Podglądacze

Bartosz Sadulski

W facebookowej grupie „View from my windows” sielanka jest obowiązującą estetyką. Widoki z okien świata sugerują, że osiągnęliśmy zbiorowe zen, historia faktycznie przestała się toczyć

W gruncie rzeczy jestem podglądaczem. Wracając wieczorem do domu, staram się zajrzeć do tylu mieszkań, w których świeci się światło, do ilu się da. Interesuje mnie wszystko: rustykalne żyrandole, pod którymi już trzecie albo czwarte pokolenie obmacuje się pod kocem, święte obrazki i wyblakłe monidła z pamiętnego lata, kiedy przez krótki moment Edward Ochab był pierwszym sekretarzem, ogromne plazmowe telewizory o przekątnych rozmiarem dorównujących długowi publicznemu, a przede wszystkim stojące na półeczkach książki. Gdyby nie strach, pewnie nie raz nakryto by mnie w krzakach z lornetką na osiedlu Szkolnym i Stalowym, jak z przekrzywioną o 90 stopni głową próbuję odcyfrować tytuły z zakurzonych grzbietów. Lubię wnętrza, to, w jaki sposób opowiadają o zamieszkujących je obywatelach. Potrafiłbym z głowy narysować plan większości mieszkań, w których byłem, pewnie dlatego, że jestem synem budowlańców.

Nie spodziewałem się, że wektor mojego spojrzenia odwrócą algorytmy. Kiedy wczesną jesienią ubiegłego roku wróciłem na Facebooka po dłuższej przerwie, przywitał mnie on nawałnicą widoków z okna. Wśród propozycji dla mnie, specjalnie dla mnie, znalazła się sympatyczna grupa „View from my window”, której użytkownicy udostępniali idylliczne widoczki ze swoich okien. Rządziła tam absolutna klasyka, comfort food dla oczu: soczyste angielskie ogródki, wyglądające, jakby przed chwilą wyszła z nich Gertruda Jekyll, kalifornijskie i południowoafrykańskie baseny, w których na powierzchni wody wciąż unosiła się plamka tłuszczu z olejku do opalania napakowanego jak kabanos właściciela, widoczki ośnieżonych Alp, uroczych środkowoeuropejskich miasteczek, zawsze z niezawodnie fotogenicznym zamkiem w tle, i kanadyjskich jeziorek, nad którymi samobójstwa popełniali bohaterowie powieści Davida Vanna. Panoramy z najwyższych pięter wieżowców chińskich megamiast udostępniali nie autochtoni, lecz cyfrowi włóczykije, pracujący tam, gdzie ich zwieje korporacyjny wiatr. Nawet widokówki z Kijowa i Lwowa wyglądały, jakby Putin przepadł bez wieści w trakcie tajnej akcji gdzieś na rubieżach NRD pod koniec lat 80. Ale jak pisała Wisława Szymborska: „kto patrzy z góry, ten najłatwiej się myli”.

W grupie, założonej w marcu 2020 roku przez Belgijkę Barbarę Duriau, sielanka jest obowiązującą estetyką. Widoki z okien świata sugerują, że osiągnęliśmy zbiorowe zen, historia faktycznie przestała się toczyć, a świat jest jeszcze piękniejszym i bardziej zróżnicowanym miejscem, niż mogłoby się wydawać. Grupa powstała jako odpowiedź na klaustrofobię pierwszych miesięcy pandemii, kiedy podróżować można było najwyżej między kuchnią i sypialnią, ewentualnie palcem po mapie, ale nieustanny wanderlust wybijał swój dziki rytm w sercach podróżników, a jeść i podróżować przecież kochają wszyscy uczestnicy późnego kapitalizmu. Zdjęcia budowały pozornie inkluzywną społeczność zamkniętych w czterech ścianach podglądaczy, którzy z drżeniem rąk wyglądali nowych postów. I ja szybko przepadłem, uzależniłem się od codziennych podróży do cudzych mieszkań, w trakcie których równie interesujące jak to, co za oknem, było to, co w mieszkaniu.

fot. Susan Jane Golding / CC BY 2.0fot. Susan Jane Golding / CC BY 2.0

Szczególna w tej grupie była poetyka komentarzy, utrzymanych w przesadnie życzliwym tonie, który obcy jest każdemu, kto obcuje z polskim komentariatem. Przesympatyczni użytkownicy grupy, przeważnie przyjaźni boomersi, pisali komentarze według schematu: „Piękny widok! Serdeczne pozdrowienia z Sunriver (Oregon)!” lub „Wspaniały widok! 45 lat temu przejeżdżałem przez Twoje miasto i na stacji benzynowej poznałem swoją żonę Debrę! Do dzisiaj jesteśmy razem! Na zdjęciu ja, Debra, nasze dzieci, wnuki oraz pies Rambo!”. Bo przy okazji okazywało się, że świat jest mały i rządzi nim zasada sześciu stopni oddalenia.

Wiele osób korzystało z możliwości udostępnienia widoku ze swojego okna w komentarzu, bo przy lawinowo rosnącej liczbie osób w grupie na publikację trzeba było czekać coraz dłużej. Rodziło to sytuacje absurdalnego zderzania się światów, gdy w odpowiedzi na bukoliczny widoczek ze szwajcarskiej wioski, w której dziani emeryci śpią na ruskich sztabkach złota w domkach z czekolady, dostawaliśmy w komentarzu widok z afrykańskiego szałasu w środku sawanny, skleconego z chrustu i dobrej woli, a wspomniani emeryci komentowali: „Wspaniały widok! Tak blisko natury! Kocham Afrykę!”.

W natłoku widoków zanikał fakt, że krajobraz za oknem jest takim samym wyznacznikiem statusu społecznego jak zegarek i samochód. W globalnej loterii widoków zwycięzcami są ci, którzy mogą pochwalić się czymś pokrzepiającym, przyjemnym dla oka, sympatycznym, ostatecznie budzącym lekkie ukłucie zazdrości. Reszta niech patrzy i liczy, ile rocznych pensji kosztuje mieszkanie na Santorini. Liczyłem i ja. Jeszcze tylko trochę i na pewno uda mi się zdobyć widok na sukces. Świat jest piękny, dobry i na wyciągnięcie ręki.

fot. Dave Jimison / CC BY-SA 2.0fot. Dave Jimison / CC BY-SA 2.0

Pierwsze zdjęcie w historii grupy wrzuciła Duriau: przedstawiało widok z okna jej mieszkania w Amsterdamie. W wywiadzie z „Forbesem” opowiadała, że liczba osób w grupie rosła lawinowo. Dzień po jej powstaniu do grupy dołączyło 2675 osób. Tydzień później było ich 50 tysięcy. Do 15 kwietnia 2020 – 1 milion. Pomysł podkradali inni, chociażby BBC. W tym momencie do grupy należy trzy i pół miliona osób, jak grzyby po deszczu powstawały zgromadzenia przyjmujące tych, którzy się w niej nie zmieścili, jak „View from YOUR window”. Duriau monetyzowała sukces, wydając książkę z fotografiami ze swojej grupy i organizując wystawę, która „tłumaczy ludzkie doświadczenie i oferuje wrażliwe oraz poetyckie zanurzenie w intymność wszystkich tych, którzy przeszli przez to bardzo szczególne wydarzenie”, czyli epidemię covid.

Epidemia wygasa, lecz grupa żyje dalej, a w niej ludzie, którzy podobnie jak oficer Hirō Onoda nie wiedzą, że coś się skończyło. Ich posty podtrzymują iluzję, że świat stanął, przestał się kręcić, pomagają w tym setki administratorów, przeglądający dziesiątki tysięcy zdjęć dziennie. Wyobrażam sobie nieśmiałe początki istnienia tej małej społeczności, kiedy musiały dominować zrobione tosterem zdjęcia wypielęgnowanych ogródków, zadbanych podwórek i zamglonych ulic. Szybko zmieniła się w targowisko próżności, na którym ludzie mierzą sobie baseny.

fot. Brett Davis / CC BY-NC 2.0fot. Brett Davis / CC BY-NC 2.0

Nie mogę już patrzeć przez okna innych, przynajmniej nie w największej grupie. Dostałem kopa, kiedy w odpowiedzi na panoramę o zachodzie słońca jednego z większych rosyjskich miast na wschodzie napisałem: „Pięknie! A taki widok mają mieszkańcy Mariupola”, i wrzuciłem zdjęcie zniszczonego ukraińskiego miasta. Komentarz szybko zebrał kilka lajków, a potem zostałem strącony do niebytu, czyli do świata własnego widoku z okna, który zresztą zdążyłem w grudniu udostępnić. Zima widziana z nowohuckiej kuchni zebrała kilkaset lajków.

Post na Facebooku

Jedną z naczelnych zasad wszystkich grup widoczkowych jest: „żadnej polityki”, chociaż w samej swojej istocie są szalenie polityczne. Ładny widok z okna powinien być prawem, a nie towarem, na dodatek luksusowym. Dlatego wróciłem do egalitarnej turystyki na Google Street View. Ale to już temat na inną opowieść.

Facebook nie pozwala na udostępnianie zdjęć z grupy. Zdjęcia ilustrujące tekst pochodzą z portalu Flickr.