, jak uważnie słuchałam i wyczekiwałam informacji o odwołaniu alarmu w Kijowie – w domu wysiadło zasilanie i nie wiedziałam, czy można już wychodzić na zewnątrz. W tamtych dniach dobrze było mieszkać w radiowym studiu, choćby ze względu na dostęp do prądu i internetu. Sama nigdy w nim nie nocowałam, ale właśnie od tamtego czasu trzymam w mojej szafce w biurze bieliznę na zmianę, zapasowe ubrania na dzień czy dwa, koc, nową szczoteczkę i pastę do zębów oraz inne środki higieniczne. Mam wielką nadzieję, że nigdy się nie przydadzą, a moja nadmierna przezorność stanie się kiedyś przedmiotem żartów.

Koledzy z innych krajów często proszą, by pokazać im, jak wygląda studio radiowe w schronie – oni zazwyczaj nazywają to miejsce „bunkrem”. Niekiedy wyczuwam ich niemal dziecięcą ekscytację i ciekawość wywołaną możliwością zobaczenia czegoś absolutnie niezwykłego. Nie jestem pewna, czy udaje się sprostać ich oczekiwaniom – studio to studio, nie ma w nim niczego nadzwyczajnego. Stół, krzesła, szczelne podwójne drzwi, mikrofony, konsoleta, komputery, miksery z faderami, ekrany, interfejsy. Wszystko całkiem zwyczajne, choć, owszem, w niezwyczajnych okolicznościach. Podejrzewam, że koledzy życzyliby sobie czegoś bardziej spektakularnego. Może głębszych podziemi, grubszych drzwi, bardziej ponurych ścian i sufitów? Tymczasem jest tu raczej schludnie, mamy działające Wi-Fi i dobrze wyposażone stanowiska pracy. Stąd nadajemy, przeprowadzamy zdalne zebrania, tutaj pijemy kawę, a nawet się śmiejemy.

Nie wiem, na ile ten obraz odpowiada wyobrażeniu o tym, jak powinno wyglądać miasto w stanie wojny. Moje miasto w stanie wojny znajduje w sobie siłę, by uśmiechnąć się do baristy, odbierając gorący napój po długo obowiązującym alarmie. Moje miasto w stanie wojny zabiera ze sobą do schronów gry planszowe. Moje miasto w stanie wojny podczas blackoutów chodzi słuchać wykładów online do pobliskiego kiosku, którego właściciele zamontowali agregat i nie przeganiają sąsiadów przychodzących z laptopami. Moje miasto w stanie wojny wsłuchuje się w powietrze, nasłuchuje brzmienia przestrzeni.

Niewidzialne nici

Ale najważniejszym odkryciem związanym z radiem czasu wojny jest dla mnie poczucie niezwykle bliskiej obecności odbiorców, oddechu i uwagi każdej słuchaczki i każdego słuchacza. Jak to możliwe? Zapewne dzięki tym samym niewidzialnym niciom, które nas ze sobą wiążą. Nie może być inaczej, kiedy docierają do ciebie wspomnienia tego, jak twojego głosu słuchano potajemnie nocami podczas okupacji albo w słuchawkach w czasie ostrzału. Wspomnienia tego, jakie reakcje w punkcie kontrolnym w pierwszej dobie inwazji wywoływała legitymacja prasowa wraz z tymi najdroższymi słowami: Suspilne, Ukraińskie Radio, Radio Kultura. Wspomnienia tego, jak ktoś przez dwa dni w drodze słuchał wyłącznie radia, bo wszystko inne milczało – muzyczna „bałałajka FM” w czasie wojny nie przynosi ratunku. Jak twój głos wybrzmiewał podczas powodzi po wysadzeniu przez Rosjan zapory Kachowskiej Elektrowni Wodnej i jak miejscowi opowiadali o tym twojemu znajomemu reporterowi. Twój głos słyszą ludzie żyjący pod okupacją, a radio jest dla nich jednym z nielicznych łączników z ojczystą ziemią, przypomnieniem, że jesteśmy obok i wkrótce znów będziemy razem. To właśnie twój głos odzywa się w samochodzie żołnierzy, którzy wyruszają na misję i piszą coś w stylu: „Jadę przez Bambas, słyszę cię w radiu”. Chciałabym ten głos ze środka wojny puścić w eter, pozwolić mu wybrzmieć i mówić w pierwszej osobie, stworzyć warunki, w których byłoby to łatwe i wygodne… Swoją drogą, czy słowa „wojna” i „wygodnie” mogą w ogóle sąsiadować ze sobą w jednym zdaniu?

Podążając za tą refleksją: swego czasu w Radiu Kultura wpadliśmy na pomysł nagrywania esejów radiowych – tekstów żołnierzy w ich autorskim wykonaniu. Na razie projekt jest jeszcze w powijakach, ale to nie pierwsza nasza próba pracy z podobnymi materiałami. Każdego roku nasz zespół nagrywa wojskowych poetów i prozaików czytających swoje utwory. Zdarza się, że takie odczyty zamieniają się w pełnoprawne wieczory poetyckie na antenie, jak miało to miejsce podczas Książkowego Arsenału w 2023 roku. Niektóre nagrania, niestety, emitowane są już pośmiertnie. Nie sposób zapomnieć, jak podczas pożegnania z zabitym na wojnie poetą i żołnierzem Maksymem Krywcowem przez zimne kijowskie powietrze niósł się jego głos, jego poezja – dokładnie ta, którą swego czasu nagrał dla Radia Kultura.

Chciałabym, by głosy żywych w eterze nie stawały się głosami tych, których słyszymy post mortem.

Radio ma już sto lat. Ukraińskie Radio też 16 listopada świętowało ten jubileusz. Podobne rocznice obchodzone są i globalnie: motywem przewodnim przypadającego 13 lutego 2024 roku Światowego Dnia Radia było stulecie tego medium. Jest w tych liczbach pewien paradoks i silny ładunek ironii, przynajmniej ja je odczuwam. Dlaczego? Bo już od bardzo dawna próbuje się złożyć radio do grobu jako medium „stare”, mające zostać zastąpione przez coś innego. Tymczasem w miejsce mody na wideo stopniowo przychodzi moda na internetowe formaty audio – podcasty… które ewoluują w kierunku streamów i próbują swoich sił live, a więc w eterze. Czas płynie, a radio rozbrzmiewa – w takiej czy innej formie. Można szukać przyczyn szalenie pragmatycznych (radio działa bez elektryczności, nawet w ekstremalnych sytuacjach) albo bardziej irracjonalnych (to, co słyszymy i czego się dosłuchujemy, jest bardziej intymne od tego, co widzimy) – wszystkie wyjaśniają coś, nie wyjaśniając zarazem niczego.

Bo to po prostu coś w powietrzu. Jak miłość.

Przetłumaczyła Katarzyna Fiszer