Filmowe grzechy Tybetu

11 minut czytania

/ Film

Filmowe grzechy Tybetu

Rozmowa z Pemą Tsedenem

Natura, chociaż nie wnosi nic w sferze dialogu, dookreśla stan emocjonalny bohaterów moich filmów i staje się osią rozwoju historii. Gdybym umieścił swoje postaci w innych warunkach klimatycznych, powstałyby zupełnie inne opowieści

Jeszcze 3 minuty czytania

ŁUKASZ MAŃKOWSKI: Kiedy po raz pierwszy oglądałem „Tharlo” podczas Festiwalu 5 Smaków, ktoś przed pokazem krzyknął: „Wolny Tybet!”. W swoich filmach dotykasz problemów związanych z polityką Tybetu i kontrowersji idących z nią w parze, ale nie robisz tego w sposób tak dosłowny. Czy w twoim kraju istnieje artystyczna przestrzeń na bycie apolitycznym?
PEMA TSEDEN: Nie chciałbym być twórcą, którego umieszcza się w kategorii politycznego. W rzeczywistości jednak w kontekście tworzenia nic nie może być całkowicie oderwane od czegokolwiek. Każdy, kto będzie oglądał mój film, doświadczy czegoś innego, ale nie sposób odseparować tego doświadczenia od sytuacji politycznej. 

A jak określiłbyś tożsamość Tybetu? W swoich filmach zderzasz to, co uchodzi za tradycyjne, z tym, co można uznać za współczesne i nowoczesne.
To dla mnie bardzo uniwersalne. Nie tylko w kontekście Tybetu. Dla mnie najważniejsza jest kwestia jednostki i sprzężenie indywidualizmu z większym środowiskiem, do którego ta jednostka przynależy, na tle którego istnieje. 

Człon „thar” w tytule w języku tybetańskim oznacza „wolność”.
W kulturze zachodniej, kiedy mówi się o „wolności”, od razu ma się wyobrażenie nacechowane politycznie i ideologicznie. A „thar”, które pochodzi z języka tybetańskiego, ma swoją etymologię w wierzeniach religijnych. Oznacza wolność w kontekście wyzwolenia od wiary, konceptu religii i fundamentów światopoglądowych. Nie jest to wolność w znaczeniu niepodległościowym i politycznym, ale wolność filozoficzna, liberalizacja umysłu od ram ideologicznych. 

Pema Tseden

Tybetański reżyser, scenarzysta. Absolwent Akademii Filmowej w Pekinie. Debiutował filmem „The Silent Holy Stones”, nakręcił także: „Soul Searching”, „Old Dog”, „Tharlo”, „Balon”, „Jinpa”. Jego filmy pokazywane były na festiwalach na całym świecie. Jest też autorem opowiadań i powieści przekładanych na wiele języków.

W „Tharlo” po raz pierwszy w dość oczywisty sposób zahaczasz o kwestie związane z polityką administracyjną Tybetu, chociaż dosłownie czynisz to dopiero w późniejszym filmie „Balon”. Skupiasz się w nim na polityce „jednego dziecka” w regionach wiejskich. Jak wpływa ona na życie Tybetańczyków właśnie tam, gdzie codzienność podyktowana jest nieraz prawami natury?
Koncept planowania rodziny jest czymś bardzo istotnym w całych Chinach. To ogólna polityka, w obrębie której funkcjonują również regiony autonomiczne, w tym Tybet. W każdym regionie podłoże i historia wprowadzania polityki „jednego dziecka” jest odmienna. Jeśli chodzi o duże miasta w Tybecie, rodzina ma prawo do tylko jednego dziecka. Na obszarach wiejskich i pasterskich można mieć dwójkę potomstwa, a czasem nawet i trójkę, w zależności od miejsca. Tak jest w przypadku rodziny z „Balonu”. Dlatego też niebezpieczeństwo pojawienia się czwartego dziecka jest głównym wątkiem filmu i spaja inne historie, które dzieją się w tle.

Innym tematem, który wybrzmiewa bardzo mocno w „Balonie”, jest seksualność. Czy niechęć lub nieumiejętność mówienia o seksie w Tybecie wynika również z polityki „jednego dziecka”?
W Tybecie rodzice nigdy nie rozmawiają ze swoimi dziećmi o seksie, pragnieniach i cielesności, nawet gdy są one już dorosłe. Trochę inaczej jest w przypadku rodzin zamieszkujących chińskie miasta, czyli Hanów, większości etnicznej Chin. Mimo że istnieją chociażby piosenki o miłości, które nawiązują do seksu, nigdy nie będą śpiewane przed starszyzną, przed babciami lub dziadkami. W filmie widzimy sytuację, gdy dziecko kradnie prezerwatywę i bawi się nią. Cała rodzina wpada w furię, bo przynosi to jej wstyd. Kiedy zaś córka zostaje spytana o swoje seksualne relacje, sama ucieka z domu na kilka dni. To ogromne tabu dotyczące tybetańskich rodzin. Wszystko, co związane z seksem, jest tabu w Tybecie.

Jak to jest z widownią tybetańską i odbiorem twoich filmów? Jak reagują na przedstawiony w nich obraz Tybetu?
Wydaje mi się, że każdy z moich filmów jest inny. W większości przypadków widownia jest w stanie się w nich odnaleźć. Przedstawiam sytuacje, które są odwzorowaniem rzeczywistości, są bliskie życiu. Spotykałem się także z zupełnie skrajnymi reakcjami, szczególnie przy okazji projekcji „Jinpy”. Niektórzy pokochali mój film, inni zaś – wręcz przeciwnie. Po jego obejrzeniu wiele osób twierdziło, że to nie w porządku, by pokazywać Tybet w ten sposób, ponieważ to nie jest jego prawdziwy obraz. 

„Balon”, „Jinpa”, reż. Pema Tseden

Dlaczego obraz Tybetu z „Jinpy” jest nie w porządku? 
Ma to związek z samą wiedzą o kinie. W Tybecie widownia nie jest przyzwyczajona do tego rodzaju kina – gatunkowego lub artystycznego. Gdyby porównać Tybet z Chinami, to jesteśmy daleko w tyle, jeśli chodzi o kolektywną filmową świadomość i rozwój wiedzy o filmie. Kiedy byłem mały, oglądałem wiele propagandowych filmów i reklam o Tybecie. To były bardzo homogeniczne twory, robione w jednym stylu. Kiedy dorosłem, ludzie zaczęli oglądać produkcje wysokobudżetowe z Hollywood, ale wydaje mi się, że tamten etap nigdy nie został przeskoczony. Tybetańczycy nie znają kina innego niż to, które istnieje w obrębie głównego nurtu, nie są w stanie zaakceptować takiego filmu jak „Jinpa”; Tybet nie jest jeszcze gotowy na takie kino.

A jaki obraz Tybetu wyłaniał się z tych propagandowych filmów, które oglądałeś, gdy byłeś młodszy?
Te filmy ukazywały Tybet w skrajnie nieobiektywny sposób. Postaci były skonstruowane jednowymiarowo i stereotypowo, wszystko było czarne lub białe, pozytywne lub negatywne; byli źli i dobrzy, nic pomiędzy. Takim przykładem jest film „Nongnu” [reż. Jun Li, 1963; funkcjonujący również jako „Poddaństwo i niewolnictwo w Tybecie” – przyp. red.], który został zrealizowany w bardzo umiejętny sposób i do dziś ceni się go za aspekty produkcyjne i techniczne. Sposób ukazywania tybetańskich zwyczajów, praca kamery i oświetlenie są w nim imponujące. Oczywiście, jest to film propagandowy, więc wszystkie postaci zostały skonstruowane w jednym celu – służeniu ideologii chińskiego rządu. Film był promowany przez wiele lat w Chinach i bardzo mocno rezonował w odbiorcach. To był jedyny znany w Chinach kontynentalnych obraz Tybetu.

Mówisz, że Tybet nie jest gotowy na film pokroju „Jinpy”. Kiedy to się zmieni?
W większych chińskich miastach, takich jak Pekin lub Szanghaj, widownia jest w stanie zobaczyć filmy z najważniejszych międzynarodowych festiwali: Cannes, Wenecji lub Berlinale. W Tybecie jest to niemalże niemożliwe. Kino festiwalowe praktycznie nie istnieje. Brakuje sposobów na zwiększenie widowni. Nawet w przypadku „Jinpy” było naprawdę niewielu Tybetańczyków, którzy byli w stanie go zobaczyć. Mówimy co prawda o względnym rozwoju regionu – ekspansja przemysłowa Chin jest faktem – ale tak naprawdę będzie to bardzo długi proces, zanim cały Tybet rzeczywiście wykona krok do przodu.

Zawsze mi imponowało, w jaki sposób łączysz to, co przynależy do sfery tybetańskiego sacrum, z tym, co zabawne, zwyczajne i codzienne. Skąd to się wzięło?
To w dużej mierze wiąże się z tym, że moje filmy dotyczą regionu Gui’de, z którego pochodzę i który bardzo dobrze znam. To miejsce jest właśnie takie – pełne eklektycznych sprzężeń. Druga sprawa wiąże się z moim wykształceniem – studiowałem literaturę i piszę od lat, a dokładnie od 1991 roku. Dlatego też wszystkie moje historie wywodzę z wiedzy o danym miejscu, wieloletnich badań i opowieści, które sam napisałem. Tego mnie też uczono na studiach: sposobów tworzenia narracji i metod pisarskich. Wiedza ta została uzupełniona o narrację filmową, jaką zacząłem zgłębiać na studiach filmowych [na Pekińskiej Akademii Filmowej – przyp. red.]. Pisanie jest co prawda dla mnie bardziej instynktowne, ale teraz jestem pod sporym wpływem kina. Staram się zderzać te dwie sfery, testować oba media, pozostając przy tym wierny miejscu, z którego pochodzę, i doświadczeniom, które mnie ukształtowały, ale też – może przede wszystkim – staram się być wierny sobie.

pe„Jinpa”, reż. Pema Tseden. Chiny 2018, w kinach od 24 września 2021Ważnym elementem twoich filmów jest również natura Tybetu, która istnieje niemalże jako filmowy bohater. Jak decydujesz się na to, co pokazać w filmie?
Na początku należy sobie zdać sprawę z tego, jaki jest Tybet; jak istnieje i jak wygląda. Najważniejsze dla filmu jest jednak to, by krajobraz korespondował z podłożem historii i jej znaczeniem. W „Balonie” rzecz dzieje się na ogromnych trawiastych łąkach, więc istotne było znalezienie punktu ciężkości w samej historii, która łączyłaby się również z obrazem. „Jinpa” rozgrywa się na terenach położonych bardzo wysoko, gdzie życie niemalże nie istnieje. Nagrywaliśmy na wysokości 5000 metrów nad poziomem morza. Natura, chociaż nie wnosi nic w sferze dialogu, dookreśla stan emocjonalny bohaterów i staje się osią rozwoju historii. Gdybym umieścił swoje postaci w innych warunkach klimatycznych, w innej naturze, to w efekcie powstałyby zupełnie inne opowieści.

Zawsze w głowie pozostają mi ostatnie kadry twoich filmów. Mężczyzna zabijający swojego psa i ruszający dalej; Tharlo, którego dłoń ma za chwilę eksplodować; poetycki cytat o sennej rzeczywistości. Twoje postaci w ostateczności oczekują na nieznane. Co według ciebie przydarza się im, gdy film się kończy?
Jest to zagadką także i dla mnie. Zawsze się zastanawiam, gdzie się udadzą. Pole interpretacyjne jest dość szerokie. Protagonista „Tharlo” być może opuści miejsce zamieszkania i być może zostanie uwolniony, doświadczy pełnej wolności, o którą tak zabiega. Widzimy jednak, że to prawo go trzyma i więzi, więc jest też możliwe, że jej nie zazna. W przypadku „Starego psa” w pierwszej części filmu niewiele jest właściwie obrazów natury, która wybrzmiewa dopiero pod koniec, gdy protagonista postanawia zabić swojego psa. Czyni to z chęci uwolnienia się od tego, co go otacza. Jest to okrutne i poniżające jednocześnie. Cały film jest oczywiście dość mroczny, ale istotna jest także sama presja, przytłoczenie miejscem. W końcowej scenie uwolniony mężczyzna zmierza w nieznane, w dalekie trawiaste równiny, ale ze względu na linię horyzontu widzimy, że idzie do góry, w wyżej położone miejsce. Jest to oczywiście otwarte zakończenie, więc nie wiemy ostatecznie, gdzie odnajdzie swoje przeznaczenie. I w tym również tkwi pewna presja – gdzie znajduje się to przeznaczenie? Czy jesteśmy w stanie je odnaleźć? Odpowiedzi na te pytania są dla mnie najważniejsze.