Pachnąc jak dezodorant
kadr z teledysku Nirvany do piosenki „Smells Like Teen Spirit”

17 minut czytania

/ Muzyka

Pachnąc jak dezodorant

Anna Gacek

Cobain bardzo wierzył w „Smells Like Teen Spirit”. Towarzyszący piosence teledysk chciał zadedykować wszystkim dzieciakom odrzuconym w szkole, samotnym, innym. Sobie z przeszłości

Jeszcze 4 minuty czytania

W Seattle już wiedzieli. Po mieście krążyła nagrana, skończona, ale jeszcze niewydana płyta. Brzmiała inaczej niż wszystko, miała niesamowitą moc. Była agresywna i brudna, a zarazem przebojowa i wręcz banalnie melodyjna. Każdy, kto słuchał tych piosenek, wiedział, że życie już wkrótce będzie dzielić się na to przed wydaniem i po premierze „Nevermind”, drugiej płyty Nirvany.

„Co znaczy Nirvana? Mieć wszystko w dupie i dobrze się bawić. Niczym się nie przejmować i nigdy nie spinać. Grać naprawdę głośno, dużo dobrych koncertów. Być grzecznym i traktować rodziców z należnym szacunkiem”. Tak Krist Novoselic, basista grupy, definiował ideały swojego zespołu w magazynie „Melody Maker” w 1989 roku.

Nirvana była wtedy świeżo po wydaniu debiutanckiej płyty „Bleach”, oczywiście w barwach Sub Pop. Album sprzedawał się nieźle, osiągając zadowalający niezależną wytwórnię nakład trzydziestu pięciu tysięcy egzemplarzy. Nirvana z Aberdeen w stanie Waszyngton miała to cenne „brzmienie Seattle”, była kolejnym młodym gitarowym zespołem grającym przesterowane, brudne, zaskakująco melodyjne piosenki. „Bleach” była jedną z wielu bardzo dobrych wydanych przez Sub Pop płyt, ale niczym więcej. Z czym nie mógł pogodzić się Kurt Cobain.

Lider Nirvany nie miał wątpliwości, że debiutancki album jego zespołu był skazany na sukces i powinien go osiągnąć. Skoro tak się nie stało, ktoś zawinił. Jeśli nie muzycy, to wytwórnia. W mieście, w którym nie mówiło się głośno o sukcesie i pieniądzach, Cobain był wyraźnie niezadowolony, sfrustrowany promocyjnymi i dystrybucyjnymi możliwościami Sub Pop, polityką firmy, która skupiała się na reklamowaniu całego katalogu, a nie poszczególnych wykonawców. Szef wytwórni Bruce Pavitt widział tę ambicję i wiedział, że traci swojego artystę. Wybrał się na rozmowę ostatniej szansy i przyniósł na nią najdziwniejsze płyty z domowej kolekcji, wszystko po to, by pokazać Cobainowi, że w Sub Pop nigdy nie będzie miał ograniczeń, będzie mógł grać, co tylko chce. Ale to nie swobodę artystyczną Kurt miał na celowniku. Wiedział o wycieczkach do Seattle, wiedział, że i Nirvana jest w kręgu zainteresowań wielkich wytwórni. Zespół nagrał już demo drugiej płyty, „Sheep”. W branży krążyły o nim legendy, mówiono, że to najlepsza niewydana muzyka w mieście, piosenki, które zrobią z zespołu nowe The Beatles. Na „tournée po restauracjach” muzyków grupy – w tym zrozpaczonego wegetarianina Novoselica – zabrali wysłannicy wszystkich największych wytwórni. Na każdym ze spotkań Cobain powiedział, że Sub Pop to już historia.

Przedpremierowy fragment książki Anny Gacek „Ekstaza. Lata 90., początek”, która ukaże się 15 września 2021 roku nakładem wydawnictwa MarginesyPrzedpremierowy fragment książki Anny Gacek „Ekstaza. Lata 90., początek”, która ukaże się 15 września 2021 roku nakładem wydawnictwa MarginesyStara ekipa znajomych i przyjaciół z Seattle nie miała złudzeń – o tym marzył, tego chciał, był zdeterminowany, by to zdobyć. Porzucił lokalne środowisko, branżę samouków i biznesowych idiotów, by z profesjonalistami osiągnąć prawdziwy sukces. Przekonany o wartości swojej muzyki, prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, czego pragnie. Jego słynne zdanie, wypowiedziane w telewizji MTV w 1993 roku: „Chciałem mieć sławę Johna Lennona i anonimowość Ringo Starra”, zdradzało naiwność i nieświadomość mechanizmów show-biznesu.

Już w 1990 roku Cobain chwalił się, że prawnik Nirvany zajmuje się też interesami The Rolling Stones i właśnie wynegocjował nowy kontrakt zespołu. Nirvana dołączyła do Geffen, wielkiej firmy fonograficznej, która w 1989 roku podpisała szeroko komentowany kontrakt z legendą amerykańskiej sceny niezależnej, grupą Sonic Youth. Lee Ranaldo, gitarzysta zespołu, napisał w swoim dzienniku 4 lipca 1989 roku: „Mamy teraz nową, nie tak świadomą publiczność. Kto wie, co z tego będzie, ale na pewno będzie to coś innego niż granie dla kumpli”. Pierwsza wydana w Geffen płyta Sonic Youth, „Goo”, okazała się największym sukcesem komercyjnym w historii grupy. Muzycy zachowali artystyczną niezależność, jednocześnie korzystając z imponujących możliwości promocyjnych wielkiej firmy. Mieli wszystko, czego chciał Cobain.

I to oni ostatecznie przekonali Nirvanę do związania się z Geffen, szczególnie chwaląc nieosiągalny dla niezależnych wytwórni luksus globalnej dystrybucji. To było dla Kurta najważniejsze, co podkreślał w 1991 roku w magazynie „Kerrang!”: „Dzieciaki mogą kupić naszą muzykę. Gdy byłem w ich wieku, nie miałem tyle szczęścia. Czytałem o Sex Pistols i Clash, ale gdy wreszcie dopadłem w bibliotece ich płytę, była to pieprzona «Sandinista!». Usłyszałem Clash, gdy grali reggae. Obrzydziło mi to punk na długo, dopiero Black Flag uratowali mnie od słuchania Iron Maiden”.        

Punkowe środowiska, a to z nich wywodziła się Nirvana, potępiły decyzję zespołu, dla nich korporacje były symbolem zła, upadkiem niezależnych ideałów, a Kurt, który im się sprzedał, nie był już punkiem. Miał tego świadomość. „Powinienem mieć wyrzuty sumienia, że jestem w wielkiej firmie. Powinienem żyć według punkrockowych zasad, brzydzić się komercją, żyć w moim małym świecie i nie wpływać na życie nikogo, bo ci, którzy są wokół, przecież doskonale wiedzą, co jest w nim nie tak”, mówił w wywiadzie dla „Rolling Stone’a” w 1992 roku. A jednak coś było nie tak. Cobain, składając podpis na kontrakcie, podjął decyzję, której konsekwencjom zaprzeczał przez resztę swojego życia.

Czek, który Geffen sprezentował Sub Pop za wolność Nirvany, uratował firmę i złagodził gorycz utraty piosenek tak znakomitych jak te z „Sheep”. Według Cobaina zespół było stać na więcej, był gotowy napisać nowe, jeszcze lepsze utwory i ponownie je nagrać.


Wiosną 1991 roku, w legendarnych kalifornijskich studiach Sound City, rozpoczęły się sesje nagraniowe nowej płyty Nirvany. Pracujący z zespołem producent Butch Vig, polecony zresztą jeszcze przez Sub Pop, wspominał w rozmowie z „Rolling Stone’em” w 2013 roku: „Tydzień przed przyjazdem do Los Angeles dostałem od Kurta kasetę demo, którą nagrał na jakimś magnetofonie. Nic nie było słychać. Ale wyłapałem początek «Smells Like Teen Spirit» i wiedziałem, że jest to coś niesamowitego”. Gdy zespół zagrał mu tę piosenkę po raz pierwszy, Vig zrozumiał, że pracuje nad płytą, która przejdzie do historii.

Budżet nagraniowy wyniósł sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów, czyli ponad sto razy więcej, niż dostali od Sub Pop na nagranie debiutu. Muzycy byli tak biedni, że organizowali dodatkowe koncerty, by zarobić na paliwo do Los Angeles. Ale na miejscu zadbano, by poczuli się jak gwiazdy. Zamieszkali w Oakwood Apartments, za sąsiadów mając muzyków zespołu Europe. Trudno nie doszukać się ironii w tytule największego przeboju szwedzkiej grupy, bo to naprawdę było „końcowe odliczanie” ery kiczowatego hair metalu. I to właśnie za sprawą rozrabiających za ścianą muzyków, każdego dnia demolujących mieszkanie od nowa.


Podczas nagrywania „Bleach” członkowie Nirvany odkrywali inspirujące właściwości kodeiny, tym razem towarzyszyła im mieszanka whisky i syropu przeciwkaszlowego. A jednak sesje przebiegały spokojnie, muzycy spędzali noce na plaży, a poranki w domu, relaksując się przed kolejnym popołudniem nagrań. I to właśnie podczas leniwego dnia przed telewizorem natrafili na film dokumentalny o porodach w wodzie. Zafascynował Cobaina. Zapragnął, by zdjęcie z takiego porodu znalazło się na okładce powstającej właśnie płyty. Miała być brutalna w swej fizyczności, dosłowna. Oczywiście nie przyjęłaby jej żadna sieć handlowa. Gdy uświadomiła mu to wytwórnia, natychmiast zarzucił pomysł i zaczął myśleć o kompromisie, coraz częściej pojawiającym się w kontekście Nirvany słowie.

Nad nowym projektem, zdjęciem niemowlaka pod wodą, zespół pracował z Robertem Fisherem, młodym grafikiem Geffen, który uwielbiał Nirvanę i sam wyszedł z inicjatywą współpracy. Fisher wspominał w rozmowie z Milanote: „Kurt chciał, by obok niemowlaka w wodzie był też haczyk, w kierunku którego płynie. Spędziliśmy całe popołudnie, wymyślając głupoty, które moglibyśmy do niego przyczepić. Myśleliśmy na przykład o wielkim surowym steku. Gdy poszliśmy na lunch, rozważaliśmy tortillę. Nie pamiętam, kto wpadł na pomysł banknotu dolarowego, ale wydał się nam świetny”. Specjalizujący się w podwodnych fotografiach Kirk Weddle nie mógł przypuszczać, że w sto sekund stworzy jedno z najsłynniejszych zdjęć okładkowych w historii muzyki. Również rodzice maleńkiego Spencera Eldena, odbierając czek na dwieście dolarów, nie zastanawiali się nad losami zdjęcia. Przypomnieli sobie o nim kilka miesięcy później, gdy zobaczyli plakat na sklepie płytowym Tower Records w Los Angeles. Olbrzymi billboard przedstawiał ich nagiego syna.

Gotowy projekt okładki z „podwodnym” efektem w grafice tytułu Cobain zaakceptował w minutę, był idealny. Jak zwykle doskonale wiedział, czego chce. To on zdecydował się zmienić tytuł drugiej płyty. „Sheep” było wyrazem pogardliwym, skierowanym do odbiorców. „Nevermind” Cobain zadedykował życiu. Wybrał to słowo jako symbol bezwładu, obojętności. Symbol tego, czym gardził. Na tę apatię napatrzył się w rodzinnym Aberdeen. Magazyn „New Musical Express” pisał o tym miejscu: „To taki Twin Peaks, który zdarzył się naprawdę. Mieścina, w której nastolatkowie porywają noworodki, by złożyć je w ofierze szatanowi”. Dla Cobaina i Novoselica życie tam rzeczywiście było piekłem. Basista opowiadał w tygodniku „Melody Maker” w 1991 roku: „Takie Aberdeen są w całej Ameryce. Miasta, w których panuje zbiorowa nieświadomość, ludzie snują się po nich, nie mając pojęcia o świecie czy życiu”.

Kurt i Krist uciekli w muzykę i w 1987 roku założyli zespół. Chwilę przed rozpoczęciem sesji do „Nevermind” skład tria uzupełnił Dave Grohl, kończąc tym samym, jako szósty w historii zespołu, długi proces poszukiwania idealnego perkusisty Nirvany. Gdy muzycy oddali wytwórni skończony materiał, nikt nie okrzyknął go arcydziełem. Pracownicy Geffen zakładali się między sobą, czy w miesiąc uda się sprzedać pierwszy amerykański nakład płyty, czterdzieści tysięcy egzemplarzy. W wariancie optymistycznym zakładano, że łączny nakład „Nevermind” będzie zbliżony do ćwierćmilionowego wyniku „Goo” Sonic Youth. Tymczasem już kilka dni po premierze wstrzymano produkcję wszystkich innych płyt z katalogu Geffen, by jak najszybciej wytłoczyć kolejne egzemplarze „Nevermind”. W Seattle zapanowało szaleństwo na punkcie tego albumu, był wyprzedany w całej okolicy. Mimo ogromnego popytu na północnym zachodzie w skali kraju wydana 24 września 1991 roku „Nevermind” poradziła sobie skromnie, debiutując na 144. miejscu zestawienia najlepiej sprzedających się płyt w Stanach, publikowanego co tydzień w magazynie „Billboard”. Ale wtedy do roboty wzięła się MTV.

W 1991 roku było już jasne, że jeśli cokolwiek ma się zdarzyć z piosenką, musi mieć teledysk, naprawdę dobry teledysk. W Geffen „Smells Like Teen Spirit”, pierwszy singiel z „Nevermind”, traktowano jako utwór na rozgrzewkę, na przebój typowano kolejny singiel, łagodniejsze „Come As You Are”. Ale Cobain bardzo wierzył w „Smells Like Teen Spirit”, swoją „idealną popową piosenkę”. Towarzyszący jej teledysk musiał być równie idealny. Muzyk miał obsesję na jego punkcie. Chciał zadedykować go wszystkim dzieciakom odrzuconym w szkole, samotnym, innym. Sobie z przeszłości. By przekaz był wiarygodny, na plan zaprosił nastoletnich fanów Nirvany. W roli cheerleaderek widział kobiety o różnej urodzie i typie sylwetki. Miały być symbolem, bardzo dla niego – feministy – ważnym. Sprzeciwiał się kultowi macho w muzyce rockowej i sprowadzaniu kobiety do roli ozdoby, przedmiotu. W jego wizji kobiety kibicowały anarchii.


Po długich poszukiwaniach zespół zdecydował się na debiutanta, reżysera Samuela Bayera. Cobain błyskawicznie pożałował tej decyzji. Bayer do ról kobiecych zatrudnił striptizerki z klubów w Los Angeles. Ich uroda, ale i profesja zupełnie nie pasowały do wymowy teledysku. Wściekły Cobain nie wybaczył mu tego do końca zdjęć. Reżyser wspominał w książce „I Want My MTV”:

„Kurt mnie nienawidził. Myślę, że widział we mnie siebie, wszystko, czym gardził. Sprzedanie się korporacji, robienie dla niej teledysku. Traktował mnie jak ucieleśnienie korporacyjnego zła i podważał mój autorytet. Nie podobały mu się cheerleaderki, ale dla mnie one wcale nie były piękne, miały blizny na kolanach od klęczenia na dywanach, było w nich coś odrażającego. Cały teledysk był taki, brudny, w odcieniach żółci i brązu. Patrzyłem na niego oczami malarza, kopiowałem Goyę i Caravaggia. Chciałem zrobić teledysk wszech czasów za dwadzieścia pięć tysięcy dolarów”.

Prawdopodobnie nawet miliony nie zmusiłyby Cobaina do współpracy z reżyserem. Uparcie odmawiał śpiewania z playbacku, był wściekły, co zresztą widać w teledysku. Znużony pracą na planie, czekaniem, dublami, dla zabawy i draki pozwolił fanom zniszczyć całą scenografię.

Bayer nie tylko obserwował, ale też filmował destrukcję swojej wizji. Przeklinając każdą minutę współpracy z zespołem, nie zauważył, że na jego oczach tworzy się anarchia w anarchii, jeden z najsłynniejszych i najlepszych teledysków lat dziewięćdziesiątych.

Ostateczna zemsta należała jednak do Cobaina, bo to nie Bayer montował swój teledysk, został odsunięty od ostatniego etapu prac. Nirvana odzyskała kontrolę nad swoim dziełem, a wokalista spokój. Kurt wspominał w rozmowie z MTV w 1993 roku:

Anna Gacek, fot. Jacek PorębaAnna Gacek, fot. Jacek Poręba„Ten teledysk wykonał swoje zadanie, właściwie całkiem mi się podobał. Problem polegał na tym, że miałem swój pomysł i gdy go przedstawiałem, wyobrażałem sobie, że zostanie zrealizowany zgodnie z moją wizją. Tak się nie stało. Pamiętam, jak po raz pierwszy stanąłem na planie i dotarło do mnie, że chociaż pokazałem Samowi zdjęcia, wszystko mu rozrysowałem, nic nie zostało uwzględnione. Wyglądało to jak plan reklamy, a nie naszego teledysku. To dzieciaki go uratowały”.

I to dzieciaki zrobiły ze „Smells Like Teen Spirit” swój hymn. Stacja MTV, początkowo niechętna, zniesmaczona nieestetycznym teledyskiem, po długich namowach ze strony Geffen zgodziła się na premierowe odtworzenie w poświęconym muzyce alternatywnej programie „120 Minutes”. Widzowie byli jednomyślni. Chcieli więcej, bo nigdy czegoś takiego nie widzieli. Identycznie zareagowali słuchacze. Masowo dzwonili do rozgłośni i prosili o kolejne odtworzenia utworu. Jedna z akademickich stacji zagrała „Smells Like Teen Spirit” sześćdziesiąt siedem razy w ciągu jednego tygodnia. Zapotrzebowanie na piosenkę było tak ogromne, że znalazło się dla niej miejsce nawet w audycji o muzyce reggae. Poruszyła słuchaczy, a tego właśnie chciał Cobain. Myślał o apatii młodego pokolenia. Zastanawiał się, co tak złego stało się w muzyce, że rodzice i ich dzieci słuchają tych samych płyt, chodzą na te same koncerty. Chciał napisać piosenkę, która będzie tylko dla dzieciaków. Hymn nowego pokolenia.

Z każdym kolejnym odtworzeniem „Smells Like Teen Spirit” o zespole robiło się coraz głośniej. Utwór, z tekstem podanym tak nieczytelnie, że w MTV zupełnie serio rozważano opcję dodania do teledysku napisów, stawał się najbardziej zaskakującym przebojem roku. Jego intrygujący tytuł, najlepsze lokowanie produktu w dziejach, zainspirowała pijacka noc z Kathleen Hanną, wokalistką zespołu Bikini Kill.

Mocno wstawiona, znalazła w mieszkaniu Cobaina czarny flamaster.

Napisała na ścianie: „Kurt pachnie jak Teen Spirit”, popularny dezodorant dla nastolatków, którego nazwa wydawała jej się dość idiotyczna. „Jak pachnie duch nastolatków? Jak trawka zmieszana z potem? Jak rzygowiny we włosach?” – pytała w rozmowie z rozgłośnią Double J w 2016 roku. W rzeczywistości Teen Spirit pachniał „kalifornijską bryzą”, „romantyczną różą” i „karaibskim orzeźwieniem”, tandetnie, tanio i słodko. I o wszystkim tym Cobain nie miał pojęcia, pisząc swój największy przebój, po prostu spodobał mu się ten zwrot: „Kurt smells like Teen Spirit”. Zrozpaczona Hanna musiała w końcu uświadomić mu, że przez nią napisał piosenkę o dezodorancie.