Chłodne panny
fot. Marcello Norberth

Chłodne panny

Tomasz Kireńczuk

Łotysz Alvis Hermanis – jeden z najwybitniejszych współczesnych reżyserów europejskich – zrealizował w Modenie „Panny z Wilka” według Iwaszkiewicza

Jeszcze 2 minuty czytania

Na niewielkim łóżku leży mężczyzna. Powoli zaczyna się ubierać. Od czasu do czasu kaszle, sprawia wrażenie, jakby mówienie przychodziło mu z trudem. Kiedy po dłuższej chwili udaje mu się wreszcie założyć spodnie, zaczyna tekstem Iwaszkiewicza opowiadać o sobie. O wojennym doświadczeniu, nudzie codziennego życia, nieukończonym uniwersytecie, śmierci przyjaciela. Łatwo zauważyć, że tekst ten nie pasuje do postaci; daje ona do zrozumienia, że słowa brzmią dla niej obco, mówione są jakby za sprawą niejasnego i niemożliwego do wyjaśnienia impulsu. Alvis Hermanis, sięgając po opowiadanie Iwaszkiewicza, próbuje w warunkach teatralnych powtórzyć literacki zabieg pisarza. W ramach dwugodzinnego seansu wspomnień dąży nie tyle do odtworzenia świata, który dawno przeminął, ile do przywołania go do istnienia w kształcie, w jakim został zapamiętany: ze wszystkimi niedopowiedzeniami, niekonsekwencjami i niejednoznacznościami, którymi rządzą się wspomnienia. Reżyser bawi się przeszłością swoich bohaterów i idąc za wyborami ich pamięci, mebluje własny sceniczny świat. Znika zarówno wujostwo Wiktora, jak i całkiem spora rzesza mężów, byłych mężów i kochanków panien z Wilka. W tym wyciszonym przedstawieniu nie ma miejsca na wątki poboczne.

Przedstawienie przygotowane w Teatro Storchi w Modenie to drugie podejście Hermanisa do opowiadania „Panny z Wilka” Jarosława Iwaszkiewicza (przed laty zrealizował spektakl w Nowym Teatrze w Rydze). Iwaszkiewicz w pisanym prozą poemacie opowiada o przemijaniu, o ludziach, którzy wypełniając teraźniejszość wspomnieniami z przeszłości, wytrącają się z normalnego biegu zdarzeń. Trudno się zatem dziwić, że Hermanis, który większość swoich przedstawień buduje ze wspomnień, z pojedynczych przedmiotów wyciągniętych ze śmietnika historii, sięgnął właśnie po to opowiadanie.

„Le signorine di Wilko” na podstawie
opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza,
reż. Alvis Hermanis
. Teatro Storchi, Modena,
premiera 28 stycznia 2010
Jednak spektakl w Modenie w dużym stopniu rozczarowuje. Obok urzekających, poetyckich scen-obrazów pojawiają się nieznośne, często ocierające się o granicę banału sceny rodzajowe, w których włoscy aktorzy starają się odtworzyć klimat prowincjonalnego Wilka. Hermanis chciał w tym przedstawieniu „uczynić widzialną poezję tekstu”, dlatego też dokonał tylko niewielkich skrótów, zmuszając aktorów do prawie nieustannego mówienia w trzeciej osobie. Niestety obcość mówiącego wobec tego, co wypowiadane słowa mają przywoływać, przekształca się często w dystans między aktorem a tekstem, co ani jednemu, ani drugiemu nie wychodzi na dobre. Nie zmienia to faktu, że specjalizujący się w „reżyserowaniu ciszy” Hermanis we włoskiej wersji „Panien z Wilka” stworzył kilka scen, dla których warto przedstawienie zobaczyć.

Główną postacią jest Wiktor Ruben. Wszystko, co dzieje się na scenie jest w głównej mierze projekcją jego wyobraźni. Hermanis adaptując opowiadanie Iwaszkiewicza, nie dopisał mu żadnych dialogów, a jedynie podzielił wybrane przez siebie fragmenty tekstu między aktorów, pozwalając im tylko od czasu do czasu wchodzić między sobą w dialogiczną interakcję. Wszystko, co dzieje się na scenie, jest zatem bardziej opowiadane niż inscenizowane, a nad przedstawieniem unosi się atmosfera sennego majaczenia. Tę niejednoznaczność scenicznego świata podkreśla sposób, w jaki Sergio Romano wciela się w postać Wiktora. Jego otoczony przez kobiety Wiktor sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, czy zdarzenia, w których uczestniczy, to tylko bardzo realistycznie przywołane wspomnienie dawnego życia, czy też fizycznie doświadczana, realna bliskość kobiecego ciała.

fot. Marcello Norberth Hermanisa interesuje właśnie ta niezwykła sytuacja mężczyzny żyjącego w niezrozumiałym dla niego świecie kobiet. Salonowy flirt bardzo szybko staje się źródłem opresji, co najlepiej widać w scenach niewinnych zabaw. Kiedy Wiktor bierze do ręki książkę, kobiety ustawiają się za nim w rzędzie, po czym po kolei, w kilkusekundowych odstępach, wołają go. Udając, że mdleją, zmuszają Wiktora, by je złapał. W tej szczeniackiej zabawie jest jednak coś nieprzyjemnego. Zbyt wiele jest w niej energii, zbyt wiele ukrytych pragnień, które z czasem przekształcają się w krzyki mdlejących jednocześnie sióstr, walczących między sobą o prawo do chwilowej choćby bliskości z Wiktorem. W przeciwieństwie do Iwaszkiewicza Hermanis odbiera swoim bohaterom możliwość ucieczki, prawo do niewiedzy; ich niewinność zastępuje wyrachowaniem, a młodzieńcze uczucie – instynktem.

Wiktor, Jola, Julcia, Kazia, Fela, Zosia i Tunia cały czas znajdują się na scenie; są zmuszeni do podglądania innych i skazani na nieustanne bycie podglądanymi. Wszyscy wszystko o sobie wiedzą: nie chodzi więc o odtworzenie zapomnianej przeszłości, ale o jej ponowne doświadczenie, o zrozumienie tego, co wyparte.

Taką funkcję pełni jedna z najbardziej urzekających scen w tym przedstawieniu, w której Wiktor odwiedza grób Feli (Irene Petris). Na środku sceny ułożone jest ledwo dostrzegalne w półmroku filigranowe kobiece ciało. Po chwili na scenę wchodzi grupa elegancko ubranych kobiet. Niosą naczynia: rondle, patelnie, nakrywki, garnki, talerze, tworzą z nich metalowy grobowiec, pod którym znika ciało zmarłej. Zanim pojawi się Wiktor, ciało Feli zostanie jeszcze zabezpieczone szklaną gablotą. Kiedy Wiktor klęka przy grobie Feli, grająca ją Irene Petris podrywa się. Metalowe naczynia z impetem uderzają o ściany gabloty. Krzyki aktorki, drażniące dźwięki zderzających się ze sobą naczyń w nieprzyjemny sposób przerywają idealną ciszę panującą na scenie. Na półnagim ciele aktorki widać zadrapania i zaczerwienienia, po klatce piersiowej spływają krople potu, z ramienia opada ramiączko błękitnego koronkowego gorsetu. Idealizowany przez lata świat starego Wilka zaczyna się powoli rozpadać.

fot. Marcello Norberth Motyw wystawienia na pokaz, konfrontowania wyidealizowanej przeszłości z niespełniającą dawnych marzeń teraźniejszością to wątek, który w przedstawieniu Hermanisa powraca wielokrotnie. Oszczędnie zagospodarowana scena wypełniona jest szklanymi kuchennymi gablotami, w których bohaterowie Iwaszkiewicza zostaną wielokrotnie zamknięci. Kiedy Wiktor opowiada o Julci (Patrizia Punzo), w tle słyszymy pierwsze dźwięki śpiewanej przez Hankę Ordonównę „Zapomnianej piosenki”. Wiktor, tańcząc wokół zamkniętej w szkalnej klatce aktorki, nie zwraca na nią uwagi, skupia się na słowie, na wspomnieniu, na obrazie, zapominając o tym, że ma do czynienia z żywym ciałem. W tym opartym na słowie spektaklu ciało i odczuwane przez nie potrzeby burzą porządek wyidealizowanej przeszłości, powoływanej do życia w ramach seansu wspomnień Wiktora. Jednak ciągłe granie w „niemą komedię niemożliwego snu”, jak o swojej młodości mówi Wiktor, staje się nużące, a bohaterom Hermanisa coraz trudniej opanować instynktowne potrzeby. Potańcówka w Wilku staje się brutalna. Najpierw siostry, połączone w pary w mechanicznym tańcu, wdzięczą się do Wiktora, aby następnie, kiedy zamknięte zostaną w czterech ustawionych na scenie gablotach, pozwalać mu się dotykać, całować. Ich ciała są bezwładne, ich twarze pozbawione wyrazu. Ustawione obok siebie stają się jednocześnie świadkami i uczestnikami tych nieznoszących sprzeciwu pieszczot, które nikomu nie przynoszą satysfakcji. Kiedy Wiktor zastanawia się nad wdziękami Tuni i Julci, grające je aktorki siadają na ustawionych obok niego krzesłach. Są bezwładne, nieme. Pozostałe kobiety bawią sie nimi, jakby miały do czynienia ze starymi, usuniętymi z wystawy manekinami.

Poetyckie opisy Iwaszkiewicza Hermanis uzupełnia dosłownością scenicznego obrazu. W kolejnej scenie Wiktor, który jeszcze niedawno z urzekającym zawstydzeniem słuchał komplementów Tuni (Alice Torriani), brutalnie zrywa sukienkę z zamkniętej w gablocie Julci, po czym wychodzi. Zanim Julcia zdąży się ubrać, napotyka na wycelowane w nią spojrzenia siedzących naprzeciw niej sióstr. W ich twarzach nie ma ani współczucia, ani pogardy.

Elementem oddziałującym w tym spektaklu najsilniej jest chłód inscenizacji. Hermanis stara się rozstrzygać niektóre, zasugerowane tylko przez pisarza wątki. Nie tylko obarcza Wiktora winą za śmierć Feli, ale zamyka przedstawienie samobójstwem zakochanej w nim Tuni. Co ciekawe, pokazuje obydwie tragedie jako pozbawione emocjonalnego ładunku, rozgrywające się gdzieś na peryferiach pamięci. Ani śmierć Feli, ani śmierć Tuni nie przynoszą zmiany. Dla Hermanisa bohaterowie Iwaszkiewicza tak naprawdę do żadnej zmiany nie dążą, uwięzieni we własnych wspomnieniach są zdolni wyłącznie do działań destruktywnych. W ostatnim obrazie przedstawienia widzimy długi, drewniany, zastawiony do obiadu stół, przy którym  jest coraz więcej pustych miejsc.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.