„Pułapka” w Operze Wrocławskiej

„Pułapka” w Operze Wrocławskiej

Jacek Marczyński

Na 90. urodziny Tadeusz Różewicz zaistniał w operze dzięki „Pułapce”. Pomogli mu w tym kompozytor Zygmunt Krauze, współautor libretta Grzegorz Jarzyna oraz reżyserka i scenografka Ewelina Pietrowiak

Jeszcze 2 minuty czytania

Literacki świat Różewicza oraz świat opery wydają się do siebie nie przystawać. U poety każde słowo, nawet to z pozoru pozbawione głębszych treści, jest ważne; nawet tym wypowiadanym podczas banalnych rozmów nadaje Różewicz nowe znaczenia, potrafi nimi opisać problemy i paradoksy współczesności. Opera zaś nie ceni słowa; często zniekształca go muzyką, od znaczeniowego konkretu preferuje wieloznaczność, a przede wszystkim woli wizualną atrakcyjność i sztuczny często przepych, którego Tadeusz Różewicz przez całe życie unikał.

Zygmunt Krauze „Pułapka”.
Tomasz Szreder (dyr.), Ewelina Pietrowiak (reż.),
Opera Wrocławska, premiera 19 grudnia 2011.
„Pułapka”, którą Zygmunt Krauze skomponował dla Opery Wrocławskiej, powstała jednak z szacunku do dramaturgii słowa Różewicza, który buduje teatr w wyobraźni – wystarczy przyjrzeć się, jak rozbudowane są didaskalia „Pułapki”, dające precyzyjny zapis poszczególnych sytuacji.
Reżyserująca wrocławską prapremierę Ewelina Pietrowiak w wielu momentach uwzględniła wskazówki Różewicza. Zygmunt Krauze dał z kolei przykład nieczęstego w muzyce współczesnej kompozytorskiego szacunku dla słowa. Mimo rozpisania partytury na orkiestrę symfoniczną, do której dodał gitarę elektryczną, akordeon, fortepian czy „rozstrojone” pianino, całość jest tak zinstrumentowana, by na pierwszym planie pozostał głos śpiewaka. Podstawową strukturą wokalną są dialogi oraz monologi, a tekst zawsze jest najważniejszy.

Kompozytor i współautor libretta Grzegorzem Jarzyną, dokonali znacznych skrótów tekstu „Pułapki”. Zachowali jednak strukturę i układ obrazów, przesuwając jedynie wcześniej i rozbudowując w operowym stylu – z udziałem chóru – scenę zaręczyn Franza i Felice. Choć utwór Krauzego jest operą jednoaktową, to bardzo rozbudowaną; trwa około stu minut, na scenie pojawia się prawie dwadzieścia postaci.

fot. Marek Grotowski / Opera Wrocławska

Zygmunt Krauze pierwszą operę napisał w 1981 roku („Gwiazda” według sztuki Helmuta Kajzara), ale intensywną przygodę z tym gatunkiem rozpoczął w ostatniej dekadzie. „Pułapka” to czwarty tytuł skomponowany od 2001 roku. Krauzego zawsze interesował temat literacko wartościowy, ale unistyczna, pozbawiona kontrastów muzyka nie zawsze sprawdzała się w teatrze. Kompozytor unika napięć i kulminacji będących żywiołem teatru, a których brakowało choćby w operowej wersji „Iwony, księżniczki Burgunda”.
„Pułapkę” skonstruował według podobnych zasad, bardziej jednak rozwiniętych. Każdy z 15 obrazów poprzedzony jest krótkim, wyrazistym wstępem orkiestrowym. Poszczególnym postaciom przypisane zostają zróżnicowane motywy: monologi ojca głównego bohatera oparte są na gwałtownych rytmach, pojawieniu się Felice towarzyszy muzyka dancingowa. Krauze nie stroni od tonu pastiszowego, z widmem nadciągającej wojny wprowadza do muzyki ironicznego marsza wojskowego. Ciekawie traktuje chór, który w akcji bierze udział w kilku scenach, a jego monosylabiczny śpiew za sceną ma budować nastrój. Tym niemniej muzyczna konstrukcja „Pułapki” składa się z łatwo rozpoznawalnych elementów, ale Krauze stosuje ten zabieg znany z innych jego oper świadomie; dzięki niemu również muzyka nie zaciera słowa.

Sztuka Różewicza powstała w 1979 roku, jej premiera odbyła się cztery lata później w norweskim Bergen. Uchodzi za jedną najambitniejszych prób rozliczenia się z duchowym i kulturowym dziedzictwem XX wieku. Wykorzystując biografię Franza Kafki, Różewicz opisał pułapki, w które wpadł człowiek ówczesnej epoki. Jedne zastawiła na niego historia XX stulecia, inne – biologia i natura. Po 30 latach „Pułapka” w wersji operowej staje się uniwersalną i metaforyczną opowieścią o artyście i jego narodzie naznaczonym piętnem śmierci.
Życie Franza jest oczekiwaniem na śmierć. Każde zdarzenie tylko go do niej przybliża, w tle zaś czai się widmo Holokaustu. Ewelina Pietrowiak, reżyserując prapremierę opery, ukazała je mniej sugestywnie. Dla Różewicza zagłada dokonała się w konkretnym czasie, bo poeta należy do pokolenia, które od tej traumy nie mogło się wyzwolić. We wrocławskim przedstawieniu czas akcji nie jest określony. Dla Pietrowiak zagłada jest czymś nieuchronnym, bo jak uczy doświadczenie historii, musi nadejść. Pozostaje odrobina nadziei. Szafa, którą Felice chciała kupić do mieszkania, w finale daje przecież schronienie rodzinie Franza.

fot. Marek Grotowski / Opera Wrocławska

Z niejednoznacznych obrazów, mnogości wątków i postaci Ewelina Pietrowiak stworzyła bardzo spójny spektakl: surowy, ale wizualnie atrakcyjny. System białych, przesuwanych ścian pozwala na szybkie zmiany akcji, salon meblowy staje się sypialnią rodziców, zaraz potem salonem, gdzie odbywają się zaręczyny. Realizm przedmiotów niespodziewanie nabiera symbolicznej wartości: umiejętnie oświetlona biała ściana jadalni przemienia się w ołtarz, stół – w miejsce rytualnego mordu.
„Pułapka” to trzecie zmierzenie się Eweliny Pietrowiak z operą współczesną na wrocławskiej scenie. Każde było udane, ale w porównaniu z „Jutrem” Tadeusza Bairda (2008) i „Matką czarnoskrzydłych snów” Hanny Kulenty (2010) to spektakl najdojrzalszy i najbardziej wciągający. Jesteśmy też świadkami zgodnego współdziałania muzyków orkiestry Opery Wrocławskiej, dyrygenta Tomasza Szredera oraz wszystkich solistów: od kreującego głównego bohatera Mariusza Godlewskiego, po małego Marka Łykowskiego, będącego chłopięcym wcieleniem Franza. Godlewski łączy dobre aktorstwo z pięknym śpiewem, czego dowód znajdziemy choćby w scenie palenia rękopisów. Nie ustępuje mu Jacek Jaskuła w roli przyjaciela Maksa, i Wiktor Ghorelnikow jako prymitywny, arogancki Ojciec. Świetnie skontrastowana z postaciami mężczyzn jest Felice, a Joanna Moskowicz potrafiła wyśpiewać wszystkie subtelności wokalne tej partii.