Słyszeliśmy wiele o niezwykłej mądrości bobra, ale nasz szacunek do bobrów jest podszyty fałszem i gotowi jesteśmy więcej dać za czapkę z bobrzego futra niż za zachowanie mądrości całej bobrzej rasy.
Henry Dawid Thoreau
Niedziela, już ciemne niestety popołudnie. Leniwy wzrok odciągający nas od pracy napotyka na media społecznościowe. Adam Wajrak wrzuca na Facebooka kolejny wideowycinek z obserwacji fotopułapki, w którą wpadły dwa wilki. Ogryzają kości, trochę się kłócą. Jeden z nich cierpi na świerzbowca. Niestety możliwe, że z tej choroby nie wyjdzie, ale słynny przyrodnik komentuje, że tak działa naturalna selekcja i powinniśmy się z tym pogodzić. Staramy się kiwać ze zrozumieniem głowami, przecież zdajemy sobie sprawę, że nie są to zwierzęta z pluszu. Obejrzenie tych kilku minut daje nam złudzenie, że jesteśmy w stanie być bliżej świata, który wydaje się nieskończenie różnić od służbowych mejli, karty miejskiej i kolejki w urzędzie. Możemy sobie bezpiecznie pod kocem wizualizować zapach ich sierści: trochę szorstkiej, trochę puchatej.
Koza z Instagrama
W otaczającej nas poetyce marketingu „bliskość natury” może oznaczać dosłownie wszystko: ekoworki na śmieci, neonowe wegańskie cruelty-free cienie do powiek, drewniane sztućce. Modę na pielęgnację prawdziwych dżungli w domowym wnętrzu. Lasoterapie, księżycowe medytacje, jogę w plenerze w parku, wakacje w rustykalnych domkach, restauracje gotujące slowfoodowe jedzenie z lokalnych składników. Miejskie ogrodnictwo. Świeczki sojowe o zapachu deszczowego poranka. Krem na noc z wyciągiem z norweskiego lodowca i egzotycznej rośliny z Ameryki Południowej. Kąpiele leśne. Wkłady do pieluch.
WRAŻLIWOŚCI
Wśród zjawisk kultury współczesnej są i takie, które działają wprost na nasze emocje i zmysły, atakują obrazami, odciskają się w gardłach i nogach, zmuszają do zmiany słowników. Niektóre są dobrze znane, inne napadają nas znienacka. Zdarza się, że są od nas silniejsze, a przynajmniej nasze ciała nie nauczyły się jeszcze, jak na nie reagować. W numerze tematycznym „Dwutygodnika” o współczesnych WRAŻLIWOŚCIACH próbujemy przyjrzeć się odmianom współczesnych relacji i obyczajów oraz powiązanym z nimi opowieściom o świecie. Piszemy o zwycięstwach słabości nad siłą, relacjach z przyrodą i przedmiotami, serialach o młodzieży, słodkich pieskach, infekujących media patostreamach, a także o przemianach pojęć, przygodach eseistycznych „ja” i zaangażowaniach literatury.
Teksty w numerze zostały zilustrowane pracami z kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
I zwierzęta. Emocjonalna więź z nimi to przecież podstawowy składnik nawozu dla ludzkiej otuchy. Długie nastrojowe filmy dokumentalne, kreujące rajskie mikroświaty „z dala od cywilizacji”, przeplatamy codzienną porcją krótkich wideo: ze śmiesznymi kotami, sarkastycznymi psami, obrażonymi kozami, leniwymi fokami, majestatycznymi wielorybami. Nieprzypadkowo są stałym elementem instastories serwisu, który wyrósł wbrew nazwie na naszej skłonności do szukania pocieszenia – Make Life Harder. Obok politycznych strachów i memów autorzy celowo umieszczają tam obrazy niosące ukojenie: dające obietnicę obcowania z namiastką bezinteresownej przyjaźni międzygatunkowej. Idealnie sformatowane dla wyczerpanych codziennymi zmaganiami opowieści o „miłych zwierzętach” umacniają w nas przekonanie, że świat natury jest lepszy od naszego, bo panuje w nim harmonia, niezmącona radość, a emocje wyrażane są w mniej skrępowany czy pragmatyczny sposób. A z drugiej strony w poczuciu zrozumienia dla tego świata umacnia nas przekonanie, że jest do naszego świata podobny – zwierzęta się kłócą, obrażają, są złośliwe, zabawne. Skoro żyjemy w komfortowej, kontrolowanej przez cywilizację rzeczywistości, w pomieszczeniach o regulowanej temperaturze, odległość od przyrody można próbować niwelować za pomocą tych właśnie opowiastek.
Nie za blisko bobra
Kiedy opuszczamy Instagram wraz z jego kojącymi puszystościami, próbując się zmierzyć z realnie istniejącym nieludzkim światem, bywa różnie. Niby wiemy, że istotne są enklawy przyrody, której się nie przeszkadza, ale brak kojącego głosu Davida Attenborough sprawia, że zaczynamy się wykazywać ambiwalencją i licznymi niekonsekwencjami. Przytoczone przez Adama Robińskiego w tekście „Czego potrzeba dzikiej przyrodzie” badania Marty Jermaczek-Sitak pokazują, że pomimo deklaracji Polaków, świadomych, że nawet jedna piąta terytorium kraju powinna zostać nietknięta, uwielbienie dla przyrody wydaje się fasadowe. „Uczestnicy ankiety tolerowaliby bobra nie bliżej niż 11 kilometrów od ich domu. Łosia – 12 kilometrów. /.../żubra (16 kilometrów), wilka (31 kilometrów), niedźwiedzia (41 kilometrów) i żmii zygzakowatej (52 kilometry)”.
Większość respondentów tych badań zapewne zdziwiłaby się, jak blisko nich żyje większość wymienionych gatunków. Nawet jeśli mieszkają w centrum Warszawy, jak pokazują chociażby dane Lasów Miejskich. Mniej fotogeniczne zwierzęta także mogą spotykać się z naszym oporem. „Te ohydztwa możesz znaleźć w swoim domu” – głosi nagłówek „Gazety Lubuskiej”. Galeria zdjęć prezentuje różne wtargnięcia zwierząt, których nie chcemy oglądać, na pewno nie w naszej łazience: szczurów, węży, pająków. Świat natury, który oglądamy na ekranie, musi spełniać wymogi utraconego raju, niedotkniętego ludzką stopą, pozbawionego naszej obecności. Ten namacalny – jeśli nie nadaje się do przytulania i głaskania, powinien być umieszczony jak najdalej od nas, a przynajmniej solidnie kontrolowany.
A co, jeśli opuścimy świat wielkomiejskiej klasy średniej? W badaniach opublikowanych w książce „Style życia i porządek klasowy w Polsce” pod redakcją Macieja Gduli i Przemysława Sadury Karol Templewicz zwraca uwagę, że „[k]lasa ludowa nie czerpie zadowolenia z panowania nad zwierzętami. Powodem do dumy jest raczej posiadanie wesołego pieska, który okazuje swoim państwu uczucia, niż prezentowanie, jak pies jest dobrze ułożony”. Rozdział Templewicza obala mity, że instrumentalny stosunek do innych gatunków niż ludzkie jest charakterystyczny dla mieszkańców mniejszych miejscowości, zwłaszcza jeśli chodzi o zwierzęta gospodarskie. Badania opisują też bardziej egalitarne traktowanie zwierząt: respondenci nie są wcale bardziej dumni z posiadania na przykład określonej rasy czy gatunku. Jednocześnie egalitaryzmowi towarzyszy konserwatyzm: jaszczurki, pająki nie są w stanie odgrywać roli „wesołych towarzyszy”, toteż nie są akceptowane jako członkowie gospodarstwa domowego. Traktowanie zwierząt domowych jako radosnych przyjaciół, ich antropomorfizacja zastępuje potrzebę kontroli.
Sen o dobrym wilku
Zbliżać do nieludzkich światów mają nas też ogrody zoologiczne. W 2012 roku w zoo w Kolmarden doszło do tragicznego wypadku opisanego w książce Larsa Berge „Dobry wilk. Opowieść o tragedii w szwedzkim zoo”. Śmierć jednej z opiekunek wilków, Karoliny, była wstrząsająca głównie ze względu na rolę, jaką pracowniczce ogrodu przypisywano: matki, przewodniczki całego stada. W Kolmarden realizowano program „Bliski kontakt z wilkiem”, unikalny ze względu na możliwość wpuszczania zwiedzających na wybieg dla zsocjalizowanych zwierząt. Bohaterka sprawy opisanej przez Berge była dobrze znana wilkom od ich szczenięcych czasów, wykarmiła szczeniaki osobiście butelką. Jak mogły zatem ją uśmiercić? Opowiadania i baśnie z naszego dzieciństwa nagle nabrały realistycznego wymiaru.
Sprawa szokowała opinię publiczną – tym bardziej że program szwedzkiego zoo miał właśnie odczarować zły wizerunek drapieżnika znanego nam z opowieści ludowych i popkultury. W Polsce, w obliczu rozpętywanej dość często histerii na temat wilków kręcących się w pobliżu ludzkich skupisk, znajdujemy się w podobnym momencie do opisywanej w książce dyskusji w Szwecji lat 60. Uprzedzenia Szwedów przez kilkadziesiąt lat uległy znacznym zmianom i wyrazem ich ostatecznego odczarowania miał być właśnie program z Kolmarden, podkręcony oczywiście przez zwykłą chęć zysku – coraz większa liczba odwiedzających wybieg powodowała u zwierząt stres. Śledztwo autora, oprócz opisu licznych zaniedbań w zakresie praw pracowniczych i organizacyjnych (nie było nawet wyjścia ewakuacyjnego), pokazuje przede wszystkim, że próba odczarowania naszych lęków wiązała się z popadnięciem w infantylne klisze. Nie da się wkraczać w świat nieludzki z ludzkimi wyobrażeniami o nim. Wilki nie żyją na zamkniętych terenach. Karolina była częścią stada i została potraktowana właśnie jak jego część. Jej śmierć była wynikiem kolejnego etapu konkurencji i rozgrywek wśród jego członków.
W szwedzkim zoo kulturowo nam wdrukowany strach przed wilkiem próbowano zastąpić radykalnie przeciwnym fantazmatem: poczciwego wilka-psa, wilka przyjaciela, dobrego wilka, który nie jest w stanie uczynić nam żadnej szkody, którego można przytulić i wykarmić mlekiem. Książka Berga pokazuje ogromną krzywdę wyrządzoną nie tylko ofierze, która zginęła na wybiegu, lecz także zwierzętom, które upychamy w ogrodach zoologicznych czy w naszych narracjach tak, aby odpowiadały na antropomorficzne fantazje, stanowiły wygodny teatr dla mieszczan.
Bukoliczne wyobrażenia na temat przyjaznej natury widać też, kiedy oglądamy zdjęcia jednego z krakowskich deweloperów. Wilki pojawiają się tam na wizualizacji jednego z osiedli, po prostu kolejny z elementów zaświadczających o tym, że dzieci z klasy średniej będą bawić się w sielskim otoczeniu. Łagodne niczym baranki, wyglądają jak z ulotki świadków Jehowy przedstawiającej rajskie współistnienie drapieżników i ofiar. Co powiedziałyby postacie w białych koszulkach, gdyby faktycznie przyszło im się spotkać z tymi sympatycznymi drapieżnikami?
Urok tego, co powszednie
„Może trochę na wyrost, ale wydaliśmy komunikat, aby mieszkańcy zamykali na noc zwierzęta gospodarskie i psy – mówi WP sierż. sztab. Marcin Ruciński, rzecznik policji w Świebodzinie, odnosząc się do doniesień o wilkach przebywających w pobliżu skupisk miejskich” – głosi tekst na portalu wp.pl z 2018 roku o znaczącym nagłówku „Wilki wchodzą do dużych miast. Oto najnowsza mapa”. Liczne deweloperskie projekty, przedstawiane jako symulakrum świata żyjącego w zgodzie z rytmem przyrody, powstają zazwyczaj na jej zgliszczach. Rezydencja Chojnów pod Konstancinem zapewne w zamierzeniu projektantów miała funkcjonować jako dzielnica w pobliżu parku krajobrazowego. Domki, postawione na równiutkich trawnikach, zostały jednak odgrodzone wielkim parkanem: odgrodzone zarówno od licznych skupisk bobrów, niesymetrycznych badyli i krzaków, kapryśnie płynącej rzeki Małej, jak i zapewne wielu innych nieludzkich aktorów, niepasujących do estetyki osiedla. To zresztą część procesu, że rozbudowując coraz bardziej miasta, siłą rzeczy napotykamy na drodze inne światy, traktując często ich mieszkańców jak intruzów, choć to my się rozpychamy: zauważenie tej naszej pozycji i pogodzenie się z nią będzie jednym z wyzwań, jakie czekają nas w przyszłości.
Rzeka Mała przegrodzona osiedlem, fot. Daniel Petryczkiewicz
Kreowanie świata na naszą miarę i traktowanie przyrody instrumentalnie, jako części naszej fantazji, zapewne nie musi być zawsze chybione. Szukamy ciągle politycznych argumentów, które pomogą nam zachować cenne obszary dzikiej przyrody. Łatwiej nam wzbudzać emocje wtedy, kiedy sarny czy świerki na drugim końcu Polski przestają być anonimowe i stanowią część estetycznie przyciętych dla ludzi narracji. Jednocześnie wszystkie nasze tęsknoty, marzenia o naturze realizowane są w historyjkach serwujących dziką przyrodę w formie strawnej, zrozumiałej, potrzebnej nam do wirtualnego haju, autoterapii, wytchnienia – zwłaszcza od pandemii. Może się zdarzyć, że w pogoni za atrakcjami przegapimy konieczność zadbania o wierzbę pod domem czy zbudowane w połowie ze śmieci domy bobrów na naszym osiedlu. I nie zauważymy mniej efektownego zanikania różnorodności owadów.
„Pomijam wszystko, co niezwykłe – huragany i trzęsienia ziemi – i opisuję, co powszednie. Oto co ma największy urok i jest prawdziwym tematem poezji. Zachowaj dla siebie to, co niezwykłe, jeśli dla mnie zostawisz to, co zwyczajne” – pisał Thoreau w swoim dzienniku, starając się uczciwie relacjonować życie na przecięciu ludzkich i nieludzkich perspektyw. Czy jesteśmy w stanie zgodzić się na opowieść o przyrodzie, która nie będzie jej demonizować ani infantylizować? Nie podkreślać nadmiernie ani jej obcości czy anomalii, ani radykalnego podobieństwa? Czy istnieje coś pomiędzy? Ochrona rzeki przed wysychaniem czy miejskiego mokradła przed zabudowaniem wymaga zgody na spokojne współistnienie, świadomość sacrum, do którego nie mamy dostępu. Systemu istniejącego niezależnie od naszych pragnień, zaniechań i marzeń.
Ilustracja: Martyna Miller, „Stóg lasu”, 2000. Praca z kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z „Funduszu Promocji Kultury”, państwowego funduszu celowego w ramach „Rozbudowa narodowej kolekcji sztuki współczesnej Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, 2021”.