Łagry, posthistoria, egzotyka
Norylsk, 2016 / fot. Ninara, CC BY 2.0

16 minut czytania

/ Literatura

Łagry, posthistoria, egzotyka

Paulina Małochleb

Gułag, choć zmienił nazwę, przetrwał komunizm. Okazał się niezatapialny i świetnie sobie radzi w warunkach późnego kapitalizmu. W obojętności na jego trwanie można szukać odpowiedzi na pytania o rosyjski system wartości

Jeszcze 4 minuty czytania

Literatura łagrowa przez ostatnie 30 lat wydawała się sprawą przeszłości. Jednak agresja rosyjska na Ukrainę, obozy filtracyjne oraz zsyłanie pojmanych żołnierzy pułku Azow w nieznanym kierunku uświadomiły mi, że to, co braliśmy za historyczne decyzje Związku Radzieckiego, także dla nowoczesnej Rosji jest narzędziem z podręcznego arsenału rozwiązań politycznych. Łagier, dużo starszy brat lagru, do tej pory sceneria prozy wspomnieniowej, staje się znowu miejscem żywym, jego zabudowania coraz wyraźniej rysują się na horyzoncie. Ale tylko nam się wydaje, że wszystko już o nim wiemy.

Obóz kobiecy

Gułag, dzisiaj nazywany potocznie „zeklandią”, zasiedlany przez pół miliona więźniów, pojawia się w prozie publikowanej w Polsce zwykle w swej postaci historycznej. Współczesna literatura, jeśli w ogóle wkracza na teren łagru, zwykle robi to, by wyzyskać egzotykę, jaką oferują daleka Północ i skrajne warunki. Tak dzieje się w powieści Pavola Rankova „Matki” (przeł. Tomasz Grabiński), w której więźniarka zostaje przez komendantkę obozu zmuszona do oddania dziecka. To w gruncie rzeczy dość papierowy wyciskacz łez, operujący – przy zachowaniu wierności wobec większości faktów – na podstawowym, lecz mało prawdopodobnym założeniu, że dziecko jest w obozie czymś niezwykle cennym. Zuzana, odsiadująca wyrok już po 1945 roku, rodzi dziecko, ale sama – choć bardzo tego pragnie – nie może go wychować w obozie, bo na drodze staje jej właśnie komendantka, desperacko spragniona własnego potomstwa. Przy użyciu klasycznych obozowych chwytów prześladowania wymusza ona na Zuzanie zrzeczenie się praw, zatrudniając ją jednak w charakterze opiekunki chłopca. Fakt, że Rankov wykorzystuje w „Matkach” motyw słabo obecny w literaturze, bo barak kobiet ciężarnych stanowił w większości relacji obozowych teren mało interesujący. Nie dość, że kobiety trafiały tam na bardzo krótko, to jeszcze ciągnęła się za nim opinia wylęgarni bezprizornych – część więźniarek świadomie zachodziła bowiem w ciążę, by móc wykonywać lżejszą pracę i odpoczywać w czasie dwóch miesięcy połogu.

Pavol Rankov, „Matki”. Przeł. Tomasz Grabiński, Książkowe Klimaty, 430 stron, w księgarniach od 2015 rokuPavol Rankov, „Matki”. Przeł. Tomasz Grabiński, Książkowe Klimaty, 430 stron, w księgarniach od maja 2015Ten sam chwyt rozpisania słabo obecnych wątków wykorzystała fińska pisarka Katja Kettu w powieści „Ćma” (przeł. Bożena Kojro), wprowadzając do opowieści o łagrach ludy syberyjskie, Ujgurów, Buriatów, Maryjczyków. Idzie ona jednak dużo dalej niż grzeczny Rankov, bo dla jej bohaterki – córki faszystowskiego generała uwięzionej na Workucie – pobyt w obozie to nie tylko cierpienie wynikające z głodu i pracy, ale też przemoc, gwałty i narkotyki. Łagier staje się przestrzenią wyjętą spod norm obyczajowych, ale też praw logiki, za to zdominowaną przez pierwotne kulty, szamanizm i nieustanne konfrontacje z więźniami kryminalnymi. Przy pomocy jednej z bohaterek Kettu wprowadza wątek wiary Maryjczyków i spina nowoczesne piekło systemu totalitarnego z pierwotnymi wierzeniami w Keremeta – podziemnego boga, który manifestuje się w takich głębinach jak korytarze workuckiej kopalni.

Obie te powieści operują na połączeniu przeciwległych biegunów: ciąży i osłabionego kobiecego ciała oraz wykańczającej pracy fizycznej, której nawet w pełni zdrowe kobiety nie są w stanie wykonywać. Macierzyństwo i łagierny barak zwykle nie łączą się ze sobą, tym bardziej zatem stają się atrakcyjne powieściowo. Jednak to, co u Rankova jest po prostu wejściem na nieopisany teren, u Kettu podlega dalszemu przekształceniu, bo autorka „Ćmy” ustawia workucką kopalnię na przecięciu wierzeń ludowych i nowoczesnego systemu totalitarnego. Łagier to dla niej znak nowego ładu, opartego na industrializacji, odczłowieczonego. Tundra, w której funkcjonuje obóz, wcale jednak z nim nie przegrywa, a szamani żyjący z handlu mięsem reniferów znają też tajniki medycyny naturalnej i to u nich ratunku szukają ranni i chorzy więźniowie.

Siła woli

Jednak zwrot ku postaciom kobiecym i kobiecemu doświadczeniu nie czyni jeszcze wcale z opowieści łagrowych nowoczesnych herstorii. W literaturze łagrowej XX wieku można znaleźć sporo bohaterek i narratorek, bo wiele spośród przedwojennych polskich intelektualistek lub studentek trafiało w latach 40. do obozu lub na zesłanie. Najsłynniejsze, pisane w 1944 roku w Johannesburgu, wspomnienia Beaty Obertyńskiej wybitnie się postarzały, jednak po 1989 roku miały trzy wydania. Wygląda na to, że wciąż istnieje zapotrzebowanie na postziemiańską narrację o polskiej martyrologii w wersji kobiecej.

Katja Kettu, „Ćma”. Przeł. Bożena Kojro, Świat Książki, 400 stron, w księgarniach od 2017 rokuKatja Kettu, „Ćma”. Przeł. Bożena Kojro, Świat Książki, 400 stron, w księgarniach od 2017 roku„Dziewczyny z Syberii” Anny Herbich-Zychowicz, choć wydane w 2015 roku, stanowią ideologiczną kontynuację tej katolickiej i narodowej opowieści. O ile jednak Obertyńską poniekąd tłumaczy kontekst epoki i polityczne zaangażowanie (do napisania wspomnień oddelegowano ją w ramach służby w wydziale oświatowym), o tyle Herbich swoje obowiązki strażniczki katolicko-narodowej tradycji pełni nieetatowo, lecz z zapałem godnym lepszej sprawy, czego dowodzą także inne jej książki: „Dziewczyny od Andersa”, „Dziewczyny z Wołynia”, „Dziewczyny sprawiedliwe. Polki, które ratowały Żydów”.

W „Dziewczynach z Syberii” głód pokonuje się siłą woli, a płacz powstrzymuje obietnicą, że na tej „nieludzkiej ziemi” nie wyleje się jednej łzy. Polskie pochodzenie i wiara w miłość małżeńską i ślub kościelny wystarczą, by odeprzeć zaloty radzieckiego fryzjera obozowego, który jest barbarzyńcą, ale jednocześnie chyba jednak dżentelmenem, bo nie ponawia swojej obraźliwej prośby i nie urządza na młodą Polkę polowania. Opowieści Herbich-Zychowicz, skrótowe, poszatkowane, bez zakończeń, nie tylko nie wnoszą nic do wiedzy o pobycie Polek w łagrach, ale okazują się wręcz szkodliwe, bo próbują przekreślić pracę pamięci i stopniowego uwalniania wspomnień ocalonych z okowów cenzury obyczajowej. Podobnie jak w najnowszych popularnych opowieściach o Zagładzie, przeniesienie uwagi na bohaterki jest w „Dziewczynach z Syberii” tylko pozorne: otwiera drzwi, ale co najwyżej do sentymentalnych uniesień miłosnych, nie dopuszcza za to do głosu tych postaci, które z dyskursu zostały wypchnięte bardzo wcześnie (jak nieheteroseksualni więźniowie).

Kobiecą perspektywą przy opisie obozu, ale z radykalnie innym skutkiem, posługuje się w opowiadaniu „Trawy” Joanna Rudniańska (w tomie „Ruru”). Opisuje przemoc, jakiej z ręki więźniów doznają wolne pracownice obozu skierowane do robót nad Wołgą, skupia się na nieopisanym wątku historycznym. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o rodzaj intertekstualnego dopisku, ale o to, jak Rudniańska realizuje ów wątek. Owszem, w literaturze łagrowej pojawiały się sceny gwałtów, Herling-Grudziński nocnym łowom na ukraińską więźniarkę poświęcił cały rozdział. Jednak w „Trawach” chodzi o napięcie, jakie wyzwala się w tłumie uwięzionych i tresowanych przy użyciu głodu i przemocy mężczyzn. Wytworzona w łagrowych warunkach agresja musi znaleźć swoje ujście i tradycyjnie kieruje się przeciwko kobietom. U Rudniańskiej nie ma egzotyki, obóz nie jest też przedmiotem hiperrealistycznego, unaoczniającego opisu. Autorka rysuje go z grubsza, bo na plan pierwszy wysuwają się tu relacje międzyludzkie, poczucie zagrożenia odczuwane stale przez kobiety i łagodzone wyłącznie w nadwołżańskim stepie, w kontakcie z naturą.

Ład sołowiecki

Współczesna powieść łagrowa nie ogranicza się do przepisywania starych fabuł i wypełniania pustych miejsc. Najlepiej dowodzi tego „Klasztor” Zachara Prilepina z 2016 roku (przeł. Ewa Rojewska-Olejarczuk), powieść zaludniona przez męskich bohaterów osadzonych na Sołowkach w pierwszych latach istnienia Gułagu. Podobnie jak inni autorzy, Prilepin faworyzuje łagier historyczny, ale w tym wypadku chodzi nie tyle o historyczny kostium, ile o radykalne rozliczenie. Ten faszystowski pisarz, członek Partii Narodowo-Bolszewickiej, były oficer Specnazu, biorący udział w obu wojnach czeczeńskich i zwolennik aneksji Krymu, na nowo przygląda się dziejom Rosji w XX wieku i osadza akcję swej powieści w momencie założycielskim – chwilę po rewolucji, gdy rodzi się Gułag. Prilepin, krytykujący w równym stopniu Putina, co zwolenników zbliżenia Rosji z Zachodem, na jednego z bohaterów „Klasztoru” wybiera pierwszego komendanta tej przestrzeni – Eichmanisa, powtarzającego, że wprowadza ład sołowiecki, a nie sowiecki.

U Prilepina ofiary i kaci nieustannie zamieniają się miejscami, a w obozie siedzą popi, czekiści, Czeczeni, Kozacy, Żydzi, inteligencja i biali ziemianie. Wszyscy oni okazują się sadystami, złodziejami, nadużywającymi swej pozycji oportunistami. Prilepin za jednym zamachem próbuje zdemaskować ideowych komunistów i ich przeciwników, znieść podział na rewolucjonistów i ich niewinne ofiary. A jednocześnie wprawne oko w trakcie lektury wyłapie, że wszyscy przedstawiciele mniejszości narodowych są trochę bardziej tępi, służalczy, pozbawieni kręgosłupa w większym stopniu niż bohaterowie rosyjscy: „Łotysze nie mają charakteru. Charakter zastępują im sumienność i dokładność. Pomyśleli, że Rosja stanie się ich krajem – nie mieli swojego kraju, tylko niemieckich panów. Ale Rosja znów się wywinęła i staje się samą sobą”, a z twarzy Czeczenów „nigdy nic nie można wyczytać”.

W miejsce dwóch mocnych mitów, które znosi Prilepin, wprowadzony zostaje nowy mit trzeci – Rosji, która sama się rozlicza, karze, sama składa z siebie ofiarę, nie potrzebuje zatem żadnej ingerencji, pomocy, żadnych relacji zewnętrznych. Na tym fundamencie Prilepin próbuje budować nowe wyobrażenie dumnej i wielkiej Rosji, która ma prawo do zbrodni na swych obywatelach i do podboju mniejszych narodów.

Igor Miecik, „14.57 do Czyty”. Czarne, 152 strony, w księgarniach od 2012 rokuIgor Miecik, „14:57 do Czyty”. Czarne, 152 strony, w księgarniach od 2012 rokuNowe porządki

Łagier niehistoryczny, a zatem kolonia karna, pojawia się w literaturze rzadko – i na razie przynajmniej przynależy do non-fiction. W Polsce o kolonii karnej pisał Igor Miecik w zbiorze reportaży „14:57 do Czyty”, nominowanym do Nagrody Kapuścińskiego w 2013 roku. Poświęcił jej jeden tekst, „Miss Gułagu 2004”, którego bohaterkami są więźniarki kolonii w Nowosybirsku. Miecik pokazuje kobiety jako ofiary dwóch systemów. Na wolności na te młode dziewczyny nie czekało nic – wywodziły się z patologicznych rodzin, były świadkiniami i ofiarami uzależnień swoich rodziców, ale same też wchodziły na podobną drogę, bo w świecie rosyjskiej prowincji nie było innej możliwości. W obozie również nie ma dla nich szansy – skazane na wykonywanie bezsensownej, ciężkiej i nisko płatnej pracy, podlegają infantylizowaniu przez władze kolonii, które organizują im konkurs piękności i każą przebierać się w kostiumy Nefertiti, kniaziówny Olgi lub Katarzyny II.

Tekst Miecika jest jednak do tego stopnia skupiony na rekonstrukcji świata więźniarek, że trudno wyciągnąć z niego jakieś bardziej złożone wnioski, może poza przekonaniem o powszechności narkotyków w Rosji oraz o braku resocjalizacji w kolonii karnej. Kolonia stanowi dla niego dokładnie symetryczne odzwierciedlenie Rosji – takie, na jakim buduje się jej stereotypowe wyobrażenia: z poczuciem uwięzienia, biedą, przestępczością, lenistwem obywateli i ich tępotą, naturalną skłonnością do przemocy oraz brakiem sprawczości indywidualnej. Miecik nie odnotowuje jednak zmiany systemu ekonomicznego, któremu podlega łagier-kolonia. Opierając się na analogiach historycznych, stawia między tymi dwiema formacjami – komunistyczną i kapitalistyczną – znak równości, a niewielkie różnice spycha do roli rekwizytu w kostiumie historycznym.

Inaczej rozkłada akcenty Aleksiej Fiediarow w „Człowieku, który siedział” (przeł. Jerzy Czech), choć punkt wyjścia ma taki sam jak Miecik – więźnia skazanego na kolonię karną w dobie kapitalizmu. Książka opowiada o pobycie autora w kolonii w latach 2013–2016. Fiediarow, konstruując narratora swojej opowieści, nadaje mu swoje najważniejsze cechy, ale jednocześnie kształtuje go na wzór Sołżenicyna, Szałamowa czy Herlinga, obdarzając nadświadomością, wiedzą o dalszych losach innych postaci, umiejętnością głębokiego przyglądania się ludzkim motywacjom i znajomością procesów rządzących tym światem.

Aleksiej Fiediarow, „Człowiek, który siedział”. Przeł. Jerzy Czech, Czarne, 240 stron, w księgarniach od kwietnia 2022Aleksiej Fiediarow, „Człowiek, który siedział”. Przeł. Jerzy Czech, Czarne, 240 stron, w księgarniach od kwietnia 2022Fiediarow na pierwszy plan wysuwa harmonijne połączenie obozu i kapitalizmu. W kolonii dla beesów, czyli byłych pracowników służb mundurowych – dokąd trafia Fiediarow, były prokurator i kierownik działu prawnego w korporacji budowlanej – jak w komunistycznym łagrze, hierarchia obozowa istnieje, ale wyznacza ją nie przydział do kotłów i wydajność w czasie pracy, lecz zamożność rodziny i jej gotowość do przysyłania paczek i pieniędzy. Nie ma w tym świecie podziału na zawodowych przestępców kryminalnych i więźniów politycznych, który od czasu „Jednego dnia z życia Iwana Denisowicza” Sołżenicyna wyznaczał zasadniczą dynamikę opowieści o Gułagu. Więźniowie dzielą się za to na „gołodupców” (czyli ubogich chłopaków, byłych żołnierzy wojsk wewnętrznych, którym nikt nie przyśle paczki) oraz „pierniczków”, ulubionych w obozie. Nazywa się ich tak, bo pierniczek można podgryzać albo pożreć. W kapitalistycznym gułagu kupuje się łóżko, stanowisko pracy, przywileje. Za pieniądze beesów powstają baraki, remontuje się łazienki, a państwowe środki finansowe trafiają do rąk dyrekcji i wolnych kierowników. Jeśli brygada potrzebuje pieniędzy, to kieruje się do niej moskiewskich biznesmenów, bo ich rodziny gotowe są wykupić dobre miejsce i uczynić łagrowe doświadczenie bardziej znośnym. Obóz służy jako zaplecze remontowe, tani punkt usługowy, zakład produkcyjny i utylizacyjny, przy czym utylizuje się w nim nie tylko stare opony, ale też zasoby ludzkie – tych, którzy zaszli za wysoko albo zajęli na szczeblach kariery miejsce przeznaczone dla kogoś innego.

Fiediarow, po wyjściu z kolonii zaangażowany w walkę o prawa człowieka w pozarządowej organizacji „Ruś Siedząca” i komentujący kolejne skandale dotyczące łagrów Putina, śledzi jednocześnie losy swoich towarzyszy i skomplikowany mechanizm systemu, ustawiony na wydrenowanie więźniów i ich rodzin ze środków finansowych. Bo do baraków trafiają nie tylko narkomani, ale przede wszystkim ci, którzy się dorobili: albo na wysokich posadach – prokuratorzy, politycy, wojskowi, albo na łapówkach, jak policjanci. Kolonia ma za zadanie nauczyć ich pokory, złamać butę, ale też wycisnąć ostatnie oszczędności, zmusić do samodzielnego zaspokajania niedogodności i niewygód. W celi nie wolno mieć telefonu komórkowego, ale można go kupić od dyżurnego, nie wolno mieć leków i opatrunków, ale są konieczne w czasie pracy, można je zatem ściągnąć do obozu dzięki dyskretnej opłacie złożonej w pewne ręce.

*

Polscy klasycy literatury łagrowej, Józef Czapski, Gustaw Herling-Grudziński, Beata Obertyńska czy Barbara Skarga, byli przekonani, że Gułag skończy się wraz z upadkiem komunizmu. Tymczasem zarówno istnienie kolonii karnych w Rosji, jak i losy ludności ukraińskiej znajdującej się dzisiaj na terenach zajętych przez rosyjskie wojsko jasno dowodzą, że Gułag, choć zmienił swoje miano, przetrwał komunizm. Jak pokazują kolejne doniesienia medialne o wyrokach dla Olega Siencowa czy Pussy Riot albo świadectwo Fiediarowa, łagier okazał się niezatapialny. I świetnie sobie radzi w warunkach późnego kapitalizmu.

Baza systemu do dzisiaj pozostała niezmieniona: to pogarda dla przeciwników politycznych, przekonanie, że należy ich izolować, i posiadanie przestrzeni, gdzie można to robić. Przekształciła się jednak nadbudowa. Na bazie nienawiści politycznej i społecznej powstaje nowa konstrukcja – kolonia karna płynnie i szybko przystosowująca się do nowej rzeczywistości późnego kapitalizmu. Współczesny Gułag pozostaje dla Rosjan zjawiskiem powszechnym i oswojonym – trafiają do niego nie tylko przeciwnicy polityczni Putina, ale też więźniowie kryminalni, niebudzący większych emocji. Nadużycia systemu więziennictwa, piętnowane przez stowarzyszenia obywatelskie i pomocowe zaangażowane w ratowanie oskarżonych i więźniów, nikogo specjalnie nie dziwią. Tymczasem w tej obojętności na trwanie systemu łagrowego, biernej akceptacji jego nowych nadużyć i nowych ofiar, łatwej adaptowalności do aktualnego systemu ekonomicznego można chyba szukać odpowiedzi na nurtujące nas pytania o rosyjski system wartości.