Opinie

Olga Hund

Od dwóch i pół roku czytam oceny każdego miejsca, w którym jestem albo obok którego przechodzę czy przejeżdżam. A czasem leżę i myślę o tym wszystkim, co przeczytałam

Nigdy nie interesowała mnie koncepcja „podróży palcem po mapie”, może dlatego, że w nią do końca nie uwierzyłam. Jak miałam uwierzyć? Wracasz do domu, zmywasz gary, po nich zlew i jak już masz wszystko ogarnięte – siadasz za stołem, wyciągasz z kredensu pozłacane rulony, zdmuchujesz kurz, rozkładasz, robisz hhhhhaaaa jak po łyku gorącej herbaty, szurasz palcem po papierze i myślisz: „Ale czad, jestem w Wenecji! Popływam sobie teraz trochę moim gondolopalcem”.

Czy raczej tłuczesz wciąż czerwoną od zmywania pięścią w madagaskary i wrzeszczysz: „Na to mnie nie stać! I na to! I tu też nigdy nie pojadę!”. Następnie dusisz się własnymi łzami i postanawiasz iść spać – zmęczony dziecięcą histerią, do której już nie masz prawa, i dorosłym gniewem, tak silnym, że do rana nie będziesz mógł zasnąć.

Podróże palcem po mapie – to nie dla mnie. Ale podróże przez życie obcych ludzi? Czekam w butach!

Dostarczyciele kultury i rozrywki znają tę potrzebę – tyle że gazeta „Zwykłe Życie” kosztuje 25 zł, a scenariusze seriali o zwyczajnej Polsce, nawet tej z lombardów, piszą reżyserzy i scenarzyści seriali o rodzinach z tradycjami i wielkich firmach z hajsem. Do nich nie mam zaufania.

Jest sobota, południe, słońce od strony kościoła wpada do mojego mieszkania, już dawno nie było tak jasno. Wiatr, który mi przed chwilą wpadł do pokoju, przyniósł zapach cienkich polskich zup, przeleciał wte i wewte po mieszkaniu i teraz świszczy, czujny i przestraszony. Pies ciut za szybko podnosi łeb. Nerwowo. Zapach jest przyjemny, podoba mi się też światło, ale bolą mnie kolana i niepokoi ten wiatr, co trochę obniża notę tego dnia i tymczasowo odbiera mu gwiazdkę.

Dwa i pół roku temu Paweł pokazał mi opinie w Google Maps i jak filtrować te najgorsze. Wsiąkłam.

Wiatr nie ma gdzie wylecieć i robi się potwornie wściekły, przewraca mi rzeczy i zrzuca półkę. Chyboce moją zielistką, na którą od pokoleń mówimy w domu „trawa”. Idę mu otworzyć okno na podwórko i widzę sąsiada zerkającego do wspólnego śmietnika. Jak jest pijany, to robi to też za dnia i nie rozgląda się na boki. Obok śmietnika stoi trójka obcych ludzi. Słyszę, jak pani w jasnym płaszczu, chyba pośredniczka w wynajmie, mówi parze pokulonych staruszków: „Proszę państwa, no coś za coś. Za taką cenę”. Ta pani chyba nie ocenia wysoko mojego domu. Wracam do pokoju. Bez wiatru Moja Ocena Dnia regeneruje się do maksimum.

Od dwóch i pół roku czytam oceny każdego miejsca, w którym jestem albo obok którego przechodzę czy przejeżdżam. Sprawdzam solaria, motele, firmy budowlane, największe turystyczne atrakcje świata, bary, parki, modne miejsca i osiedlowe bary. A czasem, jak teraz, leżę i myślę o tym wszystkim, co przeczytałam.

Pod Łodzią jest hotel, w którym panna młoda płakała na weselu.

Opinia

Sto scenek, tysiąc historii. Właścicielka sali ślubnej ukradła gościom wódkę? Chciwa czy głupia? Gdzie płakała panna młoda? Czy pan młody kucnął przy żonie, za młody, za chudy, za wysoki? Może pochylał się nad dziewczyną niezdarnie, może łeb miał przechylony, może z daleka wyglądało to, jakby złamał kark. Może głaskał pannę młodą po odkrytych nasmarowanych brązowym kremem i podlanych gęsią skórką plecach i szeptał: „Już dobrze, myszko, nie psujmy sobie tego dnia”? Czy może ryczał: „Ludzie, trzymajcie mnie, bo pójdzie z dymem cała ta garbata stodoła”? I jak ze stratą radzili sobie odcięci od źródełka biesiadnicy, wyliczający na szlugu zalety eksdziewczyn młodego męża?

A pod Lublinem jest zakład montażu szamba, którego właściciel jest „trudny”, „konfliktowy” i „niemoralny”. Podobno bluzga na klientów i grozi im śmiercią. Leżę sobie i myślę. A dlaczego on taki jest? I mam milion historii, też kryminalnych, w głowie.

À propos historii kryminalnych. Jest w Polsce taki hotel…

Opinia

Opinia

A w azjatyckim barze w Lublinie pod panierką podobno znaleziono pióro. Nic więcej nie wiem. Sucha skarga musi mi wystarczyć. Po pierwsze: to oni sami w tym barze, między garami wielkimi jak traktor, skubią kurze korpusy? Co leci w radio? Czy wysmażone pióro da się rozpoznać jako kurze czy kacze? Jak? A co, jeśli… Miejskie legendy tłuką się w głowie.

A wiecie, że w barze w Łodzi zamówienia przyjmuje podobno wiecznie niemiła kelnerka?

Opinia

Po pierwsze to myślę tak: Kto jak kto, ale ona się na pewno lepiej zna od nas na tych włosach wietnamskich, dlaczego jej nie wierzyć? A po drugie, nawet jeśli kłamie, to: do ilu marudnych klientów dziennie musiała się dziś uśmiechać i jakie są jej limity?

Jeśli brzmię, jakbym się podśmiewała, to z zazdrości. Mówiłam, że jest sobota? Dzień ma wysoką notę, bo nie jestem w pracy. W tygodniu pracuję na infolinii w Paskudnej Firmie sprzedającej emerytkom złej jakości ubrania. I choć panie są raczej miłe, to zdarza mi się słyszeć, gdy przekazuję informację, że Paskudna Firma nie spełni ich wymyślnych żądań: „Klient nasz pan, mówi ci to coś?”.

„No gods, no masters – chcę powiedzieć – pierwsze słyszę”.

Ale zamiast tego muszę wysłać kod rabatowy z przeprosinami i wtedy największą sympatię czuję do tych właścicieli obiektów z Google’a, którzy wbrew wolnorynkowej logice, wbrew nawet intuicyjnej logice, na negatywne opinie, że w hostelu śmierdzi, odpowiadają: „Jak się pan nie myjesz, to śmierdzi”. Potrzeba zachowania twarzy bierze górę nad potrzebą zysków czy przekonaniem, że jedyną opcją nawiązania relacji handlowej jest umizgiwanie się do męczącego klienta.

Opinia

Ale Google to jeszcze coś poza narzekaniem na usługi, bo ludzie zwierzają się Opiniom jak baba księdzu. Oceniają wszystko, nawet cmentarze.

Opinia

Opinia

Informują o podjętych decyzjach wagi egzystencjalnej.

Opinia

Uzmysławiają, że częścią natury ludzkiej jest też cieszenie się z drobnostek, jak w tej piosence disco polo, której cały tekst to słowa: „Czuję się z wami dzisiaj tak zajebiście, po prostu zajebiście”.

Opinia

Opinia

Albo pokazują, że wbrew zapewnieniom polityków w Polsce żyje się dziś niektórym wciąż jak w „Janku Muzykancie”.

Opinia

Zamknęłam okno za złym wiatrem, później go wpuszczę znowu, w sumie wiele nie narozrabiał. Wiecie, czemu jeszcze nie lubię map? To znaczy offline’owych map? Bo nie ma w nich ludzi, których mogę podglądać. Co mi po najpiękniejszym widoku świata, jeśli nie ma obok kogoś, kto też chce go opisać?

Opinia

Opinie Google zmieniły mi życie, myślę, że na lepsze. Zdałam sobie sprawę, że choć uwielbiam czytać ortograficznie i stylistycznie agresywne dissy, to sama nie muszę publicznie wydawać krzywdzących opinii na każdy temat (w domu to co innego, zgodnie z zasadą: co na wycieczce, zostaje na wycieczce). Od dwóch i pół roku sama recenzuję tanie restauracje azjatyckie i oceniłam już 53 miejsca, a żadne z nich nie dostało ode mnie mniej niż pięć gwiazdek. Zostawiam opisy, że miło spędziliśmy tu czas. Trafiły one podobno do ponad 40 tysięcy użytkowników, pracownikom tych miejsc, mam nadzieję, sprawiły przyjemność. Za podjęcie decyzji o wrzucaniu tylko dobrych recenzji sobie też dziś wystawiam pięć gwiazdek.

Opinia