Festiwal Zdarzenia ma nie tylko służyć za przegląd twórczości młodych twórców ze szkół artystycznych, ale też zderzać ze sobą różne prądy, pomysły, sposoby myślenia o sztuce. Wreszcie, jak sama nazwa wskazuje, prowokować ma zdarzenia nowe, nietypowe, przełamujące schematy i konwencje. Ma wywołać twórczy ferment, inspirować artystów do własnych poszukiwań, do podejmowania ryzyka. Tyle w teorii – praktyka jak zwykle pisze własne scenariusze.
Jury XII Międzynarodowego Festiwalu Zdarzenia im. Józefa Szajny w Tczewie nagrodziło mianem Grand Prix przedstawienie „Projekt 3 siostry”, stworzony w duchu innych spektakli przygotowywanych przez studentów Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu (filia PWST w Krakowie). Spektakl dość frywolnie czerpiący z dramatu Czechowa (w swojej strukturze zbliżony do dużo lepszego zresztą „Hamleta” z tej szkoły), nagrodzony został za samodzielną pracę Agnieszki Bednarz, Pauliny Jóźwickiej, Katarzyny Kostrzewy – reżyserek, scenografek i aktorek tego przedstawienia, oraz za „klarowne, twórcze, emanujące ludzką i sceniczną energią” przygotowanie spektaklu.
XII Międzynarodowy Festiwal Zdarzenia
im. J. Szajny, Tczew, 2-4 września 2011Ex aequo pierwsze, czyli de facto drugie nagrody, otrzymały produkcje „Zima w Czerwieni” Grupy Verte oraz „Kwartet dla czterech aktorów” Akademii Teatralnej w Warszawie i Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, zaś nagrodą specjalną (wyjazd na Roma Teatro Festival do Rzymu) uhonorowano „Dilemmę” Państwowego Uniwersytetu we Włodzimierzu z Rosji. W uzasadnieniu werdyktu podkreślono samodzielną pracę twórczą nagrodzonych. Niejako w opozycji do nagrodzonych przedstawiono zaś dokonania studentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku (filia warszawskiej Akademii Teatralnej), których spektakle, choć według jurorów warte dostrzeżenia, uznano za szkolne i naznaczone piętnem uczelnianych profesorów.
Właściwie można by w tym miejscu pochylić się nad nagrodzonymi, szerzej skomentować werdykt, zakończyć tekst jakąś mniej lub bardziej dźwięcznie brzmiącą puentą. Jednak marginalizacja szkoły z Białegostoku, której adepci od lat zapewniają wysoki i wszechstronny poziom produkcji pokazywanych nie tylko na Zdarzeniach (a tczewską imprezę traktują bardzo serio), wydaje mi się niesprawiedliwa. Ośrodek białostocki nie od dziś jest motorem napędowym tego festiwalu i nieprzypadkowo w tym roku po raz kolejny go zdominował, bowiem pięć z czternastu konkursowych propozycji przyjechało do Tczewa właśnie z Białegostoku (szósty spektakl wydział lalkarski z Białegostoku prezentował poza konkursem).
Siłą spektakli ze szkoły w Białymstoku jest ich różnorodność. Aktorzy animują przedmioty („W kółko”, „Salome”, „Guzik”), lalki („Undersen”, „Piti Pą Tą”), grają w planie żywym („Białe małżeństwo”, „Piti Pą Tą”). Na szczególną uwagę zasługuje właśnie „Piti Pą Tą”, realizowany przez studentów III roku. To wycieczka do świata Witolda Gombrowicza, oparta na jego „Operetce”. Choć spektakl jest wierną adaptacją dramatu, dzięki przemyślanej żonglerce technikami aktorskimi udało się realizatorom zespołowo reżyserującym spektakl przekazać esencję Gombrowiczowskiego humoru. Jest tu miejsce na groteskową, prowadzoną grubą kreską grę aktorów, zamaszyste kroki, przerysowane gesty, modulowane głosy. Jest też maskarada, podkreślona białymi maseczkami, jakie noszą Fior, Szarm i Firulet, oraz pianista ubarwiający spektakl muzyką na żywo (od standardów muzyki poważnej po aranżacje jazzowe). Jest komizm słowny i sytuacyjny.
Cały spektakl utrzymany został w konwencji teatru jarmarcznego, w czarno-białej kolorystyce, z parawanem na środku sceny, za którym chowają się i przebierają aktorzy. Każdy z nich odgrywa kilka postaci, grając w planie żywym (Szarm, Firulet, Fior), animując lalki (książę i księżna Himalaj) lub łącząc jedno z drugim (Albertyna ma głowę i dłonie aktorki oraz maleńkie ciałko lalki, zaś złodziejaszki Szarma i Firuleta to pacynki). Zmanierowane towarzystwo wyższych sfer sili się na francuszczyznę, bezkrytycznie przyjmuje modę, zadowala pozorem, wykazując zupełną ignorancję dla przedmiotu sprawy („moda jest czasem” – stwierdza mistrz Fior, „no czasem jest” – przyznaje książę Himalaj).
Prowadzona niezależnie od kwestii mody rywalizacja Szarma i Firuleta o kobiece wdzięki, jest na tyle wyrównana, że jeden i drugi posunąć się muszą do przebiegłego podstępu i użycia złodziejaszków. Obaj, zamiast mody, tak naprawdę wyznają kult ciała i nagości. Opowieść o fałszywych wartościach i grze pozorów, w wykonaniu aktorów z Białegostoku jest żywa – przede wszystkim dzięki umiejętnemu stopniowaniu tempa, nagłym zwrotom akcji, zaskakującym pomysłom (np. przyczepione do butów aktorów lalki służby księcia Himalaj, zapamiętale pucują buty Fiora „ozorami”, bo glanc im się skończył) i przerysowanej, koturnowej, ale nieprzesłodzonej grze aktorskiej.
W podobnym stylu rozgrywane jest „Białe małżeństwo” według słynnego tekstu Tadeusza Różewicza. Spektakl dyplomowy studentów IV roku, przygotowany prod okiem założyciela szkoły w Białymstoku, profesora Krzysztofa Rau, jest precyzyjną, drobiazgową analizą psychicznego i fizycznego dojrzewania Bianki. Dziewczyna sposobi się do zamążpójścia z potężnym bagażem lęków i obaw wynikających z niewiedzy. Wspólnie z siostrą Paulinką stara się poznać istotę aktu seksualnego, zrozumieć swoją rolę w zaistniałej sytuacji.
Dramat dojrzewającej panny rozgrywa się w umownej przestrzeni XIX-wiecznego dworku szlacheckiego, a jego przekaz jest uniwersalny. Sfera erotyczna wtedy i dzisiaj pozostaje silnie stabuizowana. Życie codzienne bohaterów przypomina nastrojem sztuki Antona Czechowa – obie dziewczynki starają się przełamać charakterystyczne u Czechowowskich bohaterów bezproduktywne trwanie i zawieszenie w próżni. Katarzyna Grajlich wyposaża postać Bianki w niezwykle drażniącą manierę wzorowej uczennicy, skrępowanej, zasznurowanej wręcz zakazami i nakazami. Jej siostrzyczka (Małgorzta Paprocka) to roześmiane, śmiałe, psotne i po pensjonarsku infantylne dziewczę. Obie wyjęte są ze świata dorosłych, chociaż Paulinka podlega regułom obejmujących, poza Bianką, wszystkich bohaterów.
Reżyser dosłownie zrealizował sugestię z didaskaliów Różewicza i dla każdej postaci poszukał jej zwierzęcego ekwiwalentu – prawdziwej, skrywanej pod maską pozorów natury. Bianka w swoich erotycznych wizjach, w osobie Ojca widzi buhaja z wielkim penisem na czole, narzeczony Beniamin okazuje się zającem z dwoma penisami w miejscach uszu, zaś Dziadek to obleśny indor z przyrodzeniem zamiast nosa. Kobiety mają maski kwok, gęsi czy suki. Barwny konglomerat wyrazistych postaci (niektóre naznaczone są dodatkowymi cechami – Dziadek Błażeja Piotrowskiego porusza się ptasim krokiem i gulgocze bez maski) nie przysłania dramatu Bianki, która stopniowo wycofuje się z kobiecości, nie rozumiejąc jej, ale budując jej karykaturalnie wyolbrzymioną, demoniczną wizję ze strzępów informacji. Ostatnie słowa Bianki skierowane do świeżo poślubionego męża – „jestem... jestem twoim bratem” – są tu wyrazem ostatecznej rezygnacji z groźnej, niezrozumiałej erotyki, efektem elementarnej niewiedzy, klęską tradycyjnego modelu rodziny i skutkiem stygmatyzowania sfery erotycznej.
Oba wymienione spektakle to wierne realizacje tekstów dramatycznych, jednak aktorzy Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku sięgają również po inne środki. W „Salome” aktorka Anna Rakowska nawiązuje do bibilijnej historii śmierci Jana Chrzciciela w literackim ujęciu Oskara Wilde'a. Nie zaspokojona żądzą zemsty i zarazem oszalała z miłości Salome, raz po raz unicestwia ukochanego i przeklętego Jokanaana. Jego postać lepi z gliny, by zaraz oderwać mu głowę, tworzy ją z jakichś szmatek i wiesza na sznurze, śpiewając niezrozumiałe pieśni. Mord na ukochanym powtarza niczym refren tej samej obłąkańczej piosenki. Nieważne, czy ma pod ręką glinę, bandaże, czy kawałek sznurka – Jokanaan musi umrzeć.
Z kolei w spektaklu „W kółko” duet Paula Czarnecka – Natalia Zduń odwołuje się do ludycznego motywu winy i kary. Dwie siostry zmuszone są tańczyć bez opamiętania – to kara za doprowadzenie do śmierci mężczyzny, którego kochały. Szczegóły zbrodni przybliżają, śpiewając staropolskie pieśni ludowe. W prostej, „wiejskiej” scenerii – za pomocą płotu, kilku garnków, koszuli – starają się odtworzyć przebieg zdarzeń, by zmienić zakończenie. Tu również, jak w „Salome”, na uwagę zasługuje przede wszystkim pomysłowa animacja zwyczajnych przedmiotów – firanka zmienia się w welon i niemowlę, płot okazuje się bramą, oknem czy domem, garnki na płocie stają się głowami sąsiadek, a koszula animowana przez obie aktorki jest również ich ukochanym. Za pomocą gestów i zwyczajnych przedmiotów Czarnecka ze Zduń tworzą teatr wyobraźni.
Po lalki w bardziej klasycznym wydaniu sięgają Alicja Pietruszka i Magda Roma Przybylska w przedstawieniu „Undersen”, inspirowanym życiem i twórczością Hansa Christiana Andersena. Obie animują wielką lalkę, przypominającą z wyglądu duńskiego pisarza. Aktorki za pomocą własnych rąk, dyskretnie poruszają nogami, rękami i głową lalki w taki sposób, by widz ulegał iluzji, że lalka porusza się sama. Spektakl nawiązuje do licznych twórczych niepowodzeń Andersena (rozrzucone kartki z zapiskami) oraz jego baśni („Czerwone buciki” – na nogach aktorek, „Brzydkie kaczątko” – w technice origami, „Dzielny ołowiany żołnierzyk” – płonąca tancereczka w sercu lalki). Niezwykle plastyczny, pozbawiony słów, kilkunastominutowy pokaz lalkarskiego kunsztu, jest również formą teatru w teatrze – w brzuchu dużej lalki znajduje się jej marionetkowa miniaturka, umieszczona na modelu takiego samego tapczanu jak ten, na którym siedzi lalka Andersena.
Spektakle Wydziału Sztuki Lalkarskiej z Białegostoku w dużej mierze wyrastają ze szkolnych praktyk, większość prezentowanych w Tczewie propozycji powstała w ramach zaliczeń przedmiotu lub kolejnego roku. To jednak, wbrew twierdzeniu jury, naprawdę nie jest okoliczność obciążająca na festiwalu skierowanym do szkół artystycznych.