Austriackie marzenie

Austriackie marzenie

Monika Rogowska-Stangret

Debiutancka powieść Jelinek to doskonała książka na urlop, nie obciąża tragediami, wesoło i lekko płyniemy przez tekst. Dopóki nie stanie nam ością w gardle

Jeszcze 2 minuty czytania

„jesteśmy przynętą kochanie!”, debiutancka powieść Elfriede Jelinek z 1970 roku, to gąszcz, w który łatwo się wplątać, trudniej zaś z niego wybrnąć. Rzeczywistość powieści jest elastyczna, poddani medialnym wstrząsom fikcje bierzemy za rzeczywistość, rzeczywistość za fikcje – tkamy nasz obraz rzeczywistości, czerpiąc z telewizyjnych programów.

Ignorujący zasady ortografii i interpunkcji strumień słów tworzących materię prozy Jelinek przypomina bowiem potok słów w telewizji, kiedy przeskakujemy z kanału na kanał. Słowa i zdania są programowo pozbawione kontekstu. Zabawa uwolnionymi od kontekstu słowami ma swoje konsekwencje. Pojawiają się nowi bohaterowie i bohaterki (o imionach powstałych z odwrotnego odczytania imion postaci już istniejących, np. ringo i ognir), akcja modyfikowana jest poprzez powtarzanie zdania o zmienionym szyku wyrazów. Zmiany dotyczą także konwencji językowych, raz jest to język romansu, czy język zaczerpnięty z brukowej prasy, którego pożywkę stanowi skandal i plotka, innym razem język, którym posługują się reklamy i telewizyjne show, jeszcze innym język literacki.

W trakcie lektury wpadamy w hipnotyczną magię zappingu, który przestaje być bezrefleksyjną czynnością, staje się raczej taktyką wzbudzania wymiotów, zwracania wybuchowej mieszanki wydarzeń, treści, formuł, które składają się na rzeczywistość. Czytanie powieści Jelinek ma być pozornie podobnie bezrefleksyjne jak skakanie z telewizyjnego kanału na kanał. To doskonała książka na urlop, nie obciąża tragediami, konfliktami politycznymi, dylematami; wesoło i lekko płyniemy przez tekst, dopóki nie stanie nam ością w gardle, a stanie szybko, bo trudno wytrzymać w wesołym miasteczku stworzonym przez Jelinek.

Elfriede Jelinek, „jesteśmy przynętą
kochanie”
. W.A.B, 320 stron,
w księgarniach od lipca 2009
Status ontologiczny bohaterów i bohaterek, którymi żongluje Jelinek – postaci z kreskówek, gier komputerowych, reklam, gwiazd seriali telewizyjnych, piosenkarek i piosenkarzy austriackich, członków zespołów The Beatles i The Rolling Stones, aktorów i aktorek, sportowców, poetów beatników, polityków, postaci historycznych i fikcyjnych – jest taki sam. Jelinek bawi się tożsamościami. Zmienia swobodnie profesje, płeć, uśmierca ich i ponownie przywraca do życia (śmierć jest wirtualna jak w grach komputerowych), pozbawia części ciała, by za chwilę je przywrócić (zabieg tak samo wirtualny jak śmierć).

Beztrosko zmienia się też tok akcji powieści, nie jest ciągły, popada natomiast w ciągłe dygresje. Opowieść zmienia się niespodziewanie w zależności od przypadkowych wyskakujących jak króliki z kapelusza postaci, słów, zdarzeń. Poruszamy się po torze z przeszkodami, który modeluje samą narrację. Ma się wrażenie, jakby Jelinek celowo skonstruowała opowieść, która przeszkadza samej sobie. Wrażenie takie multiplikuje się, gdy zaczniemy opowieść tę zmieniać i przebudowywać, do czego uprawnia nas autorka.

W „instrukcji obsługi” uprzedzono nas: „zbliżę się do ciebie & pokażę jeszcze niewidoczne próżnie w twoim ciele całkowicie gotowe do zupełnie nowego zaprogramowania”. Są w nas zatem puste przestrzenie, co do których nawet nie zdajemy sobie sprawy, że są ubezwłasnowolnione, że podlegają „oficjalnej kontroli”. Jelinek upatruje źródła władzy nie w odgórnej instancji, widzi je raczej tam, gdzie Foucault – na szczeblach najniższych, lokalnych, wręcz intymnych. Granice polityki, władzy i kontroli nie zatrzymują się na tym, co przed Drugą Falą należało do tzw. prywatności, przeciwnie, swobodnie przekraczają i znoszą granice pomiędzy tym, co publiczne i tym, co prywatne.

To, co osobiste staje się tym, co polityczne. Stąd też Jelinek opowiada równolegle, stosując te same metafory i określenia, o gwałcie, zdobywaniu ciała kobiety i kolonizowaniu lądu przez światowe imperia. Ciało kobiety zniekształcane, bite, gwałcone, doświadcza tej samej przemocy, która łączy się z wojną. Przemoc jest jedna. Slogan „przemoc rodzi przemoc” nabiera u Jelinek zaskakującej siły. Wojna trwa.

„Polityka to wojna prowadzona innymi środkami”, ta słynna parafraza Clausewitza wygłoszona przez Foucault w 6 lat po ukazaniu się powieści Jelinek, potwierdza jej własne przekonanie o tym, że stan wojny trwa pomiędzy ludźmi również w czasie „pokoju”. Dążenie do utrzymania nierówności jest bowiem czymś, co, zdaniem noblistki, wyznacza międzyludzkie stosunki. Jelinek nawiązuje jednak również do konfliktów zbrojnych z niedalekiej przeszłości, które tylko pozornie zostały zakończone.

W ćwierć wieku po zakończeniu II wojny światowej pisze o losach lost generation. 25- latkowie, niemający okazji do bezpośredniego udziału w okrucieństwach wojny, doświadczają okrucieństwa i przemocy, owocu wydarzeń wojennych. Przemoc wojenna zrodziła przemoc cielesną, okrucieństwo w czasach pozornego pokoju, w tak zwanych cywilizowanych warunkach. „Słaby znajduje jeszcze słabszego to takie arcyludzkie”, w ten sposób wojna trwa, a przemoc staje się jedynie coraz bardziej ukryta.

To musi się skończyć katastrofą – u Jelinek, w finale powieści, wybucha bomba i zmiata z powierzchni ziemi większość istot żywych. Te, które pozostały, powinny wyskakiwać z okien własnych domów, tylko pozornie będących schronieniem i bezpieczną przystanią. Mieszczańskie społeczeństwo koncentruje się na urządzeniu sobie mieszkanka z wygodami, schronienia przed ciemną ulicą, na której tłoczą się autsajderzy, wykluczone, uciekinierzy i imigrantki. Śmieci. Jak to dobrze, że można w mieszkanku się zamknąć i słuchać porządnych austriackich szlagierów, po co nam muzyka buntowników?

Superman, Batman, Robin, Myszka Mickey i Minnie i Goofy ucieleśniają wolność, demokrację i pokój, „na oślep obracając w proch murzyńskich demonstrantów pacyfistów beatników”. Nie unikniemy burzy, zagłuszając odgłosy jej zbliżania się. Wesołość przechodzi dość szybko, jeśli tylko wyjrzymy za okno. II wojna światowa, wojna w Wietnamie, bomba atomowa, rasizm, homofobia, wszelkie przejawy nienawiści i okrucieństwa to lekcja zabijania nie na żarty i nie w wirtualnym świecie. Nie da się tych brudów sprać proszkiem wybielającym, white giant, którego siła czystości jest nie do pokonania w reklamie, który jednak nie oczyści naszych losów, nie wybieli historii, nie wypachni nam świata.

Pejzaż wokół nas to pejzaż wciąż powojenny – wśród porozrywanych korpusów, poodrywanych kończyn, gdzie kobiety są brzemienne „wyłącznie odłamkami szrapneli”, a zamiast ludzi są leje. Kobiecość jest poniżona i gwałcona, męskość zdegradowana: „zamaskowany łowca przestępców wstrząśnięty do żywego odwrócił się szerokimi plecami do miejsca akcji ostatniego aktu ludzkiej tragedii i zapalił camela. ba! krzepki twardziel!”. Uciekajmy zatem na ulice! Czy to rewolucja?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.