Profesor Michał Głowiński – wybitny teoretyk literatury, pisarz, eseista, znawca języka PRL-u. Autor między innymi „Powieści młodopolskiej”, „Gier powieściowych” i „Mowy w stanie oblężenia”. Bohater monodramu „Michaś” w reżyserii Mike’a Urbaniaka. Żyd i gej. Czuję się zawstydzona, pisząc o orientacji seksualnej i wyznaniu jako przymiotach charakteryzujących profesora Głowińskiego. Przecież nikt nie mówi o mnie ochrzczona heteryczka, no bo jakie to ma znaczenie?
Mike Urbaniak wraz z Grupą Stonewall (organizacją LGBT+ działającą na terenie Wielkopolski) wystawili w Scenie Roboczej w Poznaniu monodram właśnie o profesorze Michale Głowińskim — Żydzie i geju. Spektakl powstał na podstawie intymnej autobiograficznej książki profesora „Kręgi obcości” oraz dwóch rozmów z Głowińskim opublikowanych na łamach magazynu „Replika” i „Dużego Formatu”. Rozpoczyna się nagraniem prywatnej rozmowy telefonicznej Piotra Nerlewskiego (odtwórca roli Głowińskiego) z matką. Aktor opowiada o zbliżającej się premierze, o producentach i twórcach spektaklu, z których każdy to gej. Mama, jak to mamy mają w zwyczaju, martwi się przyszłością syna, pyta, czy nie mógłby znaleźć sobie pracy w jakimś ,,normalnym teatrze’’, dajmy na to, w Narodowym czy w warszawskim Polskim. Wspomina też o znajomym Nerlewskiego ze szkoły teatralnej, który ,,załapał się do reklamy ING”, dzięki czemu, w przeciwieństwie do jej syna, ,,jest już ustawiony’’. Rozmowa, której doskonale wyreżyserowany środek ciężkości spoczywa na temacie homoseksualizmu, wywołuje wśród publiczności sporo śmiechu. Odpowiedzi matki bawią jednak tylko do momentu, w którym uświadamiamy sobie powszechność podobnego nastawienia.
W roli tytułowego Michasia został obsadzony młody aktor, Piotr Nerlewski, co jest szczególnym zabiegiem – bowiem profesor zaczął otwarcie mówić o swoim żydowskim pochodzeniu w wieku 50 lat, a coming outu dokonał 26 lat później. Głowiński mówi w spektaklu o zmarnowaniu młodości, ale posługuje się głosem młodego mężczyzny. Pozwala to na uchwycenie podwójnej tożsamości profesora albo dysonansu towarzyszącego mu niemal przez całe życie. Bo przecież, żeby jako Żyd przeżyć II wojnę światową, musiał ukrywać swoje pochodzenie, potem jeszcze przetrwał Marzec ’68 i akcję Hiacynt przeprowadzoną w latach 1985–1987, której celem było zebranie informacji na temat osób homoseksualnych (oficjalnie, żeby zapobiec epidemii AIDS, a najpewniej po to, by zebrać kompromitujące materiały potrzebne do późniejszych szantaży). Piotr Nerlewski poradził sobie z tym niełatwym zadaniem naprawdę świetnie.
W „Kręgach obcości”, wywiadach, w „Michasiu” Głowiński mówi o trzech sferach wyobcowania: żydostwie, homoseksualizmie i klaustrofobii. O związanym z tym strachu, poczuciu odrzucenia, wegetacji, o nieśmiałości, nakładaniu pancerza, dzięki któremu może stać się niewidocznym. To pragnienie, żeby stać się przezroczystym, niezauważonym, zostało fantastycznie uchwycone na scenie – głównie za pomocą scenografii i kostiumu. Wyraźny, kwiecisty patern materiału, z którego uszyto garnitur aktora, niemal stapia się z wysokimi ścianami i obiciem fotela pokrytym tą samą tkaniną. Profesor na tym tle zdaje się, tak jak chciał, niewidoczny. Słychać tylko jego głos, ale nie widać ruchu. Konrad Parol i Aleksandr Prowaliński za pomocą bardzo prostych środków stworzyli wspaniałą metaforę. Prowaliński pracuje z obrazem, zmienia nastroje i atmosferę za pomocą zaledwie kilku reflektorów.
„Michaś”, reż. Mike Urbaniak. Scena Robocza w Poznaniu, premiera 31 maja 2019Profesor opowiada nie tylko o II wojnie światowej i koszmarze ukrywania się w kopcu na ziemniaki, o spotkaniu ze szmalcownikiem, ale także o niewykorzystanych w młodości szansach na pełne życie. Mówi, że starość ma lepszą niż młodość. Z żalem wspomina drzwi holenderskich i paryskich klubów gejowskich, przez które nigdy nie zdecydował się przejść; rozmowy z Witoldem Gombrowiczem czy Jarosławem Iwaszkiewiczem, w których nigdy nie poruszył tematu swojej orientacji; dni wypełnione po brzegi pracą, która zagłuszyć miała samotność. Może dlatego twórcy spektaklu inscenizują udział profesora w paradzie równości, gdzie z laserem w dłoni, w samej bieliźnie tańczy wyzywająco w rytm głośnej muzyki (dobra choreograficzna robota Roberta Wasiewicza). Każda z tych scen – ubrana w odpowiedni kolor, z temperaturą i koncentracją światła – staje się szalenie sugestywna.
Spektakl dzieli się wyraźnie na dwie części. Pierwsza, bardzo emocjonalna, intymna, w której poznajemy historię profesora i jego kręgi obcości, z akcentem położonym na homoseksualizm. I druga część, w której wyświetlono nam obrzydliwe, nienawistne cytaty z wypowiedzi byłych i obecnego prezydenta Polski, posłów i posłanek, kandydatów do Parlamentu Europejskiego, biskupów i księży o homoseksualistach i Żydach. Nic dziwnego, że Nerlewski, który w tej scenie wychodzi z roli, zdenerwowany zadaje nam i sobie pytanie, po co to wszystko, po co ten spektakl, skoro i tak nic się nie zmieni, za dużo jadu wylewa się każdego dnia. Dynamika tej sceny jest diametralnie różna od poprzedniej. Nerlewski krzyczy, wymachuje rękoma i w końcu, w akcie desperacji demontuje scenografię. On, w przeciwieństwie do Głowińskiego, chciałby, żeby wszyscy go usłyszeli.