When in doubt, do nothing. W razie wątpliwości nie rób nic. Nawet Chińczycy coraz bardziej sprzeniewierzają się tej maksymie, a co dopiero ludzie Zachodu. Dla większości z nas jest ona nie do przyjęcia, bo gdybyśmy ją stosowali od zawsze, do dziś siedzielibyśmy na drzewach. No to przykrójmy ją do tutejszych potrzeb i psychicznej wydolności okcydentalnych adehadeków: When in doubt, do less. Rób mniej.
Między opasłymi tomami, którym pomagam przepoczwarzyć się z angielskiego na polski, a gęstniejącym ostrzałem słownym ze strony internetu i pozostałych mediów coraz trudniej delektować się czymś, co dawniej było jedną ze smakowitszych przypraw życia: czytaniem dla przyjemności. Tonąc w linkach i fejsbukwach, resztką tchu bulgocę: chwała małym formom. Niech żyją i piszą Etgar Keret, Justyna Bargielska – i Agnieszka Taborska: ludzie uprzejmie wątpiący, którzy nie rozpychają się łokciami, nie żądają dla siebie zbyt wiele miejsca, lecz uprawiają szlachetną sztukę minimalnego pomnażania.
(Dla tych z państwa, którzy dopiero teraz włączyli telewizory i nie znają „Wieloryba, czyli przypadku obiektywnego” Taborskiej: są to krótkie, króciutkie i króciuteńkie opowiastki z kilkudziesięciu lat i paru kontynentów, czujnie uzbierane, (auto)ironicznie skomentowane. Jedne jakby sucho przytoczone, inne – PLECAK, BIEDRONKI – wyraźnie podkoloryzowane. Jak na Agnieszkę Taborską ta akurat książka wydaje się dość prosta formalnie, bo to przecież osobne historyjki, acz kunsztownie opowiadane. Gdzieniegdzie widać jednak dyskretne leitmotiwy: KRYZYS dopowiada MODĘ, a sam z kolei płynnie przechodzi w CZAS, z którego naturalnie wynurzają się KALENDARZE. Podobnie SZCZEGÓŁ – ZAKONNICA – DIABEŁ.)
Oczywiście chwalić prozę za to, że krótka, to jakby po wykwintnej uczcie oznajmić fundatorom, że makaron udał się nad podziw. Cóż więc takiego jest w tych miniaturach Agnieszki Taborskiej? Są to okna – a raczej okienka – z widokiem na osobliwość, pokraczność, niedorzeczność wszechrzeczy. Autorka wpuszcza nas w korytarzyki dla służby i pozwala podsłuchiwać, co tam u jaśniepaństwa. Spod podłogi, spod podszewki śledzimy, co wyprawiają tzw. fakty, spuszczone z oka i szkiełka. I wtedy aksjomaty zaczynają pływać jak aksolotle, bo któryż z nich się ostanie, skoro można mieć dwie daty urodzin i tyleż dat śmierci…
Agnieszka Taborska, „Nie tak jak w raju”.
Austeria, 138 stron, w księgarniach od lipca 2013Fraza „Nie tak jak w raju” to oczywiście strzałka wiodąca do Jarmuscha, chociaż tytuł jego filmu w dosłownym przekładzie brzmiałby „Dziwniejsze niż raj” i byłby tu jeszcze bardziej na miejscu, (chociaż dużo gorzej wyglądałby na okładce), bo te zanotowane ku uciesze i nauce czytelnika historyjki ukazują właśnie dziwność istnienia, dziwniejszą niż rajska. Wizje raju to przecież owoc ludzkiej wyobraźni, która w przypadku świętych rości sobie wprawdzie pretensje do nadludzkości, ale co my tam wiemy. Przypowiastki Agnieszki Taborskiej to zbiorek dowodów niezwykłości codziennego bytu, osobliwszego w istocie niż wiele płodów człowieczej fantazji. Katalog szemranych incydentów, które właściwie nie miały prawa się zdarzyć, ale się zdarzyły. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że wszystko odbyło się dosłownie tak, jak twierdzi autorka. Zawdzięczamy jej przecież misternie piętrowe konfabulacje: „Senny żywot Leonory de la Cruz” i „Niedokończone życie Phoebe Hicks”. Choć zatem Abdullah Abdullah XXIII o dziwo naprawdę istnieje, acz niepokojąco przypomina Majora Majora Majora i nawet numer paragrafu prawie się zgadza, to już M. (to akurat w „Wielorybie, czyli przypadku obiektywnym”, którego trudno nie traktować jak pierwszego tomu tej, mam nadzieję, dodekalogii) do dziś powątpiewa, czy rzeczywiście połknął zaślepkę, a w kuluarach szepczą, że to wcale nie J. oblał się wrzątkiem. Si non è vero, è ben trovato.
rys. Andrzej KlimowskiZapewne wszystkim zdarzają się takie drobne, niezrozumiałe przygody: kicham, a w tej samej sekundzie z okna po drugiej stronie ulicy wypada szyba. Szczeknięcie psa za oknem nagle uruchamia zawieszony komputer (zdanie o konstrukcji dwustronnego płaszcza). Czym to się dzieje? Dlaczego znane mi dotąd tylko z „Lolity” nazwisko Elphinstone pojawia się w innej książce, którą tłumaczę akurat wtedy, gdy „Lolita” wraca pod postacią kolejnej korekty wznowieniowej, jak „Rambo LXXVII”? Czemu artykuł o myśliwych napisała właśnie Agnieszka Sowa? Dlaczego Arsen Wenger od lat prowadzi drużynę Arsenal Londyn? Dlaczego producent rurek do kremu nazywa się Rolka, elektryk – Mroczek, a dentysta – Cierpisz? (A Wilkoń – Wilkoń?) I czemu, ach, czemu przed czterdziestu laty nie sfotografowałem w pewnej starożytnej windzie oprawionego w dębową ramkę regulaminu, którego ostatni punkt stwierdzał: „Zabrania się przewożenia osób tymi dźwigami, którymi przewożenie osób jest zabronione”? Opakowanie po herbacie rooibos ze znakiem „dobre, bo polskie” też mignęło i znikło. Widocznie dystrybutor (dobry, bo polski) połapał się – k sażaleni, jak mawiają w SOCZI.
Owszem, przytrafiają nam się takie miniaturowe przygody, ale je lekceważymy, bo trzeba by na moment przystanąć, żeby toto wyłowić, a tu przecież gonitwa, ścisk i larum. Agnieszka Taborska wyławia je za nas i dla nas. My tymczasem wsuwamy kartę do bankomatu, pewni, że ten nie przepoczwarzy się w bąkomat i nie fruną z niego muchy i osy, chwytając za kosy. Wychodzimy na balkon, zakładając, że nie odpadnie mu balustrada, a zwłaszcza jedna ze środkowych liter, i nie porwie nas w niebo, bo… bo… bo świat ma być racjonalny, więc jeżeli „a”, to „b”, prawda? Ale tak myślą tylko straszni mieszczanie, mieszczący się bez trudu w kwadraturze świata, chociaż jedyną stosowną reakcją na każde kolejne „a” byłoby zachłyśnięte w tonacji zachwytu lub zgrozy, a najlepiej obu naraz – AAAAA!!!! Albowiem, jako rzecze wspomniany w „Lolicie” francuski poeta Rambo, prawdziwe życie jest niedorzeczne. I kiedy ta niedorzeczność się objawia – czy to w życiu, czy w książce – jeden egzorcyzmuje ją papierosem, drugi oglądaniem reklam, a trzeci czuje się jak w raju.