Bastion ojców. 52. Krakowski Festiwal Filmowy
zdj. KFF

Bastion ojców.
52. Krakowski Festiwal Filmowy

Stanisław Liguziński

Polski widz i polski twórca niezłomnie wierzą w rzeczywistość, choć nie w rzeczywistość społeczną, a raczej w intymne, prywatne światy bohaterów, które nasze kino konsekwentnie rekonstruuje

Jeszcze 4 minuty czytania

Taka scena: Łoziński Marcel z Łozińskim Pawłem prezentują materiały z nadchodzącego wielkimi krokami wspólnego filmu „Ojciec i syn”. Całość odbywa się w ramach premierowego cyklu Docs to go, realizowanego pod egidą Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Niewielkie grono reprezentantów mediów i branży ma możliwość zapoznać się z obiecującymi polskimi tytułami, znajdującymi się na etapie produkcji. Twórcy opowiadają o katartycznym charakterze powstającego filmu, o możliwości postawienia pytań, których katalizatorem była wspólna podróż i obecność kamery. Marcel – ojciec, fantastyczny dokumentalista i pedagog, na Krakowskim Festiwalu Filmowym – niemal twórca konsekrowany – kończy swoją opowieść zapewnieniem, iż prywatę i kontrowersje pozostawi na stole montażowym, komponując z zarejestrowanych materiałów uniwersalną opowieść o ojcach i synach. Wszystkich na raz i każdym z osobna. Siła autorytetu nad nim, prawo moralne w nim, więc panowie szykują się do przekazania mikrofonu następcom. Nieśmiało sugerowana możliwość zadania pytań lub zgłoszenia uwag, nieoczekiwanie zostaje jednak podjęta. Oczy wszystkich zgromadzonych wędrują za przekazywanym z rąk do rąk mikrofonem, a w głowach rodzi się pytanie – kto zakwestionuje autorytet Marcela Łozińskiego, który na festiwalu w Krakowie gości od ponad czterdziestu edycji? Może Michał Marczak, autor wielce oczekiwanego dokumentu „Fuck For Forest”, opowiadającego o grupie aktywistów, przekazujących dochód z realizowanych filmów porno na ochronę lasów amazońskich? Czyżby jakiś młody rzecznik wycinanych w montażowni kontrowersji? Gdzieżby. Po mikrofon sięga Marian Marzyński – laureat pierwszego Złotego Smoka, przyznanego w Krakowie w 1964 roku, klarując na spokojnie, iż Paweł niechybnie zaginie w cieniu Marcela. Krakowski Festiwal Filmowy nie jest mekką ojcobójców, ale bastionem ojców.

52. Krakowski Festiwal Filmowy.
28.05.2012-03.06.2012
Antoniszczak, Kieślowski, Wiszniewski, Rybczyński – nazwiska twórców triumfujących tutaj w czasach, w których Krakowski walczył o prymat z festiwalem w Oberhausen, nadal rezonują gdzieś w podświadomości bywalców. Cierpliwe oko Kazimierza Karabasza patronuje selekcji i werdyktom, sprowokowana przez Kieślowskiego i podsycana przez lata przez jego rówieśników i uczniów dyskusja o etyce pracy z bohaterem, wciąż rozbrzmiewa w murach kina Kijów. To właśnie tu rozdzierano szaty w proteście przeciwko debiutowi Marcina Koszałki, zarzucając mu skrajny ekshibicjonizm i eksploatacyjny stosunek do postaci. W trakcie tegorocznej edycji przyznawano m.in. nagrody „za niezgodę na naruszenie intymności oraz wrażliwość i szacunek do bohaterów”. Jeśli tylko zamienimy „ciotkę” na „bohatera”, idealnie wpasujemy tu cytat z Jerzego Pilcha, komentujący zamieszanie wokół książki Artura Domosławskiego „Kapuściński non fiction”: „nie róbmy nic, bo ciotka źle się poczuje. Od samopoczucia ciotki nie ma w kulturze niczego ważniejszego”.

Werdykt

MIĘDZYNARODOWY KONKURS DOKUMENTALNY ZŁOTY RÓG dla reżysera najlepszego filmu – Peter Gerdehag za film „Mleczne siostry”
SREBRNY RÓG dla reżysera najlepszego średniometrażowego filmu dokumentalnego – Ida Grøn za film „Dziecko i klaun”

MIĘDZYNARODOWY KONKURS FILMÓW KRÓTKOMETRAŻOWYCH
ZŁOTY SMOK dla reżysera najlepszego filmu – Alex Lora za film „Gambit Odyseusza”
SREBRNY SMOK dla reżysera najlepszego filmu dokumentalnego - Marius Iacob za film „Z dnia na dzień”
SREBRNY SMOK dla reżysera najlepszego filmu animowanego – Ülo Pikkov za film „Pamięć cielesna”
SREBRNY SMOK dla reżysera najlepszego filmu fabularnego – Attila Till za film „Bestia”

KONKURS POLSKI
ZŁOTY LAJKONIK dla reżysera najlepszego filmu – Lidia Duda za film „Uwikłania” SREBRNY LAJKONIK dla reżysera najlepszego filmu dokumentalnego – Jacek Piotr Bławut za film „Samotność dźwięku”
SREBRNY LAJKONIK dla reżysera najlepszego filmu animowanego – Paweł Dębski za film „Drwal”
SREBRNY LAJKONIK dla reżysera najlepszego krótkometrażowego filmu fabularnego –Tato Kotetishvili za film „Arbuz”

Wychodzi na to, że siadł malkontent przed klawiaturą i narzeka. Mało tego, narzeka na humanizm twórców. Nic takiego nie ma tutaj miejsca, bo i owszem, tęskno mi nieco za jakimś ekscesem, skandalem, nieoczekiwanym manifestem, za buntem, jaki stał się udziałem krakowskich artystów niemal cztery dekady temu, ale… właśnie. Obecny na festiwalu Mirosław Przylipiak, zastanawiając się w swojej książce „Poetyka kina dokumentalnego” nad mechanizmem sankcjonującym dokumentalność dokumentalnych filmów, wskazuje m.in. na weryfikującą swoje wzajemne działania wspólnotę filmowców. Przetaczające się od czasu do czasu przez polską prasę i słyszalne w festiwalowych obiektach dyskusje na temat faktycznych i rzekomych nadużyć, w jakimś sensie homogenizują naszą produkcję, ale jednocześnie pozwalają widzowi zachować resztki naiwności oraz wiary w możliwość reprodukcji rzeczywistości za pomocą kamery. Przez to w polskim filmie dokumentalnym, stawiającym w centrum jednostkowego bohatera, daje się niekiedy wyczuć deficyt filmowości, ale rzadko – dokumentalizmu.

Siła naszych przyzwyczajeń prowadzi czasem do takich sytuacji, jak ta, która miała miejsce w trakcie spotkania z Jackiem Bławutem po premierze jego najnowszego filmu „Wirtualna wojna”. Pieczołowicie zakomponowany portret graczy odtwarzających najważniejsze powietrzne starcia II wojny światowej, którego osią dramaturgiczną jest wirtualne bombardowanie Hamburga, odsłania złoża historycznych resentymentów tkwiących w pokoleniu późnych wnuków pod różnymi szerokościami geograficznymi. Kluczem do osiągnięcia tego efektu było rozszczepienie uwagi pomiędzy graczy reprezentujących polskie, niemieckie, rosyjskie i amerykańskie dywizjony lotnicze. Tymczasem, po seansie pojawił się na sali głos, że owszem, Panie Jacku, bardzo to ciekawe, niezwykle interesujące, ale wolałabym (głos należał do kobiety), aby skupił się Pan na jednej postaci.

Taki już jest ten nasz dokumentalny świat, do którego nie zawitał żaden Michael Moore i nie spadła nań plaga mockumentów. Polski widz i polski twórca niezłomnie wierzą w rzeczywistość, choć nie w rzeczywistość społeczną, a raczej w intymne, prywatne światy bohaterów, które nasze kino konsekwentnie rekonstruuje. Dlatego też jednym z najczęściej przewijających się pytań wobec reżyserów, jest to o stopień inscenizacji, zaś największe kontrowersje budzi etyka pracy z bohaterem.

„Gambit Odyseusza”, reż. Alex Lora, zdj. KFF

Stąd, w konkursie trudno natrafić na film pokroju „Lotu specjalnego” Fernanda Melgara, prezentowanego w sekcji „Laureaci festiwali”. Mieszkający w Szwajcarii reżyser, będący potomkiem imigrantów z półwyspu iberyjskiego, pochyla się nad penitencjariuszami zamkniętego zakładu dla uchodźców mieszczącego się w miasteczku Frambois, w pobliżu Genewy. Spośród internowanych, wybiera, rzecz jasna, najbardziej interesujące przypadki i najciekawsze osobowości, ale naczelnym tematem jest tutaj konkretny polityczny problem. Melgarowi udaje się stworzyć film interwencyjny, bardzo daleki od standardów wyznaczonych przez operujące sofizmatami kinowe felietony Michaela Moore’a. Nie tracąc z oczu człowieka, reżyser „robi różnicę”. „Lot specjalny” to cierpliwa analiza stanu wyjątkowego, czy też warunków powstawania eksterytorialnych obozów w mateczniku czerwonego krzyża – Szwajcarii. Brak tu gadających głów i ustawianych przez reżysera setek. Obecność kamery nie jest maskowana i niewątpliwie wpływa na ośmielenie bohaterów w kontaktach z władzami ośrodka, jednak rejestruje ona tylko interakcje pomiędzy uczestnikami dramatu. Dzięki temu widz ma szansę poczuć cały surrealistyczny ładunek sytuacji wykluczenia ze wspólnoty narodowej i komunikacyjnej, zaobserwować, jak w tej dziwnej prawnej szczelinie w rzeczywistości, słowa i kategorie, którymi operujemy na co dzień, tracą znaczenie.

Melgar odbija się od postaci, by umożliwić nam ogląd sytuacji z szerszej perspektywy. Gro tegorocznych propozycji, próbujących uzyskać uniwersalne znaczenie, ugrzęzło na poziomie metafory. Szukając dramaturgicznego kośćca, narracyjnej klamry, twórcy często domykają złożone historie swoich bohaterów tautologicznymi stwierdzaniami w stylu: życie to kierat, nasze biografie zataczają kręgi i pożerają swój ogon jak wąż Ouroboros lub, by być bliżej „Lotu specjalnego” i końcowego werdyktu – los imigranta to sytuacja patowa. Nagrodę złotego smoka w międzynarodowym konkursie filmów krótkometrażowych otrzymał film Alexa Lora „Gambit Odyseusza”. Opowieść dotyczy uciekiniera z Kambodży, który podobnie jak jego szwajcarscy vis-à-vis (lub bohater „Terminalu” Stevena Spielberga), zachęcony perspektywą normalnego życia, utknął na pustym polu, w 51. stanie USA. Saravuth od ponad trzydziestu lat tkwi w parku, w sercu Nowego Jorku rozgrywając z przechodniami partie szachów za pieniądze. Uratowany z ogarniętego wojną kraju, wylądował w wiecznym bezczasie, bez szans na podjęcie legalnej pracy i pełnię praw obywatelskich. „Gambit” stanowi ciekawą opowieść, jednak w ciągu 12 minut projekcji nie dowiadujemy się niczego, co nie zostałoby zawarte w jego tytule.

Od 2007 roku Krakowski Festiwal organizuje również konkurs dokumentalny. Tych, którzy w tym momencie przecierają oczy ze zdziwienia, śpieszę uspokoić, iż co prawda taksonomia sekcji KFF jest nieco chaotyczna (przez co poszczególne tytuły kwalifikują się często do konkursu dokumentalnego i krótkometrażowego, lub dokumentalnego i polskiego jednocześnie), zaś dokument obecny był tu od samego początku, ale 5 lat temu zdecydowano o powołaniu dodatkowej kategorii obejmującej filmy długo- i średniometrażowe. Jak widać, również Kraków, który do tej pory stał filmem krótkim, postanowił dostosować się do zmiennych warunków rynku medialnego i podpromować ideę realizacji dokumentów kinowych. Tych bardzo długich tytułów nie powstaje u nas zbyt wiele, gdyż telewizja, będąca koproducentem ich lwiej części, preferuje format 50-60 minutowy. Niemniej jednak festiwal uczynił z konkursu swoją nową wizytówkę, zamieniając rywalizację z Oberhausen na potyczki z naszym rodzimym Planete+ Doc Film Fest. W związku z tym, projekcja wyświetlanego wcześniej w Warszawie „Pałacu” (który spełnia kryteria konkursu dokumentalnego) w reżyserii krakowskiego twórcy Tomasza Wolskiego odbyła się w pozaregulaminowej sekcji w… Pałacu Pod Baranami. Żal mi nieco tej decyzji, gdyż ta polifoniczna opowieść o prawdziwym mieście w mieście, przyćmiła tegorocznego laureata – szwedzkie „Mleczne siostry” w reżyserii Petera Gerdehaga.

Po kilku dniach intensywnego oglądania, określiłem ów film dziewięćdziesięciominutową instrukcją dojenia krów. Powyższe sformułowanie nie oddaje mu jednak sprawiedliwości. „Siostry” są nieśpieszną opowieścią o starości, życiowych wyborach i ich przykrych konsekwencjach. Gdzieś w tle, tradycyjnie, majaczy tu również figura ojcowskiego prawa, które literalnie (sic!) zwichnęło jednej z bohaterek kręgosłup. Film kończy się interesującym starciem naturalnych więzów pokrewieństwa z bezdusznym aparatem państwowym, z którego zwycięsko wychodzi rodzina. Pomimo tych niewątpliwych walorów, półtoragodzinny obraz Gerdehaga ugina się pod ciężarem swojego metrażu jak zwaliste ciała faszerowanych wzbogacaną paszą krów, wypełniających kadr przez większą część czasu.

„Mleczne siostry”, reż. Peter Gerdehag, zdj. KFF

Cała ta tyrada o ojcach, bohaterach i kondycji KFFu, doprowadziła mnie do punktu, w którym paradoksalnie zmuszony jestem stwierdzić, iż wobec przyjętych przeze mnie kategorii najmniej polskim z werdyktów był werdykt jury konkursu polskiego. Gremium w składzie: Marcin Giżycki, Magnus von Horn, Tomek Sikora, Tomasz Wolski, pod przewodnictwem producenta kojarzonego głównie z kinem fabularnym – Michała Kwiecińskiego, postanowiło przyznać Złotego Lajkonika Lidii Dudzie, która 7 lat wcześniej odbierała tę samą statuetkę za film „Herkules”. „Uwikłani” prezentują łańcuch przyczynowo-skutkowy zapoczątkowany gwałtem pedofila na niespełna dziesięcioletnim chłopcu. Ofiara, powodowana żądzą odwetu, dwukrotnie podejmuje próbę wyrównania rachunków lądując, jak winowajca, w odosobnieniu. Pomimo symetrycznej konstrukcji film nie wpada w retorykę wzajemności, nie przemienia się w przypowieść o wyrównywaniu rachunków i przechodniości statusu kata i ofiary. Koncentrując uwagę na pozbawionych twarzy bohaterach i wychowujących ich samotnie kobietach, autorka prowokuje pytanie o to, czego w kadrze nie ma, czyli o społeczność dopuszczającą do takiego rozwoju wypadków. Operator Wojciech Staroń prezentuje postaci zawieszone w społecznej próżni, ludzi ocierających się o siebie, lecz niezdolnych do solidarnego działania. Jedynymi oznakami sprzeciwu wobec zaistniałej tragedii są cegły regularnie tłukące okno w domu pedofila. Wszyscy, włącznie z osobami bezpośrednio uwikłanymi w ten dramat, próbują naturalizować sytuację – zagadać absurdalną wymówką lub zbyć milczeniem. Prowadzi to do sytuacji znanych mi wcześniej z kina, jedynie z filmów Todda Solondza. Rzeczywistość przychodzi w sukurs formalnemu oskarżeniu, kiedy słyszymy ciotkę gwałciciela, tłumaczącą decyzję chłopca o zgłoszeniu sprawy policji: „nie chciał się z nim zadawać, to się zemścił, szczeniak”. W obliczu podobnych wypowiedzi trudno uwierzyć, iż po wyjściu nastolatka z poprawczaka, stosunki na osiedlu wrócą do normy. Normy zbudowanej na przemilczeniu.

„Arbuz”, reż. Tato Kotetishvili, zdj. KFF

Krakowski Festiwal Filmowy to ponad 250 tytułów prezentowanych każdego roku. Wśród filmów stających w szranki w trzech konkursach, poza dokumentami, znajdziemy jeszcze doskonałe animacje i krótkie fabuły. Zdanie sprawy z wszystkiego, co działo się w ciągu tych siedmiu dni na krakowskich ekranach, graniczy z niemożliwością. Dlatego, kończąc, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na debiut nagrodzony srebrnym lajkonikiem w konkursie polskim. „Arbuz” jest lekką komedią opartą na pojedynczym gagu, która, jeśli wierzyć mojemu sąsiadowi z seansu, prezentuje Gruzję w pigułce. Zwycięstwo w jednej z kategorii polskiego konkursu nie powinno dziwić, jeśli dodam, że autor jest Gruzinem studiującym na PWSFTViT w Łodzi. Reżyser nosi nazwisko Kotetishvili, na imię ma zaś… Tato.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.