Strach przed nieistnieniem
bracia Dardenne, mat. prasowe

Strach przed nieistnieniem

Rozmowa z braćmi Dardenne

Nie krytykujemy systemu, nie ilustrujemy walki klas, nie definiujemy też własnych poglądów. Nie o wnioski polityczne nam chodzi, chcemy zwrócić uwagę na zmiany, jakie zachodzą w społeczeństwie – mówią bracia Dardenne

Jeszcze 3 minuty czytania

ANNA SERDIUKOW:„Ja nie istnieję” – mówi główna bohaterka waszego najnowszego filmu. Choć Sandra może stracić pracę, ma silny fundament w życiu prywatnym, który powinien dawać jej siłę – przytulny dom i wsparcie bliskich. To jednak nie wystarcza. Oczywiście historia w „Dwóch dniach, jednej nocy” wykracza poza tezę, że podstawą naszej egzystencji jest stabilny byt ekonomiczny. Czego więc nam trzeba, byśmy mogli poczuć, że istniejemy?
LUC DARDENNE: To złożona kwestia i my nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Jednak im dłużej przyglądamy się współczesnym czasom, tym silniej bolesna refleksja doskwiera nam w pracy i życiu codziennym. Już dawno światopogląd i dobre samopoczucie ludzi...

JEAN-PIERRE DARDENNE: Czy wręcz całych społeczności?

L.D.: ...nie zależały w takim stopniu od ekonomicznych warunków bytowych. Kiedyś być może podziały były wyraźniejsze, a awans społeczny – tak samo jak degradacja – trudniejszy; dziś niewiele trzeba, by spaść w hierarchii danej społeczności, tak samo jak szybkie kariery nie zależą od wysiłku, talentu i konsekwencji.

Byt kształtuje świadomość? Ale to już było.
J.P.D.: Nie krytykujemy systemu, nie ilustrujemy walki klas, nie definiujemy też własnych poglądów. Nie o wnioski polityczne nam chodzi, chcemy zwrócić uwagę na zmiany, jakie zachodzą w społeczeństwie. Ma pani rację, to już było, niemal jak wszystko – o tyle, o ile historia lubi się powtarzać, bo ludzie aż tak bardzo się nie zmieniają. Zmieniają się cnoty i definicje takich cech jak: honor, lojalność, pracowitość, uczciwość, zaradność. Dziś instynkt samozachowawczy co innego już znaczy, inaczej był rozumiany pięćdziesiąt czy sto lat temu.

„Dwa dni, jedna noc”

L.D.: Etos pracy zastąpił etos sukcesu. A potrzeba wolności – uwarunkowana także ekonomią – została zastąpiona przez potrzebę gromadzenia, posiadania, bywania. Dziś często nam się wydaje, że aby być wolnym, nie można zbyt wiele posiadać, mowa tu o rodzinie, dobrach osobistych, tym wszystkim co wiąże, co wymaga dbania i zaangażowania.

Jean Pierre i Luc Dardenne

Jean-Pierre Dardenne urodził się w 1951 roku, jego brat Luc trzy lata później. Są uważani za jednych z najważniejszych twórców współczesnego kina. Mają na koncie dwie Złote Palmy i takie filmy jak: „Dziecko”, „Rosetta” czy „Syn”. Pracują wspólnie – razem piszą scenariusze, reżyserują i produkują.

J.P.D.: To jest zresztą ciekawy sposób idealizowania biedy przez bogatych, podobnie jest z prostą pracą fizyczną estetyzowaną przez inteligencję.

L.D.: No właśnie, kiedyś wolność utożsamiania była z dostatkiem, stabilnym życiem ekonomicznym, pieniądze dawały czas, spokój, istnienie nawet nieproduktywne – bycie, czytanie książek z nudów i posiadanie służby. Dziś czas i spokój są luksusem, często nieosiągalnym również dla ludzi zamożnych. Pieniądze mają generować pieniądze.

Sandra nie chce się bogacić. Chce przetrwać.
L.D.: Bo dziś klasa średnia zanika. Dysproporcje są coraz większe, ale między dwiema warstwami społecznymi, nie trzema czy czterema. Sandra walczy o podstawy egzystencji, nie chce się dorabiać, wzbogacać, nie zabiera czegoś, co należy się komuś innemu, jak jednak zmierzyć, komu należy się bardziej?

Wracając do pierwszego pytania – bohaterka przede wszystkim cierpi z powodu przebytej depresji i o tym należy pamiętać. Czuje się naznaczona chorobą, z której już się niemal podźwignęła, ale to wieloetapowy proces. Sandra ma nadzieję na powrót do pracy, to ma być jeden z kolejnych kroków przybliżających ją do odzyskania stabilności emocjonalnej. Wciąż jednak jest w niej wielki strach, niezaleczony, i ten strach trafia na podatny grunt. Kobieta dowiaduje się, że pod jej nieobecność koledzy z pracy zagłosowali pomiędzy zachowaniem jej etatu a finansowym bonusem w wysokości tysiąca euro. Niezależnie od kroków, jakie Sandra podejmie, na tym etapie to dla niej dowód na to, jak szybko i łatwo można było ją wymazać. Koledzy usankcjonowali jej traumy – nie istniała, nie istnieje. Jej życie – kobieta ma takie poczucie – jest bez znaczenia. Teraz ma na to kolejny dowód.

„Dwa dni, jedna noc”

Nie ma nas przez chwilę i stajemy się nieaktualni?
J.P.D.: Coś co było patologią w przypadku traktowania przedstawicieli powiedzmy klasy robotniczej, stało się normą w świecie wolnorynkowej gospodarki.

L.D.: Przeciwwagę dla tych praktyk ma stanowić zachowanie męża Sandry. Powtarza jej: kocham cię, dając tym samym świadectwo jej istnienia, ale też współodczuwania, przeżywania wraz z nią.

J.P.D.: Ale partner Sandry jednocześnie rozumie, że miłość i rodzina to nie wszystko.

Czy nie wmawia się nam, że miłość jest najważniejsza i nic jej nie zastąpi?
J.P.D.: Potrzebujemy życia społecznego i struktur społecznych, w których będziemy mogli funkcjonować na co dzień – sprawdzać się, potwierdzać swoją wartość. To jest nasza społeczna tożsamość. Jako członkowie pewnej grupy musimy dowodzić swojej funkcjonalności, tak to wymyślono.

L.D.: Dlatego mąż namawia ją na to, by poszła spotkać się z kolegami z pracy. W pierwszym głosowaniu – ukartowanym przez szefa – pracownicy wybrali pieniądze. Drugie, które ma się odbyć po weekendzie, będzie tajne. Sandra ma szansę przekonać współpracowników, by tym razem zagłosowali za utrzymaniem jej stanowiska.

J.P.D.: Kobieta musi przełamać wstyd, opory, wyzbyć się honoru. A może przeciwnie, może w ten sposób odbuduje w sobie – i w kolegach – wartości takie jak godność, honor, lojalność? Droga, którą musi przebyć Sandra, odwiedzając współpracowników w ich domach i pertraktując z nimi na temat swojej przyszłości, to też jest część terapii, jej dowód na własne istnienie. To jest jej ślad.

Od lat realizują panowie kino portretujące problemy i nastroje społeczne. Czy na dzisiejszych filmowcach spoczywa szczególna odpowiedzialność?
J.P.D.: Niekoniecznie, każdy rozumie swoją obecność w kinie inaczej. Naszym zdaniem na twórcach filmowych – jak na artystach i przedstawicielach sztuki w ogóle – leży szczególna odpowiedzialność. Powinni mówić o tym, co wydaje im się ważne. Dla każdego znaczy to coś innego. Nas zajmują problemy społeczne. Co więcej, nie pochodzimy ze świata, o którym opowiadamy, bo nie interesuje nas opowiadanie o sobie.

„Dwa dni, jedna noc”

L.D.: Według nas artyści powinni odgrywać rolę marginalną. Co innego sztuka. Dzisiaj twórcy najczęściej promują siebie. Celebrują sławę lub pozycję, jaką osiągnęli, nie sam akt tworzenia. Autor nie może wychodzić przed swoje dzieło.

J.P.D.: Z drugiej strony, jeśli któryś z twórców powie pani, że tworzy do szuflady albo dla siebie – kłamie. Działa się zawsze z myślą o interakcji z odbiorcą. Nie zależy nam na bezkrytycznym przyjęciu, ale na odbiorze, który będzie wymianą. Jest w nas zgoda na niezgodę widzów.

L.D.: Dlatego bez wahania podejmujemy w kinie te tematy, które są nam bliskie. Czytamy o nich w gazetach albo opowiadają nam o nich bliscy. Tak było z historią „Dwóch dni, jednej nocy”. Coraz częściej słyszeliśmy o nie całkiem legalnych praktykach pracodawców. Trzeba było kogoś zwolnić w imię tak zwanych dodatkowych finansowych przywilejów, więc zrzucano ciężar odpowiedzialności – i winy – na pracowników. Budowano złudne poczucie władzy, a tak naprawdę uderzano w grupę, jej zbiorowość i integralność, podsycano wrogość. Kto zwykle odpadał, kogo stygmatyzowała zbiorowość? Czy najsłabiej i najmniej pracująca osoba? Częściej najmniej towarzyska, lubiana...

J.P.D.: Takie praktyki odzwierciedlają stan ducha dzisiejszego społeczeństwa, w którym konkurowanie ze sobą, determinacja, bezpardonowa walka i indywidualne potrzeby są nadrzędne. Proszę zwrócić uwagę, wyścig szczurów był czymś, w czym brało się udział lub nie – zostawało się do niego dopuszczonym bądź z racji przynależności klasowej było się wykluczonym. Dziś rywalizacja wpisana jest w każdy poziom życia i w każdą klasę społeczną, niemal inkrustuje nasze charaktery – specjalnie używam tej terminologii, bo to przecież stanowi wartość, jeśli potrafimy podjąć wyzwanie.

Oczywiście, jest dla nas jasne, że musimy walczyć o siebie każdego dnia. O pracę, pozycję, rodzinę, zdrowie, bezpieczeństwo – każdy ma inne priorytety. Chcieliśmy pokazać, że walka może dotyczyć także kategorii niematerialnych, niepoliczalnych, niewymiernych, takich jak: człowieczeństwo, solidarność, lojalność, godność, poczucie wspólnoty. Jest trudniej niż trzydzieści lat temu, bo kryzys ekonomiczny uderzył nie tylko w poziom życia, ale także w kodeks etyczny.

„Dwa dni, jedna noc”

Co jest takiego interesującego w bohaterach, którzy mają małe pieniądze i niewielkie perspektywy? Bo zwykle to o nich opowiadacie.
J.P.D.: Kochamy mówić o zwykłych ludziach.

L.D.: Kochamy mówić o ludziach.

J.P.D.: Nie chodzi o naszą przynależność klasową – choć zwykle utożsamiamy się z naszymi bohaterami – ale to nie są te nadrzędne kategorie. Chcemy dać głos tym, którzy tego głosu na co dzień nie mają. Nie potrafię jednak celnie określić, co nas tak pociąga w tych postaciach. Jest w nich coś nurtującego.

L.D.: Nadzieja należy się najbardziej zdesperowanym jednostkom. My im ją zwracamy. Albo dajemy im do niej prawo.

„Dwa dni, jedna noc” to dopiero drugi film w panów bogatym dorobku, który zrealizowaliście, zatrudniając gwiazdę.
L.D.: To prawda, ale to nie miało wpływu na metodę naszej pracy, choć ona przy każdym filmie jest nieco inna. Z Marion Cotillard [która wcieliła się w postać Sandry – przyp. red.] chcieliśmy pracować już wcześniej, ale wydawała nam się za młoda.

J.P.D.: Wyzwaniem było też to, że we Francji jest niemal ikoną – mody, stylu życia, urody etc. Chcieliśmy zdjąć z niej te wszystkie łatki, pragnęliśmy pokazać inną Marion. Prawdziwą? Nie wiem. Na pewno nagą, bezbronną, nieopancerzoną w oczekiwania innych dotyczące tego, jak ma wyglądać, rozmawiać, chodzić. Pragnęliśmy to wszystko zresetować, uchwycić naturę kobiety w opresji, nie gwiazdy. Oczywiście nie chcieliśmy robić psychodramy, jedynie doprowadzić do tego, by prawdziwa, naturalna Marion – nie aktorka – wyszła na spotkanie granej przez siebie bohaterce, zmierzyła się z nią.

L.D.: Wysłaliśmy Marion, tak jak pozostałym aktorom, scenariusz. Jeszcze wtedy nie rozmawialiśmy o postaciach z nikim z obsady. Daliśmy im szansę zmierzyć się z bohaterami po swojemu, na własnym terytorium. Zwykle chcemy, aby początki były autonomiczne, pozwalamy aktorom indywidualnie „układać” się w rolach.

Marion zbudowała postać Sandry sama. Miała pomysły, które z czasem zaczęliśmy omawiać. Podobnie było z innymi. I to jest zwykle ten moment, w którym zaczynają upadać wszelkie reżyserskie złudzenia. Dopiero wtedy konfrontujemy się z naszymi wyborami obsadowymi i jeśli są jakieś pomyłki, to jest ta chwila, w której zaczynamy sobie zdawać z nich sprawę.

J.P.D.: Nie przypominam sobie żadnych potknięć na tym polu.

L.D.: Bo każdy obsadowy wybór to kwestia wielogodzinnych rozmów i analiz. Nie zdarza nam się działać pochopnie. Pozwalamy ekipie się poznać; członkowie obsady zaczynają ze sobą przebywać, rozmawiać, oddychać tym samym powietrzem. Są przymiarki kostiumów, wspólne posiłki.

Zwykle gramy w prawdziwych lokacjach, to rzeczywiste, istniejące wnętrza. Tam też zaczynamy próbne zdjęcia, nim padnie pierwszy klaps mija zazwyczaj pięć tygodni. Może i nie rozmawiamy zbyt wiele, ale dochodzi do wymiany pod każdym względem – doświadczeń, emocji, myśli, wrażeń. Nie potrzebujemy wielu słów, by się z kimś porozumieć. Ważne są także chwile poza planem, bycie razem, wspólne milczenie.

Powiedzieliście, że przywracacie nadzieję najbardziej zdesperowanym. „Dwa dni, jedna noc” to niemal traktat, ale zarówno o nadziei, jak i jej braku oraz o tym, jak cienka jest granica między jednym a drugim.
L.D.: Bo jedno bez drugiego nie istnieje. Nasz najnowszy film to historia wrażliwej kobiety, która przekonała się, że lojalność i ludzka solidarność jednak istnieją. Dzięki wsparciu i miłości męża znalazła siłę, by zawalczyć. Przezwyciężyła swoje lęki, udało jej się zachować nadzieję i niewinność, mimo desperacji. 

J.P.D.: Nie chodziło o to, by widz identyfikował się z postawą Sandry. Oczywiście zależało nam na tym, by przeżywał jej dramat, ale ważniejsze było to, by rozumiał dylematy, motywacje i postawy jej współpracowników. Każdy z nich ma swoje racje – premia to nowy podjazd pod domem, lepsza szkoła dla dziecka. Czy można piętnować ludzi za to, że wyznaczają sobie cele? Czym i jak mierzyć dziś człowieczeństwo? Wiele osób może zarzucić właśnie Sandrze brak tego, o co tak zaciekle walczy. Przecież to ona nachodzi ludzi w ich domach, wzbudza w nich poczucie winy, prosi, by wyrzekli się siebie, swoich marzeń; wymaga postaw, które dziś nie są już lub jeszcze aktualne. Żadnego z bohaterów jednak nie piętnujemy, bo nie zależało nam na budowaniu prostej opozycji: oni kontra Sandra. Chcieliśmy raczej uruchomić empatię wobec wszystkich bohaterów.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.