„Ameryka”, reż. Jan Klata
fot. Thomas Aurin/Schauspielhaus Bochum

„Ameryka”, reż. Jan Klata

Olga Święcicka

Klata w Ameryce nie był. Nie musiał. Ma ją za rogiem swojego domu, w radiu, w kinie, w centrum handlowym. I wyjątkowo się jej boi

Jeszcze 2 minuty czytania

Bochum. Górnicze miasto w Zagłębiu Ruhry, 300 tys. mieszkańców, dwa teatry, jedna linia metra, równe chodniki. Jan Klata. Niedbały irokez, wojskowy mundur, błysk w oku. W niemieckiej prasie szczególnie komentowany jest undergroundowy wygląd polskiego reżysera. Budzi niepokój – tym bardziej, że premiera jego „Ameryki” według Kafki przypadła na dwa dni przed 1 maja, który w Niemczech jest świętem punków i rewolucji. A właśnie rewolucji w konserwatywnym, małym mieście, boją się najbardziej. Co prawda, od kiedy z początkiem sezonu zmienił się dyrektor Schauspielhaus, mieszkańcy Bochum mieli czas, żeby oswoić się z nową, niezależną wizją teatru. Jednak do tej pory gościli tylko spokojnych, oswojonych reżyserów, a Klata nie dość, że przyjechał z dzikiej Polski, to jeszcze zabierał się za Kafkę. Ich Kafkę.

Niemcy o Klacie (1)

„Polski reżyser Jan Klata nigdy nie był w Ameryce. W związku z tym jego spojrzenie na tamtejszą rzeczywistość jest niezakłócone. Zauważa to, co najważniejsze: kulturowe stereotypy, obietnice zbawienia, różnice społeczne w kraju, w którym wszystko powinno być możliwe. Razem z dramaturgiem Olafem Kröckiem przełożył powieść Kafki na sztukę, która nie daje chwili wytchnienia. Fantazja, z jaką potrafi grać zespół teatru w Bochum, została dobrze przyjęta.”
Britte Heidemann
[www.derwesten.de]

Pierwsza scena „Ameryki” to test na zaufanie. Publiczność siedzi niespokojna, kurtyna w górę, pokazują się gołe pośladki, para z pierwszego rzędu wychodzi. Dalej jest jeszcze mocniej.
Na scenie widzimy wielki, papierowy statek. Na górze stoją mężczyźni w strojach do footballu amerykańskiego i żują ostentacyjnie gumę. Na dole Karl Rossman w charakterystycznym, Chaplinowskim kapeluszu i staromodnym garniturze. Jako jedyny w inscenizacji Klaty nawiązuje do estetyki Kafkowskiego bohatera. Strój podkreśla jego niewinność, jest manifestacją pochodzenia i poglądów, z których w trakcie przedstawienia powoli będzie odzierany – wraz z ubraniem. Póki co, jest świeży i zagubiony, stojąc przed przytłaczającym go statkiem i trzymając nagiego maszynistę za rękę. Ameryka jest dla niego zagadką.

Franz Kafka, „Ameryka”, reż. Jan Klata.
Schauspielhaus Bochum, premiera 28 kwietnia 2011

W nowym świecie wita go jego wujek – kapitan drużyny rugby, który ciamkając niemiłosiernie, wypowiada fragmenty słynnego przemówienia Baracka Obamy. „Yes, you can”. Jeszcze kilka budujących sloganów i rozbrzmiewa fragment hitu „Empire State of Mind” (Jay-Z i Alicia Keys). Młoda publiczność podłapuje melodię, ktoś nuci, ktoś się zaczyna rytmicznie ruszać, pan obok mnie ostentacyjnie chrząka. Jest bardzo amerykańsko.

Niemcy o Klacie (2)

„Początkowo komiksowa estetyka świetnie się sprawdza. Aktorzy raz wyrzucają z siebie lakoniczne i bardzo zrytmizowane dialogi, poruszając się nerwowo po scenie, to znów zwalniają. Groteskowe kostiumy dodatkowo wyjaskrawiają komiksowy charakter przedstawienia. Niestety, komizm znika w przydługiej scenie hotelowej, w której aktorzy, tańcząc egipskie tańce, wyglądają po prostu głupio. W ostatniej scenie w Teatrze Oklahoma, kiedy słyszymy piękne zdanie «Dopiero teraz Karl zdał sobie sprawę z wielkości Ameryki», reżyser stwarza przed nami ulotny obraz obracającej się wśród śmiechów planety. Mimo to, w dużej mierze to prawdziwie kafkowski teatr.”
Regine Müller
[www.nachtkritik.de]

W inscenizacji Klaty na darmo można szukać typowego, zagadkowego, Kafkowskiego klimatu. Nie ma mrocznych korytarzy i niekończących się schodów. Historia Karla Rossmana – 16-letniego Niemca, który ma dziecko ze służącą i w związku z tym zostaje wysłany przez rodziców do Ameryki – przedstawiona jest w formie komiksu w rysunkowych dekoracjach. Popartowa konwencja mocno trzyma w napięciu, pokazując dotąd nieznanego Kafkę. Obrazkowe sceny następują po sobie w szalonym tempie, nie dając widzowi chwili na nudę. Gra jest dynamiczna, zmechanizowana, przypominająca kreskówki, w których ktoś cały czas goni, mimo że nikt nie ucieka. Wszystko odbywa się w rytm amerykańskich szlagierów, które rozpalają publiczność.
Do tego – jak na Kafkę – jest wyjątkowo zabawnie. Kolejne przygody Karla Rossmana to przerysowane skecze, w których co i rusz ktoś się potyka, ktoś na coś wpada, komuś widać majtki. Inscenizacja utrzymana w bardzo niemieckim, slapstickowym stylu, zatrzymuje na pewno niejednego konserwatywnego malkontenta w fotelu. Śmiech widzów napędza kolejne obrazy, które dzięki świetnej scenografii Justyny Łagowskiej wręcz wybuchają na scenie. Papierowe dekoracje, jak w książkach dla dzieci, otwierają się w całej okazałości, by za chwilę z hukiem upaść.

fot. Thomas Aurin/Schauspielhaus Bochum

Pikanterii dodają amerykańskie symbole, które co chwila puszczają do nas oko. U Klaty wszystko jest „super”, „mega”, nowy kontynent pokazany jest z prześmiewczej perspektywy, groteskowo. Jeśli bar, to w przyczepie kempingowej na pustyni ze sznurem koralików zamiast drzwi. Jeśli ozdoba ogrodowa, to plastikowe, różowe flamingi. Jeśli pomnik, to Ronalda McDonalda.

Niemcy o Klacie (3)

„Hermetyczny, a zarazem precyzyjny, język Kafki niełatwo przenieść na scenę, nie zubażając go. Możliwe nawet, że Kafka jest przeciwieństwem teatru, akcji, dialogów i dramaturgii. Niemniej Klacie udało się zrobić z niepokojącego tekstu Kafki «komiksowy teatr».”
Regine Müller
[www.nachtkritik.de]

Klata na stworzoną przez Kafkę wizję Ameryki nakłada swoją kliszę. Kliszę Europejczyka, którego dziedzictwo jest pożerane przez prymitywną, konsumpcyjną kulturę Stanów Zjednoczonych. Klata nigdy w Ameryce nie był. Nie musiał. Ma ją za rogiem swojego domu, w radiu, w kinie, w centrum handlowym. I wyjątkowo się jej boi.
Niemcy słusznie obawiali się reżysera punka, Klata rzeczywiście robi na scenie rewolucje. Tylko że jego rewolucja ma nieco truskawkowy posmak. Niby ostro i walecznie, ale jednak cały czas jest słodko i zabawnie. Reżyser podaje swój antykapitalistyczny światopogląd w bardzo ładnym pudełku z kokardką, nie dziwne więc, że publiczność ochoczo temu przyklaskuje. Kto by chciał słuchać o zagrożeniach, żądzy władzy i okrucieństwie, kiedy można po prostu kolejny raz kopnąć się w tyłek i z uśmiechem pójść dalej. Albo z hukiem zamknąć kolejną kartkę w naszej książeczce-scenografii, by zapomnieć o problemach okrutnego świata.

fot. Thomas Aurin/Schauspielhaus Bochum

„Ameryka” Kafki to studium upadku człowieka, obraz wyzyskiwanego społeczeństwa, próba zmierzenia się z kapitalizmem. „Ameryka” Klaty to odbitki prawdziwego życia; uwspółcześnione wizję z muzyką w tle. Oczywiście to świadoma gra z widzem, nawiązująca stylem do programów MTV czy amerykańskich komedii. Brakuje tu jednak wyraźnego momentu, który by tę konwencję przełamał, w którym reżyser przestałby mrugać oczkiem i pokazał prawdę. Można by za taką uznać finałową scenę, kiedy upadają już wszystkie cukierkowe dekoracje i Karl staje przed obliczem ziemi sam ze sobą. Wydaje się jednak, że na suspens jest już wtedy za późno. Być może „Karl zrozumiał wtedy wielkość Ameryki”, jak mówi głos z offu. Ale publiczność raczej nie miała już szansy.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).