Historia sporu:
tekst Jakuba Banasiaka o latach 90.
polemika Karola Sienkiewicza
odpowiedź Kuby Banasiaka (poniżej)
ciąg dalszy?
Krotochwilny tytuł krótkiego tekstu Karola Sienkiewicza z moim nazwiskiem w tytule sugeruje, że znajdę w nim jeśli nie krwawą polemikę, to przynajmniej słuszną porcję jadowitej ironii. Niestety – żartów starczyło Sienkiewiczowi tylko na pierwszy akapit. Czytam więc dalej, ale dalej jest tylko... zadziwiająco.
M. Maciejowski / dzięki uprzejmości
Galerii Raster.Okazuje się bowiem, że kolega Sienkiewicz – po rytualnych przytykach – przystępuje do wyliczania moich tez, z którymi się... zgadza. „Pod wieloma diagnozami Banasiaka podpisuję się obiema rękami” – pisze Sienkiewicz. „To prawda, tak zwane Społeczeństwo miało sztukę krytyczną gdzieś powyżej nóg, a poniżej pleców, i bynajmniej nie było tu żadnego dialogu” – czytamy. „Sztukę odrzucały też elity, jak słusznie zauważa Banasiak” – to znowu mój polemista.
O co tu chodzi? Aby się dowiedzieć, czytam trzy przydługie akapity, w których Sienkiewicz nieco się zapomina i raczy Czytelników socjologiczno-politologicznymi analizami plus garścią bliżej niesprecyzowanych refleksji. Ani śladu polemiki w polemice. Ale, ale... to już koniec! Sienkiewicz życzy mi jeszcze, żebym zszedł na ziemię (?), po harcersku pozdrawia (??), poucza, że „zajmując się rozkładem plam – czy to na płótnie, czy to na słońcu – tracimy proste fakty z pola widzenia” (???) – po czym kończy swój tekst.
Wracam więc do początku, szukam dalej – i chyba mam. Z tego, co rozumiem, Sienkiewiczowi idzie o to, że „sztuka krytyczna jak najbardziej ma swoich kontynuatorów, tyle że może nie są już oni artystami”. Brawurowa repeta, zważywszy, że szło mi o brak kontynuacji właśnie na planie artystycznym. I dalej: „Zmiany społeczne pewnie dokonałyby się i bez artystów, ale nie zapominajmy, że i oni mieli w nich znaczący – chociaż trudny do uchwycenia w liczbach – udział”. Bardzo przepraszam, ale albo jedno, albo drugie – albo te zmiany dokonałyby się i bez artystów, albo przy ich koniecznym udziale. Sienkiewicz asekuruje się frazą o „udziale trudnym do uchwycenia w liczbach”, jakby zapomniał, że kilkanaście linijek wcześniej napisał dosadnie i jednoznacznie: tak, sztukę odrzucały i elity, i społeczeństwo. No to skoro odrzucały, to jakże ta odrzucona sztuka miała na nie wpłynąć? Ano pewnie tak, że trudno to uchwycić w liczbach. Naiwnie zakładałem, że tytułowy „prztyczek w nos” to będą jednak racjonalne argumenty na poparcie tezy, że po sztuce krytycznej pozostało coś więcej niż nobliwi klasycy i spiżowe dzieła, „może i trochę naiwne, i przyprószone muzealnym kurzem” (znów pełna zgoda!). Tymczasem Sienkiewicz serwuje mi (a przede wszystkim Czytelnikom) enigmatyczną konstrukcję, że wprawdzie nie wiadomo, jak i czy na pewno, ale sztuka krytyczna miała chyba wpływ na przemiany społeczne, choć do końca nie wiadomo, bo przecież ta sama sztuka nie zajmowała ani elit, ani mas...
Sienkiewicz zdaje się też mieć uwagi – nazwijmy je nieco na wyrost – metodologiczne. Pisze: „Banasiak rozpatruje «Sztukę polską» jako rozwijający się linearnie, autonomiczny twór, w ramach którego dochodzi do przepychanek i zmian u steru władzy, czy to w bez-czasie, czy to w czasach równoległych”. Szkoda, że ironizuje akurat w tym punkcie, bo w konsekwencji traci szansę na opowiedzenie własnej, polemicznej z moją – a jakże! – narracji. Bo skoro już pochyla się nad moim tekstem, oczekiwałbym, że przedstawi własny opis bez-czasu (będę się upierał) lat 90. Zakwestionuje moją tezę mówiącą, że lata 90. – moment całościowej zmiany wszystkich parametrów państwa – były czasem próżni, którą „wystarczyło” wypełnić dużymi narracjami; i w związku z tym – że pole sztuki to także przestrzeń władzy i walki o uznanie; że – owszem – sztuka rozwijała się wtedy linearnie, za to dziś przypomina nachodzące na siebie płaszczyzny. Szkoda, że Sienkiewicz pomija to zasadnicze rozróżnienie, dzięki czemu może imputować mi, że także obecną sztukę postrzegam „linearnie”.
Mówiąc obrazowo: polska sztuka w bardzo krótkim czasie przeszła z przednowoczesności (swoistego „stanu natury”) do ponowoczesności, być może gubiąc po drodze treść, czyli instytucjonalne i intelektualne osiągnięcia wypracowane przez nowoczesność właściwą państwom zachodnim. No, ale to już zupełnie inna rozmowa, której w tym wypadku nie sposób jednak zainicjować – a szkoda, bo jest o co się spierać. Niestety, zamiast całościowych rozpoznań ujętych w ryzy metodycznej polemiki dostaliśmy od Sienkiewicza michałki i ckliwe kawałki o „zmianie”.