Z ukrycia
John Decker

18 minut czytania

/ Literatura

Z ukrycia

Mateusz Skucha

Antologia „Dezorientacje”, przez zebranie i opisanie polskiej literatury queer, ustanawia nową przestrzeń. I staje się lekcją wszelkiej odmienności. Nie da się wymienić wszystkich pisarek i pisarzy, poetek i poetów, których utwory zostały tu przedrukowane

Jeszcze 5 minut czytania

Wielce Szanowni Panowie! A cóżeście, Panowie, uczynili tym zbieraniem swoim?! Ja rozumiem, że Iwaszkiewicz. Że Gombrowicz, że Czechowicz, że Witkowski – rozumiem. Że Dąbrowska i Filipiak – też rozumiem. Ale Mickiewicz?! Sienkiewicz?! Kraszewski?! I Miłosz?! I Różewicz?! Miejcież, Panowie, litość. „Ale Świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były, ale Świętości nie szargać: to boli”. Oj, boli, boli. Już widzę zastępy Bladaczek: Amenta zgubić mnie chce! Kaliściak, ja mam żonę i dziecko! Niech Warkocki przynajmniej nad dzieckiem się ulituje. Niech się zlituje! I jeszcze te liczby (mam nadzieję, że dobrze zrachowałem): 910 stron, 14 stron samego spisu treści, 100 nazwisk, 103 biogramy, 296 utworów lub fragmentów, 175 tytułów lektur uzupełniających, 1003 przypisy, 215 pozycji bibliograficznych (z czego 78 monografii, 127 recenzji i artykułów, 10 antologii), 4 części, 3 redaktorów. Można oszaleć numerologicznie! Kto to widział, Wielce Szanowni Panowie?!

W finale „Ludzi bezdomnych” Stefana Żeromskiego czytamy o dramatycznym rozstaniu doktora Tomasza Judyma (rozdartego jak rozdarta sosna) z Joasią Podborską. Trochę na marginesie pozostaje w powieści postać melancholijnego inżyniera Korzeckiego, zawsze świetnie ubranego dandysa, który – rozczarowany światem – popełnia samobójstwo. I właśnie między tymi dwoma opisami – jego śmierci a rozdartej sosny – znajduje się taki oto fragment:

Gdy tak siedział [Judym] zatopiony w sobie, drzwi się cicho otwarły i ktoś wszedł.
Był to wysoki blondyn. Miał duże, jasnoniebieskie oczy.
Judym go poznał.
Człowiek ten wszedł szybko do izby, gdzie leżał umarły. Nie dostrzegł wcale Judyma.
Oczy jego skierowały się na bezduszne ciało z jakimś dziecięcym zdumieniem. Wylękłe usta coś szepnęły. Schylił się nad zwłokami, podłożył delikatnie i ostrożnie ręce swoje z dwu stron pod głowę nieżywą, unosił ją do góry, jakby pragnął ocucić śpiącego.
Z kolei wziął w swoje dłonie rękę lewą.
Usiłował rozprostować pięść zaciśniętą, zgiąć palce. A gdy nie poddawały się zmartwiałe członki, chuchał na te bolesne stawy i rozgrzewał je wargami. Zdziecinniałymi w bólu ruchy poprawiał włosy zmarłego, zapinał guziki jego surduta... Dopiero po długiej chwili zatrzymał się i stanął nieruchomy.
Trwożliwą ręką otarł swe czoło...
Judym widział głębinę jego duszy, która wtedy ujrzała istotę śmierci.
Nieznajomy przychodzień usiadł obok nóg Korzeckiego i patrzał nań szerokimi oczyma.
Piersi jego wznosiły się z jękiem urwanym i rzężącym, jakby z nich miał wybuchnąć krwotok. Skrzywione usta ciskały jakieś krótkie, urwane słowa...

Postać bezimiennego pięknego młodzieńca – wdowca po Korzeckim – jest zazwyczaj pomijana w trybie szybkiej lektury lub równie szybkiej interpretacji. Co prawda sceptycy mogą powiedzieć, że to po prostu przyjaciel inżyniera. Aczkolwiek intymna adoracja ciała zmarłego kochanka i niema rozpacz chłopca nie pozostawiają raczej wątpliwości. Istnieje jeszcze jeden sygnał, że obu mężczyzn łączyło coś więcej niż przyjaźń. Mianowicie, tuż przed śmiercią Korzecki czytał „Apologię Sokratesa” Platona. Takie nawiązania German Ritz uznaje za „tajne znaki”, stanowiące element „poetyki niewyrażalnego pożądania”.

Literatura polska skrywa więcej podobnych fragmentów – mówiących nie tylko o miłości między mężczyznami, lecz także o miłości między kobietami, o transgresjach i przekroczeniach. Czasami natrafiało się na te urywki przypadkiem, niechcący. I nagle stawały się ważne. Często niezrozumiałe, przeczute jedynie, ale istotne, bo zawierające jakąś niepojętą prawdę. Później wracało się do nich, zaczynały żyć własnym życiem, wchodziły w skład intymnej kolekcji. Z nich uczyło się siebie oraz języka mówienia o sobie, swoich emocjach i pragnieniach. Zazwyczaj jednak należały do rzadkości i pozostawały nieodkryte, również przez tych, którzy najbardziej ich potrzebowali.

Otóż literatura polska skrywała podobne fragmenty do dziś, ponieważ właśnie ukazała się obszerna książka „Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer” w wyborze i opracowaniu Alessandra Amenty, Tomasza Kaliściaka oraz Błażeja Warkockiego. Redaktorów tomu nie trzeba przedstawiać. Dość powiedzieć, że od lat zajmują się tą problematyką, publikują kolejne książki, biorą udział w licznych dyskusjach i są – po prostu – niekwestionowanymi specjalistami w tej dziedzinie, autorytetami i fachowcami od queeru. Jak sami wyznają, pomysł na książkę zrodził się „tak dawno, że niemal ginie w pomroce dziejów”, czyli – mniej więcej – piętnaście lat temu. Były rozmowy, spotkania, konferencje. Były poszukiwania i żmudna praca w bibliotekach oraz archiwach. Były dylematy, wybory i decyzje. Efekt zaś przeszedł najśmielsze oczekiwania. Powstała publikacja imponująca i ważna. Od razu chcę podkreślić jej popularyzatorski charakter – jest przeznaczona zarówno dla akademików, jak i amatorów, co czyni ją jeszcze atrakcyjniejszą.

„Dezorientacja. Antologia polskiej literatury queer”. Red. Błażej Warkocki, Alessandro Amenta, Tomasz Kaliściak, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 912 stron, w księgarniach od stycznia 2021„Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer”. Red. Błażej Warkocki, Alessandro Amenta, Tomasz Kaliściak, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 912 stron, w księgarniach od stycznia 2021

Na uwagę zasługuje już sam wstęp, który można potraktować w gruncie rzeczy jako pierwszą historię polskiej literatury queer od końca XVIII wieku po rok 2018. Oczywiście, polska biblioteka tego tematu jest stosunkowo sporych rozmiarów. Mamy pionierskie prace Germana Ritza, świetne książki rodzimych badaczek i badaczy (rzetelnie odnotowane w bibliografii), w końcu – znakomitą „Homoseksualność staropolską” Tomasza Nastulczyka i Piotra Oczki. Natomiast wspomniany wstęp to pierwsze ujęcie monograficzne, obejmujące przeszło dwieście ostatnich lat.

Autorzy wychodzą od dwóch nazw funkcjonujących w międzywojniu – „literatura przewrotna” (Napierski) i „literatura mniejszości seksualnych” (Żeleński), wskazując, że pierwsze określenie odnosiło się do wybitnych twórców francuskiego modernizmu, drugie zaś – do literatury użytkowej („naiwnych czytanek”). Wyjawiają tym samym pewien nadrzędny zamysł, towarzyszący im podczas pracy nad antologią, mianowicie – różnorodność: tematyczną, gatunkową, jakościową. „[T]a rozpiętość – piszą – stanowiła i stanowi konstytutywną cechę literatury mniejszościowej, odmiennej, queer. Nie należy się jej bać, lecz przyjąć ją z dobrodziejstwem inwentarza. Łączy ona bowiem «w poprzek» różne sposoby ekspresji, społeczne zobowiązania i punkty identyfikacji. Jest jednocześnie w samym centrum (kanonu, kultury) i na obrzeżach; w tym samym momencie widoczna i niewidoczna (bo zależy od tego, kto i kiedy patrzy)”. Pozostaje to w zgodzie z jedną z funkcji antologii jako gatunku, który w zasadzie od początku łączono z potrzebą demokratyzacji wiedzy. Antologia popularyzuje ją, przez co uczy społeczeństwo, ale też – dostarcza niekłamanej rozrywki i przyjemności.

Dochodzimy tutaj do kwestii – jak się zdaje – kluczowej, czyli do ulokowania antologii w obrębie dwóch tradycji: lokalnej i globalnej. Lokalna wywodzi się z serii antologii „Transgresje” ukazującej się w latach 80. XX wieku jako rezultat słynnych gdańskich seminariów Marii Janion, zwłaszcza tomów „Galernicy wrażliwości” (1981) oraz „Odmieńcy” (1982). W tomach tych zgromadzono rozmaite teksty, polskie i zagraniczne – poetyckie, prozatorskie, naukowe oraz inne, które łączyły szeroko rozumiane nadrzędne kategorie: wrażliwości i odmienności. Wśród autorek i autorów byli: Maria Komornicka / Piotr Włast Odmieniec, Jean Genet, Michel Foucault, Roland Barthes, Georges Bataille. Na „Dezorientacje” można zatem spojrzeć jak na – swego rodzaju – kontynuację „Transgresji”, tyle tylko że dotyczącą literatury polskiej.

Z kolei tradycja globalna odnosi się do samego pojęcia „queer”, rozpatrywanego szczególnie w ujęciu Eve Kosofsky Sedgwick (jako autorki książek: „Between Men. English Literature and Male Homosocial Desire” z 1985 roku oraz „Epistemology of the Closet” z 1990). Redaktorzy podkreślają, że literatura queer jest pojęciem szerszym niż literatura homoseksualna, ponieważ ze swej istoty queer „to nieesencjalistyczna wizja ludzkiej podmiotowości w jej wymiarze płciowym i seksualnym”. Kosofsky Sedgwick dowodzi, że w kontekście homoseksualności występuje czasami zinstytucjonalizowana homofobia. Dlatego – jak piszą redaktorzy – w „antologii można (…) znaleźć również fragmenty pokazujące splot męskości, homoseksualności i homofobii”. Na tych zasadach pojawiają się więc fragmenty utworów Sienkiewicza, Żeromskiego, Stasiuka czy Masłowskiej. Odnotować przy tym należy też inny, dość oczywisty fakt: tekst homoerotyczny może, ale nie musi od razu wskazywać na orientację jego autorki/autora.

Teksty w antologii są ułożone chronologicznie, a kolejne części wyznaczają ramy czasowe: I. „Sercem bliscy” (do 1918), II. „Sztuka przewrotna” (1918–1945), III. „Nawet milczenie / miało być przemilczane” (1945–1989), IV. „Koniec barw ochronnych” (po 1989). Jednak we wstępie redaktorzy wytyczają pewne szlaki na mapie „Dezorientacji”, wskazując istotne tematy czy problemy. Jedna z takich ścieżek interpretacyjnych dotyczy kwestii romantycznych przyjaźni jednopłciowych. Podam przykład: „Twoje listy chowam jak wstążeczkę od kochanki. Mam wstążeczkę, napisz do mnie, ja się znów za tydzień z Tobą popieszczę. Twój na zawsze”. „Ściskam Cię serdecznie, «w same usta», pozwolisz?”, „bo Cię szalenie kocham”. Jeśli przeczytalibyśmy dziś bez kontekstu takie słowa kierowane przez mężczyznę do innego mężczyzny, nie mielibyśmy wątpliwości, że chodzi o miłość (i tożsamość) homoseksualną. Jednak gdy dowiemy się, że autorem tych listów jest Fryderyk Chopin, adresatem – Tytus Woyciechowski, nasze nastawienie (oraz tryby lekturowe) ulegają zmianie. Na początku XIX wieku życie miłosne było bowiem niezależne od życia seksualnego i dlatego heteroseksualny mężczyzna mógł kochać drugiego mężczyznę. Redaktorzy nie twierdzą zatem, że Chopin był nieheteronormatywny, bo chodzi o „miłość dusz” (jak nazywała to Julia Kristeva), o dyskurs, a nie erotyczne praktyki. Ważniejsze wydaje się tu o zakłócanie „dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej dychotomii homo – hetero”. Zgodnie z tą regułą w antologii znalazły się utwory Karpińskiego, listy Zana i Mickiewicza, wiersze Słowackiego, fragment powieści Kaczkowskiego (męskie śluby przyjaźni), ale też – Żmichowska i jej idea posiostrzenia. Lektura tych tekstów może budzić zdziwienie, bo zjawisko, do którego się odnoszą, czyli romantyczna miłość jednopłciowa, zaniknęło pod koniec XIX stulecia, kiedy rozwój psychiatrii i seksuologii sprawił, że zaczęło ono funkcjonować jako coś podejrzanego.

Istotnym tematem antologii są również wszelkiego rodzaju figury transgresji, jako takie wskazują bowiem na rozmaite próby przekraczania norm i wzorców płciowych. W romantyzmie pojawia się figura kobiety rycerza, mężnej dziewicy (na przykład w Mickiewiczowskiej „Grażynie” i „Śmierci pułkownika”). Natomiast na przełomie XIX i XX wieku bardzo ważną postacią – wręcz postacią symbolem dla wszelkiej nieheteronormatywności, a zwłaszcza dla osób transpłciowych i niebinarnych – stała się Maria Komornicka, która w 1907 roku w poznańskim hotelu Bazar dokonała faktycznej transgresji, obcinając włosy, zrzucając kobiece ubranie i przybierając imię Piotr Włast Odmieniec. W „Dezorientacjach” przytoczono kilka jej/jego utworów oraz dramaty nawiązujące do Komornickiej/Własta: „Białe małżeństwo” Tadeusza Różewicza i „Księgę Em” Izabeli Morskiej (Filipiak).

Polska literatura queer ostatnich dwustu lat, aż do roku 1989, funkcjonowała na dwa sposoby – jawny (rzadszy) oraz ukryty (częstszy). Wyrażając owe ukryte (zakazane) treści, posługiwano się „tajnymi znakami”. Należały do nich między innymi nawiązania do antyku (postacie Ganimedesa, Hiacynta, Endymiona, Antinousa), w mniejszym stopniu – do tradycji chrześcijańskiej (św. Sebastian, św. Wilgefortis) i renesansowej (Michał Anioł, Szekspir). Podobnie mogła być traktowana tzw. Grand Tour – najczęściej do Grecji, Rzymu, północnej Afryki oraz na Bliski Wschód. Autorzy wstępu podkreślają także znaczenie – występujących w literaturze queer – gier intertekstualnych, które są oznakami tajnego kodu albo elementami dialogu, punktem odniesienia bądź punktem zakorzenienia. Najchętniej pisarze sięgali po lektury Platona, Verlaine’a, Rimbauda, Geneta, Gide’a, Wilde’a, Prousta i Whitmana, pisarki zaś – Safony, Colette, Woolf czy – współcześnie – Winterson.

Bardzo chciałbym docenić fakt umieszczenia w „Dezorientacjach” tekstów reprezentujących lesbijki, osoby transpłciowe oraz niebinarne. Nie tylko dlatego, że we wcześniejszych antologiach (szczególnie w tej pierwszej: „Dyskretne namiętności. Antologia polskiej prozy homoerotycznej” pod redakcją Wolfganga Jöhlinga, która po niemiecku ukazała się w roku 1988, a po polsku cztery lata później) nie były reprezentowane, lecz także dlatego, że gest ten poświadcza, iż płeć nie jest przestrzenią stałą, lecz procesualną, obszarem ciągłych zmian, nieustannych negocjacji, gdzie między kobietą a mężczyzną istnieje wiele innych tożsamości, a między homo i hetero – wiele innych orientacji. Autorzy wstępu poświęcają więc uwagę z jednej strony linii saficko-matrylinearnej, z drugiej – szeroko rozumianej poezji homoerotycznej, symbolizowanej przez postać Ganimedesa. Przy czym „[d]opiero w rozległym obszarze poezji homoerotycznej można wyróżnić znacznie węziej zakrojoną poezję stricte gejowską lub lesbijską, czyli tworzoną przez ujawnionych gejów lub ujawnione lesbijki”.

Piszą również o dwóch liniach rozwojowych polskiej literatury queer w okresie PRL-u: emigracyjnej (jawnej) oraz krajowej (ukrytej). Następnie dochodzą do momentu przełomu i pierwszych utworów emancypacyjnych, które opisują tak: „To teksty skupione na obrazach wykluczenia, samotności, dyskryminacji, poczucia winy, ale też potrzeby akceptacji i zrozumienia. Zanurzone są w klimacie stabuizowania homoseksualizmu panującym u schyłku PRL-u”. Do twórców tych zalicza się: Musiał, Nasierowski, Krzeszowiec, Jabłoński, Gorgol czy Romanowicz. Po transformacji roku 1989 polska literatura queer przechodzi w fazę jawnego tematyzowania tożsamości gejów i lesbijek, a później – osób transpłciowych i niebinarnych. Choć i w tym okresie da się wyróżnić kilka fal, o czym zresztą mowa we wstępie.

Nie da się wymienić wszystkich pisarek i pisarzy, poetek i poetów, których utwory zostały przedrukowane (w całości lub we fragmentach). Nie pokuszę się nawet o reprezentatywny wybór tych nazwisk, a zainteresowanych odsyłam do książki. Dość zaznaczyć, że antologiami – jako takimi – rządzą anarchistyczne rządy wyliczeń, które znoszą hierarchię. To cenny gest demokratyczny. Na tych zasadach w „Dezorientacjach” znaleźli się autorzy uznani i mniej znani/autorki uznane i mniej znane, teksty bardzo dobre i teksty dobre, różne gatunki, rozmaite tematy. Są fragmenty arcyzabawne i przerażająco smutne, takie, które można czytać z przymrużeniem oka, i te wymagające uważnej lektury. Całość tworzy szalenie intrygującą panoramę polskiej literatury queer, opartą na różnorodności i dziwności par excellence.

Danuta Ulicka, wykorzystując podobieństwo brzmieniowe między słowami „antologia” i „ontologia”, stwierdza, że „antologia ma siłę sprawczą – ontologizowania”. Uwaga ta świetnie pasuje do „Dezorientacji”, które przez zebranie i opisanie ustanawiają nową przestrzeń – właśnie przestrzeń (o/dla) queer, a sama kolekcja staje się piękną lekcją wszelkiej odmienności. Jak sądzę, zdają sobie z tego sprawę redaktorzy, gdy piszą: „Literatura ta opisuje – całkiem po prostu – ludzkie życie, jest odbiciem egzystencji nieheteronormatywnych osób w świecie. Jest jednak «przewrotna», a zatem, etymologicznie rzecz ujmując, zdolna coś przewrócić czy wywrócić: zastane hierarchie, przyzwyczajenia czy status quo (przynajmniej w obrębie tekstu literackiego). A to może wywoływać dezorientację”.

Patronite

Lecz za antologiami stoi także gest inkluzywno-ekskluzywny. Z jednej strony włączają, ustanawiają, kanonizują, z drugiej – wykluczają, pomijają i marginalizują. Z tego powodu twórców antologii – swego rodzaju kolekcjonerów – można łatwo krytykować i oskarżać. Wystarczy zadać pytanie: dlaczego tego czy tamtego/tej czy tamtej nie włączyli do swojej kolekcji? Ja również mógłbym sformułować szereg takich zastrzeżeń. Na przykład w „Dezorientacjach” nie pojawia się – przytoczony przeze mnie na początku – fragment „Ludzi bezdomnych”. Nie ma (mojego ulubionego) opowiadania Kraszewskiego „Leon Leontyna”, w którym bohater pewnego ranka budzi się jako kobieta. Nie wspomniano postaci Stanisławy Przybyszewskiej. Ale też nie wymieniono kilku innych utworów bądź nazwisk. Uwagi tego typu można mnożyć. Tylko po co? Chcę wyraźnie podkreślić, że nie są to zarzuty wobec redaktorów. Przede wszystkim dlatego, że – zapewne – napotykali na rozmaite problemy z prawami autorskimi. Znakomitym dopowiedzeniem jest aneks ze spisem lektur uzupełniających. Poza tym obecnie wątki związane z osobami nieheteronormatywnymi występują w wielu współczesnych powieściach – choćby w twórczości Szczepana Twardocha – choć zwykle na marginesach. Redaktorzy na pewno to wiedzą. W końcu owa nieobecność zachęca do własnych poszukiwań i dodawania do „Dezorientacji” własnych kolekcji. Każda antologia coś zawiera, aby demokratyzować i popularyzować wiedzę, ale zarazem coś pomija, aby aktywizować czytelniczki oraz czytelników. Żeby „Dezorientacje” były rozczytywane i uzupełniane. Żeby pisać na marginesach i zamieszczać prywatne suplementy.