Najnowsi klasycy
fot. Joanna Gałuszka

8 minut czytania

/ Muzyka

Najnowsi klasycy

Marta Konieczna

Zazwyczaj to zespoły grające muzykę współczesną „opowiadają o utworach” – nadają im ostateczny kształt podczas wykonania. W przypadku debiutu płytowego Spółdzielni Muzycznej to jednak wybrane przez nich utwory „opowiadają o zespole”

Jeszcze 2 minuty czytania

Zespoły wykonujące muzykę najnowszą „żyją” głównie na dedykowanych tej muzyce festiwalach. To nie fonografia jest jej pierwszym obiegiem. Wydanie płyty przez zespół wykonujący muzykę współczesną nie jest oczywistością, ale nie jest też zjawiskiem niespotykanym. Wciąż jednak jest to nisza nisz. Na albumy z nurtu muzyki nowej składają się najczęściej monograficzne ujęcia (danych kompozytorów i kompozytorek, nurtów itp.), wydawnictwa towarzyszące festiwalom lub np. dziełom scenicznym. W tym kontekście debiutancki album Spółdzielni Muzycznej jest czymś raczej nietypowym. Ansambl wydał na początek... podsumowanie własnej działalności.

Można zastanawiać się, po co w ogóle im ta płyta. Spółdzielnia Muzyczna to już uznany zespół, który regularnie pojawia się na festiwalach. Rozpoznawalność w tym obiegu (a więc sednie polskiego życia muzyki najnowszej) ma zapewnioną. W środowisku Spółdzielnia Muzyczna znana jest jako grupa niepokornych muzyków i muzyczek, których repertuar obejmuje kompozycje nie tylko zróżnicowane brzmieniowo, ale i multimedialnie. W przeciągu minionego miesiąca wykonywali w końcu zarówno rytualno-performatywny „Field 7. Delta” Wojtka Blecharza, jak i rockowo-spektralny „Professor Bad Trip” Fausto Romitellego. A jednak album, zarówno jako domknięcie pewnego procesu twórczego, jak i otworzenie nowej ścieżki w karierze Spółdzielni, wydaje się dość naturalnym krokiem dla grupy. Tym bardziej że przełamuje on pewien schemat. Zazwyczaj to muzycy i muzyczki „opowiadają o utworach” – definiują kompozycje, nadając im ostateczny kształt podczas wykonania. Tym razem jednak to utwory „opowiadają o zespole” – ich dobór służy grupie do przedstawienia własnej historii.

W tym kontekście najważniejszym spośród nich zdaje się „Shivers on Speed” Brigitty Muntendorf. Wykonanie kompozycji na Warszawskiej Jesieni w 2017 roku (pierwsze w Polsce!) miało być przełomowym momentem w działalności Spółdzielni i – jak sami jej członkowie przyznają na oficjalnej stronie – „zbudowało ich jako grupę”. Na płycie utwór staje się najciekawszym momentem, zdecydowaną kulminacją. Skłębione i ostre brzmienie rozwija się w świszczące pasma, nieuporządkowane przebiegi i złowieszcze akordy. Fortepian, flet i klarnet basowy, skrzypce, wiolonczela, okrzyki – brzmieniowość Muntendorf jest nie do podrobienia, ale o jakości wykonania świadczy przede wszystkim pewność w uwalnianiu kolejnych porcji tej poplątanej dźwiękowo energii.

Dynamicznie jest zresztą od samego początku albumu. „Ragtime aus Westen” Mauricio Kagla jako pierwsza nakręca atmosferę, a ponieważ to ragtime – jest tanecznie. Taniec ten jednak wraz z rozwojem kompozycji wciąż się przepoczwarza. Cedzone jakby ze skwaszoną miną słowa i posępny fortepian z początku utworu w mig zmieniają ton i wrzucają nas w żywioł, który utrzyma się przez cały album. W wersji Spółdzielni Muzycznej fortepianowi towarzyszy jeszcze perkusja, rozbrzmiewająca niestandardowymi tąpnięciami i brzękami. Argentyńsko-niemiecki kompozytor znany jest z umiejętności wplatania do muzyki humorystycznych elementów, co Spółdzielni Muzycznej świetnie udało Spółdzielnia Muzyczna, Spółdzielnia Muzyczna, DUX 2021Spółdzielnia Muzyczna, „Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble”,
DUX 2021
się pokazać.

Drugi utwór to szybkie odbicie piłeczki – znacznie mniej miarowe „Arpege” Franco Donatoniego. W partie będącego na pierwszym planie fortepianu wcinają się kliny z całej grupy kolejnych instrumentów: skrzypce, wiolonczela, flet, klarnet, nie znika też perkusja. Obcujemy z wirowaniem, tym razem jednak w asyście migotliwego brzmienia i precyzyjnego dialogowania poszczególnych muzyków i muzyczek – sama kompozycja zakłada zresztą wykorzystanie gestykulacji. To moment na popis umiejętności technicznych, z którego zespół skwapliwie korzysta, zwłaszcza flecistka Małgorzata Mikulska.

Wykonawczo wymagający, choć w zupełnie innym wymiarze, jest również ostatni i jednocześnie najkrótszy na płycie utwór „RE / WIND / RE / WRITE” Ricardo Eizirika. To też najbardziej zatomizowana albumowa propozycja, w której odosobnione i jakby odcięte od siebie dźwięki zespala nerwowa „zegarowa” rytmika, nieobca twórczości brazylijskiego kompozytora. Utwór odznacza się też charakterystycznym brzmieniem – posklejanym z dźwięcznych, skrzypiących, gumowych i głuchych odgłosów. Znów wyróżnia się fortepian – gra Martyny Zakrzewskiej to z pewnością jeden z najbardziej charakterystycznych elementów dla tej płyty.

Poczucie zagubienia w szumie informacyjnym obecne jest też w poprzedzającym „La Vie et la Passion de Jésus-Christ” Piotra Peszata, członka i współzałożyciela Spółdzielni, kompozytora o multimedialnym zacięciu, korzystającego w wielu swoich utworach z warstwy wideo. Komunikacyjne zakłócenia, zazwyczaj u Peszata widoczne, w wersji płytowej tworzone są przez gęsty „montaż” poszczególnych partii. Sporo w tym elektroniki zgrabnie zazębiającej się z „żywymi” instrumentami oraz poglitchowanym nagraniem wypowiedzi… Antoniego Macierewicza. Zyskuje ono w świetle ostatnich wydarzeń jakiś nowy wydźwięk.

Tym bardziej że na płycie znalazła się też kompozycja Pawła Szymańskiego. Jego „Bagatelle für A.W.”, wykonana przez Spółdzielnię Muzyczną, klaustrofobicznie porusza się po bliskich sobie dźwiękach, zrywanych zaczątkach melodii. Utwór dedykowany jest Antonowi Webernowi i w jego stylu, zagęszczonego punktualizmu, został skomponowany. Zniuansowany jest szczególnie pod względem dynamiki – jego urywki stają się coraz bardziej wyizolowane i zgaszone. Dźwięki nikną, choć ich barwa pozostaje wyraźna.

To już zasługa produkcji: przede wszystkim świetnie zbalansowano dynamikę, tak wewnątrz utworów, jak i w kontekście całości. Choć kompozycje wymagają jej zróżnicowania, nie ma potrzeby gonienia przyciskami za odpowiednią głośnością, co nierzadko jest zmorą „klasycznej” fonografii. Produkcja zapewniła pełne i klarowne brzmienie, temperując przy okazji przygodne ekstrema.

Kompozycje, które znalazły się na krążku, nie należą ani do kanonu XX i XXI wieku, ani do ich rubieży. Nie są oczywiste, nie są też skrajne w swojej formie i koncepcji. Być może liczyłam na więcej przejawów nietradycyjnych technik wykonawczych, więcej przestrzeni na wirtuozowskie popisy spod znaku contemporary. Ale ewidentnie nie to było celem zespołu. Sześć utworów – od duetu do orkiestry kameralnej, od jednego audio playbacku do dwóch performerów – ukształtowało „tożsamość zespołu i zahartowało muzycznego ducha”, jak twierdzą muzycy i muzyczki Spółdzielni. Wszystkie utwory są (oczywiście każdy na swój sposób) barwne i żywiołowe – może dlatego, że dużą rolę odgrywa w nich rytm. Dla mniej osłuchanych z muzyką najnowszą mogą być wręcz do siebie podobne. Choć album stanowi swoistą autoprezentację, Spółdzielnia nie ujawnia od razu wszystkich kart. Zamiast tego układa spójny i jednocześnie barwny obraz samej siebie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)