Wychodzę
Max Katz CC-BY-SA-2.0

18 minut czytania

/ Obyczaje

Wychodzę

Małgorzata Nocuń

Protesty powinny wywołać rewolucję także poza granicami Białorusi. Powinny zmusić Zachód do zmiany myślenia o tamtejszym społeczeństwie. Bo dowiedzieliśmy się o nim czegoś, co długo było dla nas nieuchwytne

Jeszcze 5 minut czytania

Białoruskie społeczeństwo, o którym tak niedawno mówiono „ludzie radzieccy”, pokazało, że jest o wiele bardziej „zachodnie” niż rządzące nim elity polityczne. Jest też pomysłowe. Niedawno arteriami Mińska przekłusował jeździec na koniu. Ogłowie i czaprak nawiązywały do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Od wielu miesięcy ludzie kultury, artyści zdobywają się na różne gesty (jak odmowa udziału w państwowej imprezie, za co grozi wilczy bilet). Posługują się happeningami, flash mobami. Albo zwracają się do Aleksandra Łukaszenki bezpośrednio, jak noblistka Swietłana Aleksijewicz na antenie Radia Swoboda: „Odejdź, póki nie jest za późno, odejdź, póki jeszcze nie postawiłeś swojego narodu na skraju przepaści, przepaści wojny domowej! Odejdź! Nikt nie chce Majdanu, nikt nie chce przelewu krwi. Ty chcesz władzy. I twoja żądza władzy woła o krew”.

Zmian!

Skala protestów pokazuje zjawisko, którego wcześniej nie dostrzegali eksperci: dla ludzi ważniejsze stało się, jak żyją i co (także w sferze kultury) ich życie wypełnia, niż kontrakt socjalny zawarty z władzą. Kiedyś chcieli, żeby było spokojnie. „Tisze jedziesz, dalsze budziesz” („Jedziesz wolno, dojedziesz dalej”) – mówi rosyjskie przysłowie. Reżim zapewniał spokój i stabilizację. Białoruś w znacznym stopniu różniła się od innych krajów poradzieckich. Choć z Rosją wiąże ją umowa o państwie związkowym (Związek Białorusi i Rosji), to białoruscy żołnierze nigdy nie musieli walczyć w wojnach, w które angażowała się Moskwa (np. w Czeczenii). Świadczenia socjalne, renty i emerytury, wpływały na konta obywateli w wyznaczonym terminie, zakłady pracy na czas wypłacały pensje. Były wczasy pod gruszą, żłobki i przedszkola dla dzieci.

W Białorusi było też czysto – to wbrew pozorom ważny argument. Zrozumie go każdy, kto widział prowincjonalne dzielnice Moskwy, Kijowa, Erywania czy Kiszyniowa. Ulice w Mińsku lśnią – to zawsze podkreśla propaganda, i wieczorami jest na nich cicho. Nie ma też stad dzikich psów. Jest trochę jak na cmentarzu. Białorusini nie chcą już żyć na cmentarzu.

Białorusini wiedzieli, że reżim nie cofnie się przed rozlewem krwi. Długo kalkulowali: „Może lepiej niech będzie, jak jest, panuje przecież stabilizacja”. Zastanawiali się, co zmiana może przynieść. Czy nie będzie zmianą na gorsze? Jak w Rosji w 1991 roku podczas „wielkiej smuty”. Upadł Związek Radziecki, a wraz z nim wielkie zakłady pracy. Ludzie nie otrzymywali wynagrodzeń w ogóle albo otrzymywali je w naturze: ktoś, kto pracował w fabryce gwoździ, dostawał kilogramy gwoździ; ktoś, kto zajmował się wytwarzaniem pontonów czy mikroskopów, dostawał kilka sztuk tych towarów. Potem rzeczy te trafiały na targowiska, np. do Polski. Sprzedawali je ludzie nazywani przez nas „Ruskimi”, choć de facto byli to też Ukraińcy, mieszkańcy Kaukazu czy Azji Środkowej.

Młode pokolenie Białorusinów, które spośród polityków zna tylko Łukaszenkę (bo od przeszło ćwierćwiecza jedynie on jest obecny w sferze publicznej), chce demokracji, nowej estetyki, wolności. Chce otwarcia na Zachód, a nie izolacji, chce uczestniczyć w światowej literaturze i kulturze. Nie chce wykluczenia.

Protesty, które aranżują młodzi Białorusini, przemawiają do świadomości zbiorowej. Niosą ważną informację o społeczeństwie. Wskazują na jego potrzeby i oczekiwania. Na przykład młode kobiety pod siedzibą Łukaszenki toczyły latem dynię. Warzywo to ma w białoruskiej kulturze podobne znaczenie co w polskiej czarna polewka. Oznacza odrzucenie. Kobiety mówiły więc Łukaszence „odejdź”. Śpiewano ludowe piosenki.

Dla Białorusinów nie jest wstydem, że ich kultura w dużej mierze jest kulturą ludową i odwołują się do niej poprzez folklor. Rufina Bazłowa, białoruska emigrantka mieszkająca w Czechach, stworzyła prace nawiązujące do ludowych wyszywanek. Tradycyjnie damskie bluzki i męskie płócienne koszule zdobi się haftem krzyżykowym w tonacji biało-czerwonej. Są to proste wzory geometryczne: kwadraty, prostokąty albo kwiaty i zwierzęta hodowlane (np. koguty). Rufina zagrała z konwencją. Odwołania do ludowej kultury połączyła z aluzjami do protestów. Na przykład na obrazku znajduje się milicyjna suka albo człowiek, na którego z dwóch stron nacierają milicyjne ciężarówki. Prace Bazłowej szybko trafiły do mediów społecznościowych. Wielu Białorusinów umieściło je w miejscu zdjęć profilowych na Fecebooku.

W Mińsku symbolem sprzeciwu wobec Łukaszenki był plac Październikowy – wielka betonowa przestrzeń w centrum miasta, kojarząca się z Orwellem. W 2020 roku pojawił się na mapie miasta nowy plac. Ma nieoficjalną i symboliczną nazwę nadaną przez protestujących: plac Zmian. Plac Zmian to osiedlowy skwer, otoczony wieżowcami, w pobliżu placu zabaw. Wydawałoby się, osiedle jak każde inne, ale to tu zbierali się mieszkańcy stolicy, śpiewali, krzyczeli „precz z Łukaszenką”, tu przepychali się w OMON-em.

Wiele rewolucji ma swój hymn. Białorusini odwołali się do klasyki. Puszczają z odtwarzaczy i nucą piosenkę kultowej radzieckiej grupy rockowej Kino. Jej wokalista, Wiktor Coj, śpiewał: „Zmian! Chcemy zmian”. Związek Radziecki pogrążony był w stagnacji i autorytaryzmie, tak samo jak dzisiejsza Białoruś. W tamtym czasie fraza „chcemy zmian” świadczyła o odwadze, nawoływała do buntu. Tak jest dziś za Bugiem.

Wspomniany Roman Bondarenko spoglądał na plac Zmian ze swojego okna. Pewnie z satysfakcją, ponieważ widok rozpościerał się na mural jego autorstwa. Dwóch mężczyzn unosi ręce: jedna dłoń zaciska się w pięść, druga składa palce w geście wiktorii. Wokół biało-czerwono-białe flagi, symbol niezależnej Białorusi i sprzeciwu wobec Łukaszenki. 12 listopada wieczorem Bondarenko dostrzegł przez okno mężczyzn (milicjanci w cywilnych ubraniach), którzy przyszli zamalować mural. Chłopak zdążył jeszcze napisać na osiedlowym forum internetowym: „Wychodzę”. Założył buty, wybiegł z mieszkania. Pobito go. Najpierw na miejscu, potem na komisariacie. Stracił przytomność i nie obudził się już ze śpiączki. Od tamtego dnia jednym z haseł protestów jest „wychodzę”.

Nikt nie zliczy, ilu ludziom w ostatnich miesiącach podczas „ścieżek zdrowia” połamano żebra, odbito nerki, wybito zęby. Ilu dostało po piętach tak, że nie mogli chodzić, poruszali się, pełzając. Ile wstrząśnień mózgu doprowadzi do trwałych obrażeń? Oficjalnie wiemy, że podczas demonstracji zginęło dziesięć osób. Ostatnią ofiarą reżimu jest Roman Bondarenko, młody artysta malarz.

Białorusinom udaje się przełamać strach i zamieniać protesty w performanse. Nadawać im symboliczne znaczenie. Na przykład podczas demonstracji niosą książeczki pracy i krzyczą: „Idź na emeryturę”. To czytelny sygnał dla „prezydenta”. Muzycy z mińskiej filharmonii stanęli na schodach prowadzących do instytucji, w której pracują (to odważny gest, za który grozi utrata pracy). Trzymali w rękach kwiaty nawiązujące do narodowej symboliki: biało-czerwone goździki. Wykonali „muzyczną modlitwę”. Ich śpiew mieszał się z trąbieniem przejeżdżających mińskimi arteriami samochodów (kierowcy przy pomocy sygnałów dźwiękowych wyrażają poparcie dla protestujących). Aktorzy Teatru im. Janka Kupały nagrali film, w którym zwrócili się do pracowników organów siłowych o zaprzestanie używania przemocy.

Każdy, kto choć pobieżnie zna Białoruś, słyszał o grupie muzycznej N.R.M i jej wokaliście, Lawonie Wolskim. N.R.M to zespół rockowy, który poziomem muzycznym i poziomem tekstów może równać się z najlepszymi grupami zachodnimi. Niestety, przeszło dekadę temu się rozpadł. Muzycy – w kontekście ostatnich wydarzeń w kraju – porozumieli się i wykonali jedną ze swoich kultowych piosenek „Tri Cherepahi” – czyli „Trzy żółwie”. Utwór nawiązuje do wypowiedzi prezydenta Rosji Borysa Jelcyna, o świecie stojącym na trzech żółwiach. Świat idzie do przodu, zmienia się, ale Białoruś wciąż „stoi na trzech żółwiach”.

Białoruskie protesty nie są protestami młodzieżowymi. Są dni, w których protestują emeryci. Starsze kobiety, weterani wielkiej wojny ojczyźnianej wychodzą na ulice z kwiatami i biało-czerwono-białymi flagami.

Jednym z mocniejszych marszy był dla mnie marsz osób z niepełnosprawnościami. Kilka lat temu, kiedy w różnych organizacjach pytałam o takie osoby, słyszałam: „U nas w kraju takich nie ma”. Nie rodzą się ludzie z zespołem Downa, nie ma dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym. „Prowadzimy zdrowe życie i jesteśmy zdrowi” – można było usłyszeć. I nagle ludzie o kulach, poruszający się na wózkach inwalidzkich, przy pomocy balkoników, z różnymi cechami dysmorficznymi pojawili się na ulicach Mińska. Pokazali, że są. Są obywatelami Białorusi i mają głos.

Są protesty milczące: kobiety idą głównymi arteriami Mińska pod biało-czerwono-białymi parasolkami. Niedawno w białoruskiej stolicy doszło do protestu sąsiadów: ludzie zbierali się na osiedlowych podwórkach, podwórzach kamienic.

My, naród

Charakter protestów wiele mówi o zmianie, która dokonała się w białoruskim społeczeństwie. Przez wiele lat zarzucano Białorusinom, że nie mają pomysłu na protesty. Porównywano Mińsk do Kijowa. Mówiono: „Spójrzcie na ukraiński Majdan. Tam rewolucja (najpierw pomarańczowa na przełomie lat 2004 i 2005; potem w początkowej fazie rewolucja godności – 2013 rok) zamieniły się w rockowy koncert”. Rzeczywiście: ukraińskie przewroty wsparli muzycy i pisarze. Występowały kultowe ukraińskie zespoły, jak na przykład Okean Elzy, recytowano wiersze, nawet się modlono. Na Majdanie można było spotkać najważniejsze postaci życia intelektualnego. Mury dzielące ludzi upadły. Pracownik fabryki stał obok profesora Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. I w Białorusi zaczyna być podobnie. Protesty pierwszy raz mają tak masowy charakter (jeśli można je z czymś porównywać, to tylko z demonstracjami z lat 90. XX wieku). Uczestniczy w nich nie tylko młodzież, ale też ludzie starsi. Pierwszy raz są oddolnym społecznym zrywem. Ludzie nie wyszli na ulice, żeby opowiedzieć się po stronie opozycyjnego kandydata, jak było w latach ubiegłych. Wyszli, ponieważ chcą zmiany istniejącego porządku. To jest bunt przeciwko Łukaszence i przeciwko opozycji w tej formie, w jakiej funkcjonuje ona w Białorusi. Ta nowa forma protestu sprawia Łukaszence kłopot. Dyktator wie, co zrobić, żeby z ulicy zniknął tłum popierający opozycyjnego kandydata: wystarczy go po prostu aresztować. Ludzie sami rozejdą się do domów, wobec garstki trzeba będzie użyć siły. Satrapa nie wie, jak walczyć ze sprzeciwem oddolnym, niegasnącym z upływem czasu. Nie wie, jak rozprawić się z rodzącym się społeczeństwem obywatelskim, bo do tej pory myślał, że „społeczeństwo to on”. Widać, że zupełnie stracił kontakt ze swoim narodem. Nie zauważył, że w Białorusi pojawili się już „nowi ludzie”, którzy nie pamiętają Związku Radzieckiego, za to spoglądają na Zachód. Ciekawią ich ruchy miejskie, kultura niezależna. Bardziej zależy im na segregowaniu śmieci niż na zbieraniu się 9 maja wokół pomniku Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Wydarzenia, symbole, estetyka, do których odwołuje się Łukaszenka, to już nie ich świat.

Adam Hlobus, białoruski pisarz, poeta, rysownik, powiedział kiedyś: „Białoruś mogłaby eksportować gówno, ma go pod dostatkiem”. To prawda, jest reżimowa literatura i reżimowy teatr, są reżimowe gazety. Wszystko, co tworzą, można nazwać g… Spektakle i książki sławiące dzieło białoruskiego oręża w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Opowieści o partyzantach (według białoruskiej propagandy historia Białorusi rozpoczyna się w dniu wybuchu II wojny światowej). „Prezydent” Łukaszenka uważa, że Swietłana Aleksijewicz obraża białoruski naród i po tym, jak otrzymała literackiego Nobla, nawet jej nie pogratulował. W głównym paśmie białoruskiej telewizji oglądnąć można albo popsę (rosyjska wersja disco polo), albo występy gwiazd białoruskiej estrady przypominające „Koncert życzeń” w PRL.

Ale jest też kultura drugiego obiegu. Jest dobra muzyka: hip-hop i rock. Są podziemne teatry, jest literatura. Dlaczego utwory wspomnianej już grupy N.R.M nie są znane na zachodzie? Dlaczego nie czytamy esejów Uładzimira Arłowa, prozy Uładzimira Niklajewa? Dlaczego spośród twórczości wspomnianego Hlobusa znamy tylko „Bielyje rozy”, przebój dyskotek, który napisał trochę dla żartów, a trochę dla pieniędzy? Nauczyliśmy się traktować Białoruś i Białorusinów protekcjonalnie. Swoje bycie „Zachodem” oparliśmy w dużej mierze na buncie wobec tego, co „wschodnie”. To pozwala nam poczuć się lepszymi. Wraz z upadkiem Związku Radzieckiego – zupełnie niesłusznie – odwróciliśmy się od Wschodu. Londyn, Berlin, Bruksela – symbolizowały bogatą kulturę i ważne dyskusje; Moskwa i Kijów – patologie.

Na terytorium poradzieckim o Białorusinach mówiono potocznie „bulbasze”. Słowo „bulba” znaczy po białorusku „kartofel”. Nad Bugiem ziemniaki to jeden z podstawowych składników diety. Jedzone w dużej ilości powodują ospałość – skrobia powoduje produkcję insuliny, a ta senność. „Bulbasze” mieli być: apatyczni, pogrążeni w marazmie. Podczas gdy mieszkańcy Gruzji, Ukrainy, Armenii, nawet Kirgizji, obalali rządy w wyniku rewolucji, Białorusini wciąż mówili, że to jeszcze „nie ich czas”, że „społeczeństwo jeszcze nie dojrzało”. Teraz już wiemy: Białorusini dojrzeli. Problem polega na tym, jak energię protestu przełożyć na polityczną rzeczywistość. Jak wyłonić lidera opozycji (jeszcze przed wyborami Łukaszenka wszystkich aresztował), a krótko po wyborach zmusił do wyjazdu z kraju Swietłanę Cichanouską, która o fotel prezydenta ubiegała się niejako w zastępstwie męża siedzącego w więzieniu. I jak przekonać do zmian tych, którzy dziś stanowią ostoję reżimu: urzędników, dziennikarzy na usługach władzy, pracowników resortów siłowych. Setki tysięcy dobrze opłacanych ludzi, którym reżim zapewnia stabilizację. Ich do wyjścia na ulicę mogą zmusić tylko puste półki w sklepach i brak ciepłej wody w kranie. Część z nich jest wierna reżimowi, ponieważ uważa, że taki styl rządów i taki prezydent są dla Białorusi najlepszym (jeśli nie jedynym) wyjściem. Zdaniem „łukaszystów” w Białorusi udało się zbudować małą stabilizację. A USA, Unia Europejska, inne kraje poradzieckie pogrążone są w nieustającym kryzysie.

Strzały

Wśród politologów i historyków żywe są dyskusje o tym, czy udało się zrealizować projekt radzieckiego państwa i stworzyć „człowieka radzieckiego”. Jeśli tak, to gdzie? Wskazywano na ukraiński Donbas (m.in. poeta i pisarz Aleksij Czupa) i na Białoruś (m.in. politolog Andrij Lachowycz). Donbas i Białoruś – wydawałoby się, miejsca odmienne, mają jednak wiele podobieństw. Pierwszym jest brak tradycji państwowej. Białoruś wchodziła w skład Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Rosji, Związku Radzieckiego. Powołanie niepodległego państwa białoruskiego pod nazwą Białoruska Republika Ludowa było możliwe dzięki decyzji Włodzimierza Lenina (prawo narodów do samostanowienia). Białoruska Republika Ludowa była efemerydą, przetrwała zaledwie kilka miesięcy, ale stworzyła precedens: na arenie międzynarodowej zaistniał twór państwowy mający w nazwie słowo „Białoruś”. Dzięki temu powstała Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka, a po upadku Związku Radzieckiego Białoruś ogłosiła suwerenność.

Fałszowaniem rzeczywistości byłoby pisanie dziś, że Białorusini zawsze chcieli zmian. Że odrzucali reżim. Tamtejsze społeczeństwo długo popierało Łukaszenkę. Warto zastanowić się dlaczego. Stalinowskie represje dotknęły Białorusinów z wyjątkową siłą. Wielki terror przeżyło jedynie dwóch twórców białoruskiej encyklopedii, resztę rozstrzelano. Poeci, pisarze, muzycy, malarze – aresztowano ich z dnia na dzień i w „taśmowych” procesach skazywano na karę śmierci. Ludzi rozstrzeliwano za udział w spiskach, za pochodzenie. Na przykład za to, że byli „narodowymi demokratami” albo „bibliotekarzami”, albo „rolnikami”. Wielu z nich spoczęło w bezimiennych mogiłach, m.in. w Kuropatach – uroczysku pod Mińskiem. Uładzimira Terauskiego (twórcę melodii hymnu Białoruskiej Republiki Ludowej) zamordowano za udział w „polskim spisku”, a Wsiewołod Ignatowski, były przewodniczący Białoruskiej Akademii Nauk, bał się, że „po niego przyjdą” i sam się zastrzelił w lutym 1931 roku. Ludzi zabijano, a ich dzieła, literatura, książki naukowe (z dziedziny geografii, biologii), teksty piosenek, trafiały na indeks. Dlatego Białoruś łatwiej było poddać sowietyzacji. Po II wojnie światowej w republice zamieszkała w dużej mierze ludność napływowa, o pochodzeniu chłopskim. Władza radziecka zapewniała mieszkania i pracę przede wszystkim inteligencji „technicznej” (przemysł ciężki). Mało kto zadawał sobie pytanie o tożsamość narodową, tradycję. Mało kto mówił po białorusku (jeśli już, to na wsi, nie w mieście). A jeśli ktoś czuł się Białorusinem, znał kanon białoruskiej literatury, to milczał. Pamiętał bowiem huk wystrzałów rozlegających się nocą pod Mińskiem.

Wolność

Białorusini byli bierni i wciąż duża ich część nie protestuje, tylko ogląda rosyjską telewizję. Ale kontrakt socjalny społeczeństwa z Łukaszenką powoli się wyczerpuje. Klucz do rozumienia Białorusi długo leżał w postawie tamtejszego społeczeństwa. Analitycy zadawali sobie pytanie: dlaczego ludziom wystarcza to, co mają (pensje i emerytury wypłacane na czas, pełne półki w sklepach)? Dlaczego chcą Łukaszenki (bo przez lata zdobywał on większość głosów w wyborach). Ostatnie sfałszowane wybory prezydenckie (9 sierpnia 2020 roku) stworzyły pretekst do wyjścia na ulice. Nagle protestujący się zobaczyli i policzyli. I sami zdziwili się, że jest ich tak wielu. Nagle buchnęła para z kotła, w którym wciąż wrzało. Okazało się, że nie wystarczy już lekko uchylić pokrywki (Łukaszenka zawsze zostawiał ten „margines wolności”), ludzie chcą więcej.

Protesty powinny wywołać rewolucję także poza granicami Białorusi. Powinny zmusić Zachód do zmiany myślenia o tamtejszym społeczeństwie. Bo dowiedzieliśmy się o nim czegoś, co długo było dla nas nieuchwytne. Zobaczyliśmy, że Białorusini gotowi są cierpieć (a nawet umierać) w imię wolności – także wolności słowa.