Taka piękna katastrofa
fot. Tomasz Tyndyk

Taka piękna katastrofa

Zofia Maria Cielątkowska

W „Katastronautach” łączenie skrajnych i różnych obszarów ma w sobie coś równie pociągającego, co niebezpiecznego – zbyt łatwo popaść tu w nadmiar i rozproszenie

Jeszcze 1 minuta czytania

„Katastronauci” to w warstwie tekstu wariacje na temat fragmentów książki Jona McKenziego „Performuj albo...”, która sama w sobie jest wielowarstwowym i wielokulturowym konstruktem cytatów, historii, myśli i postaci. Tematem przewodnim spektaklu – czy, jak wolą twórcy, „koncertu-wykładu” – rozgrywającego się między ziemią i kosmosem, staje się przypadek, umieszczony blisko wypadku czy katastrofy oraz challenge, wyzwanie odniesione zarówno bezpośrednio do bohaterów (challengerów), jak i podejmowanych przez nich działań (wyzwań). Czym jest wyzwanie? Zadaniem lub sytuacją wymagającą podjęcia wysiłku, sprawdzenia wiedzy czy umiejętności, ale też – posiłkując się angielskim challenge – domaganiem się wyjaśnienia albo wezwaniem do konfrontacji. Czy twórcom chodzi o rodzaj konfrontacji? Czy może o wyjaśnienie? 

Iga Gańczarczyk, Bartosz Frąckowiak
„Katastronauci”, reż. Iga Gańczarczyk
.
Nowy Teatr w Warszawie,
premiera 8 listopada 2013
Czytelnicy „Performuj albo...” szybko wyłapują obecne w „spektaklu” wątki, ale może warto przypomnieć w kilku słowach ogólne idee badacza. McKenzie śledzi historie „zwrotu performatywnego”; tworzy możliwie ogólną teorię performansu, a następnie używa go jako narzędzia do rozumienia współczesnej rzeczywistości. Jego tekst czyta się w poprzek różnych dyscyplin i myśli; nawiązania do Deleuze’a czy Nietzchego płynnie stapiają się z Arthurem Conanem Doylem i katastrofą promu Challanger w 1986 roku. Nie chodzi więc McKenziemu o performans jako o formę w szeroko rozumianej sztuce; pod powierzchnią licznych opowieści i danych faktograficznych odnajdziemy wyraźne idee Michela Foucault z „Historii seksualności”. Skoro „Performans będzie tym dla XXI wieku, czym dyscyplina była dla wieków XVIII i XIX, można – czy nawet należy – go odczytać jako konstrukt wiedzy, władzy i dyskursu. Dlatego w rozumieniu McKenziego performans ma wiele wspólnego z Foucaultowską episteme – nieuświadomioną formą myślenia czy też inaczej, formą wyznaczającą  myślenie o świecie w sposób aprioryczny. Pośrednio wiąże się ona z kontekstami nauki i naukowości. Ta pojawia się na scenie wyjątkowo często pod różnymi postaciami, zawieszona pomiędzy fabularną science fiction, powagą i absurdem. Dlatego będzie o ziemi ukształtowanej na podobieństwo morskiego jeżowca, potrzebnym na gwałt nowym heksagramie, słowach Johna L. Austina zamienionych na światy (words/worlds), pierwszej nauczycielce w kosmosie, a przede wszystkim zostanie stoczony poważny pojedynek na thereminy między  profesorem Challengerem a profesorem Ruthfordem. Zarówno ta scena, jak i wiele innych, zwłaszcza sekwencji choreograficznych, zostanie konsekwentnie powtórzonych parę razy. Żeby nie było wątpliwości; padną słowa o tym, że nie chcemy już różnicy i powtórzenia. Podobnie jak hałasu czy szumu… 

Niepokojące jęki i warknięcia thereminów, wydobywane przez ruch, czasem dotyk, usłyszymy wielokrotnie. I choć wydawałoby się, że ciało powinno być tu obecne, zdaje się ono dziwnie milczące. Choreografia wykorzystuje zmienne poziomy energii, pojawią się elementy improwizacji kontaktowej, zgodnie z intencją – pod kontrolą. Padają słowa o tym, że nawigacja, navigare, zmieniła swoje znaczenie – początkowo związana z ruchem, z czasem staje się bliższa pozycji na mapie współrzędnych. Aby ciało mogło od niej uciec, w pewnym momencie pozostaje mu już tylko drżenie.  Zbiorowa scena, przypominająca nieco dynamiczną medytację Osho, należy do jednej z ciekawszych i trwa dłuższą chwilę. Energia zmienia się jednak szybko. Powracamy do instrumentów.

W „Katastronautach” thereminy zajmują – przynajmniej na scenie – centralne miejsce; grają rolę narzędzia i bohatera, który w ostatniej scenie samotnie dopowiada ostatnie jęki w pełnej kakofonii. Można jednak odnieść wrażenie, że ich narzędziowość niebezpiecznie zbliża się do zabawki, wrażenie to potęgują czasem zbyt przerysowane postaci, które obsługują thereminy. W poszczególnych scenach można też wyczuć niezdecydowanie co do powagi czy lekkości tekstu, w efekcie zawiesza się on w pewnym pomiędzy. Jego warstwy i konteksty wikłają się w nieskończoność. Czy tekst nie powinien ustąpić miejsca ciału? Oczywiście zrozumiałe są intencje, przekonanie realizatorów o równoprawności tańca i muzyki ze słowem i grą. W takim świecie równoprawnych ekspresji, gdzie prawda jest trochę fałszem, a spektakl trochę performansem, nie bardzo wiadomo, z czym się konfrontować i co wyjaśniać. Bohaterka z kosmosu uśmiecha się i macha do nas ręką: „Please contact!”.