Tegoroczne adaptacje „Obłomowa” w Kolonii i Rydze oraz „Płatonowa” w Burgtheater, zwracają się już bardziej w stronę hiperrealizmu, wizualnie nawiązując do scenicznego naturalizmu. Pieczołowicie oddane pomieszczenia, perfekcja detalu. A jednak ten wylegujący się na kanapie Obłomow w stroju z epoki, jest zaskakująco współczesny.
Jakkolwiek można zarzucić Hermanisowi ambicje wręcz muzealnicze, jeśli mowa o warstwie estetycznej spektaklu, miejmy na uwadze sam gest rekonstrukcji teatru rodem z XIX wiecznej Rosji. Reżyser przywraca w ten sposób martwą przestrzeń do życia – równie efemerycznego jak to, które pędzi tytułowy bohater. Poza tym, publiczności nie zostaje odmówiona sama przyjemność patrzenia.
Ekipa Schauschpiel Köln wygrywa swoje role perfekcyjnie, z nieco filmowym sznytem. Również te drugoplanowe robią spore wrażenie. Ciekawostką jest to, że odtwórca roli Obłomowa, Gundaris Abolins, gra swojego bohatera zarówno w niemieckiej, jak i łotewskiej wersji.
W podtytule spektaklu postawiono pytanie: „Kiedyż więc mamy żyć?”. Sam Obłomow, który niejednokrotnie je stawia, nigdy nie próbuje wyciągnąć z niego pożądanych odpowiedzi. On, reprezentant klasy ziemiańskiej, prowadzi leniwe życie salonowe, nie martwiąc się za bardzo o majątek. Kiedy nie śpi na sofie, siada na niej i śni na jawie. Jest do pewnego stopnia komiczny; to bełkoczący pod nosem, acz poczciwy służący Zachar (znakomity w tej roli Albert Kitzl) musi ubierać w skarpety swojego niemłodego „panicza”. Takich obrazów o ciepło-ironicznym powabie znaleźć można więcej.
Pytanie „kiedyż więc mamy żyć?” nie bez przyczyny wypowiada je właśnie Obłomow – tylko on, a raczej jego życie, się nie zmienia. Kontrastowo wydobyta z dramatu Gonczarowa postać przyjaciela, Andrieja Sztolca, wydaje się być właśnie ucieleśnieniem życia jako takiego: aktywnego, twórczego, spełnionego, pełnego celów, marzeń i podróży po świecie. Aktorzy, podobni fizycznie, są jak dwie strony tej samej monety, o czym świadczą dwa retrospektywne monologi o dzieciństwie każdego z nich. Gdy Obłomow sypiał ile popadnie, Sztolc ciężko pracował na swoją przyszłość.
fot. Hermann und Clärchen Baus / schauspielkoeln
W perspektywie XIX-wiecznej Rosji Sztolc, z pochodzenia Niemiec, byłby tutaj typem kosmopolitycznym, otwartym na różnorodność i obytym w towarzystwie. Obłomow zaś figuruje u Gonczarowa raczej jako stereotyp zaściankowego rosyjskiego ziemianina, nudziarza i ksenofoba. Hermanis wydobywa celnie właściwości bohaterów, nie plącze się jednak zbytnio w historyczny kontekst, pełni on jedynie rolę sztafażu (jak chociażby wycieczki Sztolca do Paryża czy inne podróże w interesach). Umieszcza akcję w salonie Obłomowa, rozbijając ją niekiedy na sceny „fotograficzne”, nieco odbiegające od powoli sączącego się, sennego rytmu przedstawienia. W tych momentach rozwinięte zostają na sztalugach obrazy parków, alejek, kwiatów. Stają się one symboliczną areną – niekiedy może istniejącą jedynie w wyobraźni Obłomowa – jego gorącego romansu z Olgą. Temperatura tego związku szybko jednak się wystudza, wreszcie to nie kto inny, jak Sztolc zostanie jej mężczyzną. Obłomow zaś pogrąży się w coraz ciemniejsze rejony, egzystując już na poły w letargu.
fot. Hermann und Clärchen Baus / schauspielkoeln
Obłomow jest tu uderzającym przykładem zaawansowanej depresji. Nieco sentymentalną projekcją płonnych nadziei i symbolem nierównej walki człowieka samego ze sobą zwłaszcza w dobie podwyższonej gotowości i mitu postępu cywilizacyjnego, a co za tym idzie, ukierunkowania na nieustanny osobisty rozwój i kolekcjonowanie osiągnięć.
Nie każdy może być przecież Andriejem Sztolcem.