Queerstoria domowa
Charles Demuth, rawpixel.com (CC BY 4.0)

19 minut czytania

/ Obyczaje

Queerstoria domowa

Joanna Krakowska

Kiedyś mówiło się o queerowaniu kanonu, dziś kwestionuje się zarówno normy, jak i sam kanon – raczej niż uprawiać partyzantkę kulturową, trzeba pisać i opowiadać inne historie

Jeszcze 5 minut czytania

„My mamy nie tylko lewą kulisę i prawą. U nas jest kulis jak w gwieździe”
Paweł Soszyński, „Teo”

Wołodyjowski zdezorientowany

Pan Podbipięta miał dobrą wymówkę, ślubował czystość. Choć kiedy już śluby wypełnił, wcale nie ruszył w konkury, lecz dał się przeszyć tysiącem strzał. Inny z bohaterów wziął sobie szablę za żonę i przedstawiał ją wszystkim: „Ja jestem Roch Kowalski, a to jest pani Kowalska”. Ale że było to przed Freudem, nie wiadomo, co autor miał na myśli. Wołodyjowski ze ślubem z pierwszą narzeczoną zwlekał lat blisko dziesięć, aż mu umarła. Potem zaś wybierał między osobami, z których jedna używała męskiego imienia i miała czarny puszek nad górną wargą, a drugą zwano hajduczkiem. „Krzysia jest mi przyjacielem” – powiadał, a pan Zagłoba kpił z niego: „Przyjacielem, nie przyjaciółką? To chyba dlatego, że ma wąsy! Strzeż się, Michale, przyjaciela płci białogłowskiej, chociażby miał wąsiki, bo albo ty jego zdradzisz, albo on ciebie zdradzi”. Stanęło więc na hajduczku. Dzieci rzecz jasna nie mieli.

We wspaniałych „Dezorientacjach. Antologii polskiej literatury queer” zamieszczono, powiedzmy, że najbardziej oczywisty queerowy przykład z „Trylogii” – opis męskiej analnej rozkoszy doznawanej podczas wbijania na pal. Naprawdę ciekawe są jednak u Sienkiewicza konwencjonalnie kultywowane, a przecież dzikie, pola tej przeważnie homospołecznej narracji, w której żądze – jeśli akurat nie gwałci się „sikorek” – zaspokaja się szabelką. Tyle że nie wiadomo, czy takie sugestie interpretacyjne jak w pierwszym akapicie traktować serio czy uznać za żart. I właśnie dobrze, że nie wiadomo, bo to jedna ze strategii queerowych – dezorientować i drażnić. A zarazem także druga – przyglądać się temu, co utrwalone, znormalizowane, bezpieczne, żeby to podważać, rozszczelniać, narażać, wskazywać odmienne i odmieńcze możliwości istnienia. Kiedyś mówiło się o tym jako o queerowaniu kanonu, dziś, gdy kwestionuje się zarówno normy, jak i sam kanon – raczej niż uprawiać partyzantkę kulturową, trzeba pisać i opowiadać inne historie: historie odmieńcze, historie ludowe, historie ludzi, historie osób, homostorie. Już nie po to, żeby ciągle odnosić się do tego, co jest, ale zbudować coś, czego dotąd nie było. Trzeba więc zrobić o wiele więcej niż dopatrywać się homoseksualności w postaci i biografii Wołodyjowskiego. Chociaż i to też.

Wyruszamy na poszukiwanie naszych queerowych korzeni. Spróbujemy opisać homo-, trans- i bi-dziedzictwo, bo wiemy, że queer jest też specyficznie polski.
„Hom-e. Nienormatywne historie Polski” to cykl, w którym przybliżamy kulturę polską od strony tęczy. Historyczki i reporterów zachęcamy do pogłębionych kwerend w archiwach, badaczy kultury i krytyczki do odważnych reinterpretacji. Osoby LGBTQ+ walczyły na frontach wojen, współtworzyły ruch „Solidarności”, stały w kolejkach po pralki, szukały szczęścia. Są częścią naszej historii. Ich duma jest naszą wspólną dumą.

Kulisy

„My mamy nie tylko lewą kulisę i prawą. U nas jest kulis jak w gwieździe. I scen jak w kalejdoskopie” – mówi bohater dramatu Pawła Soszyńskiego „Teo”. Niech te słowa przyświecają jego ostatniemu projektowi pisania nienormatywnej historii Polski, w ramach której planował cykl tekstów przybliżających czytelniczkom i czytelnikom „Dwutygodnika” queerowe korzenie kultury i historię ruchu LGBTQ+ w Polsce. Uważał, że bez tego będziemy się ciągle oglądać na Zachód i bezskutecznie szukać „odłamków polskiej homostory i gay pride’u pod rozbitymi oknami nowojorskiego Stonewall”. Liczył więc na odnalezienie polskich homopradziadów i homoprababek, żeby odsłonić punkty zaczepienia, które dawałyby siłę aktywistom i wiedzę ich potencjalnym sprzymierzeńcom w walce o prawa mniejszości. Chciał w ramach cyklu namówić osoby zajmujące się historią i reportażem do kwerend w archiwach, osoby badające kulturę i parające się krytyką do odważnych reinterpretacji i analiz, a artystów i artystki do otwartych rozmów na temat queerowych inspiracji i poszukiwań artystycznych. O tym, że redakcja „Dwutygodnika” pozyskała środki na ten cel, Paweł już się nie dowiedział. Wiadomość o przyznaniu grantu nadeszła kilka dni po jego śmierci.

Jak zatem pisać tę polską odmieńczą historię i do jakich jej sięgać korzeni? To prawda, że u nas jest kulis jak w gwieździe, a w każdej kulisie archiwalne pudła, niedoczytane tomy, nieznani ludzie i szafy, szafy, szafy. Niektóre trzeba dopiero otworzyć, wokół innych praca już od dawna wre i nawet widać jej efekty. Archiwa się bada, ale także tworzy. Biblioteki się gromadzi, ale też przeczesuje. Powstaje nowa sztuka, a sztuka dawna domaga się nowej uwagi. I jeszcze nie do końca wiadomo, czy lamentować nad brakiem źródeł, czy cieszyć się niewyczerpanymi dotąd możliwościami ich wytworzenia. Praca nad polskimi historiami queerowymi ma bowiem taką specyfikę, że musi toczyć się jednocześnie w tył i w przód, nie po kolei, niechronologicznie, punktowo raczej niż linearnie, jednocześnie tu i teraz oraz w płytkiej i w głębokiej przeszłości, narzędziami tradycyjnej kwerendy i nowoczesnej lektury. I toczyć się równolegle z erupcją queerowych przedstawień, narracji, obrazów, performansów, muzyk i projektów, stanowiących w Polsce żywą teraźniejszość artystek i artystów, a także osób piszących o tej rzeczywistości i ujmujących ją w teoretyczne ramy.  

To historia, w której nie zawsze będzie można oddzielić przeszłości od teraźniejszości, bo granica między nimi jest dziwnie płynna i nieoczywista. To być może także historia skazana na brak syntezy, trudno bowiem coś tak heterogenicznego jako homostoria ująć w całościową narrację, zwłaszcza jeśli tak zróżnicowane są metody jej badania i tak niepokojąca jej nieciągłość zarówno w doświadczeniu odmieńczości, jak i tego doświadczenia rozpoznawaniu. Polska historia queerowa może być więc naprawdę odmienna od tych historii, które znamy na pamięć, nie tylko dlatego, że rozgrywa się w kulisach i ujawnia efemerycznymi „scenami jak w kalejdoskopie”, ale dlatego, że domaga się wyjątkowych transdyscyplinarnych kompetencji. Że bez osób zajmujących się nie tylko historią, ale też kulturą, literaturoznawstwem, psychologią, medycyną, performatyką, antropologią, prawem i sztuką, bez archiwistów, aktywistek, autorów, artystek nie da się jej napisać.

Otwarte natomiast pozostaje pytanie: czy chęć i energia do jej pisania bierze się tylko czy głównie z własnego queerowego doświadczenia? Wydaje się bowiem, że jak w przypadku żadnej innej opowieści o przeszłości, ten aspekt osobistego doświadczenia i poszukiwania jego odbić zwielokrotnionych odgrywa kluczową rolę. Co skłaniałoby do bliższego zastanowienia się nad tożsamościowym i wspólnotowym charakterem homostorii, lesstorii, queerstorii i nad niebezpieczeństwami tej drogi, którą podążały zwykle tradycyjne historie narodowe. Na marginesie wspomnę zresztą, że nazwę Queer Nation przybrała radykalna amerykańska organizacja zwalczająca przejawy homofobii w życiu publicznym i w mediach w czasach kryzysu HIV/AIDS w latach 90., kiedy przeciwstawienie wrogiej większości własnej integralnej tożsamości było sprawą życia i śmierci. Etniczną kliszą zabawił się też Mike Urbaniak, wymyślając sformułowanie „osoba pochodzenia gejowskiego”, co skądinąd w Polsce nawiązuje do ambiwalentnie używanej formuły o „pochodzeniu żydowskim” i uruchamia wiele złożonych kontekstów. Na etapie historycznego emancypowania osób i grup, które dotąd nie miały swojej reprezentacji, wspólnotowy charakter queerstorii może się wydawać pociągający i jest zrozumiały, ale w odniesieniu do istoty odmieńczości staje się dogłębnie fałszywy. Chyba że ktoś nie zgadza się z rozumieniem queeru jako nieustannego torpedowania tożsamościowych ustaleń i sytuowania się zawsze poza wspólnotą.

Synergia

Kluczowa dla homostorii jest właśnie owa synergia zjawisk i czynników: prywatnej energii, aktywistycznego oporu wobec publicznej i państwowej homofobii, inspirujących archiwalnych odkryć, przeczytanych książek i queerowej wyobraźni. Dramat „Teo” Pawła Soszyńskiego, opublikowany w „Dialogu” w 2018 roku, jest doskonałym przykładem owej synergii. To drag queen show grupy homoseksualistów, odgrywających swoje traumatyczne i erotyczne fantazje z czasów nazizmu, a zarazem własnej młodości. Postacie dramatu mają historyczne pierwowzory, ale nie wiadomo, czy ich przeżycia obozowe i tragiczne straty są tylko pretekstem czy też sednem tej uteatralizowanej orgii w Krainie Oz.

Dramat Soszyńskiego powstał na podstawie wątków zaczerpniętych z badań Joanny Ostrowskiej, z książek pisanych i redagowanych przez nią czy publikacji, o których wydanie zabiegała, a zarazem odwołał się do estetycznych motywów kampowych standardów. Nie byłoby więc tego dramatu bez „Mężczyzn z różowym trójkątem”, bez „Cholernie mocnej miłości”, bez książki „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w trakcie II wojny światowej” i rozmów z Ostrowską o pisanych przez nią w tamtym czasie „Onych. Homoseksualistach w czasie II wojny”. Soszyński oddał temu sprawiedliwość. Pani J., jedna z postaci dramatu, ma głos:

A o czym to ja myślałam? Przeglądając setki teczek więźniów, nakazy aresztowań i zaglądając z przerażeniem w umyte na glanc okna w Bydgoszczy i Lublinie, co były oknami Hebronu i Hajfy? O Teo naturalnie. I o tym, jak mi się robi ciepło, że trafiam w taki głęboki kurz. Jak plusz. Oświetlona świecami siedziałam jak Wit Stwosz i dłubałam Józefów i świętych. I to ja dotarłam do nich wszystkich. Ja. Ja, ja, ja! Wynalazłam ich. To jak odkrywanie nowego szlaku w splątanej posępnej dżungli głośnej od zwierza.

Nie byłoby jednak tego dramatu także bez występów drag queens, kampowych kabaretów i mitologii Krainy Oz. I bez historyczno-współczesnych badań terenowych, bo Soszyńskiego w gejowskich knajpach zawsze najbardziej ciekawiły, jak opowiadał w towarzyszącej publikacji dramatu rozmowie, „rozmowy ze starymi ciotkami, ich niesamowite historie, które stanowią przecież element mojego dziedzictwa. Może nie okupacyjne, ale na przykład z pikiet z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. I sam sposób opowiadania: barwny, przegięty, potoczysty, podbarwiony fantazją…”. Wreszcie nie byłoby pewnie tej sztuki, gdyby nie ogólny klimat i nasilający się strach, że mogą zamknąć Ramonę, legendarny gejowski bar w Warszawie. Bo kiedy to się stanie, twierdził Paweł, nastąpi koniec świata.

Pisanie polskiej homostorii dobrze zacząć od własnego podwórka. „Teo” nie był rzecz jasna w „Dialogu” pierwszym polskim dramatem o pochodzeniu gejowskim i homoseksualnej tematyce, ale był chyba pierwszym o tak wyraźnym charakterze drag show i estetyce kampowej rozwiązłości. To zresztą sprawa warta zbadania, bo począwszy od legendarnych prymicji – począwszy od „Beztlenowców” i „Kostki smalcu z bakaliami” Ingmara Villqista (2000), „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” Przemysława Wojcieszka (2005), „Ofiary Wilgefortis” (2000) i „Boga-Niżyńskiego” (2005) Piotra Tomaszuka, a skończywszy na „Powiatowych związkach partnerskich” Agnieszki Łuczak (2010) – wiele w ostatnich kilku latach pojawiło się na łamach „Dialogu” tekstów dramatycznych z wątkami queerowymi i homoseksualnymi bohaterami. Wygląda to jak świetnie wymyślony cykl, a przecież nikt – prócz może homofobicznej władzy – go nie zaplanował: „Życie intymne Jarosława” Magdy Kupryjanowicz i Michała Kurkowskiego o Iwaszkiewiczu, „Katyń” Julii Holewińskiej o Czapskim, „O mężnym Pietrku i sierotce Marysi” Jolanty Janiczak o Konopnickiej i Dulębiance czy „Muzeum rzeczy zagubionych” Marcina Miętusa o Szymanowskim.

Gdyby tak dalej wyliczać, tworząc w ten sposób zalążek biblioteczki polskiego dramatu o tematyce queer, prędko trafilibyśmy na metodologiczne pułapki. Bo jasne, że trzeba tu skatalogować publikowane gdzie indziej albo wystawione na scenie: „Tęczową trybunę” Pawła Demirskiego, „Dotyk” Marka Modzelewskiego, kilka dramatów o Marii Komornickiej, sztuki Bartosza Żurawieckiego, cieszącą się powodzeniem adaptację „Berka” Marcina Szczygielskiego czy „Darkroom” Wojcieszka, ale co z tekstami niepublikowanymi i niewystawionymi, z dramatami pisanymi do szafy, odrzuconymi, zagubionymi, zapomnianymi? Jak te, których „Dialog” w swoim czasie nie wydrukował, uznając za zbyt mało dramatyczne, gdyż mówiły jedynie i aż o życiu codziennym lesbijek: „Pogadywanie wokół sprawy orgazmu wielokrotnego” (2002) Ingi Iwasiów i „Moje życie królicze” (2005) Izabeli Morskiej. Co z wystawieniami obcojęzycznych sztuk, które w polskim teatrze zyskiwały zupełnie nowy wyraz, a już zwłaszcza co z adaptacjami klasyki, która zawsze pięknie służyła w teatrze queerowym ekscesom?

Żeby napisać polską dramaturgiczną homostorię – a pamiętajmy, że zwłaszcza w teatrze mamy wbrew pozorom nie tylko lewą kulisę i prawą – trzeba by sięgnąć w przeszłość, choćby do drukowanej w 1985 roku sztuki „Ciepły brat” Ryszarda Marka Grońskiego. To szczególna lektura dzisiaj, gdy pamiętamy, że tego samego roku rozpoczynała się operacja „Hiacynt”. Bohater „Ciepłego brata”, artysta estradowy, którego porzuca kochanek utrzymanek, jest typowym przykładem potencjalnego figuranta w sprawie operacyjnego rozpracowania pod kątem – jak wynika z zawartości akt IPN – „rozpoznania i zewidencjonowania osób uprawiających prostytucję homoseksualną, zebrania materiału porównawczego do badań kryminalistycznych, ustalenia związku prostytutek homoseksualnych ze zboczeniami seksualnymi w innych rejonach kraju, zebrania informacji o przestępstwach dokonanych na szkodę homoseksualistów, ustalenia stałych miejsc nawiązywania kontaktów homoseksualnych”.

Z dramatu Grońskiego wysnuć można zresztą o wiele więcej niż obyczajowe realia i informacje, którymi interesowała się Służba Bezpieczeństwa. Przyjrzenie się rzeczywistości połowy lat 80. oczami bohatera, który jest homoseksualistą, Żydem i artystą kabaretowym mocno zmienia dominującą perspektywę historyczną. Kościół z politycznego sprzymierzeńca staje się opresorem:

KSIĄDZ Lecz związek homoseksualny, w założeniu martwy i jałowy, sprzeciwia się prawom ludzkim i boskim. Ojciec Święty wypowiadał się kilkakrotnie w tej kwestii.

Intelektualiści odmawiający współpracy z reżimem i pielgrzymujący do Częstochowy wykazują się nie tylko egzaltacją, ale i bezbrzeżną naiwnością:

DZIENNIKARKA To Polska, jakiej nie znaliśmy. Polska w drodze. Polska pielgrzymująca w poszukiwaniu prawdy, godności, ratunku.

A w tym wszystkim autor, dla którego ten dramat był zapewne formą objaśnienia, dlaczego w stanie wojennym wsparł władzę i wykpiwał tych, którzy ją bojkotowali. Jest w tym jakiś paradoks, że Groński bał się już wówczas bardziej homofobii i antysemityzmu ze strony pielgrzymującego społeczeństwa niż ze strony służb rozkręcających operację „Hiacynt” i posługujących się na co dzień antysemityzmem w zwalczaniu demokratycznej opozycji. Ale jeszcze większym paradoksem jest to, że po latach przyszło nam się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał racji.

Poświęciłam „Ciepłemu bratu” więcej uwagi, bo to ciekawy przykład, jak działają kulisy historii, jak raz uruchomiona odmieńcza perspektywa wpływa na postrzeganie innych zjawisk i jak poszerza pole widzenia. W tym sensie queerowa historia nie jest tylko historią osób i społeczności nienormatywnych, która ma posłużyć współcześnie ich lepszemu ukorzenieniu, ale może stać się krytyczną historią większości albo historią społeczną problematyzującą lęki i konflikty interesów czy wartości. Może zaoferować też doskonałą mikrohistoryczną perspektywę, która pozwoli na konkretnym przykładzie przyjrzeć się kolejnym kręgom (piekła?) – intymności, rodzinie, konstelacji zawodowej, środowiskowej, społecznej, państwowej i prawnej, po to na przykład, by opisać ich dyscyplinujące jednostkę narzędzia i metody. Jednym słowem, queerowanie historii to już nie prowokacja i dekonstrukcja, lecz metodologiczne, źródłowe i narracyjne wyzwanie, którego podjęcie może przynieść, jeśli nie przewrót i realną zmianę myślenia o historii, to chociaż wywrotkę starej makiety z bitwą i żołnierzykami.     
Mówi Saffi w dramacie Soszyńskiego:

SAFFI Dlaczego tu jest wszystko takie potwornie niekonsekwentne. Tu wszyscy kłamią! Weszłam w kulisę i tam też jacyś siedzą na widowni, na wprost w kulisy wchodzenia, która się okazuje sceną jeszcze większego teatru. Kiedy ja się przebierałam! Były wiwaty. To niestosowne. Uciekłam więc w tamtejszą kulisę i co? Jeszcze większa w niej scena. To dalej już się bałam.

Ten lęk dobrze byłoby przezwyciężyć, choćby po to, żeby zajrzeć głębiej, w dalszą przeszłość, i sprawdzić, ile tam jeszcze stoi w kulisach postaci zdezorientowanych i kogo trzeba koniecznie wyprowadzić na większą scenę. Skoro już wiadomo po co.

Wielka praca

Polska homostoria i queerstoria to praca na lata i trwająca od lat. Gdyby zaryzykować bilans, okazałoby się z pewnością, że najwięcej wydarzyło się dotąd w teatrze i w biografistyce. Teatr od czasu „Oczyszczonych” Krzysztofa Warlikowskiego (2001) wykonał ogromną pracę, choć zawsze będziemy się o nią spierać w kontekście skuteczności emancypacyjnych praktyk, poziomu radykalizmu i sposobów rozumienia odmieńczości. W przypadku biografistyki od pierwszego wydania „Homobiografii” Krzysztofa Tomasika w 2008 roku jedna za drugą ukazują się książki poświęcone życiu opisanych w nich osób. Już większość rozdziałów i tematów książki Tomasika znalazło rozwinięcie w obszernych biografiach Iwaszkiewicza, Komornickiej, Andrzejewskiego, Zofii Sadowskiej, Anny Kowalskiej, Szymanowskiego, Gombrowicza. A będą kolejne.

Queerowe archiwa w Polsce, owszem, istnieją, a nawet powstają coraz to nowe, choć ich niepewny instytucjonalnie byt napawa niepokojem. Zwłaszcza jeśli wspomnieć, że założone w 1996 roku legendarne feministyczne archiwum lesbijskie, OLA-Archiwum, zaginęło, pozostawiając po sobie prócz legendy osiem numerów pisma „Furia Pierwsza”. Poszukiwania świadkiń i śladów nie ustają, ale być może sama twórczyni tego archiwum i redaktorka „Furii Pierwszej”, Olga Stefaniuk, wcale nie chce zostać odnaleziona? Stale za to przybywa książek z rozmowami z osobami LGBTQ+, a co ważniejsze, na Konkurs na Pamiętniki rozpisany w 2020 roku przez Pracownię Badań nad Historią i Tożsamościami LGBT+ w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych na UW wpłynęły aż 184 teksty. Ich małą antologię można już czytać, duża ukaże się w przyszłym roku w Karakterze.

Trwa wielka praca. Można dalej wymieniać publikacje i przedsięwzięcia badawcze, o niektórych wspominałam już wcześniej, o innych będzie można przeczytać w ramach tego cyklu. A jeszcze inne homostorie wciąż czekają, aż ktoś w archiwum sięgnie po inwentarz, wypisze właściwą sygnaturę i będzie się działo. 

Projekt realizowany przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce / The project is supported by the U.S. Embassy in Poland

Logo Ambasady USA w Polsce

This article was funded by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.