Chryja
il. Jernej Furman, CC BY 2.0

16 minut czytania

/ Obyczaje

Chryja

Bartosz Sadulski

Jeśli ktoś uważa, że światowy futbol traci dziewictwo w Katarze, to najpewniej wybudził się właśnie z wieloletniej śpiączki

Jeszcze 4 minuty czytania

Organizacja przez emirat mniejszy od województwa świętokrzyskiego największej imprezy sportowej na świecie to chryja wszech czasów. Nie jest to jednak chryja odosobniona, monumentalny chochlik czy ponury żart losu, lecz efekt dekad toksycznej i przestępczej strategii organizującej mistrzostwa Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej (FIFA).

FIFA przyznała organizację Mistrzostw Świata w piłce nożnej Katarowi w 2010 roku: ku zdziwieniu i oburzeniu całego świata, nie tylko piłkarskiego. W trakcie tej samej sesji pod opiekę mateczki Rosji oddano mistrzostwa w 2018 roku. Rosja może i była wtedy innym krajem, niż jest dzisiaj, ale nie zmienia to faktu, że światowy czempionat w kopaniu gały zorganizowała cztery lata po zimowych igrzyskach w Soczi, po których zakończeniu zaanektowała Krym. Półwysep należał do Rosji nawet na filmikach FIFA zapowiadających mistrzostwa, a organizacja zmitygowała się dopiero po masowych głosach oburzenia. Mistrzostwa się odbyły, w trakcie meczu otwarcia ludobójca Putin ściskał się z mordercą Ibn Salmanem, a szef FIFA Gianni Infantino, zwany także „łysym z FIFA”, na co dzień mieszkający w Katarze, błyszczał między nimi jak wypolerowany miedziak. Jeśli ktoś uważa, że światowy futbol traci dziewictwo w Katarze, to najpewniej wybudził się właśnie z wieloletniej śpiączki.

W autobiograficznym filmie „Roma” Alfonso Cuarón perfekcyjnie oddał stan latynoamerykańskiej gorączki przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Meksyku rządzonym od 1929 roku przez PRI (Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną). Przemoc była jednym z filarów władzy, która przy wsparciu Stanów Zjednoczonych przez blisko dwadzieścia lat walczyła z lewicowymi grupkami, ugrupowaniami, i najzwyklejszą opozycją. Gorączka temperaturę wrzenia osiągnęła na chwilę przed igrzyskami olimpijskimi w Meksyku w 1970 roku, pierwszymi zorganizowanymi w kraju Ameryki Łacińskiej: w trakcie pokojowej manifestacji (zrekonstruowanej w filmie meksykańskiego reżysera) na placu Trzech Kultur w dzielnicy Tlatelolco przeciwko finansowaniu przez państwo olimpiady policja otworzyła ogień do zgromadzonych, zabijając kilkaset osób. Dziesięć dni później prezydent Gustavo Díaz Ordaz otworzył igrzyska.

Carlos Fuentes pisał do Maria Vargasa Llosy w listopadzie 1968 roku, że atmosfera tego czasu była „porównywalna jedynie z najczarniejszymi okresami we Włoszech Mussoliniego”. Ten zresztą też miał swoje mistrzostwa: karta z Viareggio z 1926 roku przekształciła calcio w element faszystowskiej strategii politycznej, a federacja kierowana przez bolońskiego podestà Leandro Arpinatiego rozpoczęła rewolucję, której owocem był pierwszy być może w dziejach spektakularny akt sportwashingu, czyli mistrzostwa świata w 1934 roku. Faszystowski PR manager Achille Starace bombardował rodaków ikonografią: kolportowano setki tysięcy plakatów i znaczków wydanych z okazji mistrzostw świata, a nawet markę papierosów Campionato del Mondo.

Były to pierwsze mistrzostwa rozgrywane w kilku miastach, aby przyjezdni kibice mogli poznać z bliska piękno faszystowskiego kraju i zaopatrzyć się w najmodniejsze czarne koszule. Reprezentanci Włoch zaczynali mecz od rzymskiego salutu – czy w czyjejś głowie zalęgł się wtedy po raz pierwszy wytarty jak tramwajowe siedzenie slogan „nie mieszajmy sportu i polityki”? Ich mieszanie Jan Sowa i Krzysztof Wolański opisali w swojej książce „Sport nie istnieje”: „zarówno w faszystowskich Włoszech, jak i nazistowskich Niemczech sport służył odwróceniu uwagi i energii pracowników od problemów polityczno-ekonomicznych przy jednoczesnym wzmacnianiu identyfikacji jednostek z państwem”. Zmieniło się niewiele: zasięg imprezy stał się ogólnoświatowy, a jednym z problemów polityczno-ekonomicznych stała się sama kwestia przywileju organizowania imprezy.

Dwa lata po masakrze w Tlatelolco jak gdyby nigdy nic Meksyk zorganizował mistrzostwa świata w piłce nożnej. Rok po nich, w trakcie Uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa przy współudziale wyszkolonej przez rząd grupy paramilitarnej znanej jako Los Halcones doszło w stolicy Meksyku do masakry 120 osób. Na samych mistrzostwach zainaugurowana została trwająca do dziś lukratywna współpraca FIFA z Adidasem, której szef Horst Dassler wykreował Seppa Blattera i na lata dzięki łapówkom zabetonował dla swojej firmy prawa do transmisji meczy.

Wydarzenia w Meksyku FIFA miała w pompce, organizację mistrzostw w 1978 roku powierzyła argentyńskiej juncie. Jej lider, posępny tyczkowaty wąsacz Jorge Rafael Videla, mógł pokazać się światu jako sprawny organizator i miłośnik pokoju. Eduardo Galeano pisał w swojej książce „Futbol w słońcu i w cieniu” (przeł. Maciej Zglinicki):

Podczas uroczystego otwarcia na Estadio Monumental w Buenos Aires generał Videla przy dźwiękach wojskowego marsza odznaczył Havelange’a [ówczesnego szefa FIFA] medalem. Kilka kroków dalej pełną parą działał argentyński Auschwitz – ośrodek internowania i wykańczania przeciwników politycznych – Escuela Superior de Mecánica de la Armada. „Świat może w końcu ujrzeć prawdziwe oblicze Argentyny”mówił prezes FIFA przed kamerami telewizyjnymi. A Henry Kissinger, gość specjalny, zapewniał: „Ten kraj ma przed sobą pod każdym względem wielką przyszłość”. Kapitan niemieckiej drużyny Berti Vogts, który na argentyńskich mistrzostwach wykonał pierwsze kopnięcie, dzień później oświadczył: „Argentyna to kraj, gdzie króluje porządek. Nie widziałem ani jednego więźnia politycznego”.

W innym miejscu Galeano dodawał: „najbardziej doświadczeni dziennikarze niemieccy mówili, że mundial w 1978 roku przypominał igrzyska olimpijskie z 1936 roku, które Hitler z wielką pompą zorganizował w Berlinie”. Aby poprawić swój wizerunek na świecie, argentyńska junta zapłaciła amerykańskiej firmie public relations pół miliona dolarów. Bici i niedożywieni więźniowie w ESMA, którzy ledwo stali, po zwycięstwie Argentyny w finale byli zmuszani do wiwatowania razem ze swoimi oprawcami. 

Pierwszy triumf Argentyny w mistrzostwach świata zapewnił zwycięstwo polityczne wojskowej dyktaturze, a mistrzostwa na dobre straciły staroświecki urok. Wraz z rosnącą popularnością, do której przyczyniły się porzucenie paradygmatu amatorskości na rzecz profesjonalizmu oraz podporządkowanie sportu prawom gospodarki kapitalistycznej, wiecznym mistrzem świata jest hajs. Bojkotowanie kolejnych mistrzostw, bez względu na miejsce ich rozgrywania, a do wszystkich mundiali po roku 2006 można mieć długą listę zarzutów, nie jest bojkotowaniem idei mistrzostw świata per se, lecz najzwyklejszym w świecie jebaniem kapitalizmu w jego najbardziej zwyrodniałej formie.

RPA otrzymało prawa do organizacji mistrzostw w 2010 roku dzięki milionom przekazanych łapówek, a stadiony, nazywane dzisiaj „białymi słoniami”, zbudowano w miejscach wskazanych przez FIFA, przeważnie w białych dzielnicach. Na mistrzostwach najwięcej zarobiła FIFA. Cena budowy lub renowacji 12 aren mistrzostw świata w roku 2014 przez łapówki wzrosła prawie czterokrotnie w stosunku do początkowych szacunków, przyczyniając się do tego, że brazylijski mundial należał do najdroższych w historii. Na mistrzostwach najwięcej zarobiła FIFA.

Na Rosję szkoda słów. FIFA zarobiła.

Lista zarzutów wobec Kataru była długa, począwszy od międzynarodowej korupcji sięgającej politycznych szczytów, która umożliwiła mu zorganizowanie imprezy, przez autokratyczny ustrój, brak piłkarskich tradycji i stadionów, po klimat i ogólnie niskie oceny kandydatury arabskiego kraju w porównaniu z konkurencyjnymi ofertami Stanów Zjednoczonych czy Anglii. Dość powiedzieć, że nawet pazerny karakan Sepp Blatter, futbolowy capo di tutti capi zarządzający najpierw z tylnego, a później przedniego fotela światową piłką przez 40 lat, przyznał niedawno, że organizacja mistrzostw w Katarze była błędem. Jeśli coś takiego mówi człowiek odpowiedzialny za zepsucie światowej piłki i stworzenie ponadnarodowego komercyjno-korupcyjnego giganta, jakim stała się za jego panowania FIFA, coś musi być na rzeczy. Obrazkiem, jaki już na zawsze skleił się z Blatterem, uśmiechającym się wyłącznie po to, by pokazać swoim przeciwnikom zęby, jest scena z jego konferencji prasowej w 2015 roku, kiedy został przez komika Simona Brodkina obrzucony dolarami: miały być łapówką na rzecz przyznania Korei Północnej praw do organizacji mistrzostw świata w 2026 roku. Przez twarz Szwajcara przebiegł grymas chciwości i przez moment Blatter chciał chwytać spadające banknoty, ale powstrzymał się i dał dyla.

Korea Północna i tak przyłożyła swoją cegiełkę do katarskich dożynek: jak podawał Guardian”, w Katarze pracowało około trzech tysięcy koreańskich „państwowych niewolników”, którzy przez trzy lata nie otrzymywali wynagrodzenia – ich pieniądze trafiały bezpośrednio do rządu Korei, który wypłacał im po powrocie 10%, ale najczęściej nic. Chwilę przed rozpoczęciem mistrzostw w Katarze następca Blattera na tronie stwierdził, że byłby otwarty na to, aby Korea Północna była gospodarzem mistrzostw świata w piłce nożnej, co pomogłoby zjednoczyć świat. Na razie świat jednoczy nienawiść do FIFA, która stała się, jak piszą Sowa i Wolański, „instytucjonalnym rzecznikiem interesów korporacyjnych”.

FIFA, będąca de facto pozarządową organizacją non profit zrzeszającą miłośników piłki nożnej (w tym przypadku światowe federacje, a jest ich więcej niż państw w ONZ), zmonopolizowała światowy futbol do tego stopnia, że ze światowego czempionatu czerpie znacznie większe bezpośrednie zyski niż kraje organizatorów: dzięki czteroletnim umowom handlowym związanym z mistrzostwami świata w 2022 roku organizacja uzyskała bezprecedensowy przychód w wysokości 7,5 mld dolarów. Jednocześnie umywa ręce, kiedy dochodzi do nadużyć, jak wówczas, gdy Blatter twierdził, że FIFA nie ponosi odpowiedzialności za śmierć nepalskich robotników pracujących na budowie katarskich stadionów. Liczba ofiar mundialu pozostaje nieznana: liczby podawane przez „Guardiana” i Amnesty International są najpewniej nieprecyzyjne, a prawdziwych danych nie poznamy nigdy. Nie zmienia to jednak faktu, że mistrzostwa zostały okupione cierpieniem tysięcy robotników i ich rodzin. Symbolem tej tragedii pozostaje dla mnie kobieta z dokumentu „Tajemnice FIFA”, czekająca na lotnisku w Katmandu na powracającego z Kataru męża, który przyleciał, ale w trumnie.

Nie sposób patrzeć na obiekty wybudowane w Katarze z jakimkolwiek entuzjazmem i zachwytem, są co najwyżej spektakularnym pomnikiem pychy zbudowanym na pustyni za splamione krwią petrodolary. Jasne, tegoroczne mistrzostwa to Himalaje hipokryzji, ale nie wiem, czy większymi hipokrytami od tych, którzy oglądają je z beztroskim zachwytem, nie są jednak arbitrzy elegancji wzywający do masowego bojkotu: najlepiej by było, gdyby jedni i drudzy zmierzyli się na boisku. Chciałbym wierzyć, że ci, którzy na jakąkolwiek wzmiankę o Katarze zamykają oczy, dłońmi zakrywają uszy i krzyczą „LA LA LA”, sami szyją swoje ubrania, ewentualnie zlecają ich wykonanie lokalnym manufakturom, zamiast coli piją deszczówkę, a baterie do smartfonów, z których nawołują do bojkotu, wytwarzają na bazie minerałów znalezionych własnoręcznie w ogrodzie.

Wzywający do powszechnego bojkotu są jak angielscy piłkarze klękający przed meczem w geście wsparcia dla Black Lives Matter w koszulkach wyprodukowanych w Tajlandii przez robotników zarabiających funta na godzinę. To i tak postęp: cztery lata temu nosili trykoty zrobione w Bangladeszu przez robotników zarabiających 21 pensów. Koszulkę można kupić za 115 funtów. Piłkarze reprezentacji Holandii trenujący z robotnikami czy Duńczycy grający w jednolitych czerwonych koszulkach bez symboli, bo „nie chcą być widziani”, są oczywiście fajni, ale byliby jeszcze fajniejsi, gdyby na mistrzostwa po prostu nie pojechali, protestując nie tylko przeciwko warunkom, w jakich się one rodziły, ale też przeciwko bandyckiej strategii FIFA. Po tym jak FIFA zakazała piłkarzom noszenia opaski „One Love” pod groźbą żółtej kartki, część wojowników o prawa człowieka wycofała się z jej noszenia, ale duńska federacja ogłosiła, że rozważa opuszczenie międzynarodowej organizacji piłkarskiej – będzie też nakłaniała do tego pozostałe europejskie federacje. Francuzi jak zwykle stracili okazję, by siedzieć cicho, i kapitan francuskiej reprezentacji Hugo Lloris zapowiedział, że opaski nie założy, bo „kiedy jesteśmy we Francji i gościmy obcokrajowców, często chcemy, żeby przestrzegali naszych zasad i szanowali naszą kulturę: zrobię to samo, kiedy pojadę do Kataru”. Po mistrzostwach będzie mógł zacytować Georga Ericsona, trenera reprezentacji Szwecji na niesławnych mistrzostwach w Argentynie: „Nasz pobyt tutaj jest cudowny; dobrze się bawiliśmy. Nie widziałem niczego, co by sugerowało, że to nie jest wspaniały kraj”.

W geście protestu przeciwko tłumieniu wolności słowa piłkarze Niemiec do drużynowej fotografii przed meczem z Japonią pozowali, zatykając sobie dłonią usta – gest powtórzyła Monika Olejnik, rozumiejąc z niego mniej więcej tyle, co ryba z Hegla. Niemieccy kibice już wcześniej wzywali swoich piłkarzy do bojkotu i obiecywali, że wybaczą im brak wyjazdu, ale ostatecznie w Katarze stawili się wszyscy, jak w Amazonie w poniedziałkowy poranek.

Wzywanie do bojkotu w trakcie mistrzostw jest klasycznym przenoszeniem odpowiedzialności na konsumenta: mieliśmy ponad dekadę, żeby reagować, a rwanie szat, bo nagle odkryliśmy, że naftowe mocarstwa są autorytarne, nie lubią tęczy, browarów i praw pracowniczych, jest godne pożałowania. Katar osiągnął już to, co chciał: pokazał światu, że istnieje, że jest ważnym graczem, chociaż gra nieczysto. Może liczyć, że dzięki wsparciu FIFA nie powtórzy się kryzys dyplomatyczny z lat 2017–2021, kiedy został wypchnięty na polityczny margines przez kraje arabskie, w tym sąsiednią Arabię Saudyjską, która zamknęła swoją granicę lądową z emiratem – chociaż pewnie i Ukraina miała nadzieję, że organizując w roku 2012 mistrzostwa Europy wspólnie z Polską, na stałe weszła do grona „nietykalnych” państw Europy.

Jeśli w trakcie mistrzostw nie dojdzie do spektakularnej wtopy, szejkowie razem z FIFA przybiją piątki i odtrąbią sukces, a idące w świat wieści o organizacyjnej porażce będą mieli w głębokim poważaniu: ten mundial jest absurdalnym zbytkiem, jak tygrys wożony na przednim siedzeniu złotego bentleya przez zakompleksionego i bojącego się kobiet dzieciaka utuczonego ropą, ale obecność i krytycyzm mediów obecnych w Katarze pozwala wierzyć, że nie będzie to hucpa bezkarna. Przemyślane symboliczne gesty jak ten niemieckiego dziennikarza Jensa Weinreicha, który zwrócił akredytację na mistrzostwa i zapowiedział publikację serii tekstów śledczych o działalności Kataru, są ważniejsze niż nawoływanie kanapowych narzekaczy, którzy o tym, że futbol jest skomercjalizowany do szpiku, przypominają sobie co cztery lata. Katar kupił sobie mistrzostwa, bo mógł, tak samo jak kupił sobie Davida Beckhama, który w roku 2010 był twarzą mundialu w Anglii, a teraz za ćwierć miliarda dolarów będzie przez dekadę przekonywał, że Katar to najlepsza destynacja do wszystkiego.

Kolejne dni mundialu przynoszą kolejne skandaliczne wiadomości, i nawet zaczęło być mi żal biednego Budweisera, który wbrew umowie z FIFA nie sprzeda ani grama złocistego trunku kibicom – ale tylko tym poza strefami VIP. Mistrzostwa kolejny raz przypomną kibicom śpiącym w kontenerach na pustyni, gdzie jest ich miejsce: są potrzebni wyłącznie jako kolorowe tło korporacyjnych igrzysk śmierci.

Naszym podstawowym błędem poznawczym jest traktowanie mistrzostw jako sportu i piłkarzy jako sportowców: od lat mamy do czynienia z komercyjnym spektaklem i jego sowicie opłacanymi aktorami. Kiedy ktoś mówi mi, że nie ogląda piłki nożnej, bo piłkarze zarabiają za dużo, pytam go, czy ogląda hollywoodzkie filmy. Jedni i drudzy biorą po prostu procent od zysków: Galeano opisuje w swojej książce sytuację, kiedy w latach czterdziestych urugwajski klub Peñarol podpisał pierwszy kontrakt reklamowy i dziesięciu piłkarzy pojawiło się na meczu w koszulkach z logo pewnej firmy. Jedynym piłkarzem, który odmówił, był Obdulio Varela, kapitan mistrzów świata z 1950 roku. Wyjaśnił swoją decyzję słowami: „Dawniej czarnoskórych prowadzano za kółko w nosie, ale te czasy już minęły”.

Wszyscy dajemy się prowadzić za kółko – nie katarskim szejkom, co komórki naszych ciał zamiast ropą chcą wypełnić futbolowymi emocjami, tylko niewidzialnej ręce rynku.