Indywidualne źródła ciepła
Claire Keegan, fot. Frédéric Stucin

Indywidualne źródła ciepła

Jakub Zgierski

„Drobiazgi takie jak te” to książka w najogólniejszym sensie wymierzona w przestępcze organizacje Kościoła katolickiego. Keegan skupia się jednak na świadku i jego sumieniu

Jeszcze 3 minuty czytania

Mieszkańcom irlandzkiego miasteczka New Ross jest zimno. Nadchodzi Boże Narodzenie, Eileen piecze świąteczny keks, ale mróz za oknem nie jest tego rodzaju, jaki wspierałby sprzedaż kaw cynamonowych. To ziąb biedaków, którzy nie ogrzewają się ciepłem systemowym z podmiejskich elektrociepłowni. Dla nich spalanie węglowodorów to wciąż zadanie intymne – realizowane własnoręcznie, o ile ich stać, poprzez obsługę piecyka, rozpałkę, drwa, kozę, kopciucha.

Billowi Furlongowi jest ciepło – ma antracyt, bo nim handluje. Jako dystrybutor opału staje się w zimie rozgrywającym – graczem obrotowym, od którego zależą ludzie ze wszystkich klas społecznych, w tym „członkowie wpływowych rodzin rolników i ludzi interesu, cali w wełnach i tweedach”, „radny w wełnianym płaszczu, z łańcuchem na wierzchu”, ci, którzy w kościele „kroczą na sam przód, roznosząc zapach mydła i perfum”, a nawet sam kościół w postaci zakonnic z azylu magdalenek. Ale spotyka też tych, których na wiadro węglowodorów nie stać, „nieszczęśliwców, którzy mieszkają w domach zimnych jak bunkry i sypiają w płaszczach”. Raz widział młodziutkiego ucznia, który chłeptał mleko z kociej miski za plebanią.

Kruchy lód

„Drobiazgi takie jak te” są industrialne i baśniowe, osnute miękką mgłą, światłem gazowych latarni. Jest tu jak w „Dziewczynce z zapałkami”, „Świątecznej opowieści” – w każdym razie jest to świat dawny, który moja wyobraźnia połączyła z początku z bezpiecznie odległymi, niezbyt wyraźnymi obrazami „głodu dawnej Irlandii”. Dopiero trzy trzeźwiące słowa na stronie dwudziestej – „Był rok 1985” – sprawiły, że Dickensowski baśniowy moralitet został nagle obsadzony współczesnymi biedakami z filmów Mike’a Leigh. Zamknięto stocznię. Fabryka nawozów prowadzi masowe zwolnienia. Handlarze zabijają witryny deskami. Firmy „stają na amen i równie dobrze mogłyby sprzedawać lód Eskimosom”.

Claire Keegan, „Drobiazgi takie jak te”. Przeł. Krzysztof CieślikClaire Keegan, „Drobiazgi takie jak te”. Przeł. Krzysztof Cieślik, Czarne, 96 stron, w księgarniach od listopada 2022Rodzina Billa i Eileen, a także ich pięciorga córek, trzyma się na powierzchni – choć lód trzeszczy im pod stopami. Billowi trudno odpocząć, bo prowadzi nieustającą analizę zagrożeń. Czy silnik dostawczaka zapali na mrozie? Czy ceny na hurcie nie wzrosną? Skrupulatna zapobiegliwość Billa na razie wystarcza, by ochronić rodzinę przed długami. Dziewczynki dobrze się uczą, starannie klękają w kościele, uprzejmie dziękują w sklepie. Gdy jest im zimno, zapinają ciepłe kurtki. Gdy śpiewają w świątecznym chórze, wyglądają w oczach ojca „tak, jakby były na miejscu wśród tych wszystkich ludzi”. Za rok, przy dobrych wiatrach, założy im szczelne okna od frontu.

Bill stoi przy piecyku, zajada z rodziną chleb z pastą drożdżową, jest przytulnie i świątecznie, tylko coś ściska go w gardle. A co, jeśli ten wieczór już się nie powtórzy? „Najłatwiej na świecie jest wszystko stracić”, myśli. Podobną scenę odgrywa teraz, na swój sposób, wiele polskich rodzin. Opiekunki i opiekunowie domowych budżetów czują, że – jak pisał Piotr Ikonowicz o polskiej klasie średniej – „żyją tylko lekko ponad granicą biedy”. Diagnozy społeczne i wskaźniki inflacyjne – w obecnej temperaturze zdarzeń – szybko krzepną w coś konkretnego, twardego i szorstkiego, co stoi w gardle i nie pozwala wziąć głębszego oddechu. Od katastrofy, czujemy, oddziela nas cienka i podatna na przypadkowe zniszczenie warstwa ochronna – ścianka z gliny i śliny, odnawiana codziennie kosztem ciężkiej pracy własnych rąk. Wystarczy jeden zły ruch w miejscu pracy, choroba, kryzys w branży, aby nagle wszystko się pokruszyło. Niektórzy noszą w sobie ten lęk od dzieciństwa. Drżą na myśl, co będzie, jeśli stracą siły i nie będą mogli pracować tak intensywnie jak teraz. Chcieliby, aby ich dzieci – nieświadome i przywileju, i zagrożenia – świeżo przybyłe do cichej zatoki klasy średniej, bezpiecznie się w niej zakotwiczyły. Pokładają nadzieję w zabawkach edukacyjnych i nauce jazdy konno, tak jak Bill fantazjuje o zakupie encyklopedii – talizmanu lat 80., chroniącego przed deklasacją i swoim ciężarem zaświadczającego o tym, że wszystko może się rozpaść w każdej chwili.

Ta gula, odczuwana intymnie przez tysiące ludzi, stała się niedawno sprawą publiczną, przedmiotem opiekanym na twitterowym ogniu. Część lewicowych kont, w reakcji na sprytny tytuł pewnego artykułu w „Wyborczej”, w instynktownym odruchu moralnym odmówiła klasie średniej prawa do współczucia. Kto opłaca mieszczańskie atrybuty (leasing samochodu, lekcje tenisa) – lub, jak Bill, kupuje swojej rodzinie wszystkie wymarzone prezenty – ten jest ślepy na biedę, więc na biedę zasługuje. Keegan, jakby chciała nam pomóc w zweryfikowaniu tego au rebours protestanckiego założenia, wysyła mikroprzedsiębiorcę Billa Furlonga w niebezpieczną podróż.

Podróż zimowa

Mieszczuch Bill im bardziej się boi o własny status, tym większą odczuwa determinację, „by przeć naprzód, nie wychylać się i nikomu nie podpaść, by dalej utrzymywać swoje córki i patrzeć, jak sobie radzą, jak kończą edukację w Świętej Małgorzacie, jedynej dobrej szkole dla dziewcząt w mieście”. To pozornie neutralne zdanie wybrzmiewa w połowie tej, mającej nieco ponad 90 stron, noweli jak zwiastun zbliżającego się niebezpieczeństwa z powieści grozy.

Potężna bryła klasztoru Magdalenek, z mnóstwem wysokich lśniących okien, otoczona starymi drzewami, na których nocują stada wron, rzuca gotycki cień na miasteczko. Kościół trzyma pieczę nad lokalną elitą. Podczas świątecznego kiermaszu zakonnice „krążą, doglądając wszystkiego i rozmawiając z kilkorgiem zamożniejszych rodziców”. Nikt się nie wychyla, bo wychylanie się grozi upadkiem.

Pewnego dnia Bill przyjeżdża do ponurego klasztoru z węglem i przy okazji, chcąc nie chcąc, widzi coś, o czym tacy jak on – w szczególności tacy jak on – na co dzień ostrożnie milczą. Siostry zaraz potem opadają go, częstują herbatą i w końcu wypuszczają, skołowanego, zagadanego. Bill odsuwa od siebie myśli o incydencie, co skutkuje zupełnie nowym rodzajem dyskomfortu. Bill ma prawie 40 lat i wszystko poza córkami wydaje się nie mieć dla niego sensu. Bill wolałby, żeby zamiast niedziel były poniedziałki. Bill chciałby zatracić się w pracy. Ale to nie pomaga. Bill wzdycha, obserwując wrony rozszarpujące zawartość śmietników. „Jak wyglądałoby życie, gdyby dano nam czas na przemyślenie różnych rzeczy?” „Gdzie nas zaprowadzi takie myślenie?” – odpowiada Eileen. „Myślenie tylko człowieka przygnębia”.

Tak rozpoczyna się, rozpisana na kilka porywających scen, walka Billa Furlonga o własną duszę. Stężenie odruchu empatii powoli się rozluźnia, zasłona moralnego wyparcia powoli opada, a wszystko to dzieje się w pięknej końcowej sekwencji pozornie bezcelowego spaceru, wypełnionego wspomnieniami, myślami niekonkretnymi, nie-o-tym, które bezwiednie zaprowadzą Billa z powrotem do klasztoru.

Morał

Pisanie Keegan jest niespieszne i kojące, zdania zdają się płynąć donikąd, w ślad za myślami bohatera – jakby to była szeroka, rozlewna powieść, a nie krótka nowela. Styl doskonale maskuje kontury opowieści, do tego stopnia, że dopiero po zamknięciu książki orientujemy się, co właściwie przeczytaliśmy – a mianowicie chrześcijański moralitet w formie esencjonalnej, pozytywistycznej, świątecznej noweli, osnuty wokół historii kobiet torturowanych i zmuszanych do niewolniczej pracy w pralniach prowadzonych przez tak zwane azyle sióstr magdalenek.

W 1993 roku na terenie jednego z nich odnaleziono 155 zakopanych ciał. Późniejsze badania wykazały, że podobny los spotkał w XIX i XX wieku kilkadziesiąt tysięcy innych kobiet. W roku 2013 rząd irlandzki ogłosił przeprosiny i program rekompensat. W 2018 roku papież Franciszek „był zszokowany”, gdy dowiedział się o sprawie.

Książka Keegan jest więc, owszem, w najogólniejszym sensie, wymierzona w przestępcze organizacje Kościoła katolickiego. Ale nadużycia świętych władz i współwina władz świeckich nie są głównym tematem „Drobiazgów”. Są rzeczą. Twardym jądrem opowieści; faktem podanym w krótkim posłowiu. Oprawca jest oprawcą, ofiara ofiarą, przemoc przemocą, a Keegan skupia się na kimś innym – na świadku i jego sumieniu.

Wymaga się od niego, balansującego na cienkiej linie, aby się wychylił. A nawet – skoczył. Bill Furlong wolałby może usiąść przy ciepłym piecu i zapomnieć o tłuczonym szkle wieńczącym mur klasztoru i o dziewczynie, która poprosiła go, żeby zabrał ją nad rzekę, żeby mogła się utopić. Ale jednocześnie Bill Furlong, właściciel firmy z branży energetycznej, zastanawia się, nie myśląc jednak o tym wiele, jaką cenę jest w stanie zapłacić za ciepło, które może powinien dostarczyć innym. Te rozważania dzieją się, jak powiedziałem, bezwiednie. Trochę jak trawienie. Bill myśli więc też o tym wieczorze, kiedy pomylił kierunki, zatrzymał ciężarówkę i zapytał: „Dokąd dojadę tą drogą?”, a staruszek wycinający sierpakiem osty we mgle powiedział: „Gdzie tylko zechcesz”.