Kubeczek
Olha Kupriyan pod domem Miłosza, fot. Iryna Myronenko

12 minut czytania

/ Literatura

Kubeczek

Olha Kupriyan 

W kuchni, w której nasze dzieci siedzą nad lekcjami, a my prowadzimy rozmowy na Zoomie, Czesław Miłosz przyjmował gości. Teraz my przyjmujemy w kuchni Miłosza gości z Ukrainy – powstał tu całodobowy i całoroczny „punkt przesiadkowy”

Jeszcze 3 minuty czytania

 

Kiedy 17 marca 2022 roku przekraczałam granicę, nie miałam pojęcia, gdzie będę mieszkać. Zabrałam prawie siedmioletnią córeczkę, spakowałam walizkę, plecak i kraciastą torbę – jak z lat 90. – symbol biedy i wyjazdów „na bazar” do Polski.

Przyjechałyśmy do Krasnogrudy na polsko-litewskim pograniczu. Jak dowiedziałam się później, często tam bywał Czesław Miłosz. Dworek z końca XVII wieku, w którym teraz mieści się siedziba Międzynarodowego Centrum Dialogu, należał kiedyś do rodziny jego matki. Dziś majątkiem opiekuje się fundacja Pogranicze, która w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji na pełną skalę przygarnęła kilkadziesiąt ukraińskich artystek – z dziećmi i bez. Od początku pobytu w Polsce Czesław Miłosz wziął nas więc z córeczką pod swoją opiekę, początkowo przyjmując nas w domu w Krasnogrudzie, a potem w Krakowie, w swoim mieszkaniu.

Nasz dom w Krakowie bardzo łatwo jest znaleźć, na ścianie budynku od strony ulicy Wojciecha Bogusławskiego 6 wisi tablica pamiątkowa: „Tu mieszkał Czesław Miłosz, laureat Nagrody Nobla”. Po pokonaniu bramy wejściowej trafia się na piękną studnię kamienicy – podwórze, pokryte od parteru do ostatniego piętra jasnozielonym pnączem. Pośrodku klomb, którym jeszcze dwadzieścia lat temu opiekowała się Carol Thigpen-Miłosz. Okna kuchni i gabinetu pisarza także wychodziły na podwórze. Osiadłszy w tym mieszkaniu, też dbałyśmy o klomb, z szacunku do domu i podwórza. W upalne wieczory wynosiłyśmy w miskach wodę, żeby podlewać krzewy hortensji.

Wchodzisz do bramy, skręcasz w prawo, dalej po drewnianych schodach na pierwsze piętro i widzisz niepozorne drzwi. Za nimi znajduje się mieszkanie dwa małe pokoje, łazienka i kuchnia. Tutaj wszystko pozostało tak jak za życia pisarza. W jednym z pokoi wciąż znajduje się kolekcja książek Miłosza, jego fotel i sofa, zdjęcia rodzinne, stary komputer pierwszy model Macintosha, oraz maszyna powiększająca teksty dla ułatwienia pracy poety, kiedy zaczął tracić wzrok. Na stole leży maszynopis pierwszej wersji Orfeusza i Eurydyki”, poematu poświęconego Carol. Drugi pokój wyposażony do pracy naukowej i wydawniczej jego żony, która jeździła też po składach starych rzeczy i kupowała dla domu używane meble. Aktywne życie towarzyskie wymagało więcej przestrzeni, więc kiedy w tej samej kamienicy wystawiono na sprzedaż mieszkanie za ścianą, Miłoszowie je wykupili. Ściana została zburzona. Z kolei po śmierci pisarza jego syn, Antoni Miłosz, oddzielił ponownie część poświęconą pamięci poety” od mieszkalnej” – przejście między dwoma lokalami ponownie zamurowano.

I to właśnie do tej drugiej części w ramach rezydencji zaprosili nas polscy koledzy, „U Miłosza”, choć tak naprawdę poeta w tych pokojach wcale nie mieszkał. Po jego śmierci żył tam jego syn, potem – żona syna, a wreszcie kilka lat temu miasto Kraków wykupiło je na rezydencję literacką w ramach programu „Kraków – Miasto literatury UNESCO”. W sierpniu miał rozpocząć się długo i rzetelnie planowany remont, po którym wszystko miało być już tak jak należy: nabór zgłoszeń, selekcja i ogłoszenie wyników. Jednak w pierwszych miesiącach 2022 roku świat się zachwiał i Polska jako pierwsza otworzyła granice dla uchodźców z Ukrainy. Również ona jako pierwsza udzieliła finansowego wsparcia działaczom i działaczkom kultury – wprowadziła programy grantowe i rezydencjalne. Zespół KBF, który opiekuje się literackim życiem miasta, zaproponował oddanie mieszkania Miłosza na tymczasowe schronienie dla ukraińskich artystek – przed remontem i oficjalnym otwarciem rezydencji. Napisałam zgłoszenie – odpowiedź przyszła natychmiast: „Tak, oczywiście, proszę przyjeżdżać”. Drugi pokój zaproponowano redaktorce literackiej i mojej koleżance Julii Pidmohylnej z synem. I tak żyjemy tu już pięć miesięcy, wypełniając ten dom z jego wysokimi sufitami życiem i gwarem.

Patronite

Moja siedmioletnia córka Jarosława regularnie maże po ścianach i meblach. Podłogi ozdabia plasteliną, koniecznie z brokatem. Potem wszystko to sumiennie zmywamy. Nasza koordynatorka Aleksandra Lipczak śmieje się: „Dobrze, że to mieszkanie i tak jest do remontu”. Oddycham z ulgą: sama często o tym myślę. Teraz, przytulając się do ściany w swoim pokoju, mogę myśleć o tym, że zupełnie blisko jest oryginalne mieszkanie, w którym wszystko zostało tak, jak było za życia laureata Nobla.

Oglądałyśmy tu już trzy pory roku. W pierwszych dniach września na podwórzu zaczęły spadać czerwone liście. Jesień schodzi z górnych pięter i układa się na podwórzu starej kamienicy. Czasem żartujemy, że w tym mieszkaniu żyje duch Miłosza. Na przykład ledwie zauważalnie poprawia zasłony, kiedy jemy kolację. Przyprowadza do swojego domu też wielu wspaniałych ludzi ze świata literatury. Julia dowiedziała się kiedyś na wycieczce, że właśnie w kuchni, w której nasze dzieci siedzą nad lekcjami, a my prowadzimy rozmowy na Zoomie, Czesław Miłosz przyjmował swego czasu gości. 

Teraz my przyjmujemy w kuchni Miłosza gości z Ukrainy – nasze przyjaciółki i znajomych, którzy znaleźli się w tej samej sytuacji co my. Nasz dom jest gdzie indziej – w Ukrainie – a tu całodobowy i całoroczny „punkt przesiadkowy”. W ciągu tych pięciu miesięcy kuchnię poety, nazywaną przez nas „Kawiarnią Miłosza”, odwiedziły dziesiątki osób, które tworzą ukraińską kulturę. Ktoś jest tu na rezydencji, ktoś przejazdem, ktoś przychodzi w gości – to buforowe miejsce dla tych, którzy zatrzymali się w Krakowie i szukają „swoich”.

Najbardziej swoi wchodzą przez podwórze i otwierają sami drzwi za pomocą klucza, który zrzucamy z balkonu. To największy poziom zaufania i bliskości. Trudno to sobie wyobrazić w naszych codziennych życiach, w megalopolisach. Rytuał zrzucania klucza z balkonu pierwszego piętra w centrum europejskiego miasta zbliża nas do dzieciństwa, kiedy głowa wytknięta przez okno krzyczała „Do domu!”, by usłyszeć od nas w odpowiedzi odwieczne „Ale mamo!”.

Najczęściej bywają u nas ukraińskie Żywe Pisarki literatury dziecięcej. #ŻywiPisarze – właśnie tak, z hasztagiem – to nazwa akcji, która ma popularyzować współczesnych dziecięcych autorów i autorki – w odróżnieniu od szkolnych klasyków, którzy już dawno nie żyją, a których utwory nie zawsze są dla dzieci aktualne. Żywi – oznacza współcześni, dowcipni, prawdziwi, nie zawsze „poprawni”. Wszystko jak w życiu.

Wielu z nas, żywych pisarzy i pisarek, ma nawet taką koszulkę z ubiegłorocznego Książkowego Arsenału w Kijowie. Ja mam różową, a na niej napis: „Jestem żywą pisarką”. Wzięłam ją ze sobą do awaryjnej walizki, kiedy ewakuowałam się z Kijowa z córką w trzeci dzień pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji. Teraz ten napis brzmi bardziej niż symbolicznie. Ubierając ją na spotkanie z dziećmi, zawsze wspominam każde z miast, do których ta koszulka ze mną wędrowała, w roku przed wielką wojną: Kijów, Odessa, Dniepr, Lwów, Mariupol. Teraz – Kraków.

Przez pierwszy miesiąc rezydencji pytano mnie, jak mi się żyje w mieszkaniu laureata Nagrody Nobla. Teraz znam odpowiedź. Znalazłam ją w licznych rozmowach z ludźmi, którzy przychodzili do „Kawiarni Miłosza”. Postrzegam ten dom jako schronienie, węzeł różnych dróg. Jako miejsce odpoczynku – po drodze do domu. W muzealnej części mieszkania Miłosza wszystko zostało urządzone rękami jego żony Carol. Jej popiersie stoi w gabinecie pisarza, obok biurka i starego telewizora. Carol zmarła dwa lata przed odejściem męża.

W gabinecie – dwie ściany pełne książek. Jedną zajmują słowniki, drugą – tłumaczenia utworów Czesława Miłosza w różnych językach. Ela, nasza przewodniczka, opowiada, że na jednej z półek goście zawsze znajdują przekłady w swoim języku. I my też znajdujemy – co za szczęście!

Kiedy zaś na samym początku wchodzimy do kuchni, zauważamy miskę pośrodku stołu – ceramika z Bolesławca. Cieszę się jak dziecko, bo sama też sobie kupiłam taki garnuszek. Na półce stoją kubki, też z Bolesławca. Oto i ja mam kubeczek jak u Miłosza. Kupiłam go w drugim tygodniu pobytu w Krakowie, po podróży do trzech krajów i trzech rezydencjach zrozumiałam, że w tych ciągłych zmianach i przejazdach, w tej niekończącej się ucieczce przed wojną koniecznie potrzebuję mieć swój osobisty kubeczek. Jako symbol stałości, pokoju i zacisza. W mieszkaniach na wynajem nie ma gustownych naczyń, to zbędna rozkosz. Piękne zastawy kupuje się do domów, o które dba się od dziesięcioleci, gdzie chętnie przyjmuje się gości i pielęgnuje rodzinną pamięć. Jak szybko wrócimy do Ukrainy, do tego pielęgnowania domowego zacisza? Jak szybko będziemy mogły sobie pozwolić na coś pięknego dla domu, nie wyrzucając sobie, że nie oddałyśmy nadwyżki pieniędzy na armię?

Kiedy wojna dotyka twojego domu, wszystkie zwyczajne rzeczy postrzega się zupełnie inaczej. Po co ci piękne filiżanki, jeśli na twój dom może w każdej chwili spaść bomba? W najlepszym razie ta filiżanka będzie stała na szafce, jak ocalały ceramiczny kogut ze słynnego zdjęcia z Borodianki. Jednak wtedy raczej nikomu nie będzie tęskno do filiżanek. Kiedy w każdej chwili wroga rakieta może zabić ciebie i twoje dziecko, niczego ci nie szkoda, byle tylko się wyratować. Niech sobie okupanci zabiorą całą porcelanę, umywalki, pralki, odkurzacze, sedesy i lodówki razem wzięte – byleby przeżyć.

Pragnienie otaczania się pięknem – czyli życiem – pojawia się dopiero potem. Kiedy już nie wzdragasz się od głośnych wybuchów, a syreny przestają wyć ci w głowie. Kiedy przez jakiś czas przebywasz w bezpiecznym i najlepiej tym samym miejscu dłużej niż przez tydzień. Wtedy wspominasz wszystkie swoje kubeczki, które czekają na ciebie w domu, i nowiutkie kieliszki, które pomimo złowróżbnych wiadomości o inwazji na pełną skalę kupiłam sobie na dzień św. Walentego, 14 lutego 2022. Kupiłam sobie te pieprzone kieliszki i bukiet.

Przypomina mi się zdjęcie zrobione przez znajomą dziennikarkę Myroslawę Ilto. Na fotografii starszy mężczyzna z Czernichowszczyzny trzyma w rękach filiżankę, która ocalała z nalotu bombowego. W zgliszczach budynku, w których stoi, zginęło pięć osób. „Ocalała, zobacz – czarka, ani jednego pęknięcia” – Myroslawa cytuje słowa mężczyzny. Powtarzam w myślach „Piosenkę o porcelanie”, którą pierwszy raz usłyszałam dwa miesiące temu w Krasnogrudzie. „Niczego mi, proszę pana / Tak nie żal jak porcelany”.

Szczerze mówiąc, wielu rzeczy nam żal. Trzeba od czegoś zacząć odbudowę – przynajmniej swojego wewnętrznego „ja”. Pierwszą cegiełkę już mam – błękitno-biały ceramiczny kubeczek, jak „u Miłosza”.

Przeł. Joanna Majewska-Grabowska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo