Gawron nie weźmie złego orzecha

7 minut czytania

/ Sztuka

Gawron nie weźmie złego orzecha

Alek Hudzik

Najlepsza malarska wystawa przyjechała do Warszawy zwinięta w rulon, z lwowskiej pracowni artysty, który nigdy wcześniej nie malował

Jeszcze 2 minuty czytania

Vasyl Lyakh siedział na kanapie samochodu, którym jechaliśmy do Lublina. W lusterku widziałem jeszcze kolorową grzywkę Anity Nemet, kuratorki wystawy „Blisko/Daleko” i tłumaczki naszej rozmowy. Rozmawialiśmy, by zabić czas, o wystawie, którą właśnie przygotowują w Warszawie, o tym, kto dostaje, a kto nie dostaje powołania do ukraińskiej armii i czy artystom wolno wyjeżdżać z kraju. W końcu kuratorka, która ze względu na wojnę wyemigrowała na Maderę, przerwała, mówiąc: „Jak ja tęsknię za tym pejzażem”. Oderwałem wzrok od drogi, żeby się rozejrzeć. Wokół puste pola, obsypane resztkami śniegu, szare przedwiośnie.

Chwilę później byliśmy już w Galerii Labirynt, gdzie domykano wystawę „Śniły mi się bestie”. Siedzieliśmy na fotelach, które wyglądały jak ławka wyrwana z dawnej sali kinowej. Na ekranie wyświetlano wideo, które przypominało symulację końca świata albo kadry gry „The Last of Us”. Tyle że to nie gra, a film nakręcony w Azowostalu, na kilka dni przed kapitulacją, przez jednego z żołnierzy broniących fabryki, Dmytro „Oresta” Kozatskiego. „Ja stamtąd jestem” – powiedział Vasyl.

Vasyl Lyakh, „Blisko/Daleko”

kuratorka: Anita Nemet, Galeria Promocyjna, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa, do 1 kwietnia 2023

Obrazy, które Vasyl Lyakh przywiózł do Polski ze Lwowa, gdzie tymczasowo mieszka, odkąd wyjechał z Mariupola, były zwinięte w rulon. Na wystawie „Blisko/Daleko” w Galerii Promocyjnej zdecydowano, że zamiast nabijać je na blejtramy, zostaną powieszone bez ram, jak tkaniny na ścianach. Gdybym nie wiedział o tym, jak dotarły do Warszawy, pomyślałbym, że to modna sztuczka. Kolejna wystawa figuratywnego malarstwa, łatwa do odczytania, nieskomplikowana w przekazie, wpasowana w trendy. Ale wyjątkowość Lyakha polega na tym, że spełniając te wszystkie aktualne oczekiwania, wypełnia malarstwo znaczeniem, którego wielu innych artystów bezskutecznie szuka.

Jedno z tych znaczeń kuratorka Anita Nemet określa jako „syndrom ocalałego”. Co jest w głowie ocalałego? Przede wszystkim śmierć tych, których nie udało się uratować. Jedyny tryptyk na wystawie (poza nim zaprezentowano jeszcze sześć obrazów) to w zasadzie trzy pasy płótna. Pasy obrazów są cienkie, kadry ciasne, nie mieści się na nich nic poza sednem pracy. Po lewej stronie łopata wbita w brudną ziemię, po prawej stronie drapowany materiał, przewinięty sznurem w środku, jak worek, w którym, możemy się tylko domyślać, zamknięto ciało. Środkowy horyzontalnie rozwinięty pas płótna nie zostawia żadnych niedopowiedzeń. Oto leżące ciało, rzucone byle jak na ziemię, z przewiązanymi rękoma i płachtą na głowie, obraz śmierci.

fot. Michalina Sablikfot. Adam Gut



Dramaturgia tych kilku obrazów, które zaprezentowano w sąsiedztwie tryptyku, jest spójna. Pies wąchający truchło. Związane ręce, na które patrzymy z tyłu, jakbyśmy przejmowali perspektywę oprawcy. Na największym płótnie, rozwieszonym jak kurtyna, dwójka młodych ludzi niesie ciało. Te obrazy mają w sobie moc zdjęć z Buczy czy Irpienia. Nie ma wątpliwości, że to notatki z wojny. Każdą z prac Lyakh opatrzył datą, od maja do listopada 2022, i kilkuzdaniowym komentarzem. Chociaż młody Ukrainiec nie stawia się w pozycji ofiary, to widzę w tych obrazach pokrewieństwo z rysunkami Kurdyjki Zehry Dogan, stworzonymi w tureckim obozie filtracyjnym, które pokazano między innymi na Berlin Biennale w 2020 roku, albo z pracami innej ukraińskiej artystki, Anastasii Pustovarovej, która na wspomnianej już wystawie w Galerii Labirynt pokazała cykl rysunków-notatek z wojennej Ukrainy. W przyszłości wszystkie te dzieła będą miały moc dokumentów, dziś mają konkretny cel, każą nam patrzeć na wojnę.

Jednak w obrazach Lyakha jest coś więcej. Widać to w drugiej sali, gdzie malarz pokazał tylko dwa obrazy. Pierwszy z nich to morski pejzaż, wzburzone Morze Azowskie. Drugi to krajobraz, który choć oddalony o tysiące kilometrów, przypomina ten, na który patrzyliśmy w drodze między Warszawą i Lublinem. To ta sama przełamana bladym słońcem szarość, jakby ktoś wypłukał rzeczywistość z kolorów. Na pierwszym planie obok niewielkiej postaci rozciąga się plaża. Piasek jest poharatany koleinami, czy to ślady po wojsku, czy po zabawie mieszkańców miasta – nie wiemy. Za plażą rozpościera się pustka. Lyakh opatrzył obraz takim opisem: „Tego dnia poszliśmy na spacer z bratem, zbieraliśmy orzechy i owoce róży. Pejzaż widziany ze wzgórza był bardzo dziwny. Mgła zakryła wszystko. Domów położonych nad wybrzeżem nie było widać, tylko dźwigi portowe sterczały z mgły. Potem zeszliśmy nad morze. Poszedłem się wysikać, a kiedy wróciłem, mój brat stał i patrzył w stronę morza, którego nie było widać. Przeleciał nad nim gawron i upuścił orzech. Mój brat podniósł orzech i powiedział: «Gawron nie weźmie złego orzecha»”. Mgła sprawiła, że miasto znikło, wojna robi z Mariupolem to samo, zmienia je w widmo, miasto znika. Lyakh bardzo sprawnie korzysta z pejzażu, żeby opowiedzieć historię swojego miejsca. Gdy patrzę na jego obraz, przypomina mi się „Shoah” Wilhelma Sasnala, a może jeszcze bardziej jedna z ostatnich scen filmu „Syn Szawła” Laszlo Nemesa, gdy grupa uciekinierów z obozu przedziera się przez olchowy las w okolicy Oświęcimia. Każde z dzieł przypomina, że pejzaż, jak piękny lub melancholijny by nie był, nigdy nie jest niewinny. Pejzaż jest polityczny i nigdzie nie widać tego bardziej niż na obrazach Lyakha.

fot. Adam Gut



Coś istotnego odróżnia jednak Lyakha od wspomnianej dwójki artystów. Ukrainiec nie gra z historią, nie interesuje go to, co zostało po ukraińskim mieście, interesuje go tu i teraz – maluje to, co sam przeżył. Z końcem lutego w okolicach rocznicy napaści Rosji na Ukrainę w Solidarnym Centrum Kultury „Słonecznik” zorganizowano debatę magazynu „Frieze”. Całość przypominała raczej przykre ogrzewanie się zachodniego pisma w żarze tutejszego aktywizmu, ale dla puenty tego spotkania warto było wiercić się na krześle przez godzinę. Kateryna Aliinyk, pisarka i, jak Lyakh, malarka, opowiedziała historię o tym, jak przez lata przekraczała ukraińsko-rosyjską granice, co było trudne z powodów politycznych i uciążliwe, bo zawsze trzeba było taszczyć siaty pełne słoików z dżemem gruszkowym, utopionych w occie kabaczków czy kilogramów orzechów, które ciążyły w podróży. Opowiedziała o tym, jak dziś tęskni za tymi ciężkimi siatami, bo gdy przyszła wojna, nawet ciężar bezsensownego wysiłku wydaje się słodki. W tych najlepszych obrazach Lyakha wyraża się ta sama melancholia, tęsknota za tym, co nieprzyjemne, uciążliwe, brzydkie jak zima między Warszawą a Kijowem i równocześnie w nierozerwalny sposób nasze.