Prawda ma krótką pamięć

Prawda ma krótką pamięć

Marta Syrwid

Diane Polley zmarła, kiedy Sarah miała 11 lat. Autorka „Historii rodzinnych” miała więc szansę zapamiętać mamę dość dobrze. To nie od niej dowiemy się jednak o głośnym śmiechu Diane i jej nieczystym wokalu

Jeszcze 3 minuty czytania

Pamięć o codzienności jest krótka. Codzienność nie ma swoich kronik, sumiennie gromadzących jej treść, bez selekcji na istotną i błahą. Prywatny skrawek przeszłości, ową rosnącą z dnia na dzień autobiografię, zawsze ogranicza pamięć, to archiwum wyselekcjonowanych i niekompletnych wydarzeń. Część informacji jest przecież niszczona, niektóre tylko się kojarzą albo śnią. Oczywiście, czasami można rozwiązać zagadkę z przeszłości bądź odkryć tajony przez pokolenia sekret, ale dystans lat zwykle zmienia ich charakter: spóźnione pretensje gasną, misterne intrygi maleją w anegdotach.

Opowiedzieć całą historię

Sarah Polley, autorka „Historii rodzinnych” siedzi w studiu nagraniowym i musztruje tatę. Niewyraźnie przeczytał fragment własnego opowiadania o małżeństwie z Diane Polley, mamą Sarah. Musi wyraźniej powtórzyć ostatnią linijkę. W filmie takich epizodów jest kilka, w każdym z nich Michael Polley dwukrotnie odczytuje akurat te fragmenty, które są dla niego przykre. Prośby córki komentuje więc wreszcie zgryźliwym dowcipem, porównującym je do tortur. Ale potem posłusznie czyta:Wiedział, że ją zawiódł – tym, że nigdy nie urzeczywistnił wizji, w których się zakochała. Nigdy nie był ani Mickiem, ani Franzem, żadnym z bohaterów, których grał na scenie. I wiedział, że nigdy nie umiałby się nimi stać”. Sarah kontynuuje jednak tortury – prosi ojca, aby jeszcze raz „opowiedział całą historię". Sadza go w kuchni, kieruje na niego kamerę, mikrofon i słucha. Zmusza, żeby bez zasłaniania się konwencją literacką zdał relację ze wspólnych lat spędzonych z Diane. Podobnie jest z kilkunastoma członkami rodziny i znajomymi: opowiadają o Diane, zwracając się do Sarah, a ich wzrok mija się nieco ze spojrzeniem kamery. Nie patrzą więc w oczy widzom, jesteśmy bezpieczni, przyglądamy się z boku. Opowiedzianych w ten sposób „całych historii” jest kilkanaście, w filmie układają się w jedną – mozaikę z materiałów o różnej jakości, odcieniu, wartości i trwałości

Pytania, które prowokują kolejne odpowiedzi, zostały jednak w większości pominięte. Jeżeli nawet je słyszymy, wydają się tak przygotowane, że aż puste. Brak im spontaniczności, nie mówią nic o tej, która je zadaje. Są przeźroczyste, bo Sarah nie daje się ponieść emocjom. Rozpisała wcześniej tematy i wątki, sumiennie trzymała się ich bezpiecznych granic. A jeżeli nawet tak nie było, wszystkie swoje słabości wymazała w montażu.
 

„Historie rodzinne”, reż. Sarah Polley

Mock home video

Diane zmarła, kiedy Sarah miała 11 lat. Autorka „Historii rodzinnych” miała więc szansę zapamiętać mamę dość dobrze. To nie od niej dowiemy się jednak o głośnym śmiechu Diane i jej nieczystym wokalu. Obraz mamy, który utkwił w pamięci córki, można za to częściowo odczytać z zainscenizowanych przez reżyserkę (i stylizowanych na archiwalne) fałszywych home video. Wizualizują one po części to, o czym mówią kolejni opowiadacze. W luki między poszatkowanymi wypowiedziami i fabularyzowanymi wspomnieniami wszyto jeszcze nagrane amatorską kamerą oryginalne skrawki rodzinnych filmów wideo. Zarówno fałszywe, jak i oryginalne home video są estetycznie identyczne. Tym samym tworzą archiwalne zaplecze opowieści. Jedyną kategorią, która je dzieli, może być „prawda” – ta podziałka odgradzająca fakty od wyobraźni. Podziałka – jak udowadnia Polley – nieszczelna. 

Kolaż

Cztery nurty narracji (literacki zapis wydarzeń, nagrane wypowiedzi opowiadających o nich świadków, amatorskie filmy dokumentalne i ich wysokiej jakości mockumentalne podróbki)  uzupełniają dodatkowo przebitki z gazet i odczytywane listy. Całość aż wrze, a widz szybko orientuje się, że stoi przed kolażem, którego nie będzie w stanie objąć jednym spojrzeniem. Wycięte z kontekstu postacie, przedmioty, krajobrazy i słowa układają się tu w osobny, zamknięty i spójny świat – bardzo rozległy i mający własną historię. Każdy z jego elementów ma wyraźny i odrębny charakter, a jednak współgra z pozostałymi, i żaden nie dominuje. To dlatego tak trudno ocenić i wybrać najważniejszą, najbardziej przekonującą z narracji. Żadnego z bohaterów nie uda się też polubić bezwarunkowo, nie ma podstaw, żeby kogokolwiek potępić. Zrozumienie, a tym samym utożsamienie się z każdą z postaci przychodzi dość łatwo.

„Historie rodzinne”, reż. Sarah Polley

Zwykle tak się nie robi

Przed odczytaniem swojego opowiadania w studiu nagraniowym, lekko zaskoczony obecnością kamer Michael zwraca się do Sarah: „Mam nadzieję, że kiedyś wyjaśnisz mi, po co jest to wszystko, co tu aranżujesz. Dwie kamery i ja nagrywający na wizji... To znaczy... To nie jest przecież typowe, zwykle tak się nie robi... prawda?”. Córka odpowiada: „Nie wiem. To miał być film dokumentalny, ale teraz właściwie jest to raczej... nieustające przesłuchanie”. Montaż kolejnych fragmentów pochodzących z różnych źródeł miał na celu przede wszystkim budowę dynamiki i logiki opowieści. Kiedy Sarah mówi, że nie wie, jak chce realizować swój film i czym powinna się kierować, z pewnością zdaje sobie jednak sprawę, że nie może ufać tylko jednemu medium i jednej wersji historii, którą ono niesie.

 Milczenie

Kiedy Sarah prosi kolejnych „opowiadaczy" o rozwijanie konkretnych wątków, licząc na szczerość, choć jej nie wymuszając, sama unika jakichkolwiek odpowiedzi. Pytania skierowane do niej, ukrytej za kamerą, zbywa krótkimi: „nie wiem”, „mhm” albo mętnym, urywanym tłumaczeniem. Niewiele więcej dowiadujemy się też kilku jej e-maili do ojca, które odczytuje z offu. Autorka „Historii rodzinnych” wyraźnie odmawia bezpośredniego komentarza, jednocześnie podpisuje się jednak pod niemal dwugodzinnym filmem złożonym z komentarzy swoich krewnych. Umowny w tym wypadku scenariusz to przede wszystkim lista słów kluczy, którymi Sarah otwiera kolejne konteksty, przywołując je czasami, jakby od niechcenia, w chwili gdy opowiadacz traci impet albo temat się wyczerpuje. Ta opowieść toczy się po prostych torach chronologii, ale napędza ją właśnie zbiór haseł, podrzucanych z wyczuciem przez reżyserkę. Można odnieść wrażenie, że Sarah ma przed sobą mapę skojarzeń pełną pustych miejsc, które podczas realizacji filmu stara się uzupełnić. „Przesłuchiwani” trochę się jednak denerwują, niektórzy uciszają stres żartami, inni wątpią w sens opowiadania ich historii. Nie kieruje nimi jednak chęć ochrony prywatności, sądzą po prostu, że perypetie Polleyów są powszednie, banalne i niewielu mogą interesować.

„Historie rodzinne”, reż. Sarah Polley 

Rumieńce

Ta opowieść nie jest jednak banalna, choć mogłaby być, bo napędzają ją dramatyczne sercowe wybory. Nie jest też łzawa, choć kilkorgu jej bohaterom zbiera się na płacz. Pozbawiona jest morałów, choć mowa tu o aborcji, nowotworze, kłamstwach, rozwodzie i matce, której sąd odebrał na rzecz ojca prawo opieki nad dziećmi. Pośród tego kiermaszu zarazem powszednich i tabloidowych tematów toczy się opowieść o dwóch pokoleniach rodziny Polleyów: opowieść delikatna i wdzięczna. Jej duszą jest oczywiście Diane. Fakt ujawnienia jej romansu sprzed kilkudziesięciu lat został z premedytacją umieszczony mniej więcej w środku filmu. Pełni w ten sposób rolę punktu kulminacyjnego, jest jak zastrzyk energii, trzęsienie ziemi, dreszcz ekscytacji. Dzięki niemu filmowa opowieść nabiera rumieńców. Przyzwyczailiśmy się, że z takiego materiału zwykle szyje się plotki, tu nie znajdziemy jednak nawet iskry sensacji, od której mogłaby zająć się historia.

Te same rysy

„Historie rodzinne” to pierwszy film dokumentalny Polley, a przy tym klucz do jej dotychczasowego reżyserskiego i aktorskiego dorobku. Przypomina odkrytą po latach matrycę zawierającą zapis schematów fabularnych, wątków, postaci i kontekstów, które dominowały i nadawały ciężar filmom, przy których pracowała Polley. Jej aktorski dorobek jest spory, w dodatku w niektórych produkcjach Sarah mogła niemal kopiować prywatną życiową rolę. Tak było w przypadku osieroconej przez matkę dziewczynki (imienniczki aktorki) w „Drodze do Avonlea”, podobnie było też w przypadku Sam – nastolatki włóczącej się z urną z prochami w „Nie wracaj w te strony”. Z drugiej strony Polley wcieliła się również w rolę młodziutkiej Ann, matki dwójki dzieci, która – dowiedziawszy się, że umiera na raka – chce między innymi wykorzystać ostatnią drobinę życia na romans: zdradę męża, ale i ponowne zakochanie się i rozkochanie w sobie innego mężczyzny (czyli postąpić podobnie jak Diane Polley). Zważywszy na to, że w roku 2003, kiedy powstawało „Moje życie beze mnie”, Sarah nie mogła wiedzieć jeszcze o romansie mamy, sytuacja zaczyna przypominać niewiarygodny zbieg okoliczności. Za to, jeśli sobie przypomnimy główną rolę Polley w „Życiu ukrytym w słowach” (w dosłownym tłumaczeniu z hiszpańskiego „Ukrytym życiu słów”), odnajdziemy w „Historiach rodzinnych” kontynuację podjętych tam wątków. Ukrywanie i mącenie bolesnej prawdy w nadmiarze opowieści zostało tam zrównane z milczeniem, również będącym formą obrony przed prawdą, o której nie chce lub nie potrafi się mówić. Nie w tym jednak rzecz, by katalogować podobieństwa między filmami. Skupiając się na tym, nie odnajdziemy nic, prócz wyraźnie podobnych wątków, każdorazowo wykorzystanych w innym celu. Śledzenie ich przypomina raczej odkrywanie powtarzalnych cech wyglądu na zdjęciach rodzinnych. Ten sam krój powiek, grymas ust i spojrzenie wyłapane na fotografiach, to przecież niby nic, a prawie wszystko. Dlatego także w „Take This Waltz” i „Daleko od niej” – filmach wyreżyserowanych i napisanych przez Polley – można znaleźć podobne wątki (w obu: zdrada małżeńska i pamięć). Nie warto jednak odbierać ich jak fabularnych wcieleń życiowych doświadczeń autorki, bo zostaną z nich tylko strzępy historii. Takie same, ale bezużyteczne bez własnych, osobnych opowieści. 
 
Wymieszane

W tle każdego z występujących w „Historiach rodzinnych” opowiadaczy znajduje się podobna, domowa scenografia. Mocne światło dzienne i białe ściany, na tle których wybrzmiewają kolejne wersje historii rodziny, powodują, że mamy wrażenie całkowitej otwartości i szczerości rozmówców Sarah. W tych statycznych kadrach brak przecież cienia, a kamera wytrzymuje wzruszenie, uciekające spojrzenia i te zbyt długie sekundy ciszy. Ma się wrażenie, że w ten sposób niezachwiany spokój nicuje film, porządkuje go, wprowadza formalny i estetyczny rygor, i że trochę tu chłodno.

„Historie rodzinne”, reż. Sarah Polley.
Kanada 2012, w kinach od 15 listopada 2013
Pomiędzy nieskazitelne ujęcia wdziera się jednak gorące życie. Sceny utrzymane w estetyce home video burzą sztywną równowagę śnieżnobiałych, nieruchomych kadrów, tej dekoracji dla „gadających głów”. Mają ziarnisty lub rozmyty, rozhuśtany obraz, i są nieme. Przemycają do filmu kipiącą mieszankę szczerej radości i dotkliwego żalu. Wszystko się tam chybocze: filmowani ludzie wchodzą pod stół lub na nim tańczą, biegają po śniegu i pływają w basenie, zakładają okulary, z których na sprężynach wyskakują plastykowe gałki oczne. Śmieją się, robią miny, są zdenerwowani, jedzą, rozmawiają przez telefon albo szepczą sekrety. Zarówno oryginalne home video, jak i ich podróbki po brzegi wypełnione są właśnie tą minioną, utraconą codziennością – życiem, którego nie da się upilnować. Czasem w ich tle pojawia się muzyka, i to ona łagodzi przejścia do świata współczesnych opowieści, z których uszło życie, które są tylko podsumowaniami, wygłaszanymi po wszystkim i specjalnie na potrzeby filmu. I choć nie można odmówić im wiarygodności, to nie one przyciągają i kuszą. To zewnętrzna tkanka codzienności, odbita na amatorskich filmach wideo, pociąga i zachwyca. Jest beztroska, wrażliwa na ból, ciepło i chłód. Ale jest też powierzchowna. Osłania przecież całkiem nieprzewidywalne impulsy, myśli, uczucia i decyzje, które rozumiemy po latach. Dopiero kiedy miną, można o nich opowiadać, bo rozumie się je, odkrywa, analizuje. Tkwią w bezpiecznej odległości, blade i nieszkodliwe, i wtedy można im się na chłodno przyjrzeć.

Żadna z opowieści nie jest tą właściwą, każda trochę kłamie. Pamięć je zawodzi, ale potrafią udawać, że wiedzą wszystko. Wymieszane, mogą obrócić się w chaos, albo w całkiem piękną, momentami zmyśloną historię.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.