Wiśniowy sad sprzedany, już go nie ma, to prawda, to prawda, ale nie płacz, mamo, zostało przed tobą życie, została twoja dobra czysta dusza... chodźmy, chodźmy stąd, kochana moja, chodźmy!… Posadzimy nowy sad, wspanialszy od tego, zobaczysz go, zrozumiesz i radość, cicha głęboka radość spłynie na twoją duszę, jak słońce wieczorną porą...
– Antoni Czechow
Izabelin, nie ten obok Puszczy Kampinoskiej, od studia muzycznego z najtisów, tylko jedna z tych wsi pośrodku niczego, konkretnie w powiecie konińskim. Przygotowana w formie wideo wycieczka przez mapę Google’a pokazuje, jakby jeszcze istniała, bo jej aktualizacja pochodzi z 2012 roku, widać pola i domy. W rzeczywistości miejscowości już nie ma, została pochłonięta przez teren odkrywki. Na zdjęciach Diany Lelonek kikuty dawnych domów, niektóre pozbawione dachów, umieszczone gdzieś na tle wielkiej pustki. Opis zdjęć wspomina o kocie, ale na fotografiach widać tylko drzewa, krzaki bezładnie skomponowane, będące przypadkowymi ocaleńcami z wielkiej katastrofy. Nie jest to może typowy krajobraz po bitwie, ale nie jest to także przyjazna przestrzeń z wyobrażeń o wsi spokojnej i wesołej.
„Zakopany krajobraz” to projekt przedstawiający świadectwo – nieistniejącej praktycznie w publicznej debacie – historii ludzi, którzy stracili swoje miejsca zamieszkania i całe swoje społeczności w wyniku powstawania w ich sąsiedztwie kopalni węgla brunatnego. Wystawa przygotowana przez Mateusza Krzesińskiego, Dianę Lelonek i Monikę Marciniak składa się ze zdjęć, nagrań, artefaktów ze zdegradowanej przestrzeni i pojawia się nieprzypadkowo właśnie teraz: jako komentarz do debaty o przyszłości kopalni węgla, w czasach, w których mówimy raczej o konsekwencjach likwidacji kopalni, ich znikaniu czy przyszłości, która uwzględniałaby sprawiedliwą transformację energetyczną. Autorki wychodzą z założenia, że historia zatacza koło i należy przypomnieć też opowieści, które rekonstruują świat zaprzeszły: ten, który został we wspomnieniach wysiedlonych wcześniej mieszkańców. Sami podkreślają:
Wierzymy w to, że takich historii potrzebujemy, aby nam samym łatwiej było znaleźć rozwiązania na przyszłość. Archiwum ma potencjał na dalsze rozbudowywanie o doświadczenia z innych regionów, mogąc stać się platformą wymiany doświadczeń i wzajemnego uczenia się z historii lokalnych społeczności, które doświadczyły wysiedleń związanych z działalnością przemysłu wydobywczego, oraz innych form przekształcania i wyzysku ziemi w kapitałocenie.
Opowieści tych, którzy kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu stracili swoje domy i całe mikroświaty mają nam pomóc zrozumieć procesy, które już ruszyły, a kiedyś zapewne przybiorą na sile – następstwa wielkiego kryzysu ekologicznego, który ma wywołać emigracje, przemieszczenia, ale przede wszystkim: poczucie nieuchronnej utraty dawnego świata. Zdjęcia ruin dawnych domostw, z których wyrastają drzewa czy obrazy wielkich pustych przestrzeni, mają nam pokazać, że każda historia, nawet ta, która wydaje się postapokaliptyczna, nie jest nowa, już kiedyś się wydarzyła, należy posłuchać tylko tych, którzy są jej depozytariuszami.
„Zakopany krajobraz”, Jasna 10 – Świetlica Krytyki Politycznej w Warszawie. Do 5 stycznia 2022.
Kurator: Wojtek Zrałek-Kossakowski
Miejsca, na których skupiają się Lelonek, Marciniak i Krzesiński, to zarówno okolice Bełchatowa, Wielkopolska – tereny znajdujące się w pobliżu Konina (Goranin, Izabelin), jak i dolnośląskie przygraniczne miejscowości, znajdujące się w okolicy osławionej ostatnio kopalni Turów. Czas projektu odnosi się do różnych momentów modernizacji, głównie sięgając do lat 70. i 80., ale też i trochę późniejszych, bo np. Wigancice Żytawskie zniknęły w 1999 roku, a los Opolna-Zdroju rozstrzyga się teraz. Bohaterami są „zwykli” członkowie wysiedlonych w wyniku wkroczenia przemysłu rodzin, ale też mniej zwykli – lokalni aktywiści, zaangażowani działacze, członkowie wspólnot utworzonych już po wygnaniu z utraconych rajów. I wcale niepozostające nieme nieludzkie otoczenie.
We wszystkich niemal opowieściach przewija się bardzo zbliżona wizja pamięci o tym, co zostało zagarnięte przez kopalnie: mit zagarniętej przez przemysł Arkadii, w której panowały inne od współczesnych, zdegradowanych, reguły: wzajemnej pomocy, życzliwości, zaufania. Archiwum podkreśla unikatowość dawnych więzi i wspólnotowy charakter życia opartego z jednej strony o rodzinne relacje pomiędzy mieszkańcami, z drugiej – o funkcjonujące lokalnie instytucje, wokół których toczyło się życie wymazanych wiosek. Dlatego opowieść o namacalnej, konkretnej stracie nakłada się na nostalgię za „dawnymi czasami” w historycznym, politycznym i prywatnym wymiarze, a czasem na sztampowe narzekanie, jak we wszystkich internetowych pastach o szczęśliwym dzieciństwie, w którym nie było przesadnej kontroli dorosłych.
Czy mówiąc o utracie przeszłości, musimy popadać w tę idealizacyjną kliszę? Może inny język do relacji o zburzonych wioskach nie istnieje i nie jest możliwe wyjście poza mantrę, że trawa pozostała bardziej zielona w przeszłości? Czy to sprawia, że tracimy jakąś część tej opowieści? Trauma wysiedleń pociąga za sobą konsekwencje zatrzymania w pamięci świata, który będzie już na zawsze przesadnie wyidealizowany; jak z „Pana Tadeusza” – będą tam kwitły wszystkie gatunki kwiatów i owocowały wszystkie gatunki drzew naraz. W jednym z nagrań – mieszkanki Helenowa, Barbary Skoniecznej – pojawia się świadome odniesienie do „Prawieku” Olgi Tokarczuk: miniświata oddalonego od wielkiego biegu życia, do którego trochę mimochodem wkracza historia.
W niektórych opowieściach mieszkańców ta arkadyjskość zostaje jednak przełamana; bohaterowie przyznają szczerze, że odszkodowania i przenosiny do bloków, które oferowała kopalnia, zwłaszcza dla młodego pokolenia, były korzystną zmianą warunków życia. W końcu banalna konstatacja, że „młodzi nie widzieli swojej przyszłości na wsi”, aktualna boleśnie do teraz, uwidacznia, że proces wygasania starego świata wpisuje się w kres kameralnej, małorolnej gospodarki, w której „pracuje się bardzo ciężko, ale jest się samowystarczalnym”. Maria Wiatrowska, jedna z mieszkanek Sławęcina, przedstawia obecne życie w bloku zarówno jako tęsknotę za dawnym odruchem „wyjścia i wykopania z ziemi sprzed domu pietruszki na obiad”, ale też swego rodzaju materialny awans. Perspektywa wkraczania kopalni oznacza nie tylko degradację, lecz także dodatkowe udogodnienia: drogi, nowe instytucje, zatrudnienie. Nostalgia czy żal przeplata się tu z radością – a jej źródła płyną zarówno z przeszłości, jak i przystosowania się do nowych warunków życia, pogodzenia się z jego biegiem. Zagarnianie dawnych miejsc przez kopalnie jest niemal zawsze stopniowe, niespektakularne. Maria Wiatrowska: „Kopalnia wysiedlała mieszkańców stopniowo(...), każdy już sobie znalazł działkę, pobudował dom, w większości te osoby mieszkały w blokach budowanych dla wysiedleńców”.
Autorki projektu pytają o reakcję na przyjście kopalni i bardzo często w odpowiedziach przewija się pewna nieporadność w relacjonowaniu chronologii wydarzeń. Stwierdzenie: „Tak, wiedzieliśmy, że to nieuchronne”, przeplata się z opowieścią o stopniowym znikaniu fragmentów miejscowości: domów, pól, lasów. Brak kontroli nad sytuacją jest jednak pozorny – przygotowania się do opuszczenia swoich miejsc trwały latami. Pytani o emocje, bohaterowie tych opowieści dość często przykrywają je obrazami bardzo konkretnych namacalnych przygotowań: szacowania, kalkulowania. W końcu jeden z momentów rekompensat za gospodarstwa przypada na lata galopującej inflacji. Odpowiedź na pytanie „czy dostaliście odpowiednie wynagrodzenia za poniesione straty?” bywa często niejednoznaczna. Proces przygotowywania się do nieuchronnych zmian dotyczy raczej krzątaniny, procedury, namacalnych działań, nie przeżywania rozpaczy. Tak jakby historie wysiedleńców mówiły do nas, zmagających się z nieuchronnością klimatycznej katastrofy: czas przestać wypierać i zamrażać się w niegotowości, czas się zabrać do uczciwej roboty. Kopalnia jest arbitralną rzeczywistością, z którą nie sposób dyskutować, podważyć jej, jest losem, którego nie wybraliśmy, ale który nas po prostu czeka.
Widok terenu składowiska odpadów, Goranin 2020 / fot. Diana Lelonek
Zresztą ta praca nie zasłania wcale procesu żałoby, która w przeciwieństwie do depresyjnej melancholii wymaga i rytuału, i konkretnych działań. Dawne miejsca należy opłakać, wspomnieć o rozdzierającym momencie sprzedaży konia Kośki, ale też rozpocząć usystematyzowaną pracę nad pamięcią, która stanie się bardziej niż wcześniej składnikiem naszej tożsamości. Stowarzyszenie wokół Wigancic Żytawskich, niepotrzebnie zlikwidowanej wioski z unikatową architekturą, czy działania mieszkańców Roztoki, której ochotnicza straż nadal się spotyka – wszystko to staje się częścią żałobnego procesu, który konstruuje już przyszłość i kiełkującą w niej nową nadzieję.
Na niektóre z narracji nakłada się kilka płaszczyzn czasowych: w końcu do Helenowa k. Goranina trafili przesiedleni Zabużanie, z tego terenu zostali wysiedleni spolszczeni Niemcy. Potem, kiedy przychodzi odkrywka, czas zatacza koło i każe znowu odcinać zapuszczone korzenie. Trauma przenosin staje się matrioszką, w której mieszczą się dalsze i dalsze plany. Historie zbierane przez Lelonek, Marciniak i Krzesińskiego są jak ilustracja do wiersza Barańczaka o porcelanie, pokazują nas umieszczonych w zapętlonym wirze niepewności, o której przecież na co dzień jakoś zapominamy. Mimo iż fragmentaryczność prekaryjnej rzeczywistości wydaje się nas przygotowywać na włóczęgę w przyszłość, to komfort, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, trochę oddala nas od jakiejkolwiek myśli o realnej zmianie stylu życia. Historie wysiedlonych miejsc przypominają nam, że zmiana, chociaż przecież w swojej wymowie gwałtowna, może nie wydarza się w ciągu minuty, ale jednak się wydarza i brak rzeczowych przygotowań do niej tylko pogłębi ból, który ten proces ze sobą przyniesie.
„Zakopany krajobraz” nie jest opowieścią o wielkich zgliszczach, raczej o pogodzeniu ze stratą, ale też o stanach zawieszenia, nieefektownej przestrzeni pomiędzy jedną zmianą a drugą. Projekt przypomina, że ani nie żyjemy w postapokalipsie, ani nie czekamy, aż jakaś następna się wydarzy. Jesteśmy po prostu ciągle zanurzeni w świecie, który zmusza nas do rezygnacji z dawnych przyzwyczajeń. Na zdjęciach Wigancic Żytawskich widać przede wszystkim bujną, obfitą zieleń, gdzieniegdzie tylko wystające fragmenty futryn i fundamentów przypominają nam, że ten świat był kiedyś bardziej przetworzony przez człowieka. Niektórzy z dawnych mieszkańców wraz z aktywistami myślą o ponownym zasiedleniu wsi, badając możliwości finansowe i prawne – kopalnia zniszczyła dopływ wody i dojazdową drogę do wsi. Oczywiście będzie to już inne miejsce. Może jednak konstruowanie mniej lub bardziej namacalnych wspólnot, mniej lub bardziej wyobrażonej przyszłości, która zakłada funkcjonowanie na ruinach, jest najbardziej racjonalnym działaniem, jakiego potrzebuje teraz świat w kryzysie.