America’s Wonderlands
fot. New York City Archive

America’s Wonderlands

Maria Spiss

Fotografowana sytuacja z chwilą naciśnięcia migawki natychmiast przechodzi do przeszłości. Daje także złudną możliwość delektowania się uchwyconymi fragmentami rzeczywistości, zamiast uczestniczenia w niej jako procesie

Jeszcze 3 minuty czytania

Gdybym miała wskazać państwo, z którym czuję największy związek emocjonalny, wskazałabym (pomijając Polskę) Stany Zjednoczone. W Polsce mieszkam od urodzenia, w Stanach nie byłam nigdy. Urodziłam się za późno, by podzielać tęsknotę za amerykańską wolnością i współuczestniczyć w „amerykańskim śnie”, któremu dała początek kontrkultura lat 60. Jestem jednak depozytariuszką pewnego mitu Ameryki. Mitu obecnie niewygodnego, ponieważ zderza się z faktyczną obecnością i działaniami Stanów Zjednoczonych w świecie. Odzywa się on jednak niemal za każdym razem, kiedy amerykańska interwencja, fizyczna bądź słowna, kładzie się cieniem na demokratycznych i wolnościowych deklaracjach formułowanych przez ten kraj.

Ten mit wiąże się z wielokrotnym patrzeniem na zdjęcia, którym przypisane zostały opowieści. Przywiezione przez mojego ojca, który w latach 60. był doktorantem University of Illinois, są efektem wielu podróży po Stanach. Oglądanie tej swoistej ikonografii budowało mit Ameryki, moje pierwsze o niej wyobrażenia. Jawiła się więc Ameryka nie jako mocarstwo żądne hegemonii w sferze politycznej, wojskowej, gospodarczej i kulturalnej. Początkowo Ameryka ukonstytuowała się w wyobrażeniach jako rozległa kraina o bajkowych krajobrazach, gdzie żyją prości, uśmiechnięci ludzie, którzy posiadają wszystko, a o ich przyszłość z troską i godną zazdrości umiejętnością przewidywania dba opiekuńcze państwo. Zdawałoby się państwo idealne.

Fotografowanie
Fotografia fałszuje. Daje świadectwo fragmentaryczności; nie ja również wybieram, co z doświadczonej rzeczywistości ma być oglądane. Ktoś zdecydował za mnie wcześniej, co będzie świadczyć o moim wyobrażeniu. Zdjęcie, które może stać się nośnikiem mitu, jest w stanie wykonać każdy i niemal wszędzie, obecnie przy minimalnym nakładzie technicznym. Wspomniany mit Ameryki to także opowieść utrwalona na slajdach. Wielokrotnie opowiadane historie przypisane zdjęciom utrwaliły bardzo konkretne wyobrażenie o Stanach. Setki slajdów o różnorodnej tematyce tworzą początkowo swoisty patchwork, imaginarium, na podstawie którego można stworzyć pełną narrację. Jestem więc zależna od intuicji i postrzegania fotografującego. Uczy mnie patrzeć na to, co według niego zasługuje na oglądanie. Jeśli fotografowanie uznamy za przywłaszczenie sobie danego przedmiotu, oglądający wchodzi również w posiadanie przedstawionych wyobrażeń. Fotografia potrafi przedstawić tak wiele naraz, że mamy poczucie natychmiastowego uczestnictwa.

fot. M. SpissZ drugiej strony tak wielka ilość zdjęć pretenduje do tego, by przedstawić Amerykę jako całość. Co istotne, Amerykę nie-istniejącą, Amerykę-skansen, nawet mniej ze względu na czas, który upłynął od wykonania fotografii (ponad 40 lat), ale przede wszystkim ze względu na współczesną obecność Stanów w świecie. Zresztą już sam akt fotografowania oznacza „antykizację” rzeczywistości. Fotografowana sytuacja z chwilą naciśnięcia migawki natychmiast przechodzi do przeszłości. Daje także złudną możliwość delektowania się uchwyconymi fragmentami rzeczywistości, zamiast uczestniczyć w niej jako procesie. Ważniejsze od tego, co naprawdę istnieje, jest to, co naprawdę postrzegam.

Ludzie
Wydawałoby się, że Amerykanów wiąże wspólnotowość. Kiedy patrzyłam na galerię fotografowanych postaci – na studentów, bezrobotnych, strajkujących, dzieci, profesorów, pracowników stacji benzynowych – miałam wrażenie, że z łatwością i przyjemnością wiążą się we wspólnoty. Do spontanicznej wspólnotowości prowadzi wolność. Wolność jest więc podstawową kategorią, która świadczy o byciu Amerykaninem, a dostęp do wolności jest nieograniczony. Najczęściej uwieczniane na slajdach campusy uniwersyteckie wydają się idealizacją wyobrażenia o wspólnotowości i wolności.

pocztówka, arch. M. SpissStudenci potrafią wykorzystać wolność we wszystkich jej przejawach, sami są wręcz jej wytwórcami. Wolność wykorzystują w walce z autorytarnym zapędem własnego państwa, które w imię wolności i demokracji staje się agresorem i ogłasza się jedynym konstytuującym tzw. właściwy stan rzeczy. Liczne w latach 60. wiece przeciwko wojnie w Wietnamie, miały miejsce na uniwersytetach, przybierając różne formy – od organizowania stanowisk, gdzie chętni mogli wysłać za 80 centów telegram do prezydenta z apelem o zakończenie wojny, przez zbiorowe wystąpienia, jak marsz na Pentagon, po indywidualne formy – wielu studentów deklarowało, że będą spać w zimie na parkowych ławkach, dopóki trwa wojna. Te obrazki oglądałoby się nadal z sentymentem, właściwym dla legendy „amerykańskiego snu”, który dla Polaków stał się powiewem wolności, inspirując m.in. pragnienie naśladowania ruchu hippisowskiego, gdyby nie koszmar powtarzającej się historii. Pod nośnymi hasłami obalania dyktatur i wprowadzania demokracji, Stany rozpoczęły wojnę o ekonomiczne i polityczne wpływy w Iraku i Afganistanie. Ikony zostały powtórzone w protestacyjnym marszu na Pentagon w 2007 roku, czy w licznych organizowanych wiecach antywojennych, gromadzących tysiące ludzi. Nie wzbudzały już jednak sentymentu, tylko świadczyły o nieodwracalności amerykańskiej interwencji oraz realizowaniu bezwzględnej polityki poszerzania strefy wpływów, najczęściej kosztem życia cywilów.

Przestrzeń
Sfotografowana przestrzeń miejska Stanów robiła wrażenie nawet nie względu na rozmiary, tylko na swoją dostępność i sposób zaplanowania. Przede wszystkim zapadały w pamięć obrazy, które z perspektywy lotu ptaka ukazują sieć miast przeciętą wielopasmowymi ulicami. Miast, których atrakcyjność polega na skonstruowaniu prostej siatki ulic i szerokich jezdni, przeskalowanych z punktu widzenia Europejczyka. Przestrzeń jest sfunkcjonalizowana i poddana obywatelom jak olbrzymie parkingi przed centrami handlowymi, z których uśmiechnięci kupujący wynoszą towary i ładują do olbrzymich samochodów, pozwalając się przy tym sfotografować i budując bardziej lub mniej świadomie ikonę Ameryki. Ponadto dostępność wszelkich usług drive-in, zamawianie potraw przez mikrofon na restauracyjnym parkingu, lub możliwość realizacji usług bankowych bez opuszczania samochodu, było jak zachłyśnięcie się lepszym światem, który spełnia wszystkie ludzkie marzenia o wygodzie i sprawowaniu kontroli nad rzeczywistością. Wspomniane ikony pozostałyby w sferze tęsknoty, naiwnej idealizacji, gdyby Ameryka zawierała się tylko w Ameryce, tzn. gdyby rządzący nią nie pragnęli rozciągnąć władzy poza amerykańskie terytorium. Realizowanie polityki zbrojnej agresji pociąga za sobą próbę usankcjonowania władzy na terenach Stanom nie przypisanym. Powstaje wrażenie, że Ameryki jest za dużo, a prezentowany przez nią nowy wizerunek jest wprost zaprzeczeniem idealizacji; chociażby więzienie w Guantanamo, generujące nowe ikony – znęcanie się amerykańskich strażników nad więźniami. Ponadto idea więzienia nie spełniła swej podstawowej roli, co piąty zwolniony trafia w szeregi Al-Kaidy.

Współuczestnictwo
Mit rodzi się i utrzymuje we wspólnocie. Patrzenie na amerykańskie zdjęcia nie było tylko moim patrzeniem, dokonywało się w zbiorowym rytuale oglądania. Nie przeszkadzał temu fakt, że znaliśmy doskonale wszystkie prezentowane obrazy. Powstawało poczucie przyjemności, odrywające się powoli od samego procesu patrzenia. Przyjemność wiązała się z przebywaniem w tym samym kręgu osób (w rodzinie) i uczestniczeniem w procesie repetycji historii i obrazów.

pocztówka, arch. M. SpissZdarzają się sytuacje, kiedy trzeba skonfrontować się z mitem, pozwolić wybić się z „amerykańskiego snu”, który pierwotnie oznaczał przyjemność. Niedawno mój bliski znajomy przytoczył kilka przykładów na to, jak nie znosi Ameryki i Amerykanów, którzy wielokrotnie nadużyli jego zaufania i go oszukali. W końcu padło pytanie: „A ty jak bardzo nienawidzisz Amerykanów?”. Poczułam, że niespodziewanie znalazłam się w sytuacji dysonansu. Chciałam pozostać lojalna wobec znajomego, któremu ufam, i któremu wiele zawdzięczam. Chciałam podzielać z nim frustrację, którą wywołuje myśl o Ameryce i jej obecnej roli. Z drugiej strony, nieoczekiwanie, odezwał się głęboko zakodowany amerykański mit, który zaczęłam podważać. Te przeciwstawne, wzajemnie treściowo niezgodne wpływy, postawiły mnie w sytuacji „pęknięcia”. Przecież osobiście żaden Amerykanin nie wyrządził mi krzywdy, ale mam świadomość rodzaju obecności i działań Stanów, jaki jest ich zasięg wpływów, jakie mają zamierzenia wobec tych, którzy tym wpływom nie chcą ulec. Globalna sytuacja przekłada się w końcu na jednostkową. Sięgnęłam więc pamięcią do jedynego w moim życiu zdarzenia, kiedy Amerykanin mieszkający w Polsce okazał się wobec mnie nielojalny. Nie czułam jednak pełnej satysfakcji, w przeciwieństwie do mojego kolegi, który znalazł kolejne potwierdzenie swojej tezy. Dziwnym trafem nie odczułam przewagi w moralnym kwantyfikowaniu działań Amerykanów, a przecież powinnam. Pojawiła się wręcz niemądra myśl, że „zdradzam” mit, zaszczepiany konsekwentnie, dojrzewający wraz ze mną. Mimo że go nie wywoływałam, poczucie lekkiego dyskomfortu jednak zostało, ponieważ całkowicie przemilczałam to, co stanowi o moim pierwszym wyobrażeniu Ameryki. Istnieją więc co najmniej dwie Ameryki, nawzajem się wykluczające. Obie znam z pośredniego doświadczenia. W przypadku pierwszego wyobrażenia tej „lepszej”, za pomocą zdjęć zadecydowano, jak mam ją sobie wyobrażać. Natomiast o aktualnych działaniach USA dowiaduję się z mediów, czyli od pośrednika, selekcjonera obrazów i faktów, który za mnie ponownie wybiera to, co mam oglądać, a później odpowiednio zinterpretować.

Ten pierwszy obraz, wraz z mijającym czasem, traci na atrakcyjności; drugi towarzyszy na co dzień, epatuje doniesieniami o autorytarnych zapędach Stanów, ale z czasem jego przekaz również obojętnieje. Nie istnieje więc obszar, który daje możliwość podtrzymania mitu albo zbudowania nowego. Ameryka dekonstruuje się codziennie, odsłaniając jałowe miejsca.

Pewnie ta „dobra”, posklejana z ikon Ameryka, nigdy nie istniała, jakby nie chciało się zauważyć klejeń albo pustych miejsc między slajdami, ale potrzeba mitu jest większa. Mit okazuje się jednak również niemożliwy do ocalenia, bo jest dekonstruuowany konsekwentnie i drastycznie. Może Ameryka pozwoli go sobie ocalić. Tylko gdzie odnaleźć współczesne ikony?