BACKSTAGE: Mirek upiera się przy nieskończoności
Próby / fot. Bartosz Dziadosz

BACKSTAGE: Mirek upiera się przy nieskończoności

Radosław Mirski

Część ekipy „Fausta” zaopiekowała się niewidomymi jakby z rozpędu. Inni mają zbyt dobry wzrok, żeby nie raziły ich różnice. W tych grupach są jeszcze podgrupy. Ekstremalnie mili i ekstremalnie obojętni – pisze asystent Michała Borczucha przed bydgoską premierą

Jeszcze 3 minuty czytania

Bydgoszcz. Miasto, o którym oczywiście się słyszało, ale w którym nigdy się nie było. W środku miasta Teatr Polski. Hieronim Konieczko to patron zapewniający przede wszystkim anonimowość. Budynek teatru nie straszy, a nawet zachęca, umiejscowiony przy wiecznie remontowanym parku. Logo Polskiego jest nowoczesne, a jeśli komuś nie odpowiada ten styl, może odwiedzić kasyno, które tuż obok razi neonem. Przed bryłą teatru powiewają dumnie flagi z identyfikacją wizualną. Portiernia budzi szacunek swoją solidnością. Tablica ogłoszeń. Komunikaty chłodne i drobne. Ktoś nie odebrał pita za zeszły rok. Po kilku dniach wieszamy na tablicy nasze własne obwieszczenia, okraszone stosowną ilością wykrzykników. „Cisza! Trwa próba do «Fausta»!!!”. Nie wiedzieć czemu, zdjęcie naszego komunikatu trafia na teatralny Instagram. 

Scena nie zachwyca. Deski jeszcze żyją, ale nie oszukujmy się, leżą tam od 1968 roku. Sztankiety mogą poruszać się płynnie, o ile maszynista ma dobry dzień. Akustyka widowni to zagadka, przyznają akustycy. Pod sceną korytarz oblepiony starymi afiszami. Prowadzi do palarni, zwanej nie bez powodu Mordorem. Jeden z plakatów informuje o 70-leciu sceny, które przypadło na rok 1990. Polski cichutko czeka na dotację. Raz pieniądze w ostatniej chwili otrzymał Klub Sportowy „Zawisza Bydgoszcz”, ale to może tylko plotka. Innym razem fundusze przekierowano do opery. To już fakt. Tam sztankiety „śmigają aż kwiczą” i „wystarczy jeden guzik, żeby do góry poszło pół tony”.

BACKSTAGE

Cykl w dziale teatru, stworzony z myślą o tym, „czego nie widać” (pamiętacie głośną farsę Michaela Frayna?). W tym przypadku mniej chodzi o to, co dzieje się za kulisami i w garderobach, bardziej o intelektualne zaplecze powstających przedstawień. Czego zazwyczaj nie widzą widzowie i recenzenci? Tygodni prób, czyli procesu dyskutowania, czytania, oglądania, słuchania, projektowania, burzenia, budowania na nowo. Myślenia. BACKSTAGE ma być miejscem, gdzie autorzy spektakli (reżyserzy, dramaturdzy, muzycy, scenografowie, choreografowie, aktorzy i cała reszta) będą mogli ten proces, jego fragmenty, dokumentować. Pokazać marginesy i przypisy, konteksty, źródła. W formie notatek, esejów, dzienników, opowiadań, może zapisów nutowych, albo rysunków przestrzeni.

Michała Borczucha chyba nie interesuje udźwig sztankietów (w Polskim w górę pojedzie maks 150 kg). Ani spacery po teatrze. Każe mi iść na warsztaty malarskie prowadzone przez Krzyśka Mężyka i Lukę Woźniczko. Na godzinę 15:00. Na scenie bałagan po porannej próbie „Fausta”. Ktoś przynosi stolik i cztery krzesła. Naprzeciwko stoją trzy nieskończone płótna. Przy stoliku siadają: Luka, Mężyk, Janusz z białą laską i Mirek z pogodnym uśmiechem. Tych panów na plakacie nazwaliśmy „aktorami nieprofesjonalnymi”. Nieźle, zważywszy, że na początku tylko statystowali. W teatrze mówi się o takich aktorach, że „wydeptali sobie rolę”. Krzysiek każe im nakładać żółć i czerwień na niższe partie obrazu. Jedno zdanie, a dwa światy. „Niższe partie obrazu” dostępne są dla wszystkich. Żółcień i czerwień należą tylko do widzących. Ale czy na pewno? 

Czerń nie istnieje

Mirek nie zgadza się z Mężykiem. To znaczy: udaje mu się nie zgodzić. Niewidzący Mirek jest w ofensywie. Widzący Mężyk w defensywie. Niewidomi z łatwością wpisują się w poetykę tych spotkań. Uderza mnie, że negocjują sensy i uzgadniają każde, nawet najdrobniejsze decyzje. Namysł jest widoczny na ich twarzach i słyszalny w głosie. Słowa Krzyśka i Luki padają powoli, z namysłem, jakby pozbywali się przewagi sprawnych oczu. Spoglądam na malowany przez nich obraz raz jeszcze. Kolejny szok: tak naprawdę nie mam pojęcia, co znajduje się na tryptyku. Mężyk nie czeka aż ochłonę, wprowadza nowe pojęcie: odbicie, i nowe tematy: ogień i światło. Mirek decyduje się wprowadzić krzywiznę linii. Rozpoczynają rozmowę. Mężyk prowadzi niewidomych do krawędzi obrazu. Co jest między tą granicą a pionową linią? Co jest umowne? Pada odpowiedź: wszystko. Janusz pyta o linię rozgraniczającą zieleń od żółcienia. Nie ma czerni? Pytanie wymaga namysłu. Powrót do stolika. Papieros.

Próby / fot. Jan Sobolewski

Próbuję podsumować sobie w głowie: Krzysiek i Luka nie zastępują kategorii widzenia innymi kategoriami. Oni ujmują to, czego nie widać, za pomocą nowego słownika, który powstaje ad hoc. Mężyk redaguje te spotkania, a Luka potwierdza, wyjaśnia i werbalizuje common place, miejsce zgody. Umieszczają zdarzenia kolorystyczne w czasie i na płaszczyźnie. Luka mówi, że elementy dzielą się na zastane i wcześniejsze. Aha, czyli dla mnie nie istnieją całe partie tych obrazów, skoro mnie nie było wcześniej. Warsztaty przy „Fauście” są ekskluzywne, bo nie można dostać się do wnętrza gry. Nie potwierdzałem ruchów pędzla. Nie dotarły do mnie niczyje wątpliwości. Nie miałem farby na rękach. Nie wiem, do jakiego słownika sięgną za chwilę. Retoryka obrazu, narracja form, peryferia skojarzeń. Czuję się niepewnie ze swoim komputerkiem i czarnymi literkami na świecącym ekranie. Za chwilę dowiem się, że „nie ma czerni”, jest „niedopowiedzenie w tym dziwnym kolorze”. Pamiętasz wcześniejszą warstwę środkowego płótna? Ile działań odbywa się w tym momencie? Nie wiem. A przecież tak dobrze widzę. 

Kinetyczne przyswajanie tekstur

Kolejny dzień warsztatów Luki i Krzyśka. W całym teatrze rozlepione są ostrzeżenia przed wchodzeniem na scenę w określonych godzinach. Dziś mają kolor zielony i wiszą w trochę innych miejscach. Jutro pojawią się podobne, ale na żółtym papierze. Koordynacja pracy w Polskim działa bez zarzutu, przewidując rutynowe niewidzenie komunikatów. Mimo to na scenę wpada dwóch montażystów z blatami. Zielone komunikaty nie rzuciły im się w oczy? Luka wygania bez litości. Ma jeszcze dołączyć Patryk ze szkoły dla niewidzących razem z dziewczyną. Nie czekamy na nich. Mężyk wkłada do porcelanowej wazy iPhone'a z symfonią Mahlera. Waza masakruje dźwięk, ale dodaje mocy. Warsztaty level up: rozmowa z muzyką w tle.

Idzie topornie, Krzysiek używa grubo ciosanych słów-narzędzi: pionowa linia po prawej, pozioma linia po lewej, a iPhone trąbi. Luka schyla się po farbę i tłumaczy, kto to był Mahler. Wiedeński kompozytor przełomu XIX i XX wieku. Też mi ciężko idzie, czuję, że coś im kradnę. Jakby robili to na pokaz, by nakarmić moje oczy. Coś tam zapisuję: przetniesz czy zasłonisz tę linię? Na szerokość pędzla. Ale którego? Tego z długą rączką. Przypominanie, które pędzle trzymało się w dłoni. Znów coś przerywa. To stukot obcasów Małgorzaty z „Fausta”. Wchodzi Dominika Biernat ze swoją piosenką. Jej także komunikaty nie obchodzą. Jest komunikatoodporna. Chce puścić utwór z głównych głośników – własne wykonanie. Co na to Mahler? Krzysiek nie zgadza się i ją wyrzuca. Wracają do pracy. Ja czekam na kolejnych nieproszonych gości. Jest tu tyle otworów, przez które mogą wniknąć i przeszkodzić:

– dwa tylne wejścia z korytarza służą ciekawskim sprzątaczkom, gościom teatru i aktorom w drodze do garderób,
– prawe wejście w kulisie wypluwa wycieczki z małej sceny, a także zagonionych montażystów i gości hotelu teatralnego,
– drzwi portalowe na pomost ukazują czasem kierownika technicznego w drodze do wucetu,
– wejścia na górne foyer pozostają bezszelestne... jeśli są nieużywane,
– wrota widowni zaś to skrót dla wyczerpanych drogą wokół sceny i innych ciekawskich.

Próby / fot. Bartosz Dziadosz

Dzwoni mój telefon. Na szczęście tylko wibracja. To Patryk. Mówi, że jedzie na złamanie karku i że mam go odebrać. Śmieszne te ich gadające telefony. Mają wiele gadających gadżetów, np. zegarki. Choć są wśród niewidomych osoby dyskretne, jak pani Krystyna, której wystarczy podnieść szkiełko i wymacać specjalny cyferblat. Jest bardzo dumna, że może sprawdzić godzinę tak, aby nikt nie widział. Wychodzę przed teatr. Pojawia się srebrny volkswagen, z którego wysiada krępy dresik. Jest sam. Dziewczyna zgarnie go dopiero na wieczorne kręgle. Prowadzę Patryka szybko korytarzami, dzieląc się myślami na temat warsztatów. Że nigdy bym nie pomyślał, itd. Traktuje mnie jak kogoś, kto się nagle obudził. Wpadamy na scenę. Patryk zakłada rękawiczki, żeby nie pobrudzić rąk farbami. Szybko stara się zorientować w sytuacji. Które działania przeszły w czyn? Które warstwy zostały? Czy zaszły zmiany form? O jakich narracjach jest mowa? Dopytuje o kierunkowość. Zna dobrze reguły tej gry. Wahanie żółcienia czy czerwieni? Subtelności, subtelności... Niewidomi traktują odpowiedzi Mężyka jako oczywistość. Janusz konsumuje kanapkę i czeka na coś trudniejszego. Chcę o coś zapytać, ale znów jestem poza. Wracam do wypatrywania przypadkowych gości. Gapie zaburzają delikatną strukturę komunikacji, której mgliste pojęcie właśnie zdobywam. 

Suprematyzm czystego odczucia

Mirek pyta: a gdyby zrobić tęczę? I ta tęcza poleciałaby w lewo? Zaczynam bać się o gender w Bydgoszczy. Na szczęście Krzysiek od tęczy woli poprzedni pomysł Mirka: duszę uciekającą do nieba na błękitnym kolorze. Mirek nie pamięta już kolorów. Opisuje niebo jako zieloną nieskończoność. Wczoraj na przystanku opowiadał mi o Krystynie, która nie maluje obrazu (w „Fauście” gra matkę Małgorzaty). Znają się z Krysią od małego, odwiedzają do dzisiaj, choć minęło 50 lat. Zazdroszczę przyjaźni, pełnej czułych złośliwości. Wsadzony do porcelanowej wazy iPhone zaczyna brzmieć niemal lirycznie. Spotkanie staje się czułe, pociągnięcia pędzla delikatniejsze, prawie niewidoczne, co nie podoba się Luce. 

Ten pion jest Luki.
Skośny błękit należy do Mirka.
Biel ułożyła się w kształt długiej eleganckiej łyżki.
Łyżka Krzyśka.
Łyżka spoczywa na spirali.
Mirek stoi przed obrazem i wodzi głową za abstrakcyjnymi formami. Luka prowadzi jego rękę. Farba jest jeszcze mokra, pozostaje na dłoniach. Mirek upiera się przy nieskończoności. Stawia na swoim: na centralnym płótnie pojawia się błękitna podwójna smuga, ukośna w prawo do góry względem środkowego kwadratu.

Każdy uczestnik warsztatów posiada mniej więcej tę samą wiedzę o tym, co się dzieje. Niewidomi zdobywają ją ciut później, to cała różnica. Gdy Krzysiek proponuje kolejny ruch na powierzchni-zagadce, Janusz zauważa, że nikt mu nie powiedział o zasłonięciu bieli. Mężyk odpowiada coś niewyraźnie. Janusz zaczyna się denerwować. To nie pierwszy twój błąd, mówi. Najpierw pomyliłeś prawą stronę z lewą. Musiałem wszystko układać sobie od początku. A teraz to. Mężyk przyznaje się, że w weekend nie wytrzymał i nałożył dwie czarne linie. Janusz jest całkowicie pogubiony. Nie godzi się na żadne nowe ruchy. Układa to w głowie. Luka mediuje: wszystko to odsuwa się w czasie, uspokójmy się. Mahler z wazy po zupie przeszkadza w myśleniu. Luka stwierdza, że trafili do czarnej dziury. Czarnej? Czyżby przy okazji kryzysu budowała sobie grunt pod nowe etapy pracy? Mirek nastawiony jest koncyliacyjnie, więc po krótkim głosowaniu nanoszą biel z powrotem. Janusz chciałby, by odzwierciedlała to, co było przed zamalowaniem. Ale to se ne vrati, to jest biel nałożona. Rozmowa schodzi na temat tęsknoty i chęci powrotu.

Krzysiek i Luka nie chcą, by zdjęcia z ich pracy trafiły do sieci. Teatralny Instagram będzie musiał obejść się bez tego. Zastanawiam się, co może przyciągnąć uwagę potencjalnego widza, obserwując przystojnego dyrektora teatru. Ale to nieważne. Czytałem, że naukowcy zbudowali sztuczne oko, które można wszczepić niewidomym. Ci, którzy nie stracili nerwu wzrokowego, obejrzą wschód słońca w pikselach. Ale to nadal nic ważnego. Spostrzeżenie: Janusz patrzy się na obraz. Żeby nie było wątpliwości: mową ciała, z głową zwróconą do płótna, wyraża jedno: widzę obraz, który maluję. Nie odwraca się do Mężyka w charakterystyczny dla niewidomych sposób: wodząc głową za poruszającym się rozmówcą. Janusz zastanawia się nad pewnym rejonem prawego płótna, i wskazuje go ręką. Obserwują z Mężykiem to samo miejsce. Myślę sobie, patrząc na to głupio: powinniśmy trąbić o tym cudzie, który obywa się bez żadnych dotacji, a tym bardziej amerykańskich naukowców. Oby wam wyszło na zdrowie, klubowicze „Zawiszy”!

Johann W. Goethe
Faust
tłumaczenie Adam Pomorski

reżyseria: Michał Borczuch
adaptacja i dramaturgia: Tomasz Śpiewak
scenografia i kostiumy: Dorota Nawrot
asystentka scenografa: Marta Kuliga
warsztat malarski, obraz: Krzysztof Mężyk, Luka Woźniczko
muzyka: Bartosz Dziadosz (Pleq)
reżyseria światła: Jacqueline Sobieszewski
wideo: Przemysław Czepurko
asystenci reżysera: Radek Mirski, Magda Szpecht (PWST)
inspicjent: Mateusz Stebliński

występują: Dominika Biernat, Mirosław Guzowski, Marta Malikowska, Martyna Peszko, Jan Sobolewski, Paweł Smagała, Robert Wasiewicz, Piotr Wawer
Małgorzata Witkowska oraz aktorzy nieprofesjonalni: Rafał Bladowski, Patryk Iks, Roksana Jakielska, Janusz Kamiński, Krystyna Skiera, Roland Świstek, Mirosław Wróbel

premiera 14 marca 2015
Duża Scena Teatru Polskiego w Bydgoszczy