Zaglądając na wrocławskie grupy facebookowe poświęcone techno, niemal codziennie widzę pytania o „imprezę na mieście”. Wciąż napotykam plakaty i wlepki młodych kolektywów i nowych imprez techno. Sponsorowane posty didżejów i didżejek, producentów i producentek techno zalewają moją tablicę na Facebooku. W niemal każdym polskim klubie (który nie serwuje radiowej papki) co tydzień gra techno – również poza największymi miejskimi ośrodkami. Lato 2018 roku stało pod znakiem mniejszych plenerowych festiwali tanecznych, które jako tańsza alternatywa wygryzły Plötzlich Am Meer (tegoroczna edycja nie odbyła się z powodu zbyt małej ilości sprzedanych biletów). Od lat organizowane są festiwale w rodzaju białostockiego Up To Date, fenomenem stały się też masowe pielgrzymki do Berlina.
Na współczesnej scenie indie czy w hip-hopie nie ma już śladów po „elektrofobii” – wszystkie te nurty przyjęły i udomowiły elektronikę jako własny środek wyrazu. Sporą rolę gra duch czasów, dyktujący ciągły kontakt z technologią i nowoczesne sposoby słuchania muzyki, sprzyjające sterylnemu, elektronicznemu brzmieniu. Zatem popularność mocniejszego, syntetycznego uderzenia jest bardzo naturalna – elektronika mainstreamu bywa wygładzona i bezpieczna. Nie znaczy to jednak, że techno jest jakimś masowym ruchem sprzeciwu i awangardy – wprost przeciwnie. Zjawisko znacząco się wypłaszczyło i rozpłynęło w morzu memów kiepskiej jakości, armii przeciętnych didżejów i didżejek (i jeszcze gorszych producentów i producentek), podstarzałych cwaniaczków monetyzujących trendy oraz tabunów przypadkowych imprezowiczów i imprezowiczek szukających na mieście „techno” (a tak naprawdę dowolnej klubowej łupanki). Nie znaczy to, że w całym tym zrywie nie ma wartościowych imprez i postaci – po prostu wraz z nową popularnością techno przyciągnęło pewne negatywne aspekty i elementy.
Muzyka klubowa nie jest bynajmniej nowym zjawiskiem na rozrywkowej mapie Polski. Lata 90. i początek 2000 to imprezy techno w Hybrydach i Filtrach, wycieczki na Love Parade, start działalności Recognition, działającej do dziś wytwórni Jacka Sienkiewicza, audycje w Radiostacji i pomniejsze, lokalne inicjatywy. Scena techno była nawet w Olsztynie, a takich historii jest zapewne więcej. Tę pierwszą falę techno od obecnej różniło przede wszystkim to, jak była postrzegana. Rodzima narkofobia i rockizm muzycznej opinii publicznej sprowadzały techno do „umcyk umcyk dla ćpunów”. Muzyka elektroniczna była pogardliwie nazywana „muzyczką z komputera”. Zła sława, która owiała lokale w rodzaju Manieczek (wbrew pozorom nie było tam zbyt wiele techno, od którego dystansowali się tamtejsi didżeje) również nie pomagała. A jednak to w tych warunkach powstawały bardzo synkretyczne utwory Jacka Sienkiewicza. To wtedy, w 1999 roku, na scenie pojawił się Marcin Czubala i jego wytwórnia Currently Processing.
UP TO DATE Białystok 7–8 września 2018
Up To Date Festival to białostocki festiwal muzyki i sztuk wizualnych, zainicjowany przez środowisko działaczy kultury i artystów skupionych wokół Stowarzyszenia Pogotowie Kulturalno-Społeczne. Festiwal Up To Date łączy muzykę z innymi dziedzinami sztuki – wszystko w duchu DIY („zrób to sam”).
Na czterech festiwalowych scenach wystąpią m.in.: Goldie, Electric Indigo, Mumdance, Rrose, E.R.P. aka Convextion, Abul Mogard, FACE, Lorn live, Dolor live, Luxor live i Teste live.
Więcej informacji na stronie festiwalu.
Ta wyprawa w historię nie znaczy wiele dla współczesnej publiczności techno. Sienkiewicz i jego Recognition wciąż cieszą się sporym szacunkiem, ale jak mówi sam producent – stara się wracać do psychodelicznych eksperymentów dla niszowej publiki, gdzie nie dociera marketingowe szaleństwo i komercja. W międzyczasie stały się jeszcze inne rzeczy, które mają niebywały wpływ na obecny boom – pojawiły się social media i elektroniczne festiwale, często chętnie dotowane przez sponsorów. Kto wie, czy bez ciągłego pompowania pieniędzy w duże wydarzenia potrzebujące headlinerów i headlinerek, kariery Niny Kraviz czy Bena Klocka – zdecydowanie największych gwiazd i idoli młodych odbiorców i odbiorczyń techno – wyglądałyby tak okazale. Z kolei media społecznościowe umożliwiły szybką wymianę setów i kawałków, tworząc zupełnie nowy obieg dla muzyki. Fanpejdże i grupy na Facebooku zbudowały system, który pozwala swobodnie wymieniać rekomendacje, szukać imprez i afterów, prezentować sety – własne lub znaleźne – a nawet tworzyć towarzyskie więzi skupione na zamiłowaniu do techno. Dzięki rosnącej popularności streamingu na żywo, a wcześniej platform w rodzaju Boiler Roomu, nawet w domowym zaciszu można mieć namiastkę imprezy z prawdziwego zdarzenia.
UP TO DATE 2017, fot. materiały organizatora
Co ciekawe, o ile sponsorowane eventy stworzyły idoli i idolki masowej publiki techno, o tyle sam ruch jest bardzo oddolny i naturalny. Jeśli spojrzeć na obfite lineupy imprez, na których grają głównie lokalni didżeje i didżejki, to łatwo się domyślić, że te wydarzenia istnieją poza ekonomicznym nawiasem. Producenci i producentki, czy to pracujący na DAW-ach (Digital Audio Workstation – programach służących do tworzenia muzyki), czy inwestujący niemałe pieniądze w sprzęt, bardziej szukają drogi ekspresji niż fortuny i sławy. W jakimś sensie mamy do czynienia ze zjawiskiem o mimo wszystko czystych intencjach – z jednej strony z konieczności unurzanym w najróżniejszych technikach marketingu bezpośredniego, z drugiej skupionym głównie na tworzeniu i prezentowaniu muzyki. To może ryzykowna teza, ale nasuwa mi się skojarzenie z początkami polskiego hip-hopu – naturalnie przy zachowaniu wszelkich proporcji. Muzyka wyrażająca ducha naszych czasów, wprost będąca wynikiem społecznych warunków? Oczywiście! Nic nie pasuje tak dobrze do naszych realiów jak solidne, odhumanizowane łupanie, w którym mogą się zatracić zarówno modni prekariusze, jak i tzw. korpoludki, wymęczone bezmyślnym tygodniem pracy przy komputerze. Kultura uczestnictwa, wynikająca z niskiego progu wejścia (do tworzenia i grania muzyki potrzebujesz wyłącznie komputera)? Zgadza się. Wreszcie – wielka chęć do prezentowania i słuchania publicznie, bez finansowych kalkulacji? Ponownie odhaczamy. I analogicznie do rozwoju hip-hopu, scena rośnie, przyciągając coraz większe pieniądze, zainteresowanie mediów (również tych mainstreamowych, nieporadnie próbujących ogarnąć zjawisko, zamykając je np. w komicznych przewodnikach), a także tworząc własne gwiazdy.
Techno, w przeciwieństwie do hip-hopu, może być (i zazwyczaj jest) kompletnie oderwane od lokalnego kontekstu. Nie dziwią zatem międzynarodowe kariery (bądź ich zalążki), których doczekali się artyści i artystki z Polski. Sept, dawniej produkujący French electro, występuje po całej Europie, a jego utwory trafiają do setów znakomitości sceny techno. Vertical Spectrum cieszy się szacunkiem tytanów międzynarodowej sceny, a swoją muzykę wydaje w uznanych wytwórniach, takich jak Tsunami Records czy Nachtstrom Schallplatten. Błażej Malinowski prezentuje swoją muzykę m.in. w kultowym klubie Tresor. Duet Private Press nie może narzekać na brak wydawnictw w dobrych wytwórniach – przy okazji mając naprawdę unikalny i atrakcyjny styl. Olivia, didżejka i producentka związana z festiwalem Unsound i krakowskim klubem Szpitalna 1, regularnie gra za granicą, a jej ostatnie wydawnictwo trafiło na łamy magazynu „The Wire”. Znana z setów na modularnych syntezatorach An On Bast odwiedziła niedawno Chiny, a regularnie występuje w całej Europie. Piotr Klejment, który pierwsze, świetnie przyjęte płyty wypuszczał jeszcze przed rozpoczęciem obecnej technomanii, właśnie wrócił z kolejnym udanym i docenianym wydawnictwem. VTSS w tym roku jedzie na Red Bull Music Academy do Berlina. FOQL – reprezentantka kolektywu Oramics - swoją eksperymentalną i mocno hałaśliwą wersję techno prezentuje w całej Europie. Weteran Chino nieraz elektryzował międzynarodową publiczność swoimi wyjątkowymi live actami. Michał Jabłoński także regularnie gra i wydaje poza granicami naszego kraju. A za nimi czają się kolejne postacie polskiej sceny, które reprezentują spory potencjał: Billy, Michał Wolski, Marina Aleksandra, Rraph, Milena Głowacka, czy eksperymentatorzy w rodzaju Mchów i Porostów (czy ogólnie ludzi wydających w Brutażu, do którego wrócimy). Jak widać po tej wyliczance, techno jest dość inkluzywne płciowo – choć wciąż jest wiele do zrobienia w tej materii, szczególnie po stronie promotorów, którym do dzisiaj zdarza się reklamować występy artystek odrażającą formułką „piękna i zdolna”.
Wykształciły się również bardzo różnorodne odcienie polskiego techno – od bardziej wygładzonych, pseudoemocjonalnych tech-housowych plumkań (duże warszawskie kluby, znaczna część wrocławskiej sceny) po brutalność i eksperyment (spora część sceny krakowskiej, kolektywy Brutaż czy Oramics, które nie ograniczają się do techno). Wzdłuż podziałów muzycznych powstały ideologiczne. Mimo znakomitej sytuacji, w jakiej znajduje się polskie techno – różnorodny zestaw artystów i artystek, głodna publiczność, istnienie infrastruktury klubowej i festiwalowej – scena klubowa jest podzielona jak nigdy wcześniej. Inicjatywy związane z promowaniem przez muzykę klubową podstawowych wartości (egalitaryzm, równouprawnienie, piętnowanie seksizmu i homofobii), w których specjalizują się np. kolektywy Oramics, Brutaż czy środowisko związane z krakowskim festiwalem Unsound, często spotykają się z szyderstwem i szykanami ze strony bardziej hedonistycznie nastawionej części sceny. W grę wchodzą również personalne konflikty, zrodzone na gruncie ideologicznego poróżnienia. Wraz z popularyzacją gatunku, w naturalny sposób odłączył się on od swoich politycznych korzeni z podziemnych klubów Chicago i Detroit, w których mniejszości rasowe i seksualne szukały swojego bezpiecznego miejsca. Nietrudno o konflikt między tymi, którzy naiwnie marzą o „czystej muzyce”, a tymi, którzy chcą bronić sfery wartości.
W wielu kręgach przyjęło się narzekanie na techno i debatowanie, co wyrośnie na jego zgliszczach, choć do schyłku mody jeszcze bardzo daleko. Techno zadomowiło się na dobre nad Wisłą, nawet w oczach mainstreamu – coraz mniej delikwentów porwie się na wyrażanie niezbyt mądrych opinii w rodzaju „techno to umcyk umcyk dla ćpunów”. Nawet instytucje kultury – z gruntu sceptycznie nastawione do nowinek – biorą udział w zrywie techno. Dość konserwatywna telewizja TVP Kultura właśnie rozpoczęła współpracę z klubem Luzztro – rzecz nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. TVN odwiedził Technoranek (warszawską imprezę odbywającą się w dniach roboczych nad ranem) i choć nie był to materiał najwyższych lotów, to był odległy od dominujących jeszcze kilka lat temu prób prezentowania imprez techno w sposób znany z programów „Z kamerą wśród zwierząt”. To, czego brakuje, to wytwórnie – po zamknięciu działalności kolektywu Technosoul (stojący za nią duet Dtekk i Essence tłumaczyli tę decyzję zmęczeniem i przesytem sceny) nikt nie podjął wyzwania bycia wydawniczym liderem polskiego techno – Rotten Periodicity, DRVMS LTD. czy Strikt to wciąż małe byty. Chociaż biorąc pod uwagę legiony producentów i producentek, ta luka może zostać wypełniona dość szybko – na razie głównie jednak eksportujemy nasze talenty do zagranicznych wytwórni.
Można czuć się zmęczonym podobnymi do siebie imprezami, czy – poniekąd słusznie – żartować z importowania kelnerów z Berlina jako wstrząsających zjawisk muzycznych. Ale kiedy spojrzymy na liczbę zaangażowanych artystów i artystek, potęgę imprez spod znaku Instytut, popularność wydarzeń w rodzaju tych dziejących się we wrocławskim Porcie Miejskim i klubie Pralnia (na których grają gwiazdy muzyki klubowej), międzynarodową karierę klubów Smolna czy Szpitalna 1, wreszcie – niezliczone posty w internecie, to wniosek jest jeden: mamy do czynienia z trwałym muzycznym ruchem. To, co martwi, to wypranie gatunku ze sfery wartości i powolna przemiana w wielki biznes, z jednej strony napędzany przez sponsorów i marki podczepiające się pod trendy, z drugiej przez przypadkowych techno turystów, którzy prędzej czy później przerzucą się na następny modny nurt. Dlatego tak ważne jest budowanie przemyślanej infrastruktury – wytwórni, cyklicznych imprez – a także uczenie przypadkowej publiczności, że uczestniczy w czymś więcej niż tylko w „muzyczce”.
Cykl tekstów o muzyce elektronicznej powstaje we współpracy ze Stowarzyszeniem Pogotowie Kulturalno-Społeczne, organizatorem festiwalu UP TO DATE, który odbędzie się 7 i 8 września 2018 w Białymstoku.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).