Węszenie koniunktury

Paulina Małochleb

Jeśli „Małe pająki” Łukasz Barysa opowiadają o jakiejś nadziei, jest to nadzieja na złapanie wiatru w żagle, związanie się z odpowiednim środowiskiem lub wejście we właściwy układ biurowy, który stanie się trampoliną do awansu

Węszenie koniunktury

Jeszcze 3 minuty czytania

Węszenie koniunktury

W czasie spotkania literackiego o językach poezji i prozy, które odbyło się w Gdańsku w ramach Europejskiego Poety Wolności, Łukasz Barys powiedział, że przy obecnym kształcie debaty publicznej i zmianach społecznych w Polsce nie widzi szans dla narracji powieściowej prowadzonej wyłącznie z męskiego punktu widzenia. Taka perspektywa dla osób czytających nie jest ani interesująca, ani angażująca – raczej wywołuje dystans, bo nie pozwala na pełne utożsamienie z postaciami powieściowymi. Barys zwerbalizował pewien rodzaj lęku, który coraz wyraźniej uwidacznia się w wyborach pisarskich nie tylko najmłodszego pokolenia osób piszących. Jeśli jednak „Małe pająki” mają być odpowiedzią na ten kryzys, to jesteśmy w dupie.

Za to gdybyśmy szukali powieści, która chce się podobać każdemu i poruszać wszystkie tematy – to tak, w tym konkursie Barys zajmuje wysoko punktowane miejsce i ma szanse na tytuł najmilszego uczestnika tego turnusu.

Zaczyna się na wsi i na przedmieściu Pabianic, potem lądujemy w największych miastach Polski, ze średniego liceum na najlepsze kierunki studiów, z przydomowego ogródka i nieposprzątanego mieszkania po zmarłej babce do krakowskich knajp i na imprezy studentów, wieczory autorskie, debaty doktorantów. Zaczyna się od dwóch postaci – Oli i Tobiasza – które pojawią się też w zakończeniu, ale już zupełnie inne, kilka lat po swoich osiemnastkach. Oboje doświadczają awansu społecznego, ale nie spektakularnego skoku à la Eribon, lecz małego kroku wymuszonego przez ewoluującą w kapitalizmie strukturę społeczną.

Biografia w tempie x1,5

Tobiasz ucieka z domu na studia do Krakowa, wie, że rodzice nie zgodzą się go utrzymywać na studiach tak „bezsensownych” jak polonistyka, morduje się więc na prawie tylko po to, by żyć w mieście literackim. Ten ruch kosztuje go związek z Olą, która na taki skok nie może sobie pozwolić, bo choć rodzice kupili jej samochód, by łatwiej jej było dojeżdżać do liceum, to jednak w ich polu myślenia nie leży Uniwersytet Jagielloński i wszystkie jego raczej wyobrażone profity.

Każde z nich próbuje się kształcić, każde ma dylematy dotyczące mieszkania, własnej pozycji, możliwości finansowych, imprezowych, wyjazdowych. Szybko nawiązują relacje z innymi postaciami – młodymi i zmagającymi się z podobnymi dylematami: gdzie i jak znaleźć tanie mieszkanie, w jakich okolicznościach można iść na imprezę, kto stawia alkohol, kiedy stać ich na zamówienie pizzy. Wąskie pole ekonomiczne jest jednym z najważniejszych wątków właśnie dlatego, że nie pozwala właściwie na żaden manewr, za to determinuje większość życiowych decyzji.

Łukasz Barys, „Małe pająki”. Wydawnictwo Literackie, 416 stron, w księgarniach od maja 2024

Barys puszcza oko do osób czytających young adult, jakby obiecywał swój wariant takiej miłosnej historii połączonej z Bildungsroman. „Małe pająki” więcej jednak mają wspólnego z YA niż z tradycją powieści o dojrzewaniu przede wszystkim dlatego, że autor nie bada struktur społecznych ani zastanego świata, do którego muszą wejść postacie, a ponadto maksymalnie upraszcza styl i kompozycję, nie chcąc stawiać przed osobami czytającymi jakichkolwiek barier. Nie jest to jednak język minimalistyczny, wyczyszczony, raczej styl rozmowy potocznej, drażniący swoją powierzchownością, niedocierający do sedna, ograniczający się do stylu streszczającego. Barys pisze tak, jak młodsi odbiorcy oglądają seriale na Netfliksie – w tempie x1,5, przyspieszonym, bo nie ma co montować precyzyjnych scen, wystarczy streścić, co ma się zdarzyć w danym momencie.

Dzięki temu właśnie udaje mu się upakować do „Małych pająków” wszystkie problemy lewicowej i liberalnej debaty publicznej, a do nich dodać jeszcze w charakterze lukru wątek metatematyczny. Mamy zatem nie tylko awans klasowy i porzucenie domu rodzinnego, ale też konflikt domowo-klasowy, frustracje młodych dorosłych oszukanych przez neoliberalizm, ich dylematy zawodowe (korporacja czy praca „dla wartości”), wątki płciowe dotyczące słabszej pozycji kobiet na studiach i w życiu zawodowym, refleksje o karierze w Polsce i wyjeździe.

„Małe pająki” to jednak nie tylko powieść o wchodzeniu w życie, ale też romans. Niczym „Normalni ludzie” Sally Rooney bohaterowie Barysa budują relacje z potrzeby autentyczności, pragnienia szczerości, po to tylko, by rozbić się na cudzych strategiach obronnych. Barys także tutaj daje całe spektrum możliwości – widzimy modele związków rodziców głównych postaci, związek postaci z pierwszego planu, układy ich przyjaciół chętnie analizowane przez innych przy piwie, za każdym razem w porządku korzyści, jakich zainteresowani mogą sobie dostarczyć.

Część związków postaci z „Małych pająków” należałoby określić jako „to skomplikowane”, choć właściwie bardzo proste – Barys wiele razy bowiem podważa przekonanie o możliwości zbudowania relacji szczerej i autentycznej, jego postaci myślą o związkach w planie gry egoizmów, ścierania się ambicji i rywalizacji. I choć widzimy bohaterów, którzy przechodzą pierwsze lata tzw. dorosłości, od klasy maturalnej do końca studiów, to jednocześnie nie zachodzi tu proces dojrzewania, raczej tylko rozszerza się pole walki.

Barys pokazuje jedną zmianę – i w tym sensie jego cynizm działa ożywczo po wszystkich nostalgicznych opowieściach dzisiejszych 70-latków: nadzieja młodości, oczekiwanie na to, co przyniesie świat, szybko zamienia się w złość i frustrację, w przekonanie o uwięzieniu, wstyd i rywalizację. Jeśli „Małe pająki” opowiadają o jakiejś nadziei, jest to nadzieja na wywęszenie odpowiedniej koniunktury, na złapanie wiatru w żagle, związanie się z odpowiednim środowiskiem lub wejście we właściwy układ biurowy, który stanie się trampoliną do awansu. Ta ostatnia myśl pracuje w powieści na kilku poziomach, a strategie postaci stanowią odzwierciedlenie tego, co robi sam autor.

Marka autorska

W czasie ostatniego festiwalu Silesius odbyło się spotkanie poświęcone „sukcesowi w poezji” – Waldemar Mazur pytał Małgorzatę Lebdę, Zuzannę Salę i Jakuba Skurtysa, na ile jest możliwy, na jakich zasadach się odbywa, w jakich przestrzeniach jest uznawany za bezwzględny. Szybko okazało się, że to w gruncie rzeczy rozmowa o wysiłkach autorskich, napięciach i kompromisach, nagradzanych publikacją pojedynczych wierszy w wysokonakładowych tygodnikach i dziennikach. Agnieszka Wolny-Hamkało świetnie podsumowała dwie godziny dyskusji: poeci i poetki muszą pracować na markę autorską, żeby nie umrzeć z głodu. I choć spotkanie było skupione na kształcie pola poetyckiego, to sądzę, że pewne tezy stanowią ciekawy punkt odniesienia również dla prozy.

Barys, co widać przecież wyraźnie, ma wyrobioną już markę autorską, której jednym z wyraźnych filarów jest figura rzecznika młodych sfrustrowanych inteligentów, tych wszystkich absolwentów uczelni wyższych, których rodzice wysłali na studia, licząc na awans społeczny, dobrą pracę i porządne zarobki potomstwa. Barys chce mówić o ich rozczarowaniu, o spięciach finansowych, o nieustannym porównywaniu się z innymi, o wstydzie wynikającym z biedy i ograniczonych zasobach, które nie pozwalają na realizowanie inteligenckiego modelu życia. Sukces, który osiągnął szybko, potwierdzony Paszportem „Polityki”, sprawił jednak, że ta rola rzecznika jest umowna, autor musi ponawiać pracę, by być wśród młodych rozgoryczonych przyjmowany jak swój, skoro zawędrował na salony i na pluszowe dywany Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Taką właśnie pracą, deklaracją, że plusze nie zawróciły mu w głowie, są właśnie „Małe pająki”. Skoro bowiem autor nie wierzy w możliwość empatycznego głosu męskiego, rozpisuje jedną postać na kilka wariantów, dzieląc jej dylematy na bohaterów i bohaterki. Tobiasz, Ola, Maria, Halszka to w sumie różne warianty odpowiedzi na dwa pytania: „Jak pisać? Jak zostać osobą piszącą?”.

W świecie „Małych pająków” te pytania są tożsame i nierozdzielne, nie ma pisania bez budowania osobistej marki, a myślenie o warsztacie determinowane jest przez miejsce, jakie w polu literackim chce zająć autor. Sam Barys wciela dylematy bohaterów, z tą różnicą, że ich losy i decyzje pisarskie mają podbudować jego pozatekstową pozycję, jego braki warsztatowe spadają na ich barki, w ich rozmowach on załatwia swoje niepewności twórcze tak, że nie musi podpisywać się pod żadnym wyborem, decyzją, asekuracyjnie zasłaniając się literacką fikcją.

Każda z piszących postaci w „Małych pająkach” inaczej podejmuje to pisarskie zadanie, pokazuje inne odcienie i wybiera inne akcenty w tej jednej opowieści. Można się długo męczyć nad pisaniem. Można realizować model romantyczny, w którym życie musi potwierdzać to, co pisze się we własnej książce, jakby fabuła i biografia miały się kopiować. Można pisać zadaniowo – na termin, na sukces, nastawiać się na konkretny rezultat, myśleć w porządku zarządzania procesem własnej pracy. Można trochę na czuja, bez wiedzy i nadświadomości.

Można wreszcie kwestionować swoje miejsce i swoje zadanie, stawiać cały czas pod znakiem zapytania samą czynność pisania, sensowność drukowania czegokolwiek w tym kraju. Te wszystkie refleksje autotematyczne mają zbliżyć Barysa do jego bazy, twardego elektoratu sięgającego po jego książki, i przypominać o jego korzeniach, udowadniać, że nie zapomniał, z jakimi przeszkodami mierzą się wszyscy ci, którzy zaczynają (i to nie tylko pisanie, ale po prostu wchodzenie w dorosłe życie). Gest ten jest o tyle tutaj potrzebny, że „Małe pająki” ukazują się w Wydawnictwie Literackim, a zatem w miejscu, które ma swoją markę i jest postrzegane jako oficyna docelowa (w przeciwieństwie do raczej startowej Cyranki), ostro pracujące na pozyskanie i utrzymanie relacji ze swoimi utytułowanymi wcześniej i gdzie indziej autorami.

Czy jednak „Małe pająki” dają jakiś konkretny obraz świata? Nie bardzo. Wbrew temu, co deklaruje sam autor w wywiadach, to nawet nie jest mocna powieść antykapitalistyczna czy wyrazista opowieść o naciąganiu systemu. Owszem, jego bohater uważa, że jako pisarz właściwie nie powinien pracować, ale żyje często na koszt kobiet, z którymi się spotyka, dając się im dokarmiać i utrzymywać. Nie znajdziemy tu zatem żadnej kontrpropozycji czy ucieczki z systemu – raczej kolejne rozwiązanie egoistyczne. Punktem odniesienia mają być Dickens i Eribon, mocne są nawiązania do Sally Rooney, są tu ogromne ambicje i całe mnóstwo poruszonych historii. Wszystko to jednak tkwi w jakimś asekuracyjnym zawieszeniu, bez dociśnięcia. Literacka kuchnia fusion podana na bardzo dużym talerzu z paroma kreskami sosu.