W drodze do Halberstadt
fot. Andreas Riemenschneider, John-Cage-Organ-Project (10), CC BY-ND 2.0 Deed , flickr.com

16 minut czytania

/ Muzyka

W drodze do Halberstadt

Marcin Dymiter

5 lutego 2024 roku doszło do kolejnej zmiany dźwięku w ramach interpretacji utworu Johna Cage’a. Fakt, że jego kompozycja ma trwać nieprzerwanie do 2640 roku, wzbudza we mnie dziwny optymizm, a jednocześnie zdziwienie. Otwiera szereg wątków i pytań

Jeszcze 4 minuty czytania

5 lutego 2024 roku, w dawnym romańskim kościele Świętego Burcharda w Halberstadt doszło do kolejnej zmiany dźwięku w ramach nieustającej interpretacji kompozycji Johna Cage’a „ORGAN2/ASLSP”. Relacje wideo i zdjęcia z tego wydarzenia przedstawiały ludzi wpatrzonych w jeden punkt, uczestniczących w rytuale odbywającym się w postsakralnej przestrzeni wypełnionej dźwiękiem organów. Kiedy myślę o Halberstadt, w mojej głowie rodzą się pytania: czy są to narodziny „nowej świeckiej tradycji”, czy rytuał, który w centrum stawia dźwięk i czas, a właściwie trwanie dźwięku w czasie, ma w sobie potencjał integrujący społeczeństwo? Fakt, że kompozycja ma trwać nieprzerwanie do 2640 roku, wzbudza we mnie dziwny optymizm, a jednocześnie zdziwienie, otwiera szereg wątków i pytań.

Nie do końca wiem, jak potraktować taką interpretację utworu, którego partytura mieści się przecież na ośmiu stronach, a jedno z jego pierwszych wykonań trwało około trzydziestu minut. Dla odmiany Halberstadt – miejsce, gdzie wciąż trwa kompozycja – jest niczym organizm, którego sensem stała się wskazówka „As Slow As Possible” (tak wolno, jak to możliwe), definiująca jego życie przez kolejne stulecia. Co kilka lat lub co kilka miesięcy ktoś przewiesi naciskające na klawiaturę obciążniki w taki sposób, by instrument wydobywał inne, określone w partyturze dźwięki. Organy w Halberstadt będą grały bez przerwy.


W serwisach informacyjnych i newsach podejmujących temat tej interpretacji wybrzmiewa głównie sensacyjny ton. Ewentualnie wykonanie kompozycji Cage’a traktuje się w kategorii ciekawostki ze świata – oto niesamowity utwór, który będzie trwał przez ponad 600 lat itp. W końcu rozpisanie kompozycji na tak długie trwanie sprawia, że przekracza ona możliwości poznawcze człowieka, całych pokoleń.

A może rozważania na temat Halberstadt nie powinny dotyczyć samej kompozycji, a raczej tego, co ona pośrednio wywołuje? Wykonanie zaplanowane na najbliższe pół tysiąca lat jest trochę jak halucynacja, jak sen. Czy w XXI wieku można w ogóle rozpisać coś na kilka wieków do przodu? Częściowy harmonogram wykonania kompozycji opublikowano na stronie organizatora, co wskazuje, że jest to nie tylko możliwe, ale też jak na razie wszystko przebiega zgodnie z planem, program opracowano do 2072 roku.

W okowach liczb

Rozpisana na stulecia interpretacja Cage’a przypomniała mi o innej pracy dźwiękowej – „108” autorstwa grupy People Like Us. To radio-artowy projekt zrealizowany w ramach Europejskiej Stolicy Kultury Esch 2022. Dwudziestodwugodzinnej playliście towarzyszy tekst o powiązaniach zmysłów i cyfr, które dają w sumie liczbę 108, w dharmicznych religiach uważaną za świętą.

Jednak to nie kontekst duchowy przykuł moją uwagę. Stało się to za sprawą materiału dźwiękowego zbudowanego z nawarstwiających się przebojów. Składają się na niego znane frazy, głosy, riffy, fragmenty piosenek, bity i wokalizy. „108” to ekspresowa podróż przez gąszcz muzyki popularnej. Pop w wersji instant, palimpsest minionych hitów.

Pod pseudonimem People Like Us ukrywa się Vicki Bennett, brytyjska artystka, która od 1991 roku eksploruje kulturę pop, sampluje, miksuje jej treści, plądrofonia stała się dla niej kompozytorskim narzędziem. Na oficjalnej stronie projektu czytamy, że: „postrzega kolaż jako sztukę ludową czerpiącą z palety współczesnych mediów i technologii [...] rezultaty, jakie osiąga artystka, są czymś więcej niż tylko sumą części. Jej twórczość opiera się na założeniu, że wszystko jest ze sobą powiązane, a roszczenie sobie prawa własności do «oryginalnej» lub wyizolowanej koncepcji jest zarówno niedorzeczne, jak i zbędne”.

Sporo tu kontekstów i ukrytych znaczeń. Rzeczywiście, postrzeganie kolażu jako przedłużenia kultury ludowej wydaje się atrakcyjną wizją. Pracy towarzyszy też cytat z rozmowy Johna Cage’a z Mortonem Feldmanem zarejestrowanej w 1967 roku na falach nowojorskiej stacji WBAI: „Wiesz, w jaki sposób dostosowałem się do problemu radia w środowisku dźwiękowym? Podobnie jak ludzie pierwotni przystosowywali się do zwierząt, które ich przerażały […] rysując ich obrazy w swoich jaskiniach. I tak po prostu stworzyłem utwór wykorzystujący to medium. Teraz, ilekroć słyszę radio, nawet pojedyncze, nie dwanaście naraz... myślę sobie: no cóż, oni po prostu grają mój utwór!”.

Cage w dość zabawny sposób komentuje to, co można nazwać świadomością charakteru danego medium. Jednak od lat 60. XX wieku sytuacja bardzo się zmieniła i dziś radio jest postrzegane jako tradycyjne, wręcz konserwatywne medium. Z drugiej jednak strony to właśnie jego ewolucja (w tym jego internetowych kanałów) pozwoliła na prezentację współczesnej elektroniki, awangardowych słuchowisk, sound artu czy poezji dźwiękowej. Istnieją wciąż stacje radiowe, rozsiane po całym świecie, które nie zrezygnowały ze swojej artystycznej misji i wciąż serio traktują to medium.

Kiedy słuchałem „108”, ku mojemu zdziwieniu i przerażeniu stopniowo odkrywałem, że gdzieś już to słyszałem; że to znam, pamiętam. Zdekonstruowane fragmenty przebojów rzucają światło na czas, na przeszłość. Jak wiele zachowuje ludzka pamięć? Słucham, dryfuję po tafli popkultury. Przewijają się twarze, logotypy, kreacje. Wspaniałość świata pop przywoływana jest przez piosenki i przejmujące refreny o miłości, a ja czuję się niczym uczestnik programu rozrywkowego, który stopniowo przeradza się w audialny horror.

Mózg ocean wchłonie

Można traktować „108” jako inteligencki polemiczny dj set, radio art, ale jednak wybrzmiewają w nim te wszystkie ścinki, których być może nie warto pamiętać. Ten projekt uwypukla podskórne obawy dotyczące tego, jak przechowywane są treści, których nie chce się przechowywać. Okazuje się, że podręczna ludzka pamięć dźwiękowa nie resetuje się tak łatwo, a praca People Like Us boleśnie o tym przypomina.

Muzyka nie jest tak niewinna, nie jest też jedynie poszkodowanym medium, w dobie – że przywołam utarty slogan – społeczeństwa wizualnego. Wzmacnia treści, podkręca rytm, podnosi temperaturę. Zarówno wtedy, kiedy łączy się z politycznym, religijnym, populistycznym przekazem, jak i wówczas, gdy łagodnym dźwiękiem zachęca do relaksu i wypoczynku, uczestnicząc w globalnym performansie sprzedaży wszystkiego. Pop jak wirus wnika do umysłu i zostaje tam na dobre. Może dlatego Jacques Attali w tekście „Hałas i polityka” grzmiał, że: „wszelka muzyka, każda organizacja dźwięków jest narzędziem do tworzenia lub umacniania społeczności i jest tym, co łączy władzę z jej poddanymi”.

Formuła piosenki zakłada, że nie przekracza ona czterech minut. Trzeba się więc streszczać, żeby w jak najkrótszym czasie pokazać jak najwięcej walorów. Być może za dziesięć, dwadzieścia lat utwór wróci w jeszcze krótszej próbce jako część kampanii reklamowej banku, kredytu, samochodu, zegarka czy szamponu. Im lepsza piosenka, tym gorzej dla niej, bo z pewnością zostanie wielokrotnie użyta, skonsumowana, aż do zatarcia jej urody, kiedy będzie już tylko cieniem reklamowanego produktu, memem siebie samej. People Like Us przebija się z gracją przez dźwiękowy Babel, przez pamiątki przeszłości. Jednak wydźwięk „108”, który uświadamia, ile mieści się w ludzkim mózgu, może być wstrząsem.

Przypomina mi się fragment wiersza amerykańskiej poetki Emily Dickinson, która ponad sto lat temu opisała te tajemnicze rewiry umysłu.

Mózg–bezdenniejszy jest niż Morze–
Bo zgłęb je–co do joty–
Ujrzysz, że Mózg Ocean wchłonie
Jak Gąbka–Wiadro Wody (tłum. Stanisław Barańczak)

Przebodźcowanie, przesterowanie wszelkich treści, niemożliwe do policzenia ilości premier, nowych wydawnictw. Stan ciągłej ekspansji dotyczy również gatunków muzycznych, które w deklaracjach obiecują inny rodzaj przeżycia. Ambient zawłaszcza i skrawek po skrawku kolonizuje przestrzenie niegdyś wolne od muzyki. Czy mimo deklaracji Briana Eno, że „ambient chce wprowadzać spokój i tworzyć miejsce do myślenia, nie stał się on dziś opresyjną formą dźwiękową? Pierwotnie miał izolować, budować atmosferę, tymczasem dziś wydaje się rozbudowanym narzędziem do wypełniania przestrzeni częstotliwościami. Skutecznie zmienia otoczenie dźwiękowe tak, że nie słychać już nic więcej, tylko pulsacje, repetycje i miłe harmonie. Ambient jest na tyle samowystarczalny, że stwarza nowy dźwiękowy model dla świata i dla odbiorcy, a dźwiękowa rzeczywistość staje się zbyteczna.

Muzyka jest niemal wszędzie, wycieka z każdego miejsca na Ziemi, z każdego skrawka internetu. Czasami, aby zainteresować odbiorcę, przybiera kuriozalne formy, przypominające cyrkowe występy lub performans ulicznego sztukmistrza, jednocześnie obsługującego bęben, gitarę, harmonijkę, a w dodatku śpiewającego i tańczącego, wciąż zabawiając publiczność. Mimo starań o atencję i tworzenia wciąż nowych, atrakcyjnych treści pamięcią i uwagą świata rozrywki rządzi tymczasowość, nie chwila, lecz sekundy, może sekunda. Po seansie z „108” pomyślałem, że może już wystarczy piosenek, uniesień, melodii, chwytliwych wątków i popowych szlagierów. Może zapełniliśmy tyle obszarów, że już dość – nakarmiliśmy frazami internet, chat boty, które od teraz będą za nas składały nutę do nuty, słowo do słowa i tak pisanie hitów stanie się domeną nowego generatywnego przemysłu.

A może to właśnie szansa, by uwolnić się od pisania hitów i podjąć nowe, mniej atrakcyjne, lecz ożywcze muzyczne wątki? Cenię piosenki, zręczną formę i tekst, lecz drugie, czasem trzecie życie hitów bywa przerażające, degradujące i smutne. Nad zbiorową mogiłą golden oldies, które transferują do strefy produktów, stając się dżinglami współczesnych kampanii można zanucić słowa znanej piosenki: Hello darkness, my old friend.

The Final Ticket

W sierpniu 2022 roku ruszyłem pociągiem regionalnym w stronę Halberstadt. Pociąg meandrował między wzniesieniami gór Harzu, przekraczał nieistniejącą już granicę pomiędzy dawnymi państwami RFN i NRD. Dworzec w Halberstadt. Od razu przyjąłem złe założenie, że ulica Wagnera z pewnością doprowadzi mnie do centrum. Nie używałem aplikacji, zdając się na treści i konteksty kultury. W okolicach Harzu powietrze jest lżejsze i mimo lata temperatura nie pali skóry. Mijałem mniej i bardziej okazałe budynki, towarzyszył mi ich cień. Po dziesięciu, może piętnastu minutach marszu coś mnie jednak zaniepokoiło. Pustka. Po lewej stronie opustoszałe osiedle – duchy NRD, czteropiętrowe bloki z ładnym wykończeniem z drobnych kolorowych kwadracików ze szkła. Podobne rozwiązania widziałem na polskich osiedlach. Na czwartym piętrze, w otwartym oknie mieszkania poruszała się firanka. Czy ulica Wagnera może prowadzić na manowce, nie do centrum?

Skorzystałem z aplikacji. Ulica odchodziła od centrum, robiąc spory łuk. Zły trop, zły azymut. To, co wydawało mi się oczywiste, okazało się złudne. Aplikacja pozwoliła mi odnaleźć odpowiedni szlak. Dopiero przechodząc przez duże skrzyżowanie, zauważyłem, jak bardzo oddaliłem się od centrum. Przeciąłem rynek główny miasta, idąc w kierunku niższej zabudowy, do zielonych terenów i dalej przez mostek nad rzeką Holtemme – dotarłem na miejsce. Brama, dziedziniec klasztorny, surowa architektura. Ktoś z fundacji przyszedł z kluczami. Kilka osób czekało przed drzwiami. Otwarte.

fot. Edwin Wisse, As Slow As Possible, CC BY-NC-ND 2.0 Deed, www.flickr.comfot. Edwin Wisse, As Slow As Possible, CC BY-NC-ND 2.0 Deed, www.flickr.com

Dźwięk wewnątrz jest dyskretny i rozchodzi się niemal w całym budynku. Unosi się aż po dach, tak jakby gościł tu od zawsze. Jestem wewnątrz kompozycji. W dźwiękach organowych drone’ów czas płynnie inaczej niż w zatłoczonym centrum w godzinach szczytu. Myślę o tym, ile muzyki skonsumowałem w ciągu ostatnich dwóch lat, między kolejnymi zmianami dźwięków w Halberstadt. Jak dużo pomieści umysł – dysk, stacja matka, która w obszarze dźwiękowej pamięci przechowuje całe piosenki, refreny, muzykę użytkową i taką, która za nic nie chce nas opuścić. To wszystko zmiksowane jak koktajl, piosenki towarzyszące od narodzin aż do śmierci.

Tymczasem słucham „ORGAN2/ASLSP”. To zaledwie fragment i nie ma szans, abym usłyszał całość. Ma przecież brzmieć do 2640 roku. Ars longa, vita brevis. Fundacja na stronie internetowej zachęca do kupna biletu Final Ticket: „Zapewnij sobie imienny bilet na finałowe wydarzenie projektu, które odbędzie się 4 września w 2640 roku, czyli w sobotę. Nie możesz dotrzeć w tym terminie? Nie będziesz mógł wziąć udziału? To nie ma znaczenia. Bilet jest zbywalny. Wystarczy zaprosić swoich potomków. Możesz również sprzedać bilet później, jeśli zmienisz plany”.

Wagę projektu podkreśla także oficjalna strona miasta Halberstadt: „W projekcie po raz pierwszy zadano pytanie: jak wolno jest «tak wolno, jak to możliwe»?. […] Na przełomie tysiącleci Halberstadt wymyśliło własną odpowiedź: 639 lat, w hołdzie dla budowy pierwszych nowoczesnych organów 639 lat przed datą rozpoczęcia projektu. Nowe pytanie brzmi: czy ostatnia nuta naprawdę zabrzmi w roku 2639? Ten szalony i innowacyjny projekt jest pierwszym na świecie, który prowokuje do rozważań na temat trójkąta przestrzeni, dźwięku i czasu oraz oferuje spojrzenie na nieskończoność”.

Symboliczny trójkąt wyznaczony przez przestrzeń, dźwięk i czas. Organowy drone sprawia, że nieco inaczej patrzy się na architekturę, inaczej postrzega się czas. Zegarek w smartfonie nie pasuje do okoliczności – pomiar czasu na chwilę staje się zbędny. Wyznacza go dźwięk, jego trwanie i rezonujące właściwości, które odzywają się w ścianach świątyni. Nie ma tam niczego więcej. Zdjęcia, nagrania, płyty, które siłą rzeczy są tylko dokumentacją, nie oddadzą tego zdumiewającego efektu akustycznego. Można tam spędzić dziesięć minut lub dziesięć godzin. Na zanurzaniu się w brzmieniu organów, meandrowaniu po romańskim kościele, w którym dźwięki rysują mapę podróży i wyznaczają oś czasu. Wszystko jest tu tak odległe, że praktycznie niemożliwe do przełożenia na szybki i definiujący język tagów. W tej sytuacji taki język nie jest przydatny. Obecność bez pośrednictwa mediów, bycie w danym miejscu i w danym czasie.

W 1939 roku Abner Silver i Roberta Bruce opublikowali książkę pod tytułem „Jak napisać i sprzedać przebój”. W tym samym roku John Cage skomponował „Imaginary Landscape No. 1”, prawdopodobnie pierwszy w historii muzyki utwór elektroakustyczny. Oprócz fortepianu i chińskich cymbałów słyszymy tu dźwięki z testowych płyt winylowych. Kombinacja instrumentów oraz nowatorskie wprowadzenie gramofonów skutecznie budują tytułowy wyimaginowany krajobraz. Recepta na przebój czy eksperyment? Możliwe, że dychotomia jest naturą muzyki, ożywczą siłą rozpiętą pomiędzy awangardą a muzyką pop.

Interpretacja z Halberstadt odsuwa na bok to, co zaprząta wciąż umysł. W rezonujących archaicznych murach rzeczywistość rozgrywa się w innym tempie. Dźwięki przypominają rodzaj pieśni, eposu, który brzmiał od zawsze, i w dziwny sposób teraźniejszość znika. Czy w dobie audialnego przesytu grozi nam „apatia zmysłów”? Będąc w Halberstadt, powtarzam pytanie postawione przez Waltera Gropiusa w tekście „Pełnia architektury” (1952). Pytanie tym bardziej zasadne w XXI wieku, kiedy wszechobecny hałas i szum sprawiają, że można w nich utonąć, tracąc horyzont i perspektywę. A jednak w średniej wielkości mieście, nieopodal dawnej granicy nieistniejących już państw, odbywa się ciche misterium. Z daleka widać już tylko zarys, mglisty kształt świata rozrywki.

Następna zmiana dźwięku w Halberstadt nastąpi 5 sierpnia 2026 roku. Finał za 616 lat.