Prywatne lekcje ukrainoznawstwa
Granica ukraińsko-rosyjska / fot. SusanAstray, Flickr CC

Prywatne lekcje ukrainoznawstwa

Taras Prochaśko

Naturalną reakcją jest uznanie tego terytorium za swoje. Skoro jest niczyje, to znaczy, że może być moje. I czucie się na nim wolno i swobodnie. Póki nasz kraj ostatecznie nie przekształci się w coś

Jeszcze 3 minuty czytania

1.

Biorąc do rąk mapę, za każdym razem warto pamiętać, że istnieje coś znacznie ważniejszego od najbardziej wiarygodnej informacji: prawd jest wiele, ale Prawda jest jedna. Może w tym przypadku polega ona na niezaprzeczalnym pięknie grafiki map, na możliwości oglądania i odczytywania tych magicznych listów bez najmniejszego pożytku. W takim razie karpacka kartografia została jakby celowo stworzona dla tych, którzy chadzają, gdzie chcą, bez względu na to, że krok w prawo czy krok w lewo będzie próbą ucieczki. Hulaj dusza, kartografowi raj.

Choć statystyki mówią o tym, że osiemdziesiąt procent turystów w ogóle niczego nie kuma nawet z najprymitywniejszych map, a strony podróżnicze przepełnione są omówieniami manowców, po których użytkownicy błądzili z powodu rzekomej nieścisłości map, poszukiwanie idealnej mapy wciąż jest pewnym rytuałem. W przypadku Karpat złożonym z wodoodpornych zapałek, kilku par zapasowych butów, solidnego wyliczenia porcji prowiantu i podobnych bzdur.

Bo mapa to tylko marzenie. Mapy trzeba oglądać wtedy, gdy wciąż się wahasz – iść czy nie iść. Mapa jest przede wszystkim artystyczną grawiurą, która nie ma nic wspólnego z tym, gdzie wylądujesz.

Historia karpackiej kartografii w ogóle przypomina powieść awanturniczą. Ile pomysłów, tyle idei, jak to się mówi, całkiem jak w życiu. Choć okazuje się, że osobliwością twojego życia jest to, że wcale nie przypomina ono dobrych powieści. Trzeba pytać o drogę, iść w kierunku zbyt oczywistych punktów orientacyjnych, próbować, ufać tym, którzy coś wiedzą, śledzić oznaczenia na trasie, trzymać się innej grupy, niekiedy delektować się mapą, starając się z resztek szkolnej wiedzy wyznaczyć stronę świata i azymut. W najlepszym przypadku trzeba podążać za ścieżką. A potem, przybijając swoją wytartą, zaplamioną i pogiętą mapę do ściany, dowiedzieć się czegoś o karpackiej kartografii.

Trzeba też mieć na uwadze, że zawsze była ona tworzona przez wojskowe instytucje. Wiadomo, jak się tam cackają z tajnością. Zrozumiałe, jak podchodzą do turystów nierobów. Granica wiarygodności zależy wyłącznie od demokratyczności kolejnego karpackiego reżimu i tak zwanego stopnia utajnienia. Dlatego ta skala zbiega się z historycznymi epokami – austriackie mapy są najlepsze, potem polskie, radzieckie w ogóle nijakie, co do ukraińskich wciąż za wcześnie na wysuwanie wniosków.

Podstawowym planem topograficznym była specjalna mapa Wojskowego Instytutu Geograficznego w Wiedniu, wydana w skali 1:75 000 w latach 1873–1889 (właśnie zgodnie z nią planowane były operacje I wojny światowej). Na niej potem bazowały polskie, czeskie, rumuńskie i radzieckie mapy. Odbicie odbicia.

Współczesne mapy ukraińskie wyglądają bardzo ładnie. Choć powielają radziecką pustkę, to zaznaczają całą masę specjalnych marszrut. Dobrze, że naniesione na mapach szlaki pokrywają się z kolorowymi szlakami w prawdziwym świecie. Na tych mapach też, w przeciwieństwie do radzieckich, zapełnionych wszelkiej maści barachłem (wszędzie pozaznaczane jakieś szczególne miejsca bolszewickiej chwały), już jest dodana informacja o służbach ratunkowych, hotelach i schroniskach. Nie zginiesz.

W Karpatach warunki pozwalają wrzucić na luz, pozwalają na nieświadomą, trochę bezsensowną, ale piękną jak dobra mapa, podróż.

2.

Niczyja przestrzeń, przestrzeń nicości, jaką jest nasz kraj, jest przede wszystkim skutkiem wielu przypadkowości, zbiegających się akurat w tym zakątku świata. Jego niczyjość związana jest z ciągłą niestabilnością w tej części Europy. W naszym przypadku chodzi po prostu o wieczne nieporozumienie między Rosją a Niemcami, jak by to nie brzmiało banalnie. Bo wiadomo, że do tego dochodzą i projekty francuskie, i wpływy włoskie, i brytyjskie porachunki, i jeszcze nieskończoność wizji mniejszych, ale bliższych sąsiadów. Można odnieść wrażenie, że na tym terytorium realizowane były wszystkie europejskie fantazje. Takie ot – laboratorium, w którym wszystko jest wypróbowywane. I choć mamy swoje zamiary, swoje interesy, swoje marzenia, swój rząd, wciąż zależymy od innych, od ich intelektualnych rozgrywek. Na naszym terenie materializują się i realizują echa wszystkich koncepcji zrodzonych na tym kontynencie. Jak w futbolu. Jest konkretne boisko, jest piłka, są zasady… Ale równie realne są harmonogramy kolejnych rozgrywek i tablice wyników z poprzednich meczy. A ci, którzy grają, muszą mieć na uwadze nieskończoność czynników niezależących od ich „tu i teraz”.

Taras Prochaśko / fot. Taras Khimchak,
Flickr CC
Chociaż prawdziwe pozostają uczucia, zbliżające się niemal do poziomu fizjologii – na tyle są powiązane z tym jedynym, możliwym tutaj, sposobem istnienia. Coś niemal cielesnego. I radość, i spokój, i wolność. I poczucie tego, że nigdzie indziej to wszystko nie byłoby możliwe.

Bo nasz zakątek Europy rzeczywiście jest terytorium wolności. Zawsze jej tu tak brakowało, że teraz dobrze wiemy, jak unikać nacisku, jak unikać odpowiedzialności. Każdy nacisk, każde zobowiązanie otwiera szlak do totalnej ucieczki, którą trudno sobie wyobrazić w najbardziej wolnych państwach. Po prostu ucieczki do całkowitej niezależności.

Wszystko, co w ogóle wiemy o świecie, trzyma się wiedzy o naszym miejscu, a wszystkie nasze wyjazdy tylko potwierdzają prawidłowość wyboru miejsca naszego istnienia. W innych krajach możemy się czuć dobrze, ale mimo to ciut nudno.

Tutaj wszyscy możemy się porozumieć, nawet jeśli mówimy różnymi językami. Nie mamy dobrze wyrobionej stylistyki, co czyni nas obcymi w prawdziwej Europie. Zamiast tego żyjemy tu, gdzie zawsze pojawia się coś niespodziewanego, coś pozbawionego poprzedniej umowności. Coś stylistycznie nienormatywnego.

Nie imperium nad Dunajem, nie postradziecka przestrzeń, nie Unia Europejska, nie aktualne państwo ukraińskie. I jednocześnie – wszystko to razem.

Najbardziej naturalną reakcją jest uznanie tego terytorium za swoje. Skoro jest niczyje, to znaczy, że może być moje. I czucie się na nim wolno i swobodnie. Póki jeszcze można się tak czuć. Póki nasz kraj ostatecznie nie przekształci się w coś.

3.

Rośliny to podstawa wszystkiego. Wszystkie te lasy przepełnione pierwiosnkami, ogrody, pełne wybranych kwiatów. Wszystkie te klomby, z których zaczynają najpierw wyłazić tulipanowe liście. Pęcznieją zalążki. Wysychają mchy i porosty na korze postarzałych drzew. Na osłoniętych od wiatru podwórkach wkrótce rozkwitnie tych kilka magnolii, tak typowych dla naszego niemagnoliowego miasta. A na innych podwórzach zaczną kwitnąć drobne drzewka mirabelek i śliw. Taka to wiosna…

Kilka lat temu w Katedrze Botaniki we Lwowie przeprowadzono ciekawe doświadczenie. Nic ważnego. Ale wszystko najważniejsze. Parę miesięcy później wszystkie hipotezy i wnioski zostały potwierdzone w Iwano-Frankowsku,w Nadwórnej i w Tarnopolu z Buczaczem.

Wyszukany eksperyment – to najpiękniejsza rzecz, jaka jest w nauce: wymyślić subtelną fabułę eksperymentu. Ograniczyć granice do bezgranicznego ograniczenia postawionego na sztorc pytania. I pytanie: jak miasto wpływa na różnorodność flory (w takich przypadkach chodzi nie o intensywność zarośli, nie o ich czystość czy stałość, a tylko o liczbę odmian roślin w ekotopie nazywanym dużym miastem).

Flora miejska, oprócz wszelakiej naturalnej działalności, jest dodatkowo świadectwem pewnej kulturalnej i gospodarczej aktywności ludzi. Miasto zostało podzielone na kilka historyczno-ekologicznych stref, z których w każdej historia zapisała się również we florze.

Stare śródmieście – nagrzane kamienie, ziemi jak na lekarstwo. Pradawne nasiona, rozprzestrzeniające się w kanionach wąskich ulic. Porosty na dachach, mchy na płytach i ścianach, drzewa w powietrzu. Późniejszy krąg budowli – wille, ogrody, parki, fragmenty parków, sadki, winnice i kwietniki, dawne przeniesienia roślin. Pomiędzy budynkami – zagarnięte przez łagodne miasto lasy i polanki, skały i stoki, pierwiosnki i grzyby. Następny krąg to niesamowitych rozmiarów strefy przemysłowo-transportowe. Gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym w istnienie aż takich przestrzeni. A tam królestwo roślin rozciąga się maksymalnie. Wzdłuż licznych torowisk wyrastają niemal nierealne jednoroczne samosiejki, przywiezione w wagonach z całego świata. Niekiedy jedno pokolenie przetrwa rok. Rośliny wysiewają się i giną. Częściej bywa jednak inaczej: sezon przechodzi w kolejny sezon. W przypadkowych, sprzyjających warunkach mnożą się nasiona, korzenie, cebulki, emigranci zadomawiają się.

A na zaniedbane przez ludzi tereny wchodzą rośliny z najbliższych okolic. Rozrastają się, przechwytują szczeliny między betonem a metalowymi rurami. Jeśli przegapi się kilka lat, to krzaki zamieniają się w prawdziwy las.

Eksperyment polegał na tym, żeby znaleźć, określić i zarejestrować wszystkie gatunki roślin, które żyją w typowym zachodnioukraińskim mieście. Wszystkie przyniesione, zniesione, zwiezione, wszystkie miejscowe, podstawowe, ekspansywne…

Nic ważnego, ale coś najważniejszego. Badania florystyczne nieomylnie wykazały dwie rzeczy. Po pierwsze, florystyczna różnorodność naszych miast jest znacznie bogatsza niż pozamiejskich lasów i pól. Po drugie, miejska roślinność odpowiada florze naturalnie występującej wyłącznie kilkanaście stopni dalej na południe. Wyszukany eksperyment… (…)

4.

Tych kilka wiosennych tygodni jest czasem prawdy. Prawda to otwartość. I akurat teraz nagość staje się tą otwartością, która odsłania prawdę. A prawda ta jest straszna. Udowadnia, że jesteśmy beznadziejni. Dlatego nie trzeba się dziwić, kiedy spotykają nas najgorsze rzeczy. Albo że wszystko, co najlepsze, jest tak mocno związane z poczuciem wyjątkowości, przypadkowości i przemijalności.

Te dwa tygodnie wiosny – poza osobliwymi i delikatnymi ruchami powietrza – wyróżniają się jako okres bez ozdób, bez maskowania, bez tła i dekoracji. Nie ma już ani odrobiny śniegu, a wciąż jeszcze nie ma trawy i liści. Ziemia jest zupełnie naga. To znaczy powinna być zupełnie naga. A jest po prostu obnażona.

To obnażenie daruje nam rzadkie momenty prawdy. Można zobaczyć w pełni cały ten brud, pośród którego żyjemy. Brud oznaczający to, że w naszych głowach, w naszych losach, w naszych rękach, w naszych oczach są tępota, nienawiść, obojętność, drapieżność, zażartość, lenistwo, skazanie, samozniszczenie i wszystkie inne najohydniejsze rzeczy. Ten brud jest najlepszym świadectwem tego, że wszelkie takie sztuczki jak moralność, pobożność, kultura, oświata, samodoskonalenie się, nacjonalizm, patriotyzm, obywatelstwo, estetyka, wartości rodzinne, państwowość, godność narodowa, ochrona zdrowia są sztuczne. To podróba w naszym życiu.

Podstawę podstaw istnienia każdego normalnego człowieka stanowią nie pociąg płciowy i nie głód, nawet nie wieczna walka instynktów samozachowawczych i autodestrukcyjnych. Okazuje się, że najprawdziwszą ludzką potrzebą jest pragnienie zanieczyszczenia wszystkiego wokół siebie.

Tylko wtedy człowiek może poczuć się szczęśliwy, wolny i zrealizowany. Stosy śmieci to znak pełnowartościowego życia. Świadectwo obecności w świecie. Dowód na realne istnienie na ziemi. To ta nienaganna twórczość, w porównaniu z którą dbanie o jakąś tam nieśmiertelną duszę wydaje się masturbacją. To możliwość konkurowania na najwyższym poziomie ze Stwórcą.

W każdym razie te dwa tygodnie świadczą o tym, że życie się udało. Że nasz kraj to nie jakieś tam zwykłe dzikie tereny, ale ziemia troskliwie zaśmiecona przez historycznie skonsolidowany naród.

Tak radośnie jest popatrzeć na kolorowy świat, urządzony według własnych starań, własnymi rękami i czynami.

Tak dobrze jest wiedzieć, że współczesne pokolenia nie szczędziły wysiłku, by dzieci i wnuki nie przychodziły na puste miejsce.

Przyjemnie jest uświadamiać sobie, że jest się niezastąpionym ogniwem łańcucha ewolucji, które w końcu uczyni tę ziemię lepszą, bardziej różnorodną…

 

Fragment pochodzi z książki Tarasa Prochaśki „W gazetach tego nie napiszą”, która ukaże się w przekładzie Renaty Rusnak w wydawnictwie Czarne 30 kwietnia 2014.