Poza Carlem Schmittem, czytanym przez Waldemara Pawlaka, oraz Nietzschem, na którego powoływał się niegdyś Janusz Palikot, do grona filozofów pojawiających się znienacka w wypowiedziach polskich polityków dołączył Jean-François Lyotard. W wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu” Rafał Trzaskowski, wiceminister spraw zagranicznych, w reakcji na zarzuty Pawła Reszki powiedział: „Postmodernistyczni filozofowie, tacy jak choćby Lyotard, twierdzą, że nastąpił koniec wielkich narracji. Co wielkiego mamy obiecać?”. Tym samym odprysk jednej z głównych tez „Kondycji ponowoczesnej” został użyty po to, by wesprzeć słynną politykę „ciepłej wody w kranie”.
Dobrze, gdyby na retorycznych wybiegach skończyła się kariera „końca wielkich narracji” w polskiej polityce. W mariażu filozofii i realnych działań politycznych, choć przynoszącym ciekawe efekty chociażby w hiszpańskim Podemos, nie sposób nie dostrzec widma totalitaryzmu, zagrożenia wynikającego z przemiany myśliciela w ideologa. Książka reportażowa Petera Pomerantseva „Jądro dziwności. Nowa Rosja” oświetla ten problem z innej strony. Pokazuje, że w XXI wieku niekoniecznie potrzebna jest figura charyzmatycznego władcy, napędzanego określoną filozoficzno-polityczną wizją, aby mogło powstać państwo totalitarne. Wystarczy kilka niepozornych komunałów zaczerpniętych z francuskiej filozofii i trochę korporacyjnego żargonu.
Peter Pomerantsev, „Jądro dziwności. Nowa Rosja”. Przeł. Iga Noszczyk, Czarne, 296 stron, w księgarniach od lipca 2015
Polska wersja tytułu książki Pomerantseva jest bardzo myląca. Poprzez analogię z powieścią Conrada sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z opowieścią o dziwnej, niezrozumiałej, egzotycznej Rosji, o kraju dzikich obyczajów, z którym na szczęście, z racji swojej „środkowoeuropejskości”, Polska nie ma absolutnie nic wspólnego. W połączeniu z okładką przedstawiającą kobietę rodem z kawałów o nowych ruskich, otrzymujemy książkę, jakich wiele.
Nic bardziej mylnego: Pomerantsev, dziecko rosyjskich dysydentów, który po ukończeniu studiów w Londynie od 2001 r. pracował i mieszał w Moskwie, daleki jest od orientalizowania Rosji. Zdaniem dziennikarza współczesny Kreml nie jest absurdalną powtórką ze Związku Radzieckiego, lecz nowoczesnym „XXI-wiecznym reżimem, surfującym na najgorszych trendach z Zachodu: na medialnych i rynkowych manipulacjach”. Specyfikę rosyjskiego splotu mediów i polityki opisuje skrótowo oryginalny tytuł książki: „Nothing is True and Everything is Possible. The Surreal Heart of the New Russia” („Nic nie jest prawdziwe i wszystko jest możliwe. Surrealistyczne serce nowej Rosji”). Kojarzyć się on może z definicjami fikcji literackiej à la Artystoteles i Ingarden, ale znacznie mocniej pobrzmiewają w nim echa tez Baudrillarda o końcu prawdy w epoce postindustrialnej, o zastąpieniu rzeczywistości przez nieskończoną wymianę symulakrów.
Porównanie tytułu książki do tez francuskiego filozofa nie jest gestem przeintelektualizowanego interpretatora. Nieprzypadkowo Pomerantsev wspomina, że główny ideolog Kremla Władimir Surkow w swoich wystąpieniach „lubi powoływać się na (…) postmodernistyczne teksty (…), lubi mówić o końcu wielkich narracji, o niemożliwości prawdy, o tym, że wszystko wokoło to tylko symulakrum”. Według autora u podstaw „politycznej technologii” postkomunistycznej Rosji leży bowiem właśnie postmodernistyczne przekonanie o tym, że informacja określa esencję. O ile w ZSRR propaganda starała się uzasadnić nawet najbardziej absurdalne kłamstwa, o tyle w Rosji Putina chodzi o rozpuszczenie samej opozycji „prawda-fałsz”, o podstawienie w jej miejsce przydatnego politycznie symulakrum. Z jednej strony taka strategia umożliwia dostosowywanie przekazów medialnych do aktualnych potrzeb władzy, z drugiej zaś – wywołuje u odbiorców dezorientację. Bo skoro „Moskwa (…) rano jest oligarchią, po południu demokracją, na kolację serwuje anarchię”, a wspomniany Surkow w jednym wystąpieniu potrafi przejść drogę „od mętnego liberalnego piewcy «modernizacji» do surowego nacjonalisty”, to u obywateli wykształca się przekonanie, że mogą być co do władzy pewni tylko dwóch rzeczy: nie wiadomo, jaka jest, ale jest wszechpotężna.
Strategię szumu informacyjnego Pomerantsev opisuje w jednym ze swoich artykułów w ten sposób: „Nowa Rosja nie zajmuje się drobną dezinformacją, fałszerstwami, kłamstwami, przeciekami i cyber-sabotażem, zwykle związanymi ze stanem informacyjnej wojny. Ona tworzy na nowo rzeczywistość, generuje masowe halucynacje, które następnie przekładają się na działania polityczne”. Koronnym przykładem jest zdaniem Pomerantseva „Noworosja”, czyli zaczerpnięta jeszcze z czasów carskich nazwa, którą rosyjskie media ochrzciły teren południowo-wschodniej Ukrainy na początku wojny w Donbasie. To fikcyjne państwo, tak jak Borgesowski Tlön, zaczęło agresywnie ingerować w rzeczywistość: doczekało się swojej flagi, prężnie działającej agencji prasowej, kilku kont na Twitterze, a w przyszłości ma pojawić się odpowiednio przemodelowany podręcznik historii z rozdziałem noworosyjskim. „Wszystko jest iluzją” bardzo szybko zamienia się bowiem w Rosji we „Wszystko jest kwestią PR-u”.
O postmodernistyczności Putinowskiej Rosji przesądza według reportera to, jak w państwie budowanym na piętrowych fikcjach zachowują się dziennikarze, producenci telewizyjni i intelektualiści. W odróżnieniu od Związku Radzieckiego, we współczesnej Rosji media mogą w miarę swobodnie krytykować władzę – tym m.in. zajmują się kanały telewizyjne i tytuły prasowe związane z domem mediowym SNOB. „W miarę swobodnie” oznacza, że tematem tabu jest dziennikarstwo śledcze dotyczące znikania pieniędzy z budżetu oraz wszędobylskiej korupcji. Antykremlowskie felietony pisane są bardzo często ze świadomością, że i tak odgrywają jedynie rolę hipsterskiej opozycji w politycznym spektaklu. Dominującą wśród elit postawą jest zatem ironiczny dystans, poczucie, że równocześnie jest się i cynicznym, i oświeconym. Pomerantsev świetnie uchwytuje to zjawisko w opisie tzw. Putin Party, czyli klubowej imprezy na cześć prezydenta Rosji, na której dress code, jak można łatwo się domyślić, związany jest z osobą prezydenta Rosji. Oto przesiąknięta zachodnią kulturą śmietanka towarzyska Moskwy balansuje między feudalnymi pozami absolutnego poddaństwa i „figlarną, postmodernistyczną ironią”, przy jednoczesnej świadomości, że jeden fałszywy krok może rozsierdzić wszechobecną władzę. Aby ta współczesna forma dwójmyślenia działała dobrze, nie są już potrzebne tortury psychiczne rodem z „1984”. Jak stwierdza Pomerantsev w jednym z reportaży, w Rosji prędzej czy później po prostu „stajesz się aktorem, który wobec swego państwa odgrywa wciąż nową rolę (…). I to jest dobre dla systemu, bo dopóki jesteś symulantem, nie będziesz w stanie zrobić nic prawdziwego, zawsze będziesz musiał iść na kompromisy (…). Jakąkolwiek wybrałbyś drogę, znajdziesz się w potrzasku”.
Główna teza „Jądra dziwności” – Rosja jest państwem postmodernistycznym, w którym kryzys referencji i tożsamości uczy obywateli cynizmu – zostaje przez Pomerantseva uargumentowana z literackim kunsztem, w czym pomaga kreacja autora jako kogoś, kto sam działał w opisywanym przez siebie systemie. Obserwacje reportera współgrają dodatkowo z ogłaszanym już w latach 90. przez Frederica Jamesona, a u nas w ostatnich latach m.in. przez Igora Stokfiszewskiego czy Jana Sowę wyczerpaniem się paradygmatu postmodernistycznego, z jego dialektycznym przejściem w logikę późnego kapitalizmu. Tony Wood z „The Guardian” stwierdził wręcz, że obraz Rosji wyłaniający się z reportaży Pomerantseva świadczy o „wchodzeniu Rosji w (…) zglobalizowany porządek neoliberalny”. Analogii jest bardzo dużo, na przykład powracający w „Jądrze dziwności” temat kontrolowanego chaosu przekazów medialnych przypomina opisywaną przez Philipa Mirowskiego strategię agnotologii, która, jak pisał ostatnio Mikołaj Ratajczak, w porządku neoliberalnym ma na celu przesunięcie ciężaru debaty publicznej „w regiony, gdzie nikt do końca nie wie, o co tak naprawdę chodzi”. Dzięki temu łatwiejsze staje się wprowadzenie kolejnej wersji „spontanicznego porządku”, czyli teorii efektywnego rynku.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że niechęć, z jaką Pomerantsev odnosi się w „Jądrze dziwności” i w swoich artykułach do wszystkiego, co „postmodernistyczne”, przypomina przykurzone już tezy z tekstów Allana Blooma czy Ryszarda Legutki, którzy zgodnie oskarżali to – de facto pozbawione desygnatu – zjawisko o ogólne psucie obyczajów. Gdy Pomerantsev stwierdza na przykład, że zarówno napędzający homofobię Putin, jak i lewicowi amerykańscy intelektualiści wspierają odejście od „polityki opartej na rzeczywistości”, to chcąc nie chcąc sytuuje się w pobliżu „zdroworozsądkowej” argumentacji widzącej w „postmodernizmie” pochwałę nihilistycznego kwietyzmu. O tym, że do tego ostatniego było francuskim myślicielom daleko, świadczy m.in. działalność Michela Foucaulta po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce.
Rysy w narracji Pomerantseva otwierają czytelnika na (z gruntu „postmodernistyczne”, lecz bezdyskusyjnie wartościowe) pytanie o to, w imię jakiej prawdy występuje autor, a zatem – czy i jak możliwe jest według niego przebudzenie się Rosjan ze świata symulakrów? Tu mam z „Jądrem dziwności” największy problem. Przytłaczający pesymizm reportaży, a zwłaszcza to, jak opisywana jest w nich pozycja jednostki w nowej Rosji, paradoksalnie zbliża Pomerantseva do bezsilnej zgody na kształt państwa. Skoro, jak reporter tytułuje jeden ze swoich tekstów, „Wszyscy jesteśmy «pożytecznymi idiotami» Putina”, i skoro niemożliwe jest przebicie się przez medialny szum informacyjny z czymś, co zmieniłoby obecny status quo, to być może pozostają tylko pozbawione sprawczości „antykremlowskie tyrady”, z których Pomerantsev zresztą kpi w książce? Samo określenie Putinowskiej Rosji jako „postmodernistycznej” jest już etycznie dwuznaczne. Przypisuje ono bowiem skorumpowanemu państwu jakąś wartość naddaną, czyniąc z niego ciekawy, wywołujący grozę fenomen, co w popularnym reportażu, w którym liczy się raczej gra na uczuciach czytelnika niż analiza z zakresu filozofii polityki, wywołuje efekt odmienny od zamierzonego. „Drżyj, Europo Zachodnia”, zdaje się mówić Pomerantsev, „Nowa Rosja zna każdy twój krok i nic nie można z tym zrobić”. Inna sprawa, że – jak pokazał Mark Ames w artykule „Neocons 2.0: The problem with Peter Pomerantsev...” – nimb heroizmu, jakim autor otacza w jednym z tekstów Billa Browdera, amerykańskiego przedsiębiorcę przez wiele lat wspierającego Putinowską politykę „twardej ręki”, który dopiero po sprawie wytoczonej jego firmie i wyrzuceniu go z Rosji w 2006 r. stał się działaczem na rzecz egzekwowania praw człowieka, rzuca cień na wiarygodność Pomerantseva. Niewykluczone, że „prawda”, o której rozpłynięciu się autor nas alarmuje, to interesy zawiedzionych partnerów biznesowych Kremla takich, jak Browder.
Dodatkowo dotkliwy brak jednostkowych historii, które wychodziłyby poza kilka reportażowych klisz sprawia, że w „Jądrze dziwności” najważniejszym tematem jest w gruncie rzeczy sam autor ze swoimi dylematami moralnymi i swoją tezą o postmodernistyczności Rosji. Reportaże Pomerantseva są znacznie ciekawsze w tych fragmentach, w których autor porzuca główną ścieżkę wywodu, zbacza z trasy i spaceruje po Moskwie, opisując problemy Rosji z perspektywy przechodnia. Dziennikarz skupia się wówczas na detalach, ale odnajduje w nich punkt zaczepienia dla ogólniejszej obserwacji. To w takich momentach opis niespójnej, chaotycznej architektury Moskwy może nabrać znaczenia także dla polskich problemów z historią: „Rosja ma problem ze swymi wspomnieniami. Wśród mijanych (…) budynków nie ma takiego, który nie byłby miejscem lub świadkiem egzekucji, zdrad i masowych zbrodni. (…) Gdziekolwiek rosyjska kultura (…) próbuje odnaleźć jakieś fundamenty, (…) znajduje tylko puste przestrzenie, spaloną glebę i plamy zaschniętej krwi. (…) Rosja XXI wieku szuka samej siebie; ucieka, powraca, zaprzecza i wymyśla wszystko od nowa”.
Błyskotliwych uwag takich jak powyższa, które chociaż na moment odbiegałyby od dość jednostajnej wizji państwa przeżartego przez fikcję, jest w książce bardzo mało. Może polska wersja tytułu mówi o książce Pomerantseva jednak więcej niż oryginalne „Nothing is True and Everything is Possible”? Rosja w oczach reportera jest bowiem faktycznie „jądrem dziwności”, nad którym można się tylko niemo zadumać.