ZOFIA KRAWIEC: Wixapol wydaje się pewnym społecznym fenomenem – gracie w miejscach kojarzonych z młodą warszawską sceną alternatywną, z okazji imprez artystycznych, ale bawią się tu i melomani z Warszawskiej Jesieni, i osoby, które raczej spotkamy na Sunrise Festival (wielkim komercyjnym house’owym festiwalu w Kołobrzegu), artyści i kibice. Wiadomo, że z generalizowaniem trzeba uważać, ale moim zdaniem, a sama jestem bywalczynią waszych imprez, to jednak widoczne gołym okiem. O czym myśleliście, gdy wpadliście na pomysł takiego cyklu?
KOLEKTYW WIXAPOL: Spotkaliśmy się, bo chcieliśmy słuchać szybkiej muzyki, której nigdy nie słyszeliśmy w klubach. Nudziło nas to, co było dostępne na scenie warszawskich klubów. Te propozycje były bardzo poważne, miały poważne opisy na facebookach, trochę jak występy w filharmonii. W imprezach przecież nigdy nie o to chodziło. Mamy poczucie, że jako społeczeństwo niestety nie umiemy poważnie traktować czegoś, co posługuje się poczuciem humoru. Lubimy ołtarzowość. Do ważnych spraw nie podchodzimy z uśmiechem, ale na kolanach. Albo robimy sobie z czegoś żarty, albo coś szanujemy. My uważamy, że może być inaczej. My chcemy czuć się dumni z naszych żartów, jednocześnie wiedząc, że nikomu nie robimy krzywdy.
Kiedy właściwie powstał Wixapol?
Nikt już tego nie pamięta. Niektórzy twierdzą, że Wixapol istniał od zawsze. Wiele lat drzemał sobie na dnie oceanu, i dopiero ostatnio wypłynął na powierzchnię. To wstrząsy sejsmiczne rozbudziły tego potwora.
Rejwy w Warszawie
Do 27 sierpnia trwa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej wystawa 140 uderzeń na minutę opowiadająca o związkach sztuk wizualnych z kulturą rave lat 90. Więcej info: artmuseum.pl
Najbliższy Wixapol: Warszawa, 18 sierpnia, Baseny ISKRA, Pole Mokotowskie
A poważnie mówiąc, sami mamy problem z ustaleniem, kiedy Wixapol się zaczął. Pierwszą imprezę zrobiliśmy kilka lat temu, a potem była długa przerwa, po której prowadziliśmy ją regularnie. Historia o pierwszym Wixapolu to już trochę apokryf. Chyba musi zebrać się coś w rodzaju Synodu Biskupów i zastanowić, czy pierwszy Wixapol uznajemy za datę rozpoczęcia tej imprezy.
Niedawno na facebooku powstała Wixopedia. Zbiera ona i archiwizuje wszystkie wydarzenia, treści, grafiki, memy. Policzono w niej nawet, że brakuje nam jednej imprezy do okrągłej setki. Ale na liście tej znalazły się też wydarzenia okołowixapolowe, które nie były imprezami, jak np. „Wyjazd fanów Wixapolu do Kebabu Relaks w Radzyminie”. W każdym razie jesteśmy gdzieś w okolicy setnego Wixapolu.
Nazwa Wixapol przywodzi na myśl określone skojarzenia – rozwój polskiego kapitalizmu i drobnej przedsiębiorczości, czy czasownik „wiksować”. Takim torem podążało wasze rozumowanie, gdy wymyślaliście to hasło?
Kiedy wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić rave’ową imprezę, bardzo długo myśleliśmy i dyskutowaliśmy nad nazwą. Rzeczywiście, podobały nam się polskie potransformacyjne pomysły wymyślania nazw dla firm, np. Markpol, JarekPol, Indykpol. Wixa z kolei jest słowem pochodzącym z języka niemieckiego, ale w Niemczech kojarzy się już głównie z masturbacją. W Polsce wiksa i wiksowanie są bardzo popularnymi terminami od lat 90. określającym mniej więcej to samo, co rejwowanie, czyli szaloną imprezę z muzyką elektroniczną.
Czyli w tym polskim rejwie jest element swojskości (wspomniane Indykpole) i zapatrzenia na zachód, głównie w stronę Niemiec?
Polski rejw ma dodatek ułańskiej fantazji. Jest szalony i euforyczny. Muzyka, która jest grana na polskich rejwach, jest mniej mroczna. To miała być muzyka do zabawy dla ciężko pracujących ludzi. Łączyła w klubach ludzi z miast i ze wsi.
W latach 90. i na początku poprzedniej dekady techno faktycznie królowało w niewielkich miejscowościach. Owszem, wielkie miasta oferowały kluby i imprezy takie jak łódzka Parada Wolności, ale „wiejskie techno” to fenomen chyba praktycznie nieopisany i niezauważony.
Kiedy dzisiaj myślimy sobie o jakiejś wielkomiejskiej imprezie, na którą raz na kwartał przychodzi kilka tysięcy ludzi, że jest to fantastyczna masowa impreza, to warto pamiętać, że w klubach pod miastami, do których przyjeżdżają zarówno ludzie z dużych ośrodków miejskich, jak i z okolicznych wsi, tydzień w tydzień bawi się po kilka tysięcy osób. I takich klubów jest kilka w każdym województwie. Tylko, że o tych imprezach się zwykle nie mówi, one zwykle funkcjonują w swoim obiegu, rzadko są nagłaśniane w mediach. Ale to właśnie jest prawdziwa polska scena klubowa. Nie mówimy tutaj o ich jakości, ani aklamacji medialnej, tylko o ich zasięgu i tym, ile osób przyciągają.
Jest bardzo fajny serwis, który nazywa się seciki.pl. Zajmuje się on zgrywaniem i gromadzeniem setów didżejów, którzy pracują w prowincjonalnych klubach. Na tym serwisie wymieniona jest lista tych klubów, jest ich cała masa. W każdym mieście gminnym jest jakaś duża imprezownia.
Teraz, kiedy pisze się historię polskiego techno, wyróżnia się w niej takie osoby, jak np. Jacek Sienkiewicz, czy innych didżejów pochodzących z większych miejskich ośrodków. Tymczasem oni byli w zdecydowanej mniejszości.
Czyli historia polskiej muzyki tanecznej wymaga w pewnym sensie napisania na nowo?
Mniej poświęca się uwagę prowincji, a wixy były najczęściej imprezami, które odbywały się właśnie poza dużymi miastami. Może i były mniej „ambitne” lub „eksperymentalne”, jednak jak na klimat peryferyjny, to był duży przełom, że z muzyki śpiewanej z refrenami ludzie przerzucili się na muzykę mechaniczną oparta o bit i syntezatory.
Wróćmy do aspektu społecznego Wixapolu. To klasowe pomieszanie jest bardzo ciekawe.
Zawsze mieliśmy ambicje łamania stereotypów. Gatunki muzyczne, którymi się zajmujemy, ze swoją estetyką były kojarzone z dresiarzami albo patologią. Techno w Polsce w dalszym ciągu jest bardzo mocno obarczone stereotypami. Oznaczały łupankę, coś niepoważnego, często nawet pokrewnego disco polo.
My nie chcieliśmy robić imprezy z muzyką techno na wzór berliński. Chcieliśmy zagospodarować niszę swojskości. Jasne, gramy holenderskie gabbery, czy inne gatunki z importu, ale w swojej estetyce i muzyce zawsze odnosimy się do polskości.
Jak ta polskość się przejawia?
Poza nawiązaniem w tytule imprezy jest mocno obecna w warstwie estetycznej. Odbija się w niej też wpływ polskiego internetu, ponieważ my inspirujemy się jego brudem, utożsamiamy się z nim. Nawiązujemy do polskości również bezpośrednio w muzyce. Gramy bardzo dużo polskiej muzyki. Zarówno klasyków techno, jak i odgrzebane przez nas kawałki, które są internetowymi wykwitami anonimowych twórców, robionymi dla zabawy. Może powiemy teraz coś grubego, ale w pewnym sensie jesteśmy kimś w rodzaju PiS-u wśród warszawskich imprez. Tak jak PiS na scenie politycznej mówi, „co jest złego w naszej przaśnej polskości?”, tak my robimy to samo na scenie muzycznej. Polscy hipsterzy i koneserzy muzyki najczęściej wstydzą się polskości. My uważamy, że nie ma czego się wstydzić. Po co szukać egzotyki za granicami naszego kraju, skoro często sami dla siebie jesteśmy egzotyczni? Skończmy z pedagogiką wstydu. Wixapolska wstaje z kolan.
To, co zazwyczaj można usłyszeć na Wixapolu, różnie się klasyfikuje – techno, gabber, hardcore… To różne gatunki muzyki klubowej. Chyba ten ostatni termin najlepiej oddaje intensywność tych eventów.
Duch hardcore’u unosił się w powietrzu i potrzeba takiej muzyki była od dawna w ludziach. Być może my to po prostu jakoś uchwyciliśmy, skumulowaliśmy różne gatunki i nazwaliśmy. Nasi słuchacze nazywają nawet muzykę o bardzo szybkim tempie po prostu wixapolem. To nie są nasze sety, tylko po prostu szybka muzyka z internetu. Ortodoksyjni hardcorowcy często narzekają, że u nas jest za dużo śmiesznie brzmiących dźwięków, a za mało hardcoru, gabberu. Z drugiej strony, od początku historii zachodniego gabberu producenci ciągle śmieszkowali w swoich utworach, nie przejmując się łączeniem skrajnej powagi ze skrajną niepowagą.
Właśnie, „śmieszkowanie” to słowo klucz. Estetyka żartów internetowych, często obrazoburczych, świadomie na granicy żenady albo tę granicę przekraczających. Dla kogoś, kto np. nie śledzi wykopu lub „chanów”, to dość hermetyczne zjawisko, które wy jednak chętnie wykorzystujecie.
To znowu jest powiązane z internetem. Młodzi ludzie lubią za jego pomocą podważać autorytety, choćby za pomocą tzw. cenzopapy, czyli „szkalowania papieża”, wykorzystywania wizerunku Jana Pawła II w kontekście memów. To jest przejaw buntu wobec narzuconych im świętości, które nie mają dla nich aktualnego znaczenia.
Papież dla nich nie jest osobą, ale figurą, którą szanują ich rodzice i dziadkowie, a dla tych młodych ludzi nic za tą figurą nie stoi. Młodzi ludzie widzą, że w kraju, w którym często się wspomina Papieża, albo powołuje na nauki chrześcijańskie, jednocześnie te wartości nie są wcielane w życie. To jest taka gimnazjalna krytyka hipokryzji starszego pokolenia.
Poetyka opisów waszych imprez przypomina mi polszczyznę XXIII wieku. To język, który udaje skrajnie infantylny, ale pełno w nim odwołań do literatury, popkultury czy nawet polityki. Oto krótka próbka: „NA WIGZABOLU NIKT NIC NIE MUSI ALE TEJ NOCY WYJONKTOWO BD FAJNIO JESLI W TEMATYCE UBRANIA DACIE SE DURZO BIAUEGOO BENDOM LAMPY UV I BD SMIESZNIO ALE JAK KTOS MA WYJEBANE NA PSZEBIERANKI I SE PSZYJDZIE W KOLORACH TYPU FUKSJA I BUENKIT PARYSKI TO TESZ JEST MILE WIDZIANY I TESZ GO KOFFAMY KARZDY INKSZY WSZYSCY RUWNI”. Nie jest to polszczyzna prof. Miodka.
Bardzo walczymy o nasz wixapolski język, który jest wypadkową internetowych slangów i idei zupełnego odrzucenia polskich znaków. To jest język pisany bez interpunkcji. To trochę analfabetyczny, a trochę szalony strumień świadomości. Niektórzy widzą w tym również odniesienie do języka przedwojennych futurystów polskich: Aleksandra Wata, Stanisława Młodożeńca, Bruno Jasieńskiego. Oni mieli gazetę „Nuż w bżuhu”, a my imprezę pod tytułem „Nurz w uhu”. Mieli podobne intencje, tylko nie mieli internetu. Chcemy modernizować polski język, żeby wyrażał agresywnego ducha nowoczesności.
Inspirujecie się polskością, a jednocześnie walczycie z regułami językowymi?
Język polski to ten, którego używają Polacy. Gramatyka to przejaw dyscypliny, a my jesteśmy bardzo niezdyscyplinowani. Propagujemy beztroskę, nasze hasło brzmi „daj se”. W internecie widać, w jaki sposób ludzie posługują się językiem pisanym. Uczymy się powielać te błędy. Czasami podrobienie języka polskiego internetu jest bardzo trudne. Pojawiają się tam gorsze błędy, niż te, które my robimy z premedytacją. Co ciekawe, wielu naszych czytelników w ogóle nie zauważa, że nagromadzenie tych błędów jest celowe... Czasami w takim poście, w którym błąd goni za błędem, ktoś zauważa jedną pomyłkę ortograficzną i spieszy, żeby o niej napisać w komentarzu.
Dlaczego działacie anonimowo?
Anonimowość daje nam dużo swobody i wolności wypowiedzi. Nie chcemy też skupiać uwagi na sobie. Wiele osób, które chodzi na Wixapol, nawet nie wie, jak wyglądamy. Nie wie, ile osób prowadzi Wixapol. I to nam odpowiada. Z jednej strony wynika to oczywiście z tradycji klubowej lat 90., która mówi o tym, że didżej nie jest gwiazdą. To, co robimy, stoi w opozycji do imprez, na których didżej jest wyeksponowany, a cała sytuacja skupia się na nim. U nas publiczność jest gwiazdą. Nasza anonimowość nawiązuje też do anonimowości dzieciaków w sieci, które tworzą wiele różnych kont i tożsamości internetowych. Lubią trollować, nie ujawniają swoich nazwisk, żeby rodzice ich nie odnaleźli, kiedy chcą sobie porozmawiać o zakazanych tematach.
Osoby, które przychodzą na Wixapol, też mają czuć się swobodnie?
Kiedy robimy imprezę, ochrona jest poinformowana, że ma wpuszczać ludzi ubranych na sportowo. Współpracujemy ze Społeczną Inicjatywą Narkopolityki, oni na różnych imprezach klubowych mają swoje stoiska, na których można dostać zatyczki do uszu, gumy do żucia. To jest tak zwany partyworking. Wyłapują osoby, które poczują się gorzej, zawijają je w koc, dają wodę, owoce, trzymają za rękę. Wchodzą na parkiet z wielkim spryskiwaczem i wszystkich polewają wodą. Zdarza się, że jeżeli ktoś osłabnie, to go wywalają, a czasami wystarczy podać takiej osobie butelkę wody
Na Wixapolu łączycie ze sobą bardzo wiele różnych gatunków muzycznych.
W pierwszej połowie lat 90. ludzie w ogóle nie odróżniali gatunków muzyki elektronicznej, które leciały na imprezach. W ciągu jednej imprezy występowały bardzo różne style, ale bawiące się osoby w ogóle tego nie zauważały, dla nich to była po prostu szalona zabawa do muzyki elektronicznej. Nie było jeszcze twardych podziałów, według których ktoś identyfikował się tylko z jednym rodzajem muzyki elektronicznej. Dzisiaj znowu dążymy do takiej sytuacji, w odróżnieniu od jednorodnych imprez, które są np. tylko hardstylowe, albo tylko gabberowe. Na takie jednorodne imprezy przychodziło zaledwie po pięćdziesiąt osób. Mało kto myślał, że można by te style znowu połączyć. Po co trzymać się jakiegoś dziwnego, wymyślonego kanonu? To jest pozostałość po latach 90., w których ludzie słuchali rocka, metalu albo hip hopu i przez to się określali. Identyfikowali się przesadnie ze swoją muzyką, czego częścią było hejtowanie innych. Jakby nie można było słuchać dwóch lub więcej gatunków.
Na Wixapol tymczasem przychodzą tłumy. Przed wejściem ustawiają się długie kolejki.
Frekwencja cały czas rośnie, podobnie jest z zainteresowaniem mediów. Myślimy sobie, że może dzieje się tak dlatego, że w Polsce ta muzyka nie miała tak silnej sceny, jak na zachodzie. Być może teraz nasze społeczeństwo to nadrabia, tego w pewien sposób potrzebuje. Tego, czego u nas nie było, albo było, ale krótko, lub szybko zostało skomercjonalizowane.
Pod koniec lat 90. rozpoczęła się ostra nagonka na techno. Do nas techno przyszło z dużym opóźnieniem, kiedy już na Zachodzie przestrzegano przed kulturą rave.
W Polsce ten lęk pojawił się, zanim dobrze rozwinęła się scena klubowa.
Muzyka elektroniczna była w Polsce na cenzurowanym. Krytycy muzyczni lekceważyli techno, uważali, że wartościową i słuszną muzyką jest rock. Techno było uznawane za łupankę dla głupków. Dwa ówcześnie popularne określenie na ludzi słuchających tej muzyki, to „disco muły” i „techno muły”. Ludzie, którzy wychowali się na internecie, nie podzielają już tych obiekcji. Teraz w polskiej polityce robi się trochę podobnie, jak w Anglii w czasie rządów Margaret Thatcher. Być może taka konserwatywna sytuacja polityczna sprzyja silnym reakcjom młodzieży. Czasami taka beznadziejna politycznie sytuacja sprzyja temu, że ludzie więcej się bawią, szukając innego „lepszego świata”, niż codzienność.
Wixapol przyczynił się do popularyzacji gabberu w Polsce. Gabber to nie tylko muzyka, ale też specyficzny sposób ubierania się.
To jest holenderska subkultura, która dotarła do Polski. Ostatnio pojawiło się sporo artykułów, a nawet moda inspirowanej gabberem. Nowa fala mody na estetykę gabberu jest zasilana przez internet. To unikalne zjawisko nie tylko pod względem muzyki, ale również estetyki. Holenderska muzyka elektroniczna, w porównaniu z angielską czy niemiecką, miała więcej poczucia humoru, bezwstydnie sięgała po popkulturę.
Estetyka gabberowa przypominała polskie dresiarstwo. Łysy holenderski gabberowiec i łysy Seba są mniej więcej z tej samej klasy społecznej. Tak jak gabber jest technem o bardzo szybkim tempie, przeciągniętym do granic ekstremum, tak moda gabberowa jest tym, czym była rave'owa moda w latach 90., tylko jeszcze bardziej przegięta, ekstremalna i szalona. Obłędne fryzury porobione z resztek włosów, szalone wygolenia.
W rave’owej modzie zawsze chodziło przede wszystkim o to, żeby wygodnie się tańczyło, a przy okazji było kosmicznie. Kiedy ogląda się nagrania z Parady Wolności w Łodzi, to tam jest dużo takiej mody: zielone włosy, okulary, odkurzacze przyczepione do ubrań, obuwie przypominające buty astronautów, estetyka ufoludków, freak show. Na manieczkowych imprezach, w Clubie Ekwador, czy tego typu imprezach, bardzo często się zdarza, że dziewczyny ubierają futrzane buty albo kosmiczne kowbojki, do tego biustonosz i kapelusz kowbojski. Trochę jakbyśmy byli Amerykanami Europy. A może chodzi o to, że farmerzy są tak bliscy naszym rolnikom. W manieczkowej muzyce jest bardzo dużo zarówno dźwiękowych, jak i językowych nawiązań do kombajnów, lokomotyw, odgłosów huty.
Wixapol imprezą klasową?
Nasze imprezy często podobają się pracującym przy nich ochroniarzom. To niekiedy są chłopaki, które słuchały takiej muzyki w swojej młodości. Nie mamy problemu z rzeczami, które kojarzą się z tzw. wieśniakami albo z dresiarzami. Country, blues czy rock and roll też były muzyką biedoty i uznanie zyskały dopiero po latach.