Lo
fot. Natalia Kabanow

6 minut czytania

/ Teatr

Lo

Monika Krawczak

Wszystko, co najlepsze w „Lolicie” Tomasza Cyza, jest na drugim planie, poza tekstem sztuki. Scenografia, muzyka, kostiumy. Wady spektaklu to dosłowność oraz granice wyznaczone przez dramat Albeego

Jeszcze 2 minuty czytania

„Każdy, kto chce wystawić «Lolitę» Nabokova [...], może tylko zmierzyć się z «Lolitą» Albeego – na dodatek dokładnie w tej postaci, w jakiej została napisana, słowo po słowie i pod warunkiem nie dopisania innych słów” – informuje w programie do spektaklu reżyser Tomasz Cyz. Istotnie, Nabokov przekazał wyłączne prawa do inscenizacji swojej najgłośniejszej powieści amerykańskiemu dramatopisarzowi. Dlaczego, nie wiadomo. W każdym razie do momentu, kiedy minie 70 lat od śmierci pisarza (i kiedy wygasną prawa autorskie do dzieła), jedyną formą inscenizacji „Lolity” może być sztuka napisana w 1974 roku przez Edwarda Albeego. Pewnie dlatego żaden z polskich twórców teatralnych nie zdecydował się dotąd na jej wystawienie. To spore ograniczenie – nie móc zmienić w utworze absolutnie niczego. 

„Lolita” Nabokowa, czyli wspomnienie, zapiski z dziennika obsesyjnie zakochanego w dziewczynce Humberta Humberta (Piotr Seweryński), skazanego zresztą później za pedofilię, zostają w sztuce przedstawione za pomocą głosu Narratora (Paweł Audykowski) – pisarza, kogoś, kto ma kontrolę nad zdarzeniami, jest sumieniem, oskarżeniem i rozsądkiem Humberta. I kto w inscenizacji Tomasza Cyza przez cały spektakl pozostaje na scenie. Nieprzerwanie przygląda się wydarzeniom, wchodzi między nie z komentarzem. Jego obecność, rozmowy z Humbertem wydają się czasami nienaturalne, upozowane, zbyt dosłowne. Może lepiej, gdyby głos Narratora pojawiał się z offu? Gdyby jego słowa wypowiadał sam Humbert, jakby w akcie szaleństwa, które niewątpliwie mu towarzyszyło. 

Lolita, reż. Tomasz Cyz. Teatr Nowy w Łodzi, premiera 31 maja 2019Edward Albee, „Lolita”, reż. Tomasz Cyz. Teatr Nowy w Łodzi, premiera 31 maja 2019Lolita to tutaj urocza istota zawieszona pomiędzy dzieckiem a kobietą — w trudnym, niebezpiecznym stadium przepoczwarzania się. Zmienia się, chce być kochana, zauważana, chciana. Pociąga ją dorosła gra, której reguł nie rozumie. Prowokująco niewinna i słodka, wzbudza w Humbercie perwersyjne uczucia. Dojrzewanie i budząca się w Lo seksualność czynią ją podatną na skrzywdzenie i wykorzystanie. Tym bardziej że nie ma nikogo, kto mógłby ją chronić. Ojciec umarł, a matka, Charlotte (świetna Lucyna Szierok-Giel), nie dojrzała do swojej roli. Skupiona na sobie, nie potrafi dać wsparcia dorastającej córce. Jest zazdrosna o uwagę, jaką Humbert obdarza Lo, zdaje się z nią rywalizować. Chory erotyzm, który na myśl o Lolicie odzywa się w Humbercie, ma swoją prefigurację w postaci trzynastoletniej Annabel (Aleksandra Posielężna), dziewczynce, w której zakochał się, jeszcze będąc dzieckiem. Poprzez to wspomnienie Lolita staje się dla Humberta ucieleśnieniem fantazmatu.

A Lolity w spektaklu są aż trzy. Grają je Weronika Bartold, Karolina Bruchnicka i Weronika Humaj. Do takiego rozwiązania Tomasza Cyza zainspirował film Luisa Buñela „Mroczny przedmiot pożądania”, w którym Conchitę – namiętną miłość głównego bohatera – zagrały dwie aktorki, by uwypuklić dualizm jej osobowości.

Zwielokrotnienie Lolity w pierwszej części spektaklu służy zintensyfikowaniu natury nimfetki i podniecenia, jakie wzbudza w Humbercie. Jest szybka, głośna, szalona i nieuchwytna; osacza, doprowadza do obsesji, wszędobylska. Jest jej pełno w każdym kącie domu i każdej myśli mężczyzny; nie jedna, a zmultiplikowana – Lolita, Lo, Dolly, Dollores. Lo-Li-Ta. Wszystkie identyczne w swej beztrosce.

W drugiej części spektaklu postać dziewczyny rozwarstwia się. Widać to najwyraźniej w scenie w jednym z moteli, do którego zabrał ją Humbert, podszywając się pod zmarłego ojca Lo. Każda z Lolit odsłania tu tajone do tej pory skrajności, niedojrzałość, emocje. Jedna z nich jest szalona i radosna, druga spięta, wystraszona i podejrzliwa, trzecia uwodzi. Ta niekoherentność, niedojrzałość, samotność i brak ochrony skazuje dziewczynę na wykorzystanie przez innych. Korzysta z tego nie tylko Humbert, ale także Quilty (nauczyciel Dolly), brawurowo zagrany przez Gracjana Kielara.

fot. Natalia Kabanow

Ostatecznie Lo zostaje jedna, znikają podlotki, nimfetki. Dorosła, wyszła za mąż, zaszła w ciążę. Przepoczwarzyła się, co doprowadza Humberta do rozpaczy i szaleństwa. Czuje, że „Lolita zniknęła. Nagle jest i jej nie ma”, a zarazem racjonalizuje i wmawia nam, że nie jest łajdakiem i pedofilem, bo to, co nim powodowało, to nie parafilia, a miłość: „Kiedy zobaczyłem Lolitę teraz, zmęczoną, z brzuchem, starą jak na 17 lat, wiedziałem, że ją kocham. To była czysta miłość. Czysta miłość”. Scena rozpaczy Humberta jest zagrana przez Seweryńskiego na pełnej skali emocji, bardzo teatralnie. Jej celem było zapewne wzbudzenie ambiwalentnych uczuć i współczucia widzów, ale nie do końca się to udało. 

Dosłowność i granice wyznaczone przez tekst to wady „Lolity” w reżyserii Tomasz Cyza, których nie sposób było przeskoczyć lub przeskoczyć się nie udało. Bo zakończenie spektaklu kiczowatym obrazem dziewczynki ubranej w białą sukienkę, grającej na skrzypcach trudno nazwać udanym.

Wszystko, co najlepsze w łódzkim spektaklu, jest na drugim planie, poza sztuką Albeego. Fantastyczna muzyka Mikołaja Trzaski, świetne kostiumy Aleksandry Gąsior, choreografia Heleny Ganjalyan i kosmiczna scenografia Natalii Kitamikado. Schody, każdy mebel, kwiaty, kieliszki – są sztuczne, plastikowe i nadmuchane (nawet trup Charlotte jest dmuchaną lalą, co wzmacnia tylko wrażenie jej przedmiotowego traktowania przez Humberta). Scenografia w połączeniu ze światłem w reżyserii Katarzyny Łuszczyk zyskuje wymiar wręcz teledyskowy, futurystyczny, bajkowy, jednocześnie niedorzeczny, powierzchowny i próżny. Tak jak relacje między postaciami – nachalne i płytkie, czasowe, nie dają poczucia bezpieczeństwa. Sam spektakl, nawet z trzema świetnie zagranymi Lolitami i w takim anturażu, niestety nie wciąga.