„Dydona i Eneasz”
w Warszawie

Jacek Marczyński

Prezentując warszawskiej publiczności operę Henry'ego Purcella „Dydona i Eneasz”, New London Consort udowodnił, że bardzo skromnymi środkami można stworzyć przekonujące widowisko teatralne

Jeszcze 1 minuta czytania

Któż mógłby nam lepiej przybliżyć dzieło, od którego zaczyna się historia angielskiej opery, jak nie Philip Pickett i jego zespół, doskonale czujący wykonawczy styl epoki renesansu i baroku? Co prawda, na tle późniejszych o kilka dekad londyńskich oper Haendla, „Dydona i Eneasz” prezentuje się skromnie, a sam Purcell uważał, że skomponował okolicznościowy drobiazg i nie przywiązywał do niego zbytniej wagi. Ale był przecież człowiekiem teatru i znał reguły, jakimi rządzi się dramat. Tragedia miesza się tu z komedią, a ingerencja sił nadprzyrodzonych w los człowieka tylko wzmacnia teatralny efekt.

„Dydona i Eneasz”
w Warszawie

Henry Purcell „Dydona i Eneasz”. Philip Pickett (dyr.), London Consort, Filharmonia Narodowa w Warszawie, 6 października 2009 (w 350. rocznicę urodzin kompozytora).

Wersja „Dydony i Eneasza”, z którą do Filharmonii Narodowej przyjechał New London Consort, różni się wszakże od tej, którą skomponował Purcell. Już po jego śmierci utwór pokazano w londyńskim teatrze w 1700 roku jako intermezza do szekspirowskiej „Marki za miarkę”. Z tej okazji John Eccles przerobił kilka scen i dopisał inny prolog. Z jego opracowania skorzystał Philip Pickett, który dokonał też nowej orkiestracji, dodając Purcellowi przede wszystkim partie instrumentów dętych.

Philip Pickett / fot. Richard HaughtonW ten sposób „Dydona i Eneasz”, którą Purcell wystawił w szkole w Chelsea dla szlachetnie urodzonych dziewcząt, stała się poważną operą. Dostojeństwa dodaje jej zwłaszcza alegoryczny prolog z dialogiem Marsa i Pokoju. Następne sceny przywracają jednak właściwe proporcje i utwór – zgodnie z intencją kompozytora – staje się zmienną mozaiką, z krótkimi ariami, quasi-ludowymi piosenkami żeglarzy, licznymi chórami, tańcami oraz muzyką instrumentalną.

Tę różnorodność muzyczną świetnie ukazali członkowie New London Consort. Pickett potrafi eksponować poszczególnych instrumentalistów, dbając wszakże, by zawsze tworzyli jednolity zespół. A tak miękkie brzmienie rzadko potrafią osiągnąć grupy specjalizujące się w stylowym wykonawstwie.

New London Consort / fot. Richard HaughtonW zestawie wokalistów Picketta nie ma wielkich gwiazd, zresztą nie są one potrzebne operze Purcella. Śpiewacy New London Consort umieją natomiast bawić się niuansami tekstu, a skrótowo nakreślonym postaciom nadać indywidualne cechy. Taki był Andrew King w piosence pijanego Marynarza czy Simon Grant jako zgryźliwa Czarownica. Dydona w ujęciu Julii Gooding zyskała szlachetność, a słynny finałowy lament przepełniony był autentyczną szczerością. Pięknie brzmiał delikatny, czysty sopran Joanne Lunn (Belinda, powiernica Dydony), rozczarował natomiast rozwibrowanym barytonem Michael George w partii Eneasza.

Philip Pickett lubi prezentować opery w wersji półscenicznej, korzystając z reżyserskiego wsparcia Jonathana Millera. To jeden z najwybitniejszych twórców nowoczesnego teatru operowego, jego inscenizacja „Rigoletta” z 1982 roku (z akcją przeniesioną do środowiska chicagowskiej mafii z lat trzydziestych ubiegłego stulecia) przeszła już do historii. W „Dydonie i Eneaszu” dowiódł, że współczesne widowisko można zrealizować prostymi środkami. Miejscem akcji uczynił całą przestrzeń koncertowej sali, a wierność oryginałowi połączył z żartobliwym do niego dystansem.