GRZEGORZ UZDAŃSKI: Spotykamy się 1 września – jak wyglądało wasze rozpoczęcie szkoły?
ALEKSANDRA KORCZAK: Mnie rozpoczęcie nowego roku szkolnego przynosi i pozytywne, i negatywne emocje. Cieszyłam się, że spotykam znowu moich uczniów, że w większości w komplecie wrócili po wakacjach. Negatywne emocje wiążą się raczej z tym, że gdy włączam media społecznościowe, zderzam się z bardzo krzywdzącym obrazem szkoły. Nauczyciele i nauczycielki są nieznośnie demonizowani.
NATALIA BIELAWSKA: Też się cieszę, że dzisiaj się zaczął rok szkolny, chociaż czułam stres i ból brzucha, być może związane z oczekiwaniami rodziców i dzieci. Wiem, jakie wyzwania przede mną stoją. Mam nową szóstą klasę wychowawczą, więc dzisiaj szłam do szkoły podekscytowana, ale też pełna obaw. I faktycznie, jak mówi Aleksandra, teraz w mediach straszy się szkołą. A szkoła bywa różna – nigdy nie będzie wolna od problemów, ale to jest właśnie może miejsce do popełniania błędów, uczymy się tu bycia razem, akceptacji, komunikacji...
Aleksandra: Własną edukację wspominam z niechęcią, gdy sama chodziłam do szkoły jako uczennica, kilkanaście lat temu, szkoły były rzeczywiście mało wspierającą przestrzenią. Psychoedukacja nie była tak powszechna. Kiedyś przeważała tendencja do nadmiernego krytycyzmu i oceniania kojarzonego z tradycyjną dydaktyką – czyli takiego „siadaj, dwója”. Dzisiaj większość innowatorów, innowatorek apeluje: „stosujmy ocenianie kształtujące”.
Wyjaśnisz, co to jest?
Natalia: Ocenianie kształtujące to cała metodyka uczenia się, oparta na myśleniu krytycznym. Częścią takiego oceniania jest informacja zwrotna, proponowana zamiast tradycyjnej szkolnej oceny wyrażonej stopniem. Powinna się ona składać z trzech elementów. Pierwszym i według mnie najważniejszym z nich jest zwrócenie uwagi na to, co robisz dobrze; potem jest informacja, co robisz źle, nad czym możesz popracować; oraz wskazówki, co i jak możesz robić. Jestem za tym, żeby szkołę też oceniać kształtująco. To jedyna droga do tego, żeby jakakolwiek zmiana zadziała się na większą skalę. Przestańmy szkołę bić linijką po łapach i stawiać do kąta! To nie działa. Albo: to ma skutek odwrotny do zamierzonego. Chodzi o to, żeby otworzyć szkołę na dialog, nie budować niepotrzebnych barykad: „my, innowatorzy” i „wy, betony”.
Aleksandra: Wydaje mi się, że ostatnio nasila się stereotypowe myślenie, które utrwala rzekomą opozycję między szkołami publicznymi a prywatnymi. I właśnie innowacje, czy też strategie takie jak ocenianie kształtujące, kojarzą się powszechnie ze szkołami prywatnymi czy społecznymi. Pracuję w szkolnictwie publicznym ósmy rok – od samego początku stosuję ocenianie kształtujące, o czym pewnie mało rodziców wie, bo nie pytali. Przecież ich dziecko chodzi do szkoły publicznej, więc zakładają, że na pewno nie stosuje się tam innowacyjnych metod. Właściwie chyba nigdy nie zostałam zapytana przez żadnego rodzica o metody.
Natalia Bielawska
Nauczycielka języka polskiego w Bednarskiej Szkole Podstawowej Terytorium Raszyńska, współautorka podręczników, materiałów dydaktycznych, prowadzi blog edukacyjny 622 pomysły na lekcje języka polskiego.
Aleksandra Korczak
Nauczycielka języka polskiego, etyki i filozofii w liceum, pracowniczka Zakładu Literatury Popularnej, Dziecięcej i Młodzieżowej Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka monografii i artykułów poświęconych badaniom nad literaturą dla dzieci i młodzieży, ekspertka do spraw lektur szkolnych oraz edukacji antydyskryminacyjnej. Zajmuje się również poezją performatywną.
Powiecie coś więcej o tym, jak oceniacie uczniów i uczennice?
Aleksandra: Gdy uczeń dostaje stopień – na przykład dostateczny – to musi wiedzieć, co zrobił dobrze, i co zrobić, żeby ta ocena była wyższa. Oceny nie są złe – po prostu nie może ich być zbyt wiele i nie mogą być celem samym w sobie. Gdy jest ich zbyt dużo, uczeń zaczyna pracować dla oceny, a nie dla realnych postępów. Bardzo często daję uczniom karty pracy czy zlecenia projektów, zadań, z których nie ma oceny. Klasa dostaje po prostu informację zwrotną, co było w porządku, a nad czym trzeba jeszcze pracować. Wtedy przyzwyczajają się, że pracują dla mojej informacji zwrotnej i żeby się nauczyć coś robić dobrze, a nie po to, żeby dostać dobrą ocenę. Uczniowie, którzy są rzadziej oceniani w skali liczbowej, rzadziej też ściągają.
Natalia: Ja daję osobom uczącym się wybór, w jaki sposób chcą być oceniane. Dużo o tym rozmawiamy na lekcjach. Ocenianie powinno służyć uczeniu się, nie zastraszaniu, karaniu, łapaniu na niewiedzy czy nagradzaniu. Nie wpisuję do dziennika tradycyjnych stopni, nie ma jedynek, trójek, szóstek. Stosuję ocenianie kształtujące – czyli, jak już mówiliśmy, informację zwrotną, co zrobiło się dobrze, nad czym pracować. Dzięki temu dzieciaki bardziej otwierają się na błędy. Przestają się ich bać.
A co robisz na koniec roku?
Natalia: Przez cały rok dzieci tworzą tzw. dokumentację uczenia się, pewnego rodzaju portfolio – prowadzą zeszyty, dzienniki lektur, pracują projektowo. Na koniec roku ustalamy wspólnie ocenę – korzystam z metody sześciu kapeluszy Edwarda de Bono. Uczeń/uczennica pisze wypracowanie, rodzaj rozprawki podsumowującej roczny proces nauki. Tezą rozprawki jest stopień, na jaki dziecko ocenia swoją pracę, w kontekście wymagań przedmiotowych. Patrzymy na ocenę przez pryzmat kapeluszy: czerwony to emocje, dziecko pisze, co chciałoby mieć na koniec roku, nie musi wcale tego uzasadniać; kapelusz żółty – opis rocznych sukcesów, pozytywnych efektów pracy, nawet najmniejszych; kapelusz czarny to błędy, zaniechania i braki; zielony – wszelkie dodatkowe działania, bo może dziecko robiło coś, o czym nie wiem, a chciałoby się pochwalić; biały kapelusz – opis posiadanej dokumentacji, czyli dowodów uczenia się, wyników pracy: to fakty i liczby. Ostatni kapelusz: podsumowanie – jak oceniasz podejmowane działanie, jaką ocenę mam zatwierdzić na świadectwie.
Jak często zatwierdzasz?
Natalia: W 99% przypadków zatwierdzam. Zdarza się czasami, że uczeń/uczennica zaniża sobie ocenę. To jest niesamowite, jak krytyczni wobec swojej pracy są młodzi ludzie.
Aleksandra: Mi też się to przydarzało w trakcie wystawiania ocen w porozumieniu z uczniami i uczennicami, na przykład przy ocenianiu zachowania.
Natalia: Często myślą o sobie negatywnie. Nie doceniają się. Zdarzyło mi się raz, może dwa razy, że ktoś ocenił się wyżej – na zasadzie „a, spróbuję”. Wtedy mówię: „dobrze, w takim razie zgadzam się, ale pokaż mi teraz dokumentację swojej pracy”. „No nie mam, nie potrafię udokumentować, ale myślałem, że może się uda…”. Jeżeli dziecko uważa, że ocena jest niesprawiedliwa, zawsze może pisać sprawdzian z całego roku. Najgorzej jest z rodzicami. Na przykład jeśli uczeń/uczennica sobie określi ocenę dostateczną – zdarza się telefon od rodzica: „co możemy zrobić, żeby mieć czwórkę?”. Niektórzy rodzice uważają, że skoro posyłają dziecko do szkoły, to powinno przynosić piątki i szóstki, bo inaczej nie spełnia swoich obowiązków. Co jest idiotyzmem. Nie można być świetnym ze wszystkiego. Nawet jeżeli pojawiają się takie dzieci, które mają na sam koniec piątki i szóstki, to nie znaczy, że są świetne ze wszystkiego, a raczej że opanowały sposoby i techniki otrzymywania bardzo dobrych i dobrych ocen ze wszystkiego. Wciąż są rodzice, którzy płacą dzieciom za dobre stopnie.
Aleksandra: Właśnie, czasem największym problemem jest postawa rodziców. Nie ma w tym nic złego, że nauczyciel wstawił do dziennika tróję – problemem jest to, jak rodzice w domu tę tróję przyjmą i czy w ich odbiorze będzie to porażka: ich, dziecka, nauczyciela.
Dzieci muszą się uczyć całego mnóstwa różnych rzeczy i z reguły część z nich nie będzie ich interesowała, co jest zupełnie normalne. Nie przykładają się do tych rzeczy – i są czasem źle postrzegane: „on się w ogóle nie uczy”, „w ogóle chemię olewa” – a jego akurat chemia nie interesuje i ma przecież do tego święte prawo.
Aleksandra: Nadal nie potrafimy przyjąć, że dziecko dziesięcio- czy piętnastoletnie ma prawo zarządzać własnym życiem, dążyć do rozumianego po swojemu szczęścia. Może dziecko woli trenować hip-hop, bo chce zostać hiphopowcem, albo woli czytać książki przygodowe, albo słuchać podcastów o świecie – są różne przestrzenie, które nie mają przełożenia na lepsze oceny, a jednak rozwijają człowieka.
Skoro warto także i same szkoły oceniać kształtująco, możemy w nich zauważać pozytywne lub negatywne tendencje. Negatywne jest na przykład to, że w wielu szkołach w Polsce jest za dużo dzieci w stosunku do liczby nauczycieli i nauczycielek, co utrudnia lub uniemożliwia jakąkolwiek indywidualną, sensowną pracę.
Aleksandra: Jeżeli chodzi o pozytywne tendencje: ważne, żeby pamiętać, że w oświacie jesteśmy wszyscy w procesie uczenia się. Jeżeli już przychodzą do szkoły nowi nauczyciele, to wiadomo, że po studiach, na których mają coraz nowsze lektury dotyczące psychologii rozwojowej, nowoczesnych nurtów dydaktycznych. Natomiast faktem jest, że szkoły są coraz bardziej przeludnione. To bardzo niekorzystne zjawisko i problem systemowy, niezależny od samych nauczycieli. Gdybyśmy mogli, też byśmy najchętniej mieli dziesięć osób w klasie. W szkole prywatnej w oddziale jest mało uczniów, to ważna różnica na korzyść relacji i środków uczenia.
Kiedy jeszcze uczyłem w gimnazjum, chyba najważniejsza była dla mnie praca wychowawcza z dziećmi, to, że mogę – oczywiście w ograniczonym stopniu – być z nimi w ich problemach (związanych z funkcjonowaniem w szkole, w grupie, z różnymi konfliktami z innymi dziećmi itd.) i jakoś wspierać. Jak myślicie, jak osoby uczące mogą wspierać dzieci i co powinno się zmienić w polskim systemie edukacyjnym, żeby było to łatwiejsze?
Aleksandra: Trzeba po raz kolejny podkreślić, jak bardzo to jest ważne, by nauczyciel nie miał pod swoją opieką zbyt wielu uczniów i uczennic. Jeżeli w sali jest więcej niż dwadzieścia osób, nie sposób optymalnie zarządzać ich dobrostanem i nauką, z uwzględnieniem indywidualnych potrzeb. Trudniej jest też budować dobre relacje.
Natalia: Odpowiem dość banalnie. Najważniejsze to rozmawiać z dziećmi, usłyszeć, co do nas mówią. Pierwszym wsparciem zawsze jest rozmowa, nie pouczanie i ocenianie, a słuchanie. System powinien stwarzać do tego warunki: mniej papierologii, mniejsze klasy, wsparcie psychologiczne i metodyczne, lepsze wynagrodzenie, tak, by nauczycielka nie musiała pracować na dwa etaty, żeby się utrzymać – zmęczony człowiek nikomu nie pomoże.
Czyli wraca kwestia zmęczenia.
Natalia: Im więcej osób uczących się ma pod sobą nauczyciel/nauczycielka, tym jest trudniej, tym silniej odczuwa się zmęczenie.
Aleksandra: Jeżeli mam jako polonistka cztery klasy po 32 osoby, to jest ponad 120 wypracowań. A każde się sprawdza kilkanaście minut, niektóre nawet kilkadziesiąt. Czasem to dla polonistów kilkanaście godzin dodatkowej pracy, za którą właściwie nikt nie płaci. Nauczyciele są wynagradzani tak samo, niezależnie od tego, czego uczą, a przynajmniej w szkolnictwie systemowym opartym na karcie nauczyciela.
I zarabiają bardzo mało.
Natalia: Zarabiają żenująco mało. Kompletnie nie ceni się ich pracy. Mówię to jako nauczycielka pracująca w szkole społecznej, gdzie teoretycznie powinnam zarabiać dużo więcej. Pracowałam kiedyś w szkole prywatnej 40 godzin tygodniowo, otrzymywałam wynagrodzenie takie, jakie miał woźny w knajpie, którą wcześniej zarządzałam. Dodatkowo dyrekcja zabroniła pracy z podręcznikiem, więc trzeba było przygotowywać własne materiały... Niestety rynek pozwala prywatnym szkołom, żeby w taki sposób wykorzystywały ludzi. Choć oczywiście nie wszystkie to robią.
Aleksandra: Mnie to bardzo boli i irytuje, że wszyscy zakładają, że w szkołach prywatnych są na pewno lepsi nauczyciele, lepiej opłacani. A tak naprawdę my wszyscy kończymy te same studia, znam też nauczycieli, którzy uciekli ze szkół prywatnych, ponieważ tam mieli niegodne warunki zatrudnienia i woleli pracować w oparciu o kartę nauczyciela, mieć umowę o pracę na czas nieokreślony. Praca w szkole publicznej to bardzo stabilne miejsce zatrudnienia i to jest główny profit.
Natalia: Czasem się zdarza, że w szkole prywatnej nie płaci się nauczycielom w ogóle za wakacje. Albo zwalnia się nauczyciela/nauczycielkę z dwutygodniowym wyprzedzeniem i zostawia bez wynagrodzenia na czas wakacji. Działania wątpliwe etycznie.
Aleksandra: Jest wiele szalenie ważnych problemów związanych z płacami nauczycieli, których się nie porusza w narracji medialnej. W szkołach systemowych nie ma regionalizacji płac, wskutek czego nauczyciele w Warszawie mają taką samą podstawę wynagrodzenia jak nauczyciele w małych miejscowościach, w których mogą sobie kupić na przykład działkę pod budowę domu za 40 tysięcy. W stolicy w niektórych dzielnicach nawet pół miliona nie wystarczy na kawalerkę. Z drugiej strony, dla mnie to ważne, praca nauczyciela daje bardzo wiele korzyści, które są nieprzeliczalne na wynagrodzenie pieniężne. Ja pracuję w szkole mimo zbyt niskiego wynagrodzenia, muszę dorabiać w innych miejscach, żeby sobie poradzić finansowo w Warszawie – ale czuję, że mam w tej pracy bardzo dużo wzmocnień emocjonalnych. To rodzaj przydatnej społecznie narcystycznej kompensacji: wiele osób, które pracują w szkole, czuje się dowartościowanych pozytywnymi relacjami z uczniami, przychodzeniem do miejsca pracy, gdzie są jakieś uśmiechy do skolekcjonowania, jakieś pochwały – szczególnie pod koniec roku. Dla mnie to jest wzmocnienie wystarczające, żebym jeszcze została w szkole.
Aleksandra Korczak, fot. Adam Kozak
Jeszcze do tego wrócimy, ale najpierw chciałem spytać, jak dokładnie wygląda wasz tydzień pracy.
Aleksandra: Przykładowo, jeżeli w czwartek mam pięć lekcji, to nie znaczy, że idę do pracy na pięć godzin. Poza tym, że przychodzę rzeczywiście do pracy i przepracowuję czas „przy tablicy”, to oznacza, że w środę wieczorem przygotowuję pięć pomysłów lekcji, scenariuszy, materiały na pięć spotkań z uczniami, zastanawiam się, jakie będą cele tych pięciu lekcji. Muszę cały czas kontrolować, jaką temat ma styczność z podstawą programową, wymaganiami egzaminacyjnymi do matury. Mam dwie klasy maturalne w tym roku. Jeżeli uczniowie w czwartek coś stworzą – notatki, kartkówki, wypracowania – to później jeszcze w czwartek, piątek albo w weekend będę musiała poświęcić kilka lub kilkanaście godzin na to, żeby sprawdzić ich pracę. Nauczyciele języka polskiego relatywnie częściej niż nauczyciele innych przedmiotów muszą przygotowywać lekcje. Na przykład biologię ma się raz czy dwa razy w tygodniu (nie mówię o klasach z rozszerzoną biologią), a polski prawie codziennie, więc polonistka musi przygotowywać więcej tematów lekcji niż nauczyciele pozostałych przedmiotów. Poza tym, jeśli ktoś naucza więcej niż jednego przedmiotu – jest dodatkowa praca dotycząca przygotowania merytorycznego. Z kolei jeżeli mam klasy maturalne, muszę przygotowywać dla nich arkusze, zadania próbne. Jako wychowawczyni muszę zaplanować godzinę wychowawczą. Mam wrażenie, że przez cały czas jestem w pracy. Kiedy oglądam filmy, czytam ciekawą książkę, zastanawiam się, czy to można jakoś wykorzystać w szkole. Na przykład czy można wprowadzić jakieś dzieło filmowe jako kontekst do lektury obowiązkowej. Poza tym prowadzę warsztaty twórczego pisania, na które przychodzą uczniowie tworzący własne utwory poetyckie czy prozatorskie. To też wymaga przygotowania. Jeżeli nie wieczorami, to w weekendy.
Natalia: Ktoś może powiedzieć: „ale przecież macie podręczniki, opracowania do podręczników, masę materiałów gotowych tylko do ściągnięcia”. Tak, są różnego rodzaju materiały. Ale żeby być sensowną polonistką, trzeba pozostawać na bieżąco z tym, co się dzieje nie tylko w literaturze, ale w kulturze w ogóle. Czytać literaturę dziecięcą, młodzieżową. Zawsze w czasie wakacji wymyślam program na przyszły rok. Mniej więcej szkielet tego, co chcę robić. Zapraszam młodzież do współtworzenia zajęć i program się wypełnia. Moi uczniowie i uczennice proponują pięć lektur obowiązkowych w ciągu roku, ja narzucam pięć z podstawy programowej.
Aleksandra: Chciałabym zauważyć, że z tego, co powiedziałyśmy, wynika, że poloniści powinni mieć darmowy dostęp do kin, teatrów, literatury. Darmową prenumeratę pism.
Natalia: Wracając do dnia pracy: ważniejsza jest nie wiedza czy otoczka merytoryczna, ale relacje, które buduję cały czas z dzieciakami. Kiedy przychodzę na zajęcia, jestem przygotowana, mam swoje cele, ale prawdziwymi prowadzącymi zajęcia jest te 25 osób – małych, dorastających, dojrzewających – z różnego rodzaju pytaniami, problemami, potrzebami. Jestem narzędziem, takim trochę wspomagaczem. Wszystko to wymaga ode mnie bardzo dużo dodatkowej pracy psychologicznej. Jako polonistka też zawsze – nawet jeżeli mam określoną lekturę i z góry wiem, że będę omawiała na przykład „Hobbita” w szóstej klasie – czytam tego „Hobbita” za każdym razem od początku do końca. Po raz pierdylionowy.
Aleksandra: Ja w mojej szkole zrobiłam raz LARP, czyli rodzaj gry teatralnej: wioskę hobbicką, którą przygotowali uczniowie, jakieś zagadki, scenografię, kostiumy. Wioskę odwiedzały inne klasy.
Natalia: Pytasz o czas pracy – proszę bardzo – wioska hobbicka.
Dlaczego zostajecie w szkole? Tak dużo osób ze szkoły odeszło.
Aleksandra: W moim przypadku to jest tak, jak powiedziała Natalia: to jest moje miejsce w życiu, tutaj czuję się potrzebna. Czuję, że to, w jaki sposób się kształciłam przez wszystkie swoje lata edukacji, teraz pozwala mi być lepszą nauczycielką dla moich uczniów. W szkole każdy dzień jest inny i jest zupełnie inną przygodą. Mogę się rozwijać, przez cały czas poznając nowe teksty kultury. Realizuję w ten sposób zobowiązanie bycia nauczycielką – w szczególności polonistką. Jestem ekstrawertyczką, lubię pracować z różnymi fajnymi ludźmi, spotykać nowe osoby. To wzbogaca moje życie.
Natalia: Zostaję, bo to jest moje miejsce. I dobrze się tutaj czuję. Właśnie dlatego, że mogę pracować z młodymi ludźmi, młodzieżą, dziećmi. Cały czas się uczę i próbuję nowych rzeczy. Czasem mam momenty zwątpienia i słabości. Czasem myślę, że już nie dam rady. Czasem potrzebuję dłuższej regeneracji, zatrzymania. Moja praca daje mi poczucie, że pomagam. Moje pierwsze uczennice teraz właśnie są na studiach. Jesteśmy na „ty”, przyjaźnimy się. Te momenty, kiedy przychodzą do mnie ci ludzie – do nauczycielki ze szkoły podstawowej – i mówią: „Pani Natalio, dziękuję”, albo już „Natalio, to był ważny moment w moim życiu, dziękuję, że wtedy byłaś obok”. Mówią zwykle o jakiejś drobnej rzeczy, która się wydarzyła – i to nie było wcale nic niezwykłego. Typu: „Pani mnie wtedy przytuliła” albo „Powiedziała mi pani, że warto to zrobić”. Wtedy wiem, że jestem na swoim miejscu i moja praca ma sens.
Aleksandra: Mało kto myśli o tym w ten sposób, ale my tak naprawdę jesteśmy w życiu młodych ludzi poza rodzicami jedynymi dorosłymi osobami, z którymi stykają się dzień w dzień, w takim natężeniu i w takiej częstotliwości. Tym ważniejsze jest to, żebyśmy dobrze gospodarowali swoimi emocjami. Powinniśmy pracować w obowiązkowej superwizji, ze wsparciem. Wiem, że moja praca jest ważna, więc wykonuję ją z zaangażowaniem i poczuciem odpowiedzialności. Wydaje mi się, że najczęściej nauczyciele, którzy wypalają się zawodowo, to ci, którzy czują, że nie mają znaczenia. A przecież mają je zawsze.