Pasolini minus Marks
Fot. Kuba Dąbrowski, TR Warszawa

Pasolini minus Marks

Dorota Reksnis

Jarzyna przekracza Pasoliniego, oczyszczając „Teoremat” z marksistowskiej dialektyki. Postaci stają się w spektaklu bardziej dwuznaczne, skomplikowane

Jeszcze 1 minuta czytania

Scena prześwietlona promieniami włoskiego słońca. W modernistycznym wnętrzu matka, ojciec i dwoje dzieci, rozmieszczeni jak kolorowe figury na planszy do gry – doskonale osobno. Wyznaczają przestrzeń samotności i milczenia. Ich staranne i jednocześnie monotonne ruchy potęgują wrażenie dusznego napięcia, oczekiwania, nadciągającego cudu-katastrofy.

Lucia (Danuta Stenka) siedzi przed lustrem i poprawia perfekcyjny makijaż. Jej syn Pietro (Jan Dravnel) i córka Odetta (Katarzyna Warnke) stoją w głębi sceny, zwróceni bokiem do publiczności. Czeszą włosy. Monotonne, precyzyjne ruchy układają się w powtarzalną sekwencję. Paolo, ojciec rodziny (Jan Englert), siedzi z przodu sceny pogrążony w pracy. Wszystko trwa za długo. Każdy ruch zmienia się w czysto estetyczny, pozbawiony treści znak.

Pier Paolo Pasolini, „T.E.O.R.E.M.A.T”,
reż. Grzegorz Jarzyna. TR, Warszawa,
premiera 1 lutego 2009
Pusty rytuał powtarza się trzy razy. W krótkich chwilach scenicznej nocy, rozdzielających kolejne powroty zaduchu dnia, na scenie majaczy czyjaś sylwetka. To Angelino (Rafał Maćkowiak), listonosz, miejscowy wariat, który jako jedyny dostrzega publiczność i teatralne dekoracje. Przyniósł telegram, który wręcza służącej (Jadwiga Jankowska-Cieślak). Rytm zostanie zaraz zaburzony.

W końcu w wieczornym świetle lamp rodzina zasiada do stołu. Paolo odczytuje podany przez Emilię telegram. „Przyjeżdżam jutro”.

Pier Paolo Pasolini nakręcił „Teoremat” – film, który jest podstawą spektaklu Grzegorza Jarzyny – w 1968 roku. Opowieść o mediolańskiej mieszczańskiej rodzinie, z którą na chwilę zamieszkuje tajemniczy nieznajomy. Zostaje kochankiem wszystkich domowników, a potem niespodziewanie ich opuszcza, pozostawiając po sobie pustkę i nieugaszone pożądanie. Kim jest zjawiskowy przybysz – wysłannikiem Boga czy diabła?

Katarzyna Warnke (Odetta), Sebastian Pawlak
(Gość), fot. Kuba Dąbrowski / arch. TR

W spektaklu Jarzyny gość (Sebastian Pawlak) działa jak katalizator. Właściwie nic nie robi, uruchamiając w bohaterach to, co drzemało w ich nieświadomości. Nie jest ani dobry, ani zły. Po prostu jest. I działa. Nieodparcie, namiętnie, bezlitośnie i naiwnie. Wszyscy członkowie rodziny zostają nadzy, pozbawieni siebie, rozbici, nieszczęśliwi.

Jarzyna przekracza Pasoliniego, oczyszcza „Teoremat” z czystej marksistowskiej dialektyki. Postaci w jego spektaklu są bardziej skomplikowane. Próbują opierać się działaniu gościa, walczą o zachowanie siebie, lecz w końcu poddają się działaniu wszechwładnego pragnienia. Pytanie o wiarę w Boga zadane z widowni Paolowi w pierwszych sekundach spektaklu, jeszcze na granicy iluzji i rzeczywistości, staje się pytaniem o możliwość istnienia podmiotu. Pod koniec powtórzone zostanie jako pytanie o wiarę w cud. Na ekranie pojawiają się autentyczne twarze przechodniów, spotkanych przypadkiem ludzi. „Czy wierzy pan w cud?”.

Cud, który spełnia się w spektaklu, to religijny skandal – zaburzenie, rozbicie porządku, katastrofa. Czy z tych odłamków podmiotu, które pozostawia po sobie gość, można jeszcze posklejać pełnego człowieka? Nieumocowane w religii doświadczenie metafizyczne staje się tu doświadczeniem wewnętrznym, zautonomizowanym, podróżą do kresu możliwości, odkryciem pustki.

W ostatniej scenie spektaklu Paolo z krzykiem rozpaczy rzuca się przez okno. Po wyciemnieniu widzimy go jednak znowu na scenie. Nagi, zwinięty jak embrion, bezbronny, leży, trzęsąc się z rozpaczy czy z zimna. Nawet śmierć nie przywraca życiu jedności. Staje się jedynie własnym rewersem – narodzinami, kontynuacją nieprzerwanego łańcucha raz uruchomionego pragnienia.