Ku przyszłości
RAJESH misra (publicdomainpictures.net)

14 minut czytania

/ Muzyka

Ku przyszłości

Paweł Klimczak

Kiedy wracamy do klasycznego electro, nie odrzuca nas archaizm rozwiązań muzycznych ani ideologiczna parafina. To wciąż aktualna muzyka, zarówno pod względem rozwiązań brzmieniowych, jak i otoczki, na poły zafascynowanej technologią, na poły wobec niej sceptycznej

Jeszcze 4 minuty czytania

Na tegorocznym festiwalu Primavera miałem okazję zobaczyć występ pionierów muzyki electro, założonego na początku lat 80. zespołu Cybotron. Retrofuturyzm do kwadratu? Nostalgiczna wycieczka dla emerytowanych raverów? Nic z tych rzeczy. Ani przez moment nie miałem wrażenia, że obcuję z odkurzonym obiektem z muzeum historii muzyki klubowej. Bo electro to jednocześnie przeszłość muzyki tanecznej i, mimo kilku dekad istnienia, wciąż jej przyszłość, splecione w eskapistycznym tańcu.

Detroit, zanim stało się upadłym miastem widmem, cieszyło się pozycją stolicy amerykańskiej motoryzacji. Co prawda, od końcówki lat 60. (a dokładnie zamieszek z 1967 roku) ten status coraz bardziej słabł, ale w latach 80. – a na nich się skupimy – można było jeszcze mówić o określaniu tożsamości miasta przez pryzmat przemysłu samochodowego. To właśnie tutaj rodziło się techno w swojej pierwotnej formie i electro w formie idealnej, do której gatunek próbuje nawiązywać do dzisiaj.

Źródła tej muzycznej rewolucji są banalne: podróże służbowe. Kadra średniego i wyższego szczebla z fabryk Detroit udawała się do niemieckich zakładów na szkolenia i wymianę myśli. Bardzo często wracała z płytami, o które prosiły ich amerykańskie pociechy. Największym powodzeniem cieszył się Kraftwerk, który stał się podwaliną i najmocniejszą inspiracją kiełkujących stylistyk nowoczesnej muzyki klubowej, ale także new wave, art pop czy syntezatorowe podróże spod znaku New Age. Mechaniczne uderzenia, odhumanizowanie nie tylko dźwięków, ale i samego procesu ich powstawania – kult sekwencji zastąpił ręczne pisanie akordów i melodii – zgadzały się z przemysłowym otoczeniem Detroit.            

Up To Date Białystok, 5–8 września 2019

Up To Date Festival to białostocki festiwal muzyki i sztuk wizualnych, zainicjowany przez środowisko działaczy kultury i artystów skupionych wokół Stowarzyszenia Pogotowie Kulturalno-Społeczne. Festiwal łączy muzykę z innymi dziedzinami sztuki – wszystko w duchu DIY („zrób to sam”).

Na czterech festiwalowych scenach wystąpią m.in.: Helena Hauff, Iglooghost live, Ceephax Acid Crew live, Lone b2b Special Request, Legowelt pres. Gladio live, Mike Parker, Sokół, Lee Gamble, Robert Henke – Lumière III…

Więcej informacji na stronie festiwalu

W tej scenerii pojawił się projekt Cybotron, stworzony przez Juana Atkinsa i Richarda Davisa. Duet garściami czerpał z dokonań niemieckiej elektroniki, ale postanowił dodać do niej coś, czego ewidentnie brakowało – funku i zacięcia ideologicznego. Obu dostarczał zespół, który miał przemożny wpływ na kształtowanie muzycznych gustów i ideologicznych postaw afroamerykańskiej społeczności, Parliament Funkadelic. Funkowy statek kosmiczny George’a Clintona poza wspaniałymi i pełnymi groove’u liniami basu, które przeniknęły do wczesnego techno i electro, oferował popularną wersję afrofuturyzmu. O ile twórcy tacy jak Sun Ra wplatali afrofuturyzm w muzykę awangardową, o tyle Funkadelic, mimo różnych eksperymentów, wciąż serwował przystępny funk. Na styku funkowego afrofuturyzmu, niemieckiej myśli technicznej, art-rocka i popu (który również przylatywał z Europy), w 1983 roku Cybotron wydał album „Enter”, rezonujący w muzyce elektronicznej przez kilka dekad.


Największym przebojem z albumu jest „Clear”, perfekcyjna realizacja klasycznego electro. Lekko złamany, ale ciężki bit maszyny perkusyjnej, odhumanizowany głos robota wydający komunikaty przez vocoder, syntezatory przywodzące na myśl filmy science fiction – to wszystko złożyło się na jeden z najlepszych i najbardziej wpływowych numerów w historii muzyki klubowej.

Nagrywanie muzyki elektronicznej nie było wtedy łatwe. Samplery były dalekie od rozbudowanych maszyn, jakie znamy teraz, najczęściej pozwalały na nagranie kilku sekund dźwięku. Cybotron używał syntezatora Korg MS10 (właśnie to urządzenie odpowiadało za „kosmiczne” dźwięki i efekty rodem z filmów science fiction), klawiatury Sequential Pro-One, Rolanda RS-09, ARPa Odyssey i ARPa Axx. W nagraniach przydatny był także sekwencer MIDI Korga SQD1 i Roland MC-500, nie bez znaczenia były mikser i rejestratory kasetowe, na które nagrywano całe utwory. Legendarne brzmienie perkusji zapewniła maszyna perkusyjna Roland TR-808, która pojawiła się u samego progu lat 80. i zdefiniowała brzmienie nie tylko techno czy house’u, ale także np. wczesnego hip-hopu (i co ciekawe, również współczesnego). Z dzisiejszej perspektywy, kiedy całe studio można zmieścić w komputerze, to zestaw robiący wrażenie, ale wtedy był niemal amatorską walką z oporem materii. Ograniczenia, głównie w liczbie ścieżek, z jakich składa się utwór (rzadko przekraczającej 4 lub 8), miały przemożny wpływ na brzmienie wczesnej muzyki tanecznej. A jednak ta oszczędność zaskakująco naturalnie splotła się z funkującym basem i syntezatorowymi sekwencjami. Poza „Clear” na albumie „Enter” można było usłyszeć także takie utwory jak „Industrial Lies”, dzięki gitarze Johna Housely’ego jawnie nawiązujące do futurystycznego rocka spod znaku Davida Bowie.

Żywot Cybotronu nie był długi – już w 1985 roku Juan Atkins rozpoczął solową karierę (także pod pseudonimem Model 500), która zdefiniowała brzmienie techno z Detroit. Ale Motor City na długie dekady zostało ośrodkiem tradycyjnego electro. W latach 90. pojawiły się dwa projekty, które kontynuowały dzieło Cybotronu – Drexciya i Dopplereffekt, połączone osobą Geralda Donalda.

Tutaj warto się zatrzymać i rozjaśnić kwestię samego terminu „electro”, który dość często był tożsamy z Detroit techno, co wprost wynikało z pionierstwa tej twórczości i bezradności nomenklatury muzycznej. Późniejsze techno dość mocno odróżni się od electro, mimo używania złamanych bitów inspirowanych funkowymi breakami (czy po prostu samplowanymi breakami). Electro nie rozwinęło się tak dynamicznie jak pozostałe odmiany techno i house’u, co może tłumaczyć jego relatywnie niską popularność, mimo gigantycznej historycznej roli, jaką odegrał gatunek. W latach dwutysięcznych pojawiły się m.in. electroclash i francuskie electro, które postawiły na parkietowy ciężar i czasami wręcz odrzucającą bezpośredniość, daleką od pierwotnego kształtu gatunku.    


O ile Cybotron stworzył hymn, jakim było „Clear”, o tyle inny duet – Drexciya – zostawił dziedzictwo, które trwa do dzisiaj, mimo przedwczesnej śmierci jednego z członków, Jamesa Stinsona. W przekazie Drexciyi afrofuturyzm grał sporą rolę, ale zamiast patrzeć w przyszłość – jak Cybotron, w kosmos – jak Sun Ra czy Parliament Funkadelic, duet spojrzał w dół, w oceaniczne głębiny. Ich wersja afrofuturyzmu była bezkompromisowa i dość makabryczna: sama nazwa Drexciya określała podwodną cywilizację, którą założyły dzieci wyrzucone z niewolniczych statków. Nie tylko przystosowały się do życia pod wodą, ale stworzyły świetnie prosperujące społeczeństwo, w którym heroiczni wojownicy funkcjonowali w otoczeniu zaawansowanej biotechnologii.

Rysunki prezentujące niektóre aspekty tej cywilizacji są rozsiane po najróżniejszych projektach Drexciyi. A jest ich trochę, wydawanych m.in. przez kultowe Underground Resistance z Detroit, wytwórnię podczepioną pod berliński klub Tresor, a nawet elektronicznego giganta Warp. Głębinowy charakter projektu nie sprowadzał się wyłącznie do fabularnej otoczki. Drexciya potrafi brzmieć podwodnie, a to wrażenie powiększają także ambientowe pasaże. Atmosferyczne klawiszowe partie zderzają się z potężnymi, czasem przesterowanymi bitami z maszyn perkusyjnych (z naciskiem na Rolanda-808).

O ile electro Cybotronu wynikało z pionierskich poszukiwań, o tyle utwory Drexciyi bardzo często i rozmyślnie kierowały uwagę na naturalne środowisko tej muzyki – parkiet. Na rozlicznych kompilacjach znajdziemy wiele refleksyjnych i eksperymentalnych kawałków duetu, ale słuchając jego wczesnych dokonań, można dojść do wniosku, że to muzyka, której zadaniem było wstrząsnąć taneczną imprezą. W połączeniu z klimatem tajemnicy, jaki wokół siebie roztaczał duet, i fascynującymi historiami stojącymi za muzyką otrzymaliśmy mieszankę, która elektryzuje do dzisiaj. Bardzo łatwo znaleźć kolekcjonerów i kolekcjonerki dorobku Drexciyi, którzy z wypiekami na twarzy czekają na kolejne wznowienia, czy znaleziska z archiwów. Muzyka duetu z Detroit zdefiniowała electro w latach 90., jak i na początku dwutysięcznych, na długo po śmierci Jamesa Stinsona w 2002 roku.

Gerald Donald równolegle z Drexciyą działał w Dopplereffekt. Ten projekt uzyskał kultowy status dopiero po jakimś czasie, głównie dzięki składance (i kolejnym jej reedycjom) „Gesamtkunstwerk”, która od 1999 roku wchodziła do obiegu, wypuszczona przez kilka różnych wytwórni. Pomimo nazwy i wizerunku nawiązującego do nauki (do dzisiaj projekt występuje w laboratoryjnych fartuchach) Dopplereffekt jest zmysłowy, często kierujący uwagę w stronę ciała. Z jednej strony jego uciech („Porno Actress”), z drugiej kontroli nad nim („Sterilization”). Nie znaczy to, że polityczne tropy, którymi podążały inne projekty z Detroit, były mu obce. Krytyka totalitaryzmu czy namysł nad technologią również trafiały na bit z maszyny perkusyjnej.

Dzisiaj Dopplereffekt to duet, w którym oprócz Donalda występuje i tworzy To Nhan Le Thi. Grupa jest aktywna wydawniczo, a jej domem jest berlińska wytwórnia Leisure System, która wypuściła cztery ostatnie epki Dopplereffekt, wydane między 2013 a 2018 rokiem. Brzmienie duetu oddaliło się od klasycznego electro, co szczególnie mocno słychać na wspólnej epce z Objektem, jednym z najciekawszych współczesnych producentów muzyki elektronicznej. „Hypnagogia” nie karmi się nostalgią, a stawia na futurystyczne konstrukcje dźwiękowe. Sam Gerald Donald ma przepastną dyskografię solową, złożoną z wielu pseudonimów i projektów z nazwami przeważnie sugerującymi niesłabnącą, bliską podejściu fetyszysty, fascynację nauką i jej nomenklaturą. Gedankenexperiment, NRSB-11, Project STS-31, Dr. Finn & Dr. Otto Henke, Der Zyklus – to tylko kilka z nich. 

Znaczenie electro dla muzyki tanecznej jest nie do podważenia. A jednak sam gatunek jest trochę na marginesie obecnego boomu na techno. Być może odpowiada za to jego historyczny status, być może „zepsucie” tego słowa przez francuskie electro (m.in. Breakbot, Mr. Oizo, Justice), być może fakt, że o ile techno i house wykształciły sporo różnorodnych podgatunków, o tyle electro ma pod tym względem mniej do zaoferowania, co oczywiście nie znaczy, że nie rozwinęło się w ciekawych kierunkach. Można je usłyszeć w klubach i na festiwalach, zazwyczaj jako sposób na przełamanie jednostajnej rytmiki techno i house’u. Wciąż aktywny jest niemiecki pionier electro Anthony Rother, a Detroit In Effect kontynuuje afrofuturystyczne dzieło swoich poprzedników z Motor City.

W Polsce electro w swoich setach przemyca m.in. producentka Olivia, w Katowicach gatunek produkuje duet Penera, który niedawno wydał epkę w Father And Son Records And Tapes. Szersze dziedzictwo Detroit słychać w utworach Chino i Kuby Sojki. Strzępy, nawiązania i elementy electro pojawiają się w wielu produkcjach i setach. Gatunek ten nie tylko był obecny od zarania dziejów nowoczesnej muzyki klubowej, lecz także jest odpowiedzialny za wiele fragmentów DNA ją tworzących. Funkujące, syntetyczne basy, złamany bit z werblem na dwa i cztery, futurystyczne efekty dźwiękowe, ba, nawet zamaskowane postacie za DJ-ką – to wszystko można wyprowadzić od pionierskich czasów electro po współczesność. Gatunek funkcjonuje jako wsparcie dla innych klubowych stylistyk, szczególnie techno, któremu dostarcza produkcyjnych inspiracji. Dość zabawne, że mimo swoich politycznych korzeni dzisiaj w niektórych kręgach funkcjonuje również jako gatunek koneserski czy wręcz kolekcjonerski.                         

Electro to jeden z najszlachetniejszych gatunków muzyki klubowej. Kiedy wracamy do jego klasycznych płyt z lat 80., nie odrzuca nas archaizm rozwiązań muzycznych czy ideologiczna parafina. To wciąż aktualna muzyka, zarówno pod względem rozwiązań technicznych i brzmieniowych, jak i otoczki, na poły zafascynowanej technologią, na poły wobec niej sceptycznej. Ten sceptycyzm to efekt fascynacji literaturą cyberpunkową, która towarzyszyła pionierskim czasom gatunku, i kolejny powód, by patrzeć na tę muzykę jako na coś potrzebnego współczesności, zafascynowanej technicznymi i cyfrowymi nowinkami. Coraz częściej electro słychać w popularnych setach techno, co może wskazywać, że klubowe wahadło po raz kolejny, po dekadzie dominacji regularnej rytmiki, idzie w stronę bardziej połamanych bitów.

Naturą muzyki klubowej jest jej cykliczność, przełamywana innowacjami na gruncie technologii i brzmienia. Ostatnimi wynalazkami w jej obrębie był post-club, żerujący na odpadkach nie tylko techno i house’u, lecz także popu czy muzyki eksperymentalnej i juke/footwork, które za bazę obrały sobie ghetto house i ghetto techno z Chicago. Może czas najwyższy, żeby electro stało się podstawą kolejnego zastrzyku nowości dla lekko zastałych nurtów, które zdominowały muzykę klubową w ostatnich latach? Tak wpływowy, choć pozornie znajdujący się na marginesie historii klubowych brzmień, gatunek zasługuje na swoje kolejne pięć minut.

Cykl tekstów o muzyce elektronicznej powstaje we współpracy ze Stowarzyszeniem Pogotowie Kulturalno-Społeczne, organizatorem festiwalu UP TO DATE, który odbędzie się w dniach 5–8 września 2019 roku w Białymstoku.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)