Pułapka doktoryzacji
Relief na fasadzie Nowego Teatru w Warszawie / fot. Nowy Teatr

Pułapka doktoryzacji

Piotr Gruszczyński

Owszem, realizujemy projekty, często myślimy projektami i rzeczywiście, bardzo stanowczo odcinamy się od myślenia teatrem repertuarowym – polemika z tekstem Małgorzaty Ćwikły

Jeszcze 1 minuta czytania

Artykuł Małgorzaty Ćwikły „W pułapce projektów” opublikowany w 119 numerze dwutygodnik.com wprawił mnie w wielkie zdumienie. Autorka zarzuca instytucjom kultury, przede wszystkim teatrom, chaotyczność działań uzależnionych od możliwości pozyskania określonych grantów, skupienie się na działaniach „pobocznych”, jak na przykład edukacja teatralna, zamiast na realizowaniu przedsięwzięć ściśle teatralnych, czyli przedstawień. Dla równowagi nie podoba jej się też możliwość ewentualnej współpracy ze sponsorami prywatnymi. Przyznaje wprawdzie, że „projekty” były od zawsze sposobem działania w kulturze, a jednak dziś oczekiwałaby zwolnienia i namysłu zamiast hektycznej gospodarki projektowej – przepraszam za wkradający się tu język, ale jest on pomysłem samej autorki, piszącej doktorat na temat koprodukcji teatralnych w kontekście zarządzania sztukami performatywnymi. Jednym z bastionów zła projektyzacji przywołanym w tekście jest berliński HAU (jak przyznaje autorka, przez niektórych podziwiany). Delegaturą projektyzacji na Polskę jest Nowy Teatr.

Droga Pani,
ponieważ mam zaszczyt i przyjemność pracować w Nowym Teatrze, pozwolę sobie krótko uspokoić Panią. Otóż Pani obawa, że instytucje takie jak Nowy Teatr w barbarzyński sposób zrywają z podstawową dla kultury wartością, czyli ciągłością myślenia i tworzenia, a nawet z samym namysłem nad tym, co robią, jest bezpodstawna. Owszem, realizujemy projekty, często myślimy projektami i rzeczywiście, bardzo stanowczo odcinamy się od myślenia teatrem repertuarowym. Bierze się to jednak nie z pogoni za grantami, ale z filozofii uprawiania teatru Krzysztofa Warlikowskiego, dla którego teatr repertuarowy jest równie martwy i szkodliwy, jak wszelkie teatralne konwencje. Nie jest naszym celem ani ambicją budowanie takiego teatru. Natomiast w naszym myśleniu o teatrze, i myślę, że dotyczy to także innych instytucji kultury z Pani czarnej listy, istnieje pewien harmonijny porządek oparty na celach strategicznych i taktycznych. Wszystkie one podporządkowane są idei poszukiwania nowych form i nowego języka teatru, rozumianego jako miejsce komunikacji z widzami. W istocie teatr zawsze był przede wszystkim miejscem spotkania artystów i widzów. Nawet jeśli te spotkania miały charakter projektowy, bo pewnie tak nazwałaby Pani grecki sposób uprawiania teatru. Komunikacja z widzami (widzę, że definitywnie wpadłem w pułapkę Pani doktoryzującego języka) zakłada zaś nie objawianie im artystycznych pomysłów, czyli po polsku mówiąc występy, ale przede wszystkim rozmowę, debatę. Ta zaś powinna toczyć się na różnych poziomach i używać różnych narzędzi, aby liczba debatujących stale się powiększała, a nie pomniejszała, jak miało to miejsce kilka razy w dziejach teatru, który być może zdecydował się „zwolnić” i obserwować sytuację z mniej lub bardziej wysokiego parnasu (splendid isolation?).

Nie jest też tak, jak Pani sugeruje, że projekty w teatrach, no dobrze, będę mówił za siebie, w Nowym Teatrze, podlegają zasadzie „złóż, zrób, zapomnij”. Skąd w ogóle ten pomysł? Czyżby tak myśleli młodzi doktoranci? „Napisz, obroń, zapomnij”? I dlaczego „projektyzacja” rozmywa tożsamość instytucji? Sprojektyzowany teatr kojarzy się Pani z Nowym, a to już jest jakaś tożsamość, która Pani się nie podoba, a my widzimy w niej sens. Chociaż nie mówimy o projektyzacji, tylko od kilku lat budujemy przymierze z widownią, co w miarę nam się udaje, biorąc pod uwagę choćby działanie bez stałej siedziby, które o wiele bardziej zaburza tożsamość instytucji. Nie twierdzę, że wymyśliliśmy proch. Dokonaliśmy wyboru drogi, gdzie możliwe są zarówno produkcje Krzysztofa Warlikowskiego, jak i warsztaty dla dzieci, laboratoryjne poszukiwania młodych reżyserów i realizacje dużych wystaw. I wierzymy, że ten sposób rozmawiania z naszą widownią przynosi dobre skutki, czego doświadczamy w naszej codziennej pracy.

Nie umiem się odnieść do Pani zachodnich referencji, w myśl których Pani koledzy będą wykorzystywać teatry jako modele mikroekonomiczne, służące do obserwowania zjawisk makroekonomicznych, ale skoro tak się da, to tym lepiej, bo wierzę, że gospodarka może skorzystać na obserwowaniu struktur tworzonych przez ludzi myślących niestereotypowo i niekierowanych rządzą zysku, pracujących z pasją i głębokim namysłem, z poszanowaniem dla swojej pracy i dla swoich widzów.

Myślę, że wszystko da się sprowadzić do Pani końcowego pytania o to, jaki teatr wolimy. Pani zachowawcza postawa uświadamia mi, że najwyraźniej wolimy zupełnie inne teatry. Proszę jednak pamiętać, że z obronionym na piątkę doktoratem może Pani skończyć jak Penteusz, bohater „Bachantek”. Pamięta Pani? On też nie lubił projektów, ale nie rozumiał siły, która determinuje obliczone na trwanie działania, także te jego.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.