Nowa pisownia ukraińskiej literatury
fot. Valentyn Kuzan

20 minut czytania

/ Literatura

Nowa pisownia ukraińskiej literatury

Ostap Slyvynsky

W żadnej książce Żadana nie było tylu rozważań o języku i pisaniu, ile w nowym tomiku. Poeta siada do pracy: zaczyna rozbierać swoje narzędzie, oliwić, czyścić. Próbuje naprawiać język. Jaka będzie ta nowa literatura nowej wojny?

Jeszcze 5 minut czytania


„Nieustanna potrzeba dzielenia się własnym zachwytem – to właśnie ona popycha mnie do dobierania słów… Zachwyt, który zapiera dech w piersi – przydarzyło się nam najlepsze spośród tego, co mogło się przydarzyć, urodziliśmy się właśnie tutaj, w centrum przedziwnego wszechświata, na przecięciu wszystkich jego linii bólu i rozkoszy, pod niebem ludzi szczęśliwych i niepokornych” – tak napisał Serhij Żadan w eseju wyznaniu, eseju spowiedzi, kończącym wydany w 2020 roku tomik „Spis okrętów”.

Po 24 lutego 2022 roku, kiedy Rosja rozpoczęła pełnowymiarową wojnę z Ukrainą, widzieliśmy się z Serhijem tylko raz. Oczywiście w Charkowie, jego mieście. Zresztą, dlaczego „oczywiście”? Dzisiaj, gdy Ukraina stała się przestrzenią wielkich wędrówek, to wcale nie jest takie oczywiste. Dlaczego tak nieuniknione jest nadal połączenie człowieka i przestrzeni: Żadan – Charków, Charków – Żadan? Kiedy mówimy o takim poecie jak Serhij Żadan, zawsze dochodzimy do pytania „gdzie?” i „kiedy?”, do tej nieustannej konieczności precyzowania współrzędnych, do tego określania kontekstu przestrzennego i czasowego. Tak, Żadan to nasze tu i teraz, to konkretne miasto, w którym mieszka i które bez niego natychmiast zdałoby się opustoszałe, to zielone skwery i blokowiska, wypełnione konkretnymi nazwami i twarzami, pocętkowane szyldami, poprzecinane pustką wydeptanych placyków, a równocześnie – to absolutne gdziekolwiek i kiedykolwiek, może tylko z pewnym niuansem: trochę tu więcej miłości niż gdzie indziej, i na pewno więcej śmierci.

W dawnym mieszkaniu językoznawcy i krytyka Jurija Szewelowa, które zostało przekształcone w miejsce rezydencji literackich, na początku czerwca zebrała się grupka ludzi: wolontariusze, logistycy wojskowi, ratownicy medyczni i dziennikarze wojenni, którzy usiłowali mimo wszystko pozostać ludźmi z tamtego wcześniejszego życia: poetami i muzykami, menedżerami teatralnymi i kulturalnymi. Za stołem siedział Serhij Żadan, który równocześnie był maksymalnie obecny i nieobecny: uczestnicząc w rozmowie, cały czas gdzieś dzwonił, pisał wiadomości, sprawdzał liczby i imiona. Pozostawał w centrum uwagi, a zarazem był nie tutaj, znajdował się w dziesiątkach punktów tego miasta; kończąc rozmowę przez telefon, natychmiast przełączał się na inny sposób mówienia i opowiadał coś albo żartował; co chwilę był kimś innym i niewątpliwym sobą. Po historii o koncercie rockowym w charkowskim metrze czy książce, którą zaczął pisać przed wojną i która pewnie już pozostanie nieukończona, przechodził do tematu stada krów, które trzeba ratować spod okupacji. Nic tu nie było rolą i wyborem, wszystko było nieuniknioną koniecznością. Taki tetris istnienia, w którym ktoś inny, mniej elastyczny, pozostawiłby wokół siebie dużo pustki (a pustka i cień, to, co wymyka się uwadze, bywa podczas wojny zabójcze); Serhijowi natomiast udawało się – i udaje – bez reszty wypełniać sobą tę poprzełamywaną przestrzeń i dzięki temu unieszkodliwiać ją, ścierać jej najostrzejsze kanty.

Tak ważnym głosem swojego miasta, swojej wspólnoty, swojego kraju można być tylko wtedy, kiedy włada się rzadko spotykaną siłą przebywania równocześnie w różnych przestrzeniach i czasach, kiedy umie się pozostać anachronicznym i eksterytorialnym. Poeta to ktoś, kto „myśli o czymś innym”, jeśli odrobinę sparafrazować Sándora Máraia. A można też dopowiedzieć: poeta to ktoś, kto równocześnie znajduje się gdzie indziej.

Poezja: anachroniczność

Serhij Żadan, „Список кораблів” („Spis okrętów”). Meridian Czernowitz, 160 stron, w ukraińskich księgarniach od kwietnia 2020 rokuSerhij Żadan nie zaczął pisać o wojnie ani w 2022, ani w 2014 roku, kiedy Rosja po raz pierwszy napadła na Ukrainę. Jego tomik zatytułowany „Ballady o wojnie i odbudowie” ukazał się w odległym 2001 roku, nawet jeśli wojna była wtedy jeszcze (w nieunikniony sposób) pewną metaforą i abstrakcją. Bo wojna nigdy się nie zaczynała i nie kończyła. Nie, nie tylko tu, gdzie mieszka Serhij, „pod niebem szczęśliwych i niepokornych”, którym przyszło zaznać więcej szczęścia i bólu niż wielu ludziom na Ziemi; nie tylko w tym kraju, gdzie „każdego ranka śmierć przekracza granicę”; nie, nie tylko tutaj. Wojna w ogóle, w wymiarze globalnym, nigdy się nie kończyła; niekiedy tylko robiła przerwę na złapanie oddechu, a wtedy mówiliśmy: „pokój”. Można by pomyśleć, że bardzo trudno jest żyć z taką świadomością. Ale tak naprawdę to nie: świadomość, że jest się wyjątkiem od „pokojowego” porządku rzeczy, odbiera odwagę; trwanie w nietypowej sytuacji przytłacza i wywołuje panikę. Nawet bardzo straszna wojna już kiedyś była, choć nie dla nas i nie u nas; my tylko wchodzimy w kolejny ostry zakręt odwiecznej ludzkiej drogi, dlatego wszystko będzie dobrze, tym razem też wyprostujemy kierownicę. Poeta patrzy na wojnę anachronicznie: nie tylko dlatego, że wojna zawraca czas, pozbawia nas sukcesów i efektów naszej pracy, znów wywleka na powierzchnię to, co pierwotne i instynktowne; także dlatego, że wojna tak naprawdę nie należy w pełni do żadnego czasu, do żadnej epoki. Wojna to galeria (czarnych?) luster, w której głębi widać mrok wieków.

Tak, to wszystko już kiedyś było. Jeden z tomików poetyckich Serhija Żadana, napisanych w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej – „Spis okrętów” – już w tytule zawiera odwołanie do drugiej księgi „Iliady” Homera: tak, to te same okręty, które płynęły na wojnę trojańską i których większość nigdy nie wróciła. Homer, jak może się nam dzisiaj wydawać, straszliwie przynudza, wyliczając te 1186 okrętów i miast ich pochodzenia. Co to w ogóle ma być za poezja, nawet jeśli epicka? Ale na tym także polega zapewne misja poety, zwłaszcza w trudnych czasach: pozostawić rzetelne świadectwo o tym, co w innym razie przeminęłoby bez śladu, odnotować imiona i adresy tych, którzy nie zostaną wpisani do oficjalnego rejestru „bohaterów”. I trzeba to zrobić z maksymalną dokładnością: „Prawdziwa poezja zawsze trzyma się na precyzji”, pisze Serhij Żadan. Po co? Może po to, żeby zmniejszyć lęk tych, którzy w przyszłości będą musieli pójść tą drogą – a to się z pewnością wydarzy. Żeby mogli iść po czyichś śladach.

Wojna się nie zmieniła, nawet jeśli wyrzutnie rakietowe i drony bojowe wyparły proce i miecze: jej sercem nadal są strach i gniew, odwaga, kalectwo i śmierć, strata i rozpacz. A człowiek wciąż jest tak samo kruchy jak w czasach Homera czy w średniowieczu, do którego Żadan odwołuje się w tomiku „Templariusze”. Nic się nie zmieniło, średniowiecze wciąż może nas wiele nauczyć, więcej nawet – może nas obronić: „Wieki średnie, oswojone jak domowe koty / chronią nas i bronią, wystawiając czaty”.

fot. Valentyn Kuzanfot. Valentyn Kuzan

Mimo uspokajającej iluzji, która przez pewien czas spowijała nasze życie, „produkcja” historii nie została przerwana i jej buchające żarem piece wciąż i wciąż wciągają nas w siebie. Zdarza się to regularnie, zwłaszcza tu, gdzie żyje Serhij Żadan wraz ze swoimi bohaterami: bardzo blisko wrót Piekieł, czyli środka świata, „na przecięciu wszystkich jego linii bólu i rozkoszy”. Jeśli szukać geograficznego konkretu, to te ziemie można nazwać Europą Środkowo-Wschodnią. Serhij Żadan doskonale rozumie wspólnotę historycznych losów, łączących ten region w całość: nieprzypadkowo tomik „Żywot Marii” uzupełniają przekłady wierszy Czesława Miłosza napisanych w okupowanej Warszawie, nieprzypadkowo w „Templariuszach”, oprócz odwołań do średniowiecza, znajdujemy wiersz o getcie – najpewniej żydowskim getcie z czasów drugiej wojny, gdzieś tu, na wschodzie Europy. To terytorium wydzielone, którego nie dotyczy „dobra nowina”: „W getcie znika twoje własne imię / Pranie nurt porywa, woda płynie / z łąk za rzeką słychać głos pasterzy”. A samo getto także jest ogniwem w łańcuchu nieszczęść, który nawija się, niczym na kołowrót u studni, na ciało tej Europy Środkowo-Wschodniej, i dla niego też znajduje się tutaj miejsce.

Ale oto paradoks: jeśli jedność ponad czasem jest silna i wyraźnie widoczna, to wewnątrz naszego czasu porozumieć się jest znacznie trudniej; współczesność przypomina archipelag, w którym te szczęśliwsze wyspy są rzęsiście oświetlone i radosne, a inne – ciemne i skazane na samotność. W wierszach Serhija Żadana z tomików z lat 2015–2021 często wybrzmiewa motyw tej geopolitycznej samotności, porzucenia tych, którzy wystawieni są na wichry historii. „Jestem z kraju, w który nikt nie wierzy / nie rozumie nikt języka, którym mówię” – pisze w „Żywocie Marii”. W literaturze ukraińskiej takie geopolityczne porzucenie jest motywem częstym i gorzkim. Historia temu sprzyjała. O ile jednak w powieści „Perwersja” Jurija Andruchowycza, gdzie bohater Ukrainiec naumyślnie opowiada cudzoziemcowi niestworzone historie o swoim kraju, motyw ten jest sarkastycznie zabawny, doprowadzony do absurdu, o tyle w wierszach Żadana – jest poważny, ale bez zbędnego dramatyzmu, pozbawiony retoryki obrażonego dziecka. Żadan rozumie: ta samotność i porzucenie w dużym stopniu wynikają z tego, że ukraińskie społeczeństwo samo dla siebie nie wypracowało jeszcze wspólnego i powszechnie zrozumiałego języka. Sami dla siebie jesteśmy nieczytelni, niczym zeszyt niestarannie zapisany różnymi charakterami pisma i w różnych okresach. I musimy najpierw sami siebie odczytać.

Za dużo śmierci

Odrzucamy możliwość dialogu – powiedział Serhij Żadan w jednym z wywiadów z 2016 roku. – Więcej nawet, dla wielu osób sama myśl o dialogu jest już równa kapitulacji. To strasznie nierozsądne”. Jego wiersze, proza i publiczne wypowiedzi z tamtego okresu, z pierwszych lat wojny rosyjsko-ukraińskiej przenika wiara w możliwość rozmowy, dialogu, w siłę języka, zdolnego pojednać, podpowiedzieć rozwiązania, przekonać. Nie chodzi o dialog z tym, kto przyszedł zabijać: tu już nie pora niestety na słowa, a tym bardziej na literaturę. Chodzi o rozmowę z tymi rodakami, którzy przez lata uciekali przed uświadomieniem sobie faktu, że żyją na linii rozłamu cywilizacji, że ta szczelina z każdym miesiącem, tygodniem, rozszerza się, i nie można dłużej być i tu, i tu równocześnie. Być i z Rosją, i z Europą; być i w radzieckiej przeszłości, i w europejskiej przyszłości. Żadan wierzy i zapewnia: trzeba tylko się na nich otworzyć, wytłumaczyć, pozbyć się uprzedzeń. Oddać im wreszcie głos, zaprosić do mikrofonu (w końcu?), żeby zacząć dyskusję.

„Wrogowie wtedy pośród nas się pojawiają / kiedy sami jak wrogowie przemawiamy” – napisał Serhij Żadan w tomiku „Żywot Marii”. I ta myśl zdaje się znajdować kontynuację w innym wierszu z tej książki:

Diabeł, Mario, jedną tylko zna regułę: i miód, i ołów wprowadza ci pod skórę
własne przyszywa do twego ciała serce i głowę

Tak właśnie, między wersami tekstów i rozmów z tamtego okresu (albo nawet w samych wersach) dostrzec można to przeciwstawienie „diabła”, który narzuca konieczność starcia i nienawiści (rozumiejcie go, jak chcecie – jako polityków, ideologów, „kucharzy historii”), oraz „zwykłych” ludzi, którzy na pewno znajdą wspólny język, jeśli tylko podpowie się im, gdzie go szukać (i powinna to zrobić w szczególności kultura). Wszak to oni, „kucharze historii”, „usiłują narzucić powszechne odczłowieczenie… bo podczas wojny trzeba rzekomo nienawidzić, nie ufać i podejrzewać” (z wywiadu z 2017 roku).

Serhij Żadan, „Internat”. Przeł. Michał Petryk, Czarne, 288 stron, w księgarniach od lutego 2019 rokuWłaśnie z takiego przekonania wyrósł, jak się zdaje, „Internat” – bez wątpienia jedna z najlepszych ukraińskich powieści wojennych. „Internat” to poszukiwanie ratunku z pułapki wojny, i prowadzi ono przez świadomość „zwykłego” człowieka, którego wojna – zarówno pod względem ideologicznym, jak i czysto praktycznym – zaskoczyła. Główny bohater „Internatu” nie do końca rozumie, co się dzieje, jak i dlaczego. Wie tylko, że trzeba działać, że nie można siedzieć w miejscu; jego bardzo skromne zrozumienie wojny przyjdzie drogą, by tak rzec, „eksperymentu” – poprzez zderzenia z rzeczywistością. I żadnego lepszego zrozumienia niż właśnie takie powieść nam nie oferuje: tak, czujemy dyskomfort, bo jedziemy z bohaterem na tym samym, bardzo niewygodnym wózku, z którego prawie nic nie widać.

„Po czyjej stronie” jest główny bohater powieści, nauczyciel Pasza? On sam tego nie wie. Pasza na to pytanie „odpowiadał jak zawsze, niechętnie, że jego to nie dotyczy, że jego nikt nie urządza, że on nie jest po niczyjej stronie”. Zamiast poszukiwać odpowiedzi, wyrusza na poszukiwanie siostrzeńca, który utknął w pułapce pod okupacją i którego za wszelką cenę trzeba uratować. Zamiast setek słów – setki kilometrów drogi. Zamiast pracy umysłu – praca serca.

A jeśli to właśnie jest wyjście? Nie myśleć, tylko czuć? Nie dyskutować, tylko ratować? Najwyraźniej na etapie „Internatu” Serhij Żadan naprawdę w to wierzy. „Jest wielu ludzi – komentuje we wspomnianym już wywiadzie – którzy mają zupełnie inny punkt widzenia… Nie są przeciwko Ukrainie czy Putinowi, mają własną, równoległą rzeczywistość, która tylko od czasu do czasu przecina się z naszą rzeczywistością wojny”. To z pewnością o głównym bohaterze „Internatu”, choć mało kto jest głębiej niż on zanurzony w obiektywną rzeczywistość wojny. Pozwolić spojrzeć na świat jego oczami, podjąć próbę uruchomienia mechanizmu rezonansu emocjonalnego między nim a czytelnikiem – może to szansa na ratunek i zwycięstwo? Może zainicjuje to jakąś reakcję chemiczną, która uwolni ogromną ilość dobra? Raczej nie popełnię błędu, przypisując powieści ten rodzaj optymizmu. Bo pasuje on do głównego światopoglądowego scenariusza Serhija Żadana (czy mogę jeszcze używać tu czasu teraźniejszego?): dobrzy, choć prości i niewyrafinowani bohaterowie, którzy nie zawracają sobie głów skomplikowanymi kwestiami, na pewno wyciągną ten świat z gnojowiska.

 Serhii Żadan. Serhij Żadan, „Хлібне перемир’я: п’єса” („Pokój chlebowy. Dramat”). Meridian Czernowitz, 128 stron, w ukraińskich księgarniach od kwietnia 2020Co stało się później? Mówiąc szczerze, nie wiem. Ale w 2020 roku powstał dramat „Pokój chlebowy”, który jest antytezą „Internatu” w takim samym stopniu, w jakim sama powieść stanowi kontynuację ówczesnych wierszy Żadana.

„Pokój chlebowy” to chyba najsmutniejszy, najbardziej pozbawiony nadziei z jego utworów. To dramat milczenia, choć bohaterowie gadają w nim bez przestanku. W sztuce przemawiają nawet niemi, ale nie przybywa od tego ani dobra, ani zrozumienia, ani nadziei. Przybywa co najwyżej pustki. „Brakuje słów. Słowa skończyły się najpierw. Wszystko się popsuło, wszyscy mówią po swojemu, nikt nikogo nie słyszy, nikt nikogo nie rozumie” – mówi jedna z bohaterek. Jeśli bohater „Internatu” coś jeszcze rozumiał – nawet jeśli nie przyczyny i przebieg wydarzeń, to przynajmniej to, co on sam powinien robić – to w dramacie nie ma już nic. O ile Pasza miał cel – uratować dziecko – i wiedział, dokąd musi iść, to bohaterowie „Pokoju chlebowego” wiedzą, że iść trzeba „gdzieś”, wszystko jedno gdzie, byle nie zostać „tutaj”. Dlatego, rzecz jasna, donikąd nie wyruszają, na wieki utknęli w domu z trupem, za rzeką, przez którą nie ma mostu, pod krzyżowym ogniem „tamtych”. A może i nie „tamtych”. Bo nie wiedzą i pewnie nigdy już się nie dowiedzą, kto właściwie, a przede wszystkim – dlaczego do nich strzela.

„Po prostu za dużo śmierci jest dokoła”. Może to jest właśnie wyjaśnienie, co zmieniło się od czasów „Internatu”? W „Pokoju chlebowym” nie widać już nadziei na dialog, na zrozumienie, na ratunek. Szczerze mówiąc, nie widać żadnej w ogóle nadziei. Zbyt wiele wydarzyło się śmierci od chwili, kiedy Pasza wyruszał w swoją rozpaczliwą podróż i „prości, ale dobrzy” się nie uratowali, i naiwność nie okazała się niewinna. A Kola z dramatu, który tak przypomina Paszę swoim „mnie tam w ogóle nic do tej waszej wojny”, walczył chyba po stronie prorosyjskich separatystów i żaden z niego „naiwny poczciwina”. O czym tu z nim rozmawiać?

Nowa pisownia

Pośród tego wszystkiego stoi nieco zdezorientowany poeta. Jak inaczej miałby się zresztą czuć, skoro słowa go oszukały, skoro tyle ich zostało, jak się okazuje, wypowiedzianych w pustkę? A może to nie były właściwe słowa? Pocieszony tym słabym błyskiem nadziei, poeta siada do pracy nad tym, czym poeci zazwyczaj zajmują się w takich paskudnych sytuacjach: zaczyna rozbierać swoje narzędzie, oliwić, czyścić. Próbuje naprawiać język.

W żadnej książce Żadana nie było tylu rozważań o języku i pisaniu, ile w tomiku „Spis okrętów”. Za dużo wokół śmierci – tak, niestety. Ale tak samo jak Kola z dramatu próbuje ochronić przed ogniem na polach swoje zboże, poeta stara się ustrzec język przed śmiercią – ściślej mówiąc, przed nadmierną liczbą śmierci, które mogą wepchnąć język w stan „dekompensacji”, bezpowrotnej utraty jego funkcji. „Nasz kłopot w tym, że się boimy / nazywać rzeczy wprost i po imieniu – pisze Żadan w cyklu „Nowa pisownia”. – Przekręcamy słowa i mylimy, / a żywym ludziom nadajemy/ imiona tych, co już umarli / językowi śmierci otwierając do nas drogę”.

I głównymi bohaterami „Spisu okrętów” nie są już postaci typowe dla poprzednich książek – tatuażyści, maruderzy, adwentyści, Romowie, kwiaciarki na dworcu itp. – lecz „wielcy poeci smutnej epoki”, którzy okazują się jednak niedostatecznie wielcy, a ich epoka – niedostatecznie smutna, by mogli czegoś nauczyć dzisiejszego poetę, obdarowanego przez los naszą nieprostą czasoprzestrzenią.

Autor „Spisu okrętów” ma dla niego natomiast radę:

poeto z samotnego kraju, który obumiera,
gdy czujesz powiew zimy,
opowiedz o nadziei,
o strachu i o końcu opowiedzą inni,
ci, co ciebie nie czytają 

Rzecz jasna na razie to tylko deklaracje, retoryka, konstrukcje performatywne. Jaka będzie w rzeczywistości ta „nowa pisownia” i czy w ogóle się pojawi? Jaka będzie ta nowa literatura nowej wojny, niewidzianej we współczesnej ukraińskiej (prawdę mówiąc, w europejskiej też nie) historii? Wojny o wolność, ale na wyczerpanie? Wojny narodowowyzwoleńczej (a my myśleliśmy, że ten epitet na wieki został już pogrzebany w podręcznikach historii)? Jaki będzie ten nowo-stary, futurologiczno-archaiczny język?

Coś już się pojawia – nietypowego dla Serhija Żadana, co na razie nie weszło jeszcze do tomików. Coś takiego jak ten wiersz „Ptak”, którego główna myśl brzmi, jakby dochodziła do nas z oddali tysiąca lat:

Leci ptak nad wodą czarną,
Krąży ptak nad biedą naszą (…) 

ptaszęcia duszo, cieniu ptaszyny,
jedna jest ziemia, niebo jedyne 

Niebo nad nami dopiero się otwiera
do nas dopiero początek dociera. 

Doskonale pamiętam, że ten wiersz – w wykonaniu Serhija Żadana i zespołu Dakhabrakha – rozbrzmiewał w mojej głowie podczas tamtego pobytu w Charkowie na początku lata. I wtedy, w mieszkaniu Jurija Szewelowa, także. Tamtego dnia w mieście było nadzwyczaj cicho i słonecznie, przez całą dobę ani jednego ostrzału. I przeszło mi przez myśl, że w godzinie takiej ciszy, w takim słońcu naprawdę wszystko się zaczyna. Zaczynają się nowe słowa. Zaczyna się to, co tymi słowami będziemy nazywać.

Przekład tekstu oraz cytatów: Katarzyna Kotyńska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo