Najdalsza podróż świata
pikrepo.com

13 minut czytania

/ Obyczaje

Najdalsza podróż świata

Roland Schimmelpfennig

Wyjście za próg staje się przygodą, droga do supermarketu jest podróżą do innego świata. Ludzie mijają się na ulicy z przerażeniem w oczach – o podróżach w czasach zamknięcia pisze niemiecki dramaturg

Jeszcze 3 minuty czytania

Kiedy się budzimy, jest cicho. Nie słychać żadnych samochodów, na niebie nie ma samolotów, które zazwyczaj co trzy minuty przelatują za oknem od północy. Nie ma podekscytowanych głosów dzieci na placu zabaw w parku. Cisza jest paraliżująca. „Wszystko będzie dobrze – pisze przyjaciel. – To wszystko gruba przesada. Zamykają nas jak zwierzęta, chcą nas zamknąć”. „To piekło – pisze przyjaciółka z Bolzano. – Dzisiaj ośmiuset zmarłych w ciągu jednego dnia”. Ktoś mówi: „Napisz coś, napisz coś o tym”. Cisza. Cisza przez chwilę może być uspokajająca, przez chwilę może być rodzajem luksusu, ale w pewnym momencie zaczyna przerażać i wydrążać, podobnie jak pustka. Powinniśmy przestać gapić się w telefony. Musimy przestać gapić się w telefony, mówi A., ale żadne z nas nie przestaje. Co teraz? Dokąd teraz? Odpowiedź brzmi: donikąd. To był początek podróży. Wcześniej były otwarte i zamknięte granice, mosty, wcześniej były drogi, perony i pasy startowe, wcześniej były jeszcze rozkłady jazdy, pociągi, samoloty i autobusy, i S-Bahny, ale teraz wszystko się zmieniło. Napisz coś o tym. Siedziałem bezradnie przy biurku, potem włączyłem płytę CD, której dawno nie słuchałem: „Now You Hear Me” Robyna Schulkowsky’ego i Joeya Barona, a potem słuchałem ich albumu „Dinosaur Dances”. Od lat tak po prostu nie słuchałem muzyki, może nawet od dziesięcioleci.

Dwa tygodnie wcześniej w Malmö zaczęły się próby teatralne, jakoś pod koniec lutego. Wszyscy w sali starali się skupić na pracy nad inscenizacją, sztuka miała tytuł „Der Halbe Mond”, napisałem ją na zlecenie Teatru Miejskiego w Malmö w Szwecji, sam miałem zająć się reżyserią, premiera zaplanowana była na koniec kwietnia, bo wszystko było jeszcze „jak zwykle”, wszystko było „normalne”, a Kattis, kierowniczka produkcji, każdego popołudnia przekazywała nam plan prób na kolejny dzień – ale przed próbami i po nich oraz na wszystkich przerwach jedynym tematem rozmów był szalejący już od dawna w Europie COVID-19, oczywiście rozmawialiśmy tylko o nim i wszyscy, wszyscy bez wyjątku – aktorki i aktorzy, suflerka, kierowniczka literacka, kierowniczka produkcji, projektantka kostiumów i ja – czuli strach. Niektórzy z nas byli tylko trochę zdenerwowani, raczej zaniepokojeni niż wystraszeni, ale niektórym, zwłaszcza tym, którzy mieli małe dzieci czy chorych rodziców, coraz trudniej było udawać, że na zewnątrz nic szczególnego się nie dzieje. A jednak wszyscy jakoś pracowaliśmy dalej, chociaż wiedzieliśmy, że od dawna nie miało to już żadnego realnego sensu.

„Der Halbe Mond” to sztuka o „cyrku równoczesnym”, wędrownym cyrku podróżującym po całym świecie; kiedy stary dyrektor o wyszminkowanej na biało twarzy w świetle reflektorów swoją małą drewnianą różdżką przecina powietrze, jest nagle jednocześnie noc i dzień, i tak samo jednocześnie jest jutro, dziś i wczoraj, uderzenie w bęben, trąbka, tusz – i podobnie czuliśmy się właśnie my: na zewnątrz od dawna już mówiło się o pandemii, a my ciągle jeszcze bawiliśmy się w teatr.

Powszechnie uważa się, że świat jest kulą.
Podróżowaliśmy po świecie,
z Pekinu przez Bagdad i Trypolis i Akrę dotarliśmy
aż do Ziemi Ognistej,
potem wróciliśmy przez Cali i Tijuanę,
i Pittsburgh, i Nową Szkocję, i Spitsbergen,
byliśmy w najgęstszym lesie deszczowym
i na najwyższym dachu świata
i na niewidzialnej linie
balansowaliśmy nad oceanem,
widzieliśmy cały świat
– i prawda jest taka:
nie, świat nie jest kulą, jest dyskiem,
i strzeż się krawędzi tego dysku,
bo kto z niej spada,
spada w nicość –

W piątek wieczorem na początku marca siedziałem w kuchni małego służbowego mieszkania na skraju starego miasta w Malmö, próbowałem myśleć o spektaklu, ale oczywiście myślałem wyłącznie o COVID-19, bez przerwy czytałem wiadomości w internecie, otwierałem coraz to nowe strony, po prostu nie mogłem przestać – robiłem to już od wielu dni.

Na zewnątrz, na ulicy, jak zwykle w weekend krzyczało w ciemnościach kilku pijaków, toczyli się chwiejnym krokiem wąską uliczką w kierunku starego miasta, w kierunku Lilla Torg, to stary mały plac w centrum Malmö, na którym ludzie w weekendy upijają się w tłoku, również teraz, w każdy weekend panuje tam świąteczna atmosfera, jakby wirus nie istniał. W oddali słychać śmiechy i stłumioną muzykę. Kilka dziewczyn na wysokich obcasach przeszło w dole ulicą. Dzwonek telefonu. Dźwięki muzyki techno dochodzące z przejeżdżającego samochodu. Ryki. Zabawa. Pijaństwo. Zwykły piątkowy wieczór – i nagle, chyba koło 21, w internecie pojawiła się informacja, że rząd duński postanowił następnego dnia w południe zamknąć granice z Niemcami i Szwecją.

Mikrowyprawy

W czasie wakacji pandemia koronawirusa zmienia nasze obyczaje turystyczne. Zamiast podróżować do dalekich ciepłych krajów, trochę z konieczności, a trochę w prawdziwym zachwycie, odkrywamy, jak wiele można zobaczyć, usłyszeć i doświadczyć w najbliższej okolicy. W cyklu „Mikrowyprawy”, realizowanym we współpracy z Instytutem Goethego w Warszawie, zaprosiliśmy pięcioro pisarek i pisarzy, aby opowiedzieli o przyjemnościach spędzania wakacji w mieście i pod miastem, na działce, na targu i w parku.

Mężczyźni na ulicy nadal ryczeli, a piszczące dziewczęta w ciasnych białych dżinsach szły dalej, stukając obcasami po nierównym bruku, a z Lilla Torg nadal dolatywały strzępy muzyki.

„Wracaj do domu – powiedziała A. przez telefon – wracaj do domu, dopóki na niemieckiej granicy nie ma obowiązku kwarantanny. Wracaj, dopóki to jeszcze możliwe. Co będzie, jeśli tam zachorujesz? Co będzie, jeśli zachoruję? Co będzie, jeśli twoje córki zachorują? To już nie jest sztuka, to nie jest teatr, to nie jest powieść, to się dzieje naprawdę. Wracaj do domu. Proszę”.

O wschodzie słońca poszedłem na dworzec, wsiadłem w pociąg i przejechałem przez wielki majestatyczny most pomiędzy Malmö a Kopenhagą, krótka piłka, jak dotąd, i wsiadłem do jednego z ostatnich samolotów Easy Jet z CPH do TXL, do Berlina, kolejna krótka piłka, jak dotąd. Niedługo potem na całym świecie samoloty przestały latać.

A. i ja wieczorem spotkaliśmy się z przyjacielem, oficjalnie nie było jeszcze blokady, można było jeszcze siedzieć w kuchni u przyjaciela, ale to była tylko kwestia czasu. Piliśmy wino i rozmawialiśmy o COVID-19. „Nie ma nic gorszego niż samotność – powiedział Juan, Kubańczyk – nic gorszego niż wyobrażenie, że nie można być z rodakami, z rodziną, dla mnie byłoby to gorsze niż śmierć”.

Na całym świecie wprowadzono blokadę. Tylko na Lilla Torget wszystko było jak zawsze. Nadeszła wiosna. Drzewa owocowe zaczęły kwitnąć.

*

Zaczyna medytować każdego ranka.
Zrób listę osób, którym coś zawdzięczasz.
Medytuje długo.
Kiedy się budzę, ona siedzi już wyprostowana i z zamkniętymi oczami.
Podobno niektórzy medytują z otwartymi oczami.
Może nie chciała wpatrywać się w ścianę, może dlatego zamykała oczy. Co by zobaczyła, gdyby mogła widzieć przez ścianę? Puste niebo. Pusty plac zabaw.

Po raz pierwszy w życiu wykupuję abonament telewizyjnej stacji Sky. Przez pierwszych kilka nocy blokady leżymy w łóżku i w ciemności oglądamy kolejne odcinki serialu „Czarnobyl”. Co za koszmar.
Budzimy się i jest cicho. Patrzymy w komórki.
Zacząłem szukać w internecie filmów o piratach i żeglarzach. Tęskniłem za morzem. Znalazłem film „Władca siedmiu mórz” z Errolem Flynnem.

*

Ona zaczęła w salonie urządzać studio.
Zawiesiła kawałek czarnego płótna na belkach sufitu i ustawiła dwa reflektory.

Ja znalazłem „Pirata siedmiu mórz” z Rodem Taylorem.

Ona zaczęła w studio codziennie ćwiczyć. Kiedy się budziłem, była już po dwóch godzinach ćwiczeń. Obejrzałem „Pana i władcę” z Russellem Crowe i Paulem Bettany, a potem zobaczyłem „Cast Away”, chociaż nie jest to film o żeglarzach.
„Co robisz?”– zapytała.
„Nic. Oglądam film”.

Znalazła nauczycielkę i zaczęła brać lekcje przez internet, żeby poprawić swój hiszpański akcent.
Ustawiła w studio aparat na statywie.
„Który kadr jest lepszy? Ten? Czy ten?”
Zapytała żonę Juana, jaki mikrofon ma kupić. Żona Juana robi filmy dokumentalne.

„Cast Away” to film z Tomem Hanksem o mężczyźnie, który jako jedyny przeżył katastrofę lotniczą i trafił na bezludną wyspę. Widziałem ten film wiele razy. Tom Hanks – lub postać, którą gra – w pewnym momencie nie jest już w stanie wytrzymać samotności i ciszy i zaczyna rozmawiać z piłką do siatkówki. Po „Cast Away” filmy o piratach i żeglarzach wydawały się po prostu głupie. Mogłyby być filmami o wolności, nieskrępowaniu i bezkresie mórz, ale często nimi nie są: często chodzi tylko o podbój mórz.

Zacząłem oglądać filmy science fiction, chociaż już je znałem. Zacząłem szukać filmów science fiction, których nie widziałem – mam na myśli dobre filmy science fiction, nie jakiś chłam. Nie tęskniłem już za morzem, tęskniłem za kosmosem. Nie wiem, co chciałem znaleźć we wszechświecie, bo wszechświat jest pełen złośliwych zabójczych Obcych i panuje w nim absolutna, śmiertelna cisza.

Zamawialiśmy książki. Ona przeczytała „Sapiens” Yuvala Noah Harariego i była zachwycona. Dawno nie widziałem, żeby osoba czytająca jakąś książkę była tak podekscytowana. Wcześniej czytała niewiele, teraz prawie przez cały czas.
Ja czytam dużo – albo próbuję czytać, ale niewiele książek byłem w stanie w ostatnich latach doczytać do końca – wiele było jałowych albo przegadanych.

*

Wiadomość głosowa od starego przyjaciela z Madrytu, od tygodni zamkniętego w domu z parą 10-miesięcznych bliźniaków: „Kiedy to się skończy –”.

„Kiedy to się skończy – pisze Laura z Barcelony – musimy się spotkać”.
„Kiedy to się skończy, zrobimy imprezę” – pisze Pia z Argentyny.
„Kiedy to się skończy, będziemy cieszyć się życiem” – pisze Thannasis z Krety.
„Jak się macie?” – pisze Dariusz z Warszawy.
„To szaleństwo – pisze Harry z Kolonii. – I to koniec firmy. Ruina”.
„Chyba zwariuję” – pisze Daniel z Londynu.
„Gdzie jesteś, stary przyjacielu? – pisze Ernesto z Meksyku. – Zróbmy coś, zorganizujmy coś, jakiś teatr wideo, cokolwiek…”

W Nowym Jorku trumny układane są w masowych grobach.
Do brzegu przypływa pływający szpital.

*

„Nie mamy już oliwy z oliwek i brakuje nam picia. Musimy iść na zakupy”.

Wyjście za próg staje się przygodą, droga do supermarketu jest podróżą do innego świata. Ludzie mijają się na ulicy z przerażeniem w oczach. Droga na zakupy jest ta sama co zawsze, ale te piętnaście czy dwadzieścia metrów na wąskiej kładce dla pieszych nad torami kolejki pomiędzy Kopenhagener Strasse i Dänen Strasse wydaje się śmiertelnie niebezpiecznym spacerem po linie. Cyrk równoczesny.

A. zaczyna biegać po wschodzie słońca po opuszczonym parku. W studio urządzonym w salonie, z którego tak naprawdę nigdy nie korzystaliśmy, kręci krótki film, jest tam tylko ona, dwa reflektory i aparat na statywie. Film trwa 30 sekund, ale jest wspaniały. To najlepszy film, jaki widziałem przez cały ten czas.

Na filmie widać, jak wiesza czarne płótno na belce sufitu i włącza reflektory, zmieniając w ten sposób salon w studio, czy też w rodzaj teatru. Ma na sobie nawet coś w rodzaju kostiumu. The show must go on.

 
 
 
 
 
 
 


Próbuję pisać, ale niełatwo jest pisać, kiedy na zewnątrz wszyscy chodzą w maskach i mają strach w oczach, nie mówiąc o tych, którzy są chorzy, leżą w szpitalach, walczą ze śmiercią i umierają.

W tych warunkach nic nie jest łatwe, nawet jeśli samemu nie jest się chorym. Cisza i strach zawsze idą w parze.

Radio nadaje desperacką mieszankę strasznych wiadomości i dobrego humoru.

Netflix, Amazon, Sky, wszędzie pustka, obezwładniająca jak sama cisza.

Żadne filmy nie mają już sensu.

*

Kupuję przez internet gitarę elektryczną, tanią kopię Les Paula, i gram godzinami. Na słuchawkach ciągle słucham muzyki Robyna i Joeya i codziennie dwa razy przebiegam przez wąską kładkę, która zmieniła się w linę. Pewnego dnia biorę z półki książkę, do której wracam od czterdziestu lat: „Solaris” Stanisława Lema. W książce tej na stacji kosmicznej unoszącej się nad oceanem plazmy, wypełniającym pewną bardzo odległą planetę, kosmonauci spotykają własną podświadomość. Dalsza podróż nie jest możliwa.

Przełożył Tomasz Ososiński

Tekst powstał we współpracy z Instytutem Goethego w Warszawie.

Instytut Goethego