Czas online
cabashito (pixabay.com)

13 minut czytania

/ Obyczaje

Czas online

Rozmowa z J. Drath, M. Zaródem, J. Staniszewskim

Wszystko będzie tak samo, tylko jeszcze bardziej. Będziemy mieć jeszcze mniejszą kontrolę nad tym, co się dzieje – rozmowa z trójką nauczycieli o edukacji w czasach koronawirusa

Jeszcze 3 minuty czytania

GRZEGORZ UZDAŃSKI: Co się zmieniło w waszej sytuacji zawodowej, odkąd rozpoczęła się kwarantanna?
JACEK STANISZEWSKI: Bardzo szybko zdecydowaliśmy się w szkole, że będziemy łączyć wysyłanie uczniom materiałów – codziennie rano o tej samej godzinie – z konsultacjami indywidualnymi, od 13 do 14.30. Uczniowie mają wtedy takie wirtualne pokoje, po których mogą chodzić i dopytywać. Oczywiście dużo się u nas zmieniło, ale generalna zasada działania szkoły nie – dlatego że już od dawna próbujemy metod komputerowych.

JUSTYNA DRATH: U mnie zmieniło się sporo. Przede wszystkim dlatego, że ekipa, która pracuje w naszej szkole, była raczej nieufna w stosunku do nowych technologii. Nasza szkoła jest oparta na relacjach, przepływie energii między nami a uczniami. I na początku byliśmy zdruzgotani nową sytuacją. Czułam się, jakbym była w jakimś sztabie kryzysowym – pierwszy tydzień był taki niesamowicie intensywny. Ale bardzo szybko się przestawiliśmy, pracujemy na Teamsie i uznaliśmy, że zachowamy pierwotny grafik – logujemy się z klasami w tych godzinach, w których normalnie były zaplanowane zajęcia. 

Mówisz, że wasza szkoła nastawia się na relacje i przepływ energii i że w związku z tym baliście się przejścia na wirtualne nauczanie. Jakie są najważniejsze różnice między lekcją tradycyjną, analogową a lekcją online?
JS: Nie widzi się zupełnie dzieciaków (czasem widzi się tylko ich twarze na ikonkach, ale też nie zawsze). To jest pierwsza i najważniejsza rzecz. Cała mowa ciała, to, czy wyczuwa się klasę – to jest zupełnie inny sposób patrzenia. W zasadzie cała dydaktyka, jakiej nas uczono w szkołach, jest do przedefiniowania. I większość metod, które działają w klasie offline, nie działa w klasie online. Inną ważną rzeczą jest to, że uczniowie, nawet w tak zwanej ,najgrzeczniejszej klasie, jednak mają ze sobą kontrakt, mają relację. Tutaj to w ogóle nie istnieje – no chyba że to są głupie żarty.

JD: Żarty są ważną częścią szkolnego życia i szkolnej relacji i bardzo mi ich brakuje w zdalnym nauczaniu. Mam osobną grupę na Messengerze z moją klasą, w której wysyłamy sobie czasem różne linki – coś ciekawego, co chcę, żeby przeczytali albo zobaczyli, ale czasami też sobie żartujemy, chociaż to nie to samo. Natomiast mam wrażenie, że mimo wszystko pisanie na czacie czy na privie z uczniem czy uczennicą często wychodzi fajnie – okazuje się, że część z nich dość dobrze czuje się w tych kontaktach pisanych. I to daje im większe pole do swobodnego pogadania sobie z nauczycielem. Jest to forma, która oczywiście nie jest w stanie zastąpić relacji, ale stanowi jakąś jej namiastkę, która zazwyczaj się tworzy na pewnych drobiazgach: na tym, że idziemy sobie zrobić do kuchni herbatę i rozmawiamy z uczniami, którzy podgrzewają sobie jedzenie w mikrofali, i mówimy, że się źle odżywiają, i żartujemy na ten temat.

W każdej klasie, szkole, grupie dzieci są, powiedzmy, pewne hierarchie towarzyskie – ktoś jest popularny i ma wielu znajomych, a ktoś mało. Ktoś jest na uboczu klasy, ktoś w centrum. Czy te układy towarzyskie między dziećmi przez tę sytuację nauczania zdalnego się jakoś zmieniły?
MARCIN ZARÓD: Ja mogę powiedzieć z pozycji rodzica – wydaje mi się, że chyba nie zmieniły się, jeśli chodzi o ich zawartość, natomiast na pewno forma się zmieniła. Moja córka ma trzy–cztery ulubione koleżanki, z którymi teraz spotyka się na wideoczacie messengerowym. Wczoraj zauważyłem, że grały sobie w jakąś grę analogową typu Mafia.

JS: Mnie się wydaje, że jednak trochę się to wszystko zmienia. Pewnie, że takie największe przyjaźnie nie rdzewieją przez to, że teraz mamy czas online, dzieciaki zawsze znajdą do siebie jakąś drogę. Natomiast dużo zauważam takich przypadków, że uczniowie, którzy byli z boku tej głównej śmietanki towarzyskiej klasy, o której mówiłeś, nagle zaczynają znajdować swoje nowe miejsce, ponieważ nie wszystko jest już tak samo istotne: na przykład to, jak ktoś szybko biega albo jak ktoś wygląda. I widzę, że osoby, które nie były tak mocno znajomymi, teraz ze sobą zaczynają trzymać, bo po prostu ciągnie ich do siebie coś innego. Czas online ma paradoksalnie pewne plusy dla tych dzieciaków, które zazwyczaj pozostawały na uboczu, teraz są śmielsze i widać je bardziej, ponieważ mają zupełnie inne narzędzia, dzięki którym mogą się pokazać. To też się zmienia, jeśli chodzi o wiek, bo wiadomo, że zupełnie inaczej będą działały dzieciaki, które są w czwartej czy piątej klasie podstawówki, a zupełnie inaczej te, które są w drugiej czy trzeciej klasie liceum.

Jacek Staniszewski – nauczyciel historii, dyrektor szkoły podstawowej i liceum Akademia Dobrej Edukacji na Górczewskiej 13 w Warszawie. Prowadził blog doklasy.pl, w którym opisywał nietradycyjne sposoby nauczania historii.

Marcin Zaród – Nauczyciel Roku 2013, członek grupy Superbelfrzy RP, anglista w V Liceum Ogólnokształcącym im. Janusza Korczaka w Tarnowie. Współinicjator akcji #zadajęzsensem. 

Justyna Drath 
– nauczycielka, działaczka społeczna, publicystka. Publikuje w „Krytyce Politycznej”, OKO.press i w „Dialogu”. Mieszka w Warszawie, uczy w Liceum Chocimska. 

JD: Ja tu nie byłabym taka optymistyczna. Dostrzegam zjawisko, o którym mówi Jacek, bardziej w młodszych klasach – w nich rzeczywiście ten mechanizm działa, niektórzy uczniowie otwierają się na bardzo zaskakujące sposoby. Ale w liceum mam wrażenie, że to się polaryzuje: ci, którzy byli bardziej do przodu, są jeszcze bardziej, a ci, co byli z tyłu, znikają nam czasami z pola. To jest mocno niepokojące.

Jacek i Marcin niedawno wrzucili na stronę Edugadki tekst Justyny Sucheckiej na temat dzieci, które wypadają z systemu zdalnej edukacji z rozmaitych przyczyn – majątkowych, kulturowych, psychicznych itd.
JD: Już od dawna funkcjonujemy w rzeczywistości, w której dostęp do psychologów i pedagogów w szkołach publicznych jest bardzo różny, często ograniczony (pomijam już psychiatrię dziecięcą, która jest w fatalnym stanie). I teraz to, co było złe, będzie jeszcze gorsze. Wszystkie te zjawiska, które obserwowaliśmy, związane z nasilaniem się depresji i stanów lękowych czy innych zaburzeń albo też takie społeczne problemy jak przemoc – to wszystko będzie tak samo, tylko jeszcze bardziej. Będziemy mieć jeszcze mniejszą kontrolę nad tym, co się dzieje.

MZ: Co do tego znikania uczniów z systemu: jedna grupa to uczniowie, którzy znikają fizycznie, od półtora tygodnia nikt o nich nie słyszał i nie da się skontaktować z ich rodzicami, nie odbierają maili i telefonów. Druga grupa to takie osoby, które znikają tylko i wyłącznie mentalnie. Jest na przykład lekcja niemieckiego, gdzie przerabia się materiał do przodu, do przodu i do przodu. Niektórzy uczniowie kompletnie przestają sobie z tym radzić. Nauczyciel często nie ma na ten temat feedbacku. Wiedzą o tym za to inni uczniowie, którzy czasem próbują jakoś pomóc, łączą się, żeby sobie nawzajem dawać korki. Bardzo niepokojące jest to, że mamy narzucony od góry ten obowiązek realizacji podstawy programowej, tak jakby nigdy nic się nie działo. Nikt nie powiedział: zbierzmy grupę ekspertów z każdego przedmiotu i zastanówmy się, co jesteśmy w stanie zrobić przez ten czas, który pozostał do końca roku szkolnego – ustalmy jakieś minimalne minimum, może jedną czwartą tego, co było zaplanowane do realizacji. Niestety, zazwyczaj w rzeczywistości wygląda to inaczej: na przykład jedną czwartą nauczyciel realizuje na lekcji online, trzy czwarte przekłada na zadania domowe, a są też tacy nauczyciele, którzy w ogóle nic nie realizują i tylko wysyłają informację: ,,Na jutro proszę zadania odtąd–dotąd, a na pojutrze odtąd–dotąd”, i uczeń realizuje to sam. Jeżeli ma rodzica, który może mu pomóc, to pół biedy, a jeżeli nie ma takiego rodzica, no to zostaje z tym sam.

JS: Ja myślę, że ten kryzys koronawirusowy pokazuje również kryzys polskiej edukacji w ogóle. Nie na darmo cały czas mówimy o przerabianiu podstawy programowej. Specjalnie używam tego brzydkiego słowa ,,przerabianie”, bo de facto my ją przerabiamy, nie patrząc na to, czy ktoś ją uchwycił, czy nie uchwycił, realizujemy rozdział za rozdziałem. Już dawno zapomnieliśmy, że istnieje podstawa programowa, z którą możemy naprawdę elastycznie postępować. Ale mamy książkę, którą trzeba przerobić. Obserwuję, jak bardzo wyszło szydło z worka – okazuje się, że my w ogóle nie jesteśmy przygotowani. Nauczyciele technicznie, i to czasami nie jest ich wina, ale również nie wszyscy uczniowie są cyfrowymi tubylcami, którzy nie potrzebują od nas żadnej pomocy. Absolutnie zgadzam się z Marcinem, że ktoś powinien powiedzieć: ,,Stop, zawieszamy przerabianie podstawy, spróbujcie zrobić to i to, i będzie super”.

MZ: Na pewno zacząłbym słuchać nauczycieli, praktyków, naukowców, którzy robią badania, i oparłbym podejmowane decyzje na twardych danych i na doświadczeniu osób, które zgłaszają praktyczne problemy i proponują praktyczne rozwiązania.

JD: Podpisuję się pod tym, co mówił Marcin – że trzeba w końcu zacząć słuchać. Reformy, już nie mówiąc o tej ostatniej, zazwyczaj były przeprowadzane tak, jakby się przesuwało pionki na planszy, rzucało hasłami. I reformy, i debata publiczna o edukacji toczą się na poziomie emblematycznym. Jest hasło ,,drożdżówki” i rozmawiamy o drożdżówkach, a nie o tym, czy dzieci orientują się, jak się odżywiać prawidłowo i czy to jest dla nich istotne. Tak samo było z likwidacją gimnazjów – krążyła plotka, że w gimnazjach się dzieją złe rzeczy, więc najlepiej je zlikwidować, wtedy nie będzie problemu. 

Chciałem jeszcze wrócić do prowadzenia lekcji online. Jakie są najlepsze metody prowadzenia lekcji zdalnych, tak żeby walczyć ze spadkiem energii uczniów?
JS: Jestem przedstawicielem szkoły, która mówi, żeby jak najmniej zwracać na siebie uwagę: jak najmniej wykładu, tylko wstęp, zadanie, powrót do nauczyciela i omówienie. Ucząc historii, często proszę uczniów, żeby najpierw zapoznali się z jakimiś materiałami, z jakimiś punktowymi pytaniami. Natomiast nie będę mówił do ikonek, za którymi oni się zamykają, a ja nie wiem, co tam robią – wolę krócej, ale aktywniej.

MZ: Próby realizowania 45-minutowych lekcji online tak, jak robiliśmy do tej pory w murach szkoły, są skazane na niepowodzenie – prędzej czy później. Można powiedzieć uczniom: „Słuchajcie, wybierzcie sobie dobre miejsce do tego, żeby uczestniczyć w lekcji. Możecie się położyć na pufie, na łóżku”. Ja na przykład na studiach dyplomowych, uczestnicząc w sesji z WebExem, plewiłem ogródek. 

JD: Ja mam trochę odwrotnie niż Jacek, bo dużo mówię, niestety. Odnoszę wrażenie, że mówię nawet więcej, niż mówiłam, bo trudniej mi rozmawiać o tekstach – a sednem pracy nad tekstami jest rozmowa o nich, interpretacja, która wykuwa się w jakimś dialogu. Online to jest dużo trudniejsze. Z drugiej strony mam przekonanie, że to, co mówię, musi być bardzo wizualne, że dużo więcej wysiłku muszę wkładać w prezentację, zdjęcia, fragmenty filmów. Takie rzeczy oczywiście pojawiają się też na ,,normalnych” lekcjach, ale tam łatwiej można opierać się na energii pomiędzy ludźmi. Teraz, online, potrzebuję większej liczby tych różnych bodźców, ale nawet najbardziej urozmaicone formy mogą się i tak w pewnym momencie przejeść, i mam wrażenie, że teraz jest ten moment. Zmęczenie tym, że jesteśmy cały czas przebodźcowani. Dlatego próbujemy wymyślać dzieciom zadania, które można zrobić zupełnie poza komputerem – zbudowanie czegoś, napisanie na kartce, narysowanie.

JS: Pamiętajmy też, że jesteśmy zmęczeni rokiem szkolnym, który już się zbliża do końca. Natomiast zgadzam się z tobą. Jestem tak zmęczony po trzydziestominutowym spotkaniu online z uczniami, jak nigdy się nie czułem po najtrudniejszych lekcjach.

JS: Tak czy inaczej, wydaje mi się, że kiedy z tego wszystkiego wyjdziemy, to będziemy mądrzejsi – i nie chodzi mi tylko o e-narzędzia, ale w ogóle o narzędzia dydaktyczne. To nas jednak zmusiło do używania takich rzecz, których już się nie oduczymy, i wiele z nich będziemy wykorzystywać dalej.