Occupy Pluto!
transmediale / Flicke CC

Occupy Pluto!

Michał Gulik

Publiczność festiwalu Transmediale nie poddała się programowej melancholii. W głosowaniu Pluton ponownie przegrał i wciąż nie jest planetą

Jeszcze 4 minuty czytania

Mało kto wie, że do Berlina w lutym jeździ się nie tylko po to, by oglądać filmy. Nowomedialny festiwal Transmediale wyemancypował się spod kurateli Berlinale już w 1988 roku, ale do dziś pozostaje raczej niszowym wydarzeniem. Nie może być inaczej – impreza, która oferuje tydzień wykładów, dyskusji, performensów i warsztatów nie może liczyć na masowe zainteresowanie. Nawet jeśli tematycznie chwyta się wszystkiego, co aktualne: nowych technologii medialnych, sztuki interaktywnej, memów internetowych i najbardziej hipsterskich nurtów w filozofii współczesnej. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Transmediale powoli traci kontakt z rzeczywistością.

At first I was like...

A zapowiadało się świetnie. Tegoroczna edycja zorganizowana była wokół akronimu BWPWAP – Back When Pluto Was a Planet. Organizatorzy postanowili przywołać traumę 2006 roku, kiedy to astrolodzy odebrali Plutonowi status planety. Wszyscy pamiętamy ten przykry incydent. Przez świat przelała się fala protest songówmarszów solidarności, a internety pogrążyły się w żałobie. Jeśli tego byłoby mało, Illinois i Nowy Meksyk zadeklarowały w oficjalnych dokumentach stanowych, że w obrębie ich jurysdykcji Pluton wciąż pozostaje planetą. Reszta świata może zapomnieć o pierwszych lekcjach geografii, a podstawówkowy wierszyk, na podstawie którego uczyliśmy się porządku w układzie słonecznym („Moją Wolę Znaj Matole, Jak Się Uprę – Nie Pozwolę”) trzeba napisać od nowa.

Nie jest to pierwszy w historii przykład, kiedy nowe technologie wizualizacji i autorytet nauk ścisłych każą nam na nowo zdefiniować nasze kulturowe uniwersum. Choć Pluton na wieść o degradacji zareagował z entuzjazmem godnym Kristen Stewart...

Kristen Stewart w reakcji
...coś się jednak zmieniło. A protesty są dowodem na to, że dokonania w zakresie nauk ścisłych nie są oderwane od ich kulturowych i społecznych interpretacji. Kto bowiem ma prawo do rozstrzygania o planetarnym statusie biednego Plutona? Warto przypomnieć, że oficjalna deklasyfikacja bohatera tegorocznego festiwalu odbyła się poprzez głosowanie, co słusznie skojarzyło się Ianowi Hackingowi z innym głosowaniem, jakie odbyło się w Światowej Organizacji Zdrowia w 1990 roku. Wtedy to inna grupa naukowców przegłosowała wykreślenie homoseksualizmu z listy zaburzeń psychicznych. Choć na autorytet tej organizacji powołują się ruchy gejowsko-lesbijskie, wszyscy wiemy, że nadmierne zaufanie dla naukowych klasyfikacji bywa złudne. Hacking wspomniał także, że wkrótce odbędzie się kolejne wielkie głosowanie, tym razem mające na celu wykreślenie Zespołu Aspergera z listy zaburzeń. Amerykański filozof spodziewa się równie wielkich protestów, tym razem jednak poważniejszych w tonie. Okazuje się, że diagnoza chorobowa oferuje tożsamość, z którą trudno się rozstać, bo zapewnia bezpieczną orientację w świecie. Zdiagnozowani z Aspergerem nie będą chcieli zgodzić się na prawdopodobny wynik głosowania. Życie poza klasyfikacją, na marginesie tożsamościowych kategorii, może okazać się zbyt trudne. W tym kontekście Pluton może stać się prawdziwie queerowym bohaterem – wyrzutkiem, który zaburza zasadność samej klasyfikacji i podważa wiarę w autorytet nauk ścisłych. Jako nie-planeta, obiekt, któremu odmówiono tożsamościowej identyfikacji, staje się miejscem idealnym do okupacji przez wszystkich tych, którzy także czują się zmarginalizowani.

Brzmi to odrobinę górnolotnie, ale Transmediale nie boi się uderzać w takie tony, a rozmaite konteksty uruchomione wokół Plutona zdają się potwierdzać zasadność tych interpretacji. W ten zmyślny sposób festiwal kontynuuje swój romans z posthumanizmem, który najsilniej obecny był w 2011 roku. Jak dowodzą kulturowe spory wokół Plutona, nasze tożsamości negocjowane są już nie tylko w świecie ludzkim, ale także w najdalszych zakamarkach wszechświata, gdzie splatają się drogi technologii medialnych, odkryć naukowych i kultury popularnej. Powrót do czasów BWPWAP byłby więc nostalgiczną podróżą do epoki, gdzie ludzkie i nieludzkie, realne i wirtualne, naturalne i technologiczne utrzymują bezpieczny dystans. Gdzie klasyfikacje utrzymują stabilną władzę nad rzeczywistością, a we wszechświecie panuje porządek.

But then I was like...

Nostalgia jest jednak niebezpieczną figurą, która z jednej strony nieco demonizuje współczesność, z drugiej zaś przywołuje ducha łopatologicznej, perswazyjnej teorii krytycznej, aby zaprowadziła porządek w niejasnej teraźniejszości. Taka konserwatywna tęsknota krąży nad Transmediale od wielu lat, trzeba jednak uczciwie odnotować, że publiczność festiwalu była wyjątkowo ostrożna w poddaniu się programowej melancholii. Nie udało się bowiem organizatorom przeforsować rezolucji, która przywrócić miała Plutonowi status planety. W głosowaniu, które odbyło się na gali otwarcia, Pluton ponownie przegrał, stosunkiem głosów 357:269. Nie małą zasługę miał w tym astronom Mike Brown, czyli – jak sam o sobie mówi – „the man who killed Pluto”. W swojej kapitalnej prezentacji odebrał Plutonowi jakąkolwiek wiarygodność, udowadniając przy okazji, że podział na nauki ścisłe i humanistyczne jest co najmniej wątpliwy. Ja głosowałem „za” rezolucją (z miłości do Plutona), ale sam nie jestem pewny, co ten gest solidarności mógłby oznaczać. Opór przeciwko technologicznemu reżimowi w definiowaniu rzeczywistości? Przewrotny rozsądek kultury popularnej, która broni swoich bohaterów bez względu na racje naukowe?

Przed i po

To właśnie kultura popularna była na tegorocznym Transmediale w największym odwrocie. Tak jakby BWPWAP, podział na sztukę wysoką i niską wciąż funkcjonował, a naukowcom nie wypadało brudzić sobie rąk masową rozrywką. Panele, które miały mówić o naszym popularnym doświadczeniu medialnym okazały się albo kuriozalnie nieaktualne, albo zanadto wydumane. Do tych pierwszych należało spotkanie z Olgą Goriunovą, pod wiele obiecującym tytułem „Aesthetic Growth: Becoming a Human, a Thing or a Piece of Code”. Na festiwalu, który zwykle o dobrą dekadę wyprzedza to, co dzieje się w rodzimej humanistyce, Gurionova przez godzinę tłumaczyła, czym są memy internetowe, odkrywała kulturę 4CHANa i wyjaśniała pojęcie płynnej tożsamości.

Wniosek? Memy to obrazki tworzone przez dzieci i nastolatków; stanowią inauguracyjne doświadczenie estetyczne i pomagają w osiągnięciu kulturowej tożsamości... Wybrzmiało to tym bardziej blado, gdy pomyśleć, że w tym samym czasie polską sieć opanowały memy o Krystynie Pawłowicz, których stawka była zdecydowanie wyższa.

What Transmediale think they do...

Nie dostarczył także panel o najambitniejszym chyba tytule – „What Was the User?”. Nawiązanie do słynnych manifestów Michela Foucaulta i Rolanda Barthesa, którzy pod koniec lat 60. ogłosili kryzys figury autora, to odważny pomysł. Śmierć autora miała być wówczas sceną dla narodzin czytelnika, który stawał się pierwszoplanowym twórcą znaczeń. Tę intuicję w latach 90. podchwycili medioznawcy, którzy powołali figurę użytkownika (prosumenta/produsera) jako aktywnego współtwórcy przekazów medialnych, unieważniającego podział na nadawcę i odbiorcę. Jak jednak sugerował tytuł panelu, użytkownik to melodia przeszłości, naiwna nadzieja epoki BWPWAP, kiedy wydawało się, że internet zapewni nam demokratyzację informacyjnych środków produkcji. Polemika z figurą użytkownika, jakkolwiek konieczna, często przyjmowała na Transmediale postać pokraczną. Mistrzynią siermiężnej teorii krytycznej była zdecydowanie Jodi Dean, która na zeszłorocznej edycji starała się przekonać publiczność, że wszelka nasza działalność w sieci to tylko pusta komunikacja, ujarzmiająca nas w sidłach korporacji. Sama teza nie jest taka głupia, ale gdy doprowadzić ją do ostateczności, oznaczać może tylko koniec refleksji i początek rewolucji. Tak też amerykańskiej filozofce udało się zmusić całą niemal publiczność, by podniosła ręce utożsamiając się z wykluczonymi 99%, które obalą rządy wszechmocnego jednego procenta. Ludzie są dobrzy i ubodzy, kapitał zaś zły i zaborczy, nie ma tu miejsca na szarości – dowodziła Dean, a hipsterzy w ubraniach po kilka tysięcy euro bez cienia żenady poświadczali swojemu ekonomicznemu wykluczeniu.

Tym razem nie było aż tak wesoło, duch rewolucji jakby zgnuśniał i przycichł, nie zmieniła się jednak programowa linia interpretacyjna. Stąd te same od lat artystyczne projekty alternatywnych Facebooków, które nie opierałyby się na scentralizowanym kapitale. Te same tezy naukowe o potrzebie krytycznego dystansu i ucieczki od niewoli przemysłów medialnych. Pluton stał się więc niestety metaforą bezpiecznej przestrzeni, w której naukowcy mogą snuć swoje utopijne projekty, ignorując niuanse naszego codziennego doświadczenia. Były na szczęście próby dezercji z tak rozumianego Plutona. W najciekawszym referacie w ramach panelu „What Was the User?”, Olia Lialina próbowała przełamać ten marazm. Rosyjska artystka i badaczka postulowała wskrzeszenie figury użytkownika, która – jej zdaniem – wciąż posiada ogromny potencjał krytyczny. W dobie, kiedy komputery stają się coraz bardziej niewidzialne, a interfejsy wydają się przeźroczyste, pojęcie użytkownika jest jedynym sposobem, żeby przypomnieć nam, że wciąż mamy do czynienia z maszynami. Jak próbuje nas przekonać Apple, technologia jest najlepsza wtedy, gdy pozostaje niewidoczna i staje się częścią naszej codzienności. W tym kontekście, pojęcie użytkownika przywraca materialne podstawy naszego doświadczenia medialnego. Zwraca uwagę na to, że wciąż mamy do czynienia z technologiami, których sami nie stworzyliśmy i nie mamy większego wpływu na sposób ich funkcjonowania. Lialina analizowała przykłady subwersywnych praktyk użytkowników, którzy wykorzystują aplikacje komputerowe wbrew ich pierwotnemu zastosowaniu. Takie nad-użycia mogą być z pozoru bardzo banalne – np. wykorzystywanie nazw folderów do prywatnych notatek – wskazują jednak na możliwe punkty oporu wobec medialnego „systemu”. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że i ta intuicja jest wyjątkowo wtórna. Cała tradycja studiów kulturowych już od lat 60. skupiała się przecież na taktykach odbiorców kultury popularnej, którzy używają jej na rozmaite, często bardzo przewrotne sposoby. Ambicje przerosły chyba możliwości i nie doczekaliśmy się manifestu na wagę Barthesa. Dla zainteresowanych – artykuł Lialiny można przeczytać tu.

What they really do...

Nie przypadkiem popkultura jest na Transmediale tak słabo reprezentowana, uczy nas bowiem, że krytyczna świadomość może iść w parze z najgłębszym, przyjemnościowym zaangażowaniem. Kuratorzy tegorocznych wystaw mieli inne zdanie na ten temat i postanowili trzymać się kurczowo kanonów sztuki krytycznej, w jej najbardziej muzealnym wydaniu. Praca Grahama Harwooda i Matsuko Yokokoji pt. „Evil Media Distribution Center” jest tego najlepszym przykładem. Przejście przez wystawę, na którą składają się dziesiątki oldskulowych mediów (a były tam zarówno stare projektory, jak i tabletka Prozacu), a każdemu towarzyszy strona suchego tekstu informacyjnego, polecam tylko najbardziej hardcorowym miłośnikom sztuki nowych mediów. Oczywiście, wystawa korespondowała z panelami o archeologii mediów, bezpośrednio też odnosiła się do książki Matthew Fullera i Andrew Goffeya „Evil Media”, ale tym gorzej dla niej. Instrumentalne podporządkowanie sztuki rozważaniom teoretycznym sprowadza ją do roli ledwie ilustracji, w dodatku skrywa marny pomysł całego przedsięwzięcia. Inne wystawy, jeśli nawet nieco ciekawsze, powtarzały motywy, wokół których Transmediale organizuje się od lat. Materialny aspekt doświadczenia technologicznego, melancholijna archeologia nowych mediów, a przede wszystkim rozmaite nad-użycia komunikacyjne to leitmotivy, które nie oferują już nic zaskakującego. Więcej o sztuce na tegorocznym Transmediale można poczytać na blogu Karoliny Plinty.

Nic więc dziwnego, że najciekawsze prace wypłynęły ze szczerej, czasem nawet erotycznej przyjemności doświadczania medialnego, nie zaś jako rozwinięcie bazy teoretycznej. Przykładem niech będą instalacje wideo Jennifer Chan, które wypływają z jej zaangażowania w rozmaite społeczności internetowe (artystka ma zdaje się 6 blogów i kilka kanałów na YouTube i Vimeo). Choć nie ma w nich cienia krytycznego dystansu, Chan analizuje współczesne estetyki postmedialne lepiej niż większość teoretyków. Oto próbka:


Ożywcze okazały się także panele queerowe, które na Transmediale zawsze starają się zaskakiwać i przekraczać granice dobrego, niemieckiego smaku. Choć czasem można odnieść wrażenie, że funkcjonują w programie na zasadzie egzotyki, zazwyczaj nie zawodzą inwencją i poczuciem humoru. W zeszłym roku na gali zamknięcia organizatorzy zaproponowali projekt wykorzystujący znany z wyskakiwania w najmniej odpowiednich momentach portal LiveJasmin. Artysta wykupił pokaz na kamerce internetowej i w okienku czata przepisywał modelce zdania z katalogu Transmediale. Podczas gdy uczestnicy festiwalu popijali szampana, na wielkim telebimie wyświetlany był obraz masturbującej się modelki.

Temat etyki seksu internetowego powrócił także i w tym roku w pracy Ariela Efraima Ashbela „Totem and Taboo – Grindr Remembers the Holocaust”. Grindr to randkowa aplikacja na iPhone’a dla gejów, która umożliwia lokalizację użytkowników w najbliższej okolicy. Prosty interfejs oferuje zdjęcie, podstawowe dane i oznaczenie odległości. Ashbel, korzystając z aplikacji na co dzień, zauważył osobliwą tendencję użytkowników, którzy wyjątkowo upodobali sobie zdjęcia (często erotyczne) na tle... Pomnika Pomordowanych Żydów Europy. Na swoim blogu umieszczał zdjęcia uśmiechniętych mężczyzn prężących się w Holocaustowej scenerii. Szczęśliwie dla artysty, na 2 dni przed prezentacją blogu na festiwalu, wokół projektu rozpętała się niemała afera. O blogu dowiedział się dyrektor Grindr, który początkowo naiwnie uwierzył w jego nazwę, sam zrobił sobie zdjęcie na tle Pomnika i napisał oświadczenie, w którym pochwalił homoseksualną społeczność za pielęgnowanie pamięci o zbrodniach Holocaustu. Kiedy jednak jasne się stało, że użytkownicy portalu używają tego miejsca do celów randkowych, pojawiło się nowe oświadczenie, w którym twórca aplikacji ubolewał nad bezczeszczeniem pamięci o ofiarach II wojny światowej. Ten ton podchwyciły media głównego nurtu, które przyłączyły się do moralnego potępienia... Projekt Ashbela każe zastanowić się nad funkcją pomników pamięci w naszym codziennym doświadczeniu. Czy takie queerowe przejęcie monumentu, który zmienia się w miejsce spotkań, rzeczywiście jest nieetyczne? Czy naprawdę nie możemy inwestować swojej przyjemności w miejsca, które symbolizują traumę? Pomnik Pomordowanych Żydów Europy nie jest przecież klasycznym, poważnym monumentem, a jego labiryntowa struktura zaprasza wręcz do interakcji. Randkowe nad-użycie tego miejsca przez użytkowników Grindr doskonale wpisuje się w promowaną na Transmediale ideę subwersywnego zawłaszczania przestrzeni medialnych. Przyjemność wygrywa tu z polityczną poprawnością, a – na innym planie – życie triumfuje nad śmiercią.

***

Praca Ashbela dowodzi przy tym, że zdarza się na Transmediale sztuka krytyczna, która unika męczącego, perswazyjnego tonu. Berliński festiwal jest na szczęście wciąż miejscem bardzo różnorodnym, w którym spotykają się rozmaite strategie uprawiania teorii krytycznej. Jeśli tegoroczna edycja była najsłabszą, w jakiej uczestniczyłem, to dlatego, że zabrakło pomysłu, który zorganizowałby całą refleksję. Hasło BWPWAP było bardzo obiecujące, jednak większość festiwalu zdawała się ignorować pomysł przewodni i odgrzebywać stare, sprawdzone idee. Do Polski przywożę jeszcze wspomniane „Evil Media” Fullera i Goofeya, które – choć również niezwiązane z ideą Plutona – wydają się najbardziej obiecującą pamiątką po tegorocznym Transmediale. Brytyjscy teoretycy łączą w swojej pracy inspiracje z obszarów software studies, teorii aktora-sieci i studiów kulturowych, wprost sprzeciwiając się naiwnie perswazyjnej teorii krytycznej. Pozostaje mieć nadzieję, że organizatorzy Transmediale także sięgną po „Evil Media” i po następnych edycjach można będzie spodziewać się czegoś więcej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.