Techno zryw
An On Bast, fot. mat. Up To Date Festival

13 minut czytania

/ Muzyka

Techno zryw

Paweł Klimczak

Techno przeżywa swój wielki renesans, po latach undergroundowego czyśćca wychodzi na światło dzienne jako główny nurt tanecznej alternatywy. Polska nie różni się pod tym względem od reszty świata, a popularność tego gatunku nie jest sezonowym zjawiskiem

Jeszcze 3 minuty czytania

Zaglądając na wrocławskie grupy facebookowe poświęcone techno, niemal codziennie widzę pytania o „imprezę na mieście”. Wciąż napotykam plakaty i wlepki młodych kolektywów i nowych imprez techno. Sponsorowane posty didżejów i didżejek, producentów i producentek techno zalewają moją tablicę na Facebooku. W niemal każdym polskim klubie (który nie serwuje radiowej papki) co tydzień gra techno – również poza największymi miejskimi ośrodkami. Lato 2018 roku stało pod znakiem mniejszych plenerowych festiwali tanecznych, które jako tańsza alternatywa wygryzły Plötzlich Am Meer (tegoroczna edycja nie odbyła się z powodu zbyt małej ilości sprzedanych biletów). Od lat organizowane są festiwale w rodzaju białostockiego Up To Date, fenomenem stały się też masowe pielgrzymki do Berlina.

Na współczesnej scenie indie czy w hip-hopie nie ma już śladów po „elektrofobii” – wszystkie te nurty przyjęły i udomowiły elektronikę jako własny środek wyrazu. Sporą rolę gra duch czasów, dyktujący ciągły kontakt z technologią i nowoczesne sposoby słuchania muzyki, sprzyjające sterylnemu, elektronicznemu brzmieniu. Zatem popularność mocniejszego, syntetycznego uderzenia jest bardzo naturalna – elektronika mainstreamu bywa wygładzona i bezpieczna. Nie znaczy to jednak, że techno jest jakimś masowym ruchem sprzeciwu i awangardy – wprost przeciwnie. Zjawisko znacząco się wypłaszczyło i rozpłynęło w morzu memów kiepskiej jakości, armii przeciętnych didżejów i didżejek (i jeszcze gorszych producentów i producentek), podstarzałych cwaniaczków monetyzujących trendy oraz tabunów przypadkowych imprezowiczów i imprezowiczek szukających na mieście „techno” (a tak naprawdę dowolnej klubowej łupanki). Nie znaczy to, że w całym tym zrywie nie ma wartościowych imprez i postaci – po prostu wraz z nową popularnością techno przyciągnęło pewne negatywne aspekty i elementy.

Muzyka klubowa nie jest bynajmniej nowym zjawiskiem na rozrywkowej mapie Polski. Lata 90. i początek 2000 to imprezy techno w Hybrydach i Filtrach, wycieczki na Love Parade, start działalności Recognition, działającej do dziś wytwórni Jacka Sienkiewicza, audycje w Radiostacji i pomniejsze, lokalne inicjatywy. Scena techno była nawet w Olsztynie, a takich historii jest zapewne więcej. Tę pierwszą falę techno od obecnej różniło przede wszystkim to, jak była postrzegana. Rodzima narkofobia i rockizm muzycznej opinii publicznej sprowadzały techno do „umcyk umcyk dla ćpunów”. Muzyka elektroniczna była pogardliwie nazywana „muzyczką z komputera”. Zła sława, która owiała lokale w rodzaju Manieczek (wbrew pozorom nie było tam zbyt wiele techno, od którego dystansowali się tamtejsi didżeje) również nie pomagała. A jednak to w tych warunkach powstawały bardzo synkretyczne utwory Jacka Sienkiewicza. To wtedy, w 1999 roku, na scenie pojawił się Marcin Czubala i jego wytwórnia Currently Processing.

UP TO DATE Białystok 7–8 września 2018

Up To Date Festival to białostocki festiwal muzyki i sztuk wizualnych, zainicjowany przez środowisko działaczy kultury i artystów skupionych wokół Stowarzyszenia Pogotowie Kulturalno-Społeczne. Festiwal Up To Date łączy muzykę z innymi dziedzinami sztuki – wszystko w duchu DIY („zrób to sam”).

Na czterech festiwalowych scenach wystąpią m.in.: Goldie, Electric Indigo, Mumdance, Rrose, E.R.P. aka Convextion, Abul Mogard, FACE, Lorn live, Dolor live, Luxor live i Teste live.

Więcej informacji na stronie festiwalu.

Ta wyprawa w historię nie znaczy wiele dla współczesnej publiczności techno. Sienkiewicz i jego Recognition wciąż cieszą się sporym szacunkiem, ale jak mówi sam producent – stara się wracać do psychodelicznych eksperymentów dla niszowej publiki, gdzie nie dociera marketingowe szaleństwo i komercja. W międzyczasie stały się jeszcze inne rzeczy, które mają niebywały wpływ na obecny boom – pojawiły się social media i elektroniczne festiwale, często chętnie dotowane przez sponsorów. Kto wie, czy bez ciągłego pompowania pieniędzy w duże wydarzenia potrzebujące headlinerów i headlinerek, kariery Niny Kraviz czy Bena Klocka – zdecydowanie największych gwiazd i idoli młodych odbiorców i odbiorczyń techno – wyglądałyby tak okazale. Z kolei media społecznościowe umożliwiły szybką wymianę setów i kawałków, tworząc zupełnie nowy obieg dla muzyki. Fanpejdże i grupy na  Facebooku zbudowały system, który pozwala swobodnie wymieniać rekomendacje, szukać imprez i afterów, prezentować sety – własne lub znaleźne – a nawet tworzyć towarzyskie więzi skupione na zamiłowaniu do techno. Dzięki rosnącej popularności streamingu na żywo, a wcześniej platform w rodzaju Boiler Roomu, nawet w domowym zaciszu można mieć namiastkę imprezy z prawdziwego zdarzenia.

fot. materiały UP TO DATEUP TO DATE 2017, fot. materiały organizatora

Co ciekawe, o ile sponsorowane eventy stworzyły idoli i idolki masowej publiki techno, o tyle sam ruch jest bardzo oddolny i naturalny. Jeśli spojrzeć na obfite lineupy imprez, na których grają głównie lokalni didżeje i didżejki, to łatwo się domyślić, że te wydarzenia istnieją poza ekonomicznym nawiasem. Producenci i producentki, czy to pracujący na DAW-ach (Digital Audio Workstation – programach służących do tworzenia muzyki), czy inwestujący niemałe pieniądze w sprzęt, bardziej szukają drogi ekspresji niż fortuny i sławy. W jakimś sensie mamy do czynienia ze zjawiskiem o mimo wszystko czystych intencjach – z jednej strony z konieczności unurzanym w najróżniejszych technikach marketingu bezpośredniego, z drugiej skupionym głównie na tworzeniu i prezentowaniu muzyki. To może ryzykowna teza, ale nasuwa mi się skojarzenie z początkami polskiego hip-hopu – naturalnie przy zachowaniu wszelkich proporcji. Muzyka wyrażająca ducha naszych czasów, wprost będąca wynikiem społecznych warunków? Oczywiście! Nic nie pasuje tak dobrze do naszych realiów jak solidne, odhumanizowane łupanie, w którym mogą się zatracić zarówno modni prekariusze, jak i tzw. korpoludki, wymęczone bezmyślnym tygodniem pracy przy komputerze. Kultura uczestnictwa, wynikająca z niskiego progu wejścia (do tworzenia i grania muzyki potrzebujesz wyłącznie komputera)? Zgadza się. Wreszcie – wielka chęć do prezentowania i słuchania publicznie, bez finansowych kalkulacji? Ponownie odhaczamy. I analogicznie do rozwoju hip-hopu, scena rośnie, przyciągając coraz większe pieniądze, zainteresowanie mediów (również tych mainstreamowych, nieporadnie próbujących ogarnąć zjawisko, zamykając je np. w komicznych przewodnikach), a także tworząc własne gwiazdy.

Techno, w przeciwieństwie do hip-hopu, może być (i zazwyczaj jest) kompletnie oderwane od lokalnego kontekstu. Nie dziwią zatem międzynarodowe kariery (bądź ich zalążki), których doczekali się artyści i artystki z Polski. Sept, dawniej produkujący French electro, występuje po całej Europie, a jego utwory trafiają do setów znakomitości sceny techno. Vertical Spectrum cieszy się szacunkiem tytanów międzynarodowej sceny, a swoją muzykę wydaje w uznanych wytwórniach, takich jak Tsunami Records czy Nachtstrom Schallplatten. Błażej Malinowski prezentuje swoją muzykę m.in. w kultowym klubie Tresor. Duet Private Press nie może narzekać na brak wydawnictw w dobrych wytwórniach – przy okazji mając naprawdę unikalny i atrakcyjny styl. Olivia, didżejka i producentka związana z festiwalem Unsound i krakowskim klubem Szpitalna 1, regularnie gra za granicą, a jej ostatnie wydawnictwo trafiło na łamy magazynu „The Wire”. Znana z setów na modularnych syntezatorach An On Bast odwiedziła niedawno Chiny, a regularnie występuje w całej Europie. Piotr Klejment, który pierwsze, świetnie przyjęte płyty wypuszczał jeszcze przed rozpoczęciem obecnej technomanii, właśnie wrócił z kolejnym udanym i docenianym wydawnictwem. VTSS w tym roku jedzie na Red Bull Music Academy do Berlina. FOQL – reprezentantka kolektywu Oramics - swoją eksperymentalną i mocno hałaśliwą wersję techno prezentuje w całej Europie. Weteran Chino nieraz elektryzował międzynarodową publiczność swoimi wyjątkowymi live actami. Michał Jabłoński także regularnie gra i wydaje poza granicami naszego kraju. A za nimi czają się kolejne postacie polskiej sceny, które reprezentują spory potencjał: Billy, Michał Wolski, Marina Aleksandra, Rraph, Milena Głowacka, czy eksperymentatorzy w rodzaju Mchów i Porostów (czy ogólnie ludzi wydających w Brutażu, do którego wrócimy). Jak widać po tej wyliczance, techno jest dość inkluzywne płciowo – choć wciąż jest wiele do zrobienia w tej materii, szczególnie po stronie promotorów, którym do dzisiaj zdarza się reklamować występy artystek odrażającą formułką „piękna i zdolna”.

Wykształciły się również bardzo różnorodne odcienie polskiego techno – od bardziej wygładzonych, pseudoemocjonalnych tech-housowych plumkań (duże warszawskie kluby, znaczna część wrocławskiej sceny) po brutalność i eksperyment (spora część sceny krakowskiej, kolektywy Brutaż czy Oramics, które nie ograniczają się do techno). Wzdłuż podziałów muzycznych powstały ideologiczne. Mimo znakomitej sytuacji, w jakiej znajduje się polskie techno – różnorodny zestaw artystów i artystek, głodna publiczność, istnienie infrastruktury klubowej i festiwalowej – scena klubowa jest podzielona jak nigdy wcześniej. Inicjatywy związane z promowaniem przez muzykę klubową podstawowych wartości (egalitaryzm, równouprawnienie, piętnowanie seksizmu i homofobii), w których specjalizują się np. kolektywy Oramics, Brutaż czy środowisko związane z krakowskim festiwalem Unsound, często spotykają się z szyderstwem i szykanami ze strony bardziej hedonistycznie nastawionej części sceny. W grę wchodzą również personalne konflikty, zrodzone na gruncie ideologicznego poróżnienia. Wraz z popularyzacją gatunku, w naturalny sposób odłączył się on od swoich politycznych korzeni z podziemnych klubów Chicago i Detroit, w których mniejszości rasowe i seksualne szukały swojego bezpiecznego miejsca. Nietrudno o konflikt między tymi, którzy naiwnie marzą o „czystej muzyce”, a tymi, którzy chcą bronić sfery wartości.   

W wielu kręgach przyjęło się narzekanie na techno i debatowanie, co wyrośnie na jego zgliszczach, choć do schyłku mody jeszcze bardzo daleko. Techno zadomowiło się na dobre nad Wisłą, nawet w oczach mainstreamu – coraz mniej delikwentów porwie się na wyrażanie niezbyt mądrych opinii w rodzaju „techno to umcyk umcyk dla ćpunów”. Nawet instytucje kultury – z gruntu sceptycznie nastawione do nowinek – biorą udział w zrywie techno. Dość konserwatywna telewizja TVP Kultura właśnie rozpoczęła współpracę z klubem Luzztro – rzecz nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. TVN odwiedził Technoranek (warszawską imprezę odbywającą się w dniach roboczych nad ranem) i choć nie był to materiał najwyższych lotów, to był odległy od dominujących jeszcze kilka lat temu prób prezentowania imprez techno w sposób znany z programów „Z kamerą wśród zwierząt”. To, czego brakuje, to wytwórnie – po zamknięciu działalności kolektywu Technosoul (stojący za nią duet Dtekk i Essence tłumaczyli tę decyzję zmęczeniem i przesytem sceny) nikt nie podjął wyzwania bycia wydawniczym liderem polskiego techno – Rotten Periodicity, DRVMS LTD. czy Strikt to wciąż małe byty. Chociaż biorąc pod uwagę legiony producentów i producentek, ta luka może zostać wypełniona dość szybko – na razie głównie jednak eksportujemy nasze talenty do zagranicznych wytwórni.

Można czuć się zmęczonym podobnymi do siebie imprezami, czy – poniekąd słusznie – żartować z importowania kelnerów z Berlina jako wstrząsających zjawisk muzycznych. Ale kiedy spojrzymy na liczbę zaangażowanych artystów i artystek, potęgę imprez spod znaku Instytut, popularność wydarzeń w rodzaju tych dziejących się we wrocławskim Porcie Miejskim i klubie Pralnia (na których grają gwiazdy muzyki klubowej), międzynarodową karierę klubów Smolna czy Szpitalna 1, wreszcie – niezliczone posty w internecie, to wniosek jest jeden: mamy do czynienia z trwałym muzycznym ruchem. To, co martwi, to wypranie gatunku ze sfery wartości i powolna przemiana w wielki biznes, z jednej strony napędzany przez sponsorów i marki podczepiające się pod trendy, z drugiej przez przypadkowych techno turystów, którzy prędzej czy później przerzucą się na następny modny nurt. Dlatego tak ważne jest budowanie przemyślanej infrastruktury – wytwórni, cyklicznych imprez – a także uczenie przypadkowej publiczności, że uczestniczy w czymś więcej niż tylko w „muzyczce”.

Cykl tekstów o muzyce elektronicznej powstaje we współpracy ze Stowarzyszeniem Pogotowie Kulturalno-Społeczne, organizatorem festiwalu UP TO DATE, który odbędzie się 7 i 8 września 2018 w Białymstoku.

.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).