Po co na świecie są festiwale?
Publiczność na Pannonica Festival, fot. Maciej Talar

17 minut czytania

/ Muzyka

Po co na świecie są festiwale?

Jacek Świąder

Po pandemicznych latach 2020–2021 promocja znów jest głośna jak dawniej, gwiazdy wracają, bilety drożeją – normalne historie z dziejów kapitalizmu. I ich rewers – pieniędzy w kieszeni zrobiło się mniej, a wycieczki stały się mniej beztroskie. Okazało się, że da się żyć bez festiwali

Jeszcze 4 minuty czytania

„Kiedyś było lepiej” – powiedział każdy. „To już nie to co kiedyś” – powiedziała każda. Już w drugiej połowie lat 80. rodzimi „countrowcy” narzekali, że odbywający się od 1982 roku Piknik Country w Mrągowie – niegdysiejsza „oaza wolności i autentyczności” w amerykańskim stylu, stworzona w opozycji do opresyjnego PRL-u (czy nie za szybko po ogłoszeniu stanu wojennego?) – się popsuł. Zostały po tym ślady w ówczesnej prasie: rozczarowanie tym, że polscy artyści coraz częściej nieudolnie kopiują amerykańskie wzorce, zamiast grać „po swojemu”. Że ta wyobrażona amerykańska wolność, odtwarzana co roku na Mazurach, zrobiła się jakoś mniej amerykańska niż podczas pierwszych edycji, choć przecież mało kto mógł mrągowską Amerykę skonfrontować z rzeczywistą. Która zresztą już wtedy od dawna była atrapą, ale nie w tym rzecz.

Z badań i obserwacji Anny Dudy – autorki najciekawszego tekstu w wydanym pod egidą Uniwersytetu Jagiellońskiego tomie „Spaces of diversity?” – wynika, że w latach 80. w Mrągowie zdaniem uczestników było gorzej niż kiedyś, w latach 90. krytykowano komercjalizację Pikniku, a dziennikarze nazywali go „balem maskowym”, a późniejsze lata to już w ogóle upadek. Włącznie z odwiedzonym przez badaczkę Mrongoville, ponurą, porzuconą kopią „miasteczka z Dzikiego Zachodu”. Samo Mrągowo dość nieudacznie szczyci się Piknikiem. W centrum miasteczka – nie zgadlibyście – na placu Unii Europejskiej oraz skwerze Jana Pawła II Anna Duda znalazła stoiska z tanimi kapeluszami, słodyczami, jedzeniem w rodzaju chleba ze smalcem. Jeden ze sprzedawców zagadnął ją: „Rozejrzyj się. Czujesz atmosferę country? No właśnie. Czasem puszczają disco polo, żeby przyciągnąć tłumy”. Takie miejsca starzy piknikowcy omijają z daleka.

Spaces of diversity? Polish music festivals in a changing society, zbiór esejów pod redakcją Karoliny Golemo i Marty Kupis, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 219 stron, w księgarniach od stycznia 2023„Spaces of diversity? Polish music festivals in a changing society”,
zbiór esejów pod redakcją Karoliny Golemo i Marty Kupis.
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 219 stron,
w księgarniach od stycznia 2023
Duda kapitalnie, z nienaukowym wigorem opisuje publikę przyjeżdżającą do Mrągowa niejako z obowiązku, w poczuciu, że bez niej festiwal obumrze. Ci „prawdziwi” festiwalowicze – jakkolwiek ich nazwać: diehardzi, strażnicy dziedzictwa, wtajemniczeni, bywalcy – tworzą wyższą kastę. Na ogół nie jest ona zamknięta, ale przynależność do niej wymaga wysiłku. Dawniej, za komuny czy przed muzyką w chmurze, ten wysiłek był związany ze znajomością muzyki, z docieraniem do płyt czy kaset, z szyciem oryginalnych strojów. Dziś często chodzi o pieniądze – szalik Unsoundu kosztuje 44 dolary. Właściwa prezencja na Pikniku Country kosztuje i dolary, i wysiłek („Jednak najważniejszym atrybutem jest kapelusz (…) Festiwalowicze na ogół podkreślają, że kapelusz albo dostali od kogoś z USA, albo sami kupili go podczas wizyty w USA. Stan, z którego pochodzi kapelusz, ma znaczenie, najlepiej, gdy jest to jeden ze stanów Środkowego Zachodu lub inny, bezpośrednio związany z kowbojską tradycją” – tłum. JŚ). Z drugiej strony autorka artykułu o mrągowskim festiwalu odnotowuje, że polscy kowboje i kowbojki, rozczarowani degrengoladą muzyczną ulubionej imprezy, tworzą coś „ekstremalnie autentycznego” na festiwalowym kempingu. Coś niezwiązanego z pieniędzmi. Tam, wśród pomalowanych kolorowo samochodów, wśród namiotów i amerykańskich flag na masztach, panuje szczególna swobodna, familiarna atmosfera. Wymarzony substytut amerykańskiej wolności? Nie, prawdziwy klimat „starego Mrągowa”.

Historia o tym, że na pełne doświadczenie festiwalu X składa się spędzenie części imprezy na polu namiotowym – razem z ludźmi o podobnych zajawkach – nie jest nowością. Powtarza się ona w relacjach bywalców wielkiego Open’era, średniego Taurona Nowa Muzyka czy imprez z innej bajki, jak SlotArt w Lubiążu, a nawet Hip-Hop Kempu w Hradcu Kralovem. Choć każde z tych pól namiotowych ma inny klimat, a niektóre imprezy proponują „kemping deluxe” z własnym domkiem czy przyczepą. Badania potwierdzają, że życie jest nie tylko pod scenami. Najważniejsze są zabawa i bycie z innymi.

Ubrani w skórzane kapelusze, dżinsy, kraciaste koszule, kowbojskie buty i kamizelki uczestnicy i uczestniczki Pikniku Country wydają się zuniformizowani. Są jednak odpowiednikiem ubranych od stóp do głów w czerń wyznawców Unsoundu, piętnowanych przez Tomka Lipińskiego jarocińskich „punków w mundurkach” czy zdobiących się gotyckim makijażem bywalczyń i bywalców Castle Party w Bolkowie. To identyfikacja jak każda inna, choć przejawy „bycia festiwalowiczem” bywają różne: znajomość programu, liczba zaliczonych edycji danej imprezy, wspaniałe osobiste historyjki, wspomniane przed chwilą wiedza albo wygląd.

Podświadomie napisałem o „wyznawcach”, ale już samo słowo „festiwal” wskazuje na pierwotne święto, czas świąteczny. Jego funkcją od pradawnych czasów było odnawianie społeczności. W przypływach rigczu sami postrzegamy siebie jako wyznawców czy szalikowców zespołów, artystów, reżyserów, galerii sztuki, cyklów imprez, wreszcie samych festiwali i ich kuratorów. Skoro pojechaliśmy raz, spodobało się nam i wracamy, to czujemy silne emocje: od bezwarunkowej akceptacji, przez wyrozumiałość, po zniecierpliwienie. To z nich wynikają złośliwości i szyderstwa, jak w facebookowych profilach ze słowem „scumbag” i nazwiskiem tego czy owego dyrektora.

*
Czytając książki naukowe dotyczące polskich festiwali – wspomniane „Spaces of diversity?” oraz „Uwierz w festiwal” wydane przez Książkę i Prasę, a firmowane w głównej mierze przez ekipę z poznańskiego UAM oraz socjolożki z UMK i UW – doszedłem do wniosku, że nie oszalałem. To normalne, że Off Festival 2012 z The Stooges, Swans, Savages i Stephenem Malkmusem (a to tylko wykonawcy na literę S, i to nie wszyscy) wydaje mi się dziesięć razy ciekawszy niż Off Festival 2022 (na którym zresztą było całkiem miło). Były czasy! Zgodzą się ze mną fani Pannoniki w Barcicach nad Popradem i Innych Brzmień w Lublinie. Wielu z nich powie, że chodzi o klimat, poczucie wolności, o przyjaciół i nowych znajomych. Tak wynika z Uwierz w festiwal.

Siedmioro autorek i autorów tej książki w latach 2019–2021 badało wartości niesione przez festiwale muzyczne. Zespołem kierował Waldemar Kuligowski, jeden z największych specjalistów od festiwali. Antropologiczne badania terenowe przeprowadzono kolejno na Festiwalu Piosenki Niezłomnej i Niepodległej w Krakowie (2019), Ostróda Reggae Festivalu, Pieśni Naszych Korzeni w Jarosławiu, Festiwalu Muzyki Etnicznej „Korzenie Europy” w Warszawie (wszystkie 2020), Rocku na Bagnie w Goniądzu, Pannonice w Barcicach i Jazzie nad Odrą we Wrocławiu (wszystkie 2021). Badacze dokonali również dwóch „rozpoznań” na Soudedicie w Łodzi (2020) oraz Pol’and’Rock Festivalu w Makowicach-Płotach (2021). Obserwowali, zrobili kilkaset ankiet i wywiadów.

Uwierz w festiwal. Aksjonormatywne wymiary współczesnych festiwali muzycznych w Polsce, praca zbiorowa. Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, 256 stron, dostępna w księgarniach od grudnia 2022„Uwierz w festiwal. Aksjonormatywne wymiary współczesnych festiwali muzycznych w Polsce”, praca zbiorowa.
Instytut Wydawniczy Książka i Prasa,
256 stron, w księgarniach od grudnia 2022
Czy wyniki badań są odkrywcze? A skądże. W jakimś stopniu są zgodne z moimi nieuczonymi obserwacjami. Czasem wybiorę się na jakiś festiwal, rozpoznawszy wcześniej „kto będzie” (ze znajomych oczywiście). Lubię osobiste i wspólne mitologie. Wcześniej, jako obserwator-dziennikarz i uczestnik, nie zdawałem sobie sprawy, dla jak wielu uczestników line-up muzyczny jest tylko pretekstem do wizyty na festiwalu, bo w rzeczywistości liczy się – jak wspomniałem wyżej – rodzaj wakacji, osobnego czasu spędzonego w sprawdzonym towarzystwie i dającego szansę spotkania nowych ludzi. To, co wybadano za grant Narodowego Centrum Nauki, już wiedziałem, mimo że moja grupa badanych jest inna – za dużo w niej osób jeżdżących na festiwale zawodowo oraz takich, których decyzja wynika z muzycznego geekostwa. Sprawdzają one, czy dany artysta scenicznie jest ostatnio w świetnej formie; wiedzą, kto gra w zespole gwiazdy na danej trasie; przyjeżdżają z daleka na chwilę, żeby zobaczyć konkretny koncert.

Dobór festiwali, na które wybrali się badacze, może budzić wątpliwości (bo tak konkretny zestaw obiecuje konkretną wiedzę, a książka zawiera sporo ogólników), ale „Uwierz w festiwal” daje rozeznanie w tym, kim są i za czym podążają uczestniczki i uczestnicy. Chodzi o klimat i ludzi, a także zabawę, zawieszenie zasad, karnawał. To koncepcje sprzed wielu lat. Brakowało mi w tych badaniach głosu wolontariuszy, ochroniarzy, ekip sprzątających, mieszkańców. Chętnie poczytałbym o relacji, jaka łączy ich z uczestnikami, a także z dyrektorami festiwali. Niestety, w tym przypadku musimy polegać na twierdzeniach organizatorów, których badacze rzadko pytali o obsługę, pracowników. Kwerenda na ten temat zwyczajnie się nie wydarzyła, choć odsłoniłaby wiele mało sympatycznych wartości. Dyrektorzy tokują natomiast o programie i przestrzeni, którą starają się stworzyć. Ciekawe, że nawet ich marzenia są podobne – w niemal każdym przypadku dotyczą ekspansji, dotarcia do nowych słuchaczy, osiągnięcia stabilności finansowej i stopniowego rozwoju. Może to kwestia prowadzenia badań w czasie pandemii, gdy los wielu imprez wisiał na włosku. Inspirująco brzmi w tym kontekście marzenie Andrzeja Maszewskiego (poznański EthnoPort) o tym, by „uniknąć presji stałego rozwoju”. Pragnie on „stabilności skali, utrzymania jakości i trwania społeczności, którą udało się nam zbudować”.

Wartością badań „poznańskich” wydawało mi się właśnie to, że prowadzono je w trakcie pandemii. Badacze w tej sytuacji zrobili kolejne wywiady, niestety głównie online, z dziennikarzami, kuratorami, specjalistami z branży. Ich wypowiedzi okazały się przewidywalne. Szkoda, bo była okazja, żeby wyeksponować to, jak w 2020 roku decyzjami rządu kultura muzyczna została wygaszona; przepisy jej dotyczące były znacznie bardziej restrykcyjne niż te obowiązujące organizatorów wydarzeń sportowych (choćby odbywały się w tym samym miejscu) czy wesel. Zmienianie z dnia na dzień zasad organizowania imprez zburzyło poczucie bezpieczeństwa organizatorów i pracowników, a wielu spośród tych ostatnich zmusiło do zmiany branży – o tym nie dowiemy się wprost z „Uwierz w festiwal”. Dowiemy się natomiast, że uczestnicy kadłubowych wersji festiwali, tęskniąc za ich przedpandemiczną formą, wspierali je na wszelkie sposoby. Zachowywali karnety na kolejny rok, uczestniczyli w zbiórkach, wyrozumiale podchodzili do przesuwania terminów. Tu dopiero zobaczyłem tytułową „wiarę w festiwal”.

Same imprezy na ogół przetrwały turbulencje, choćby odbywając się „w onlajnie”, za darmo, z większym udziałem ekip wideo. Niektóre decyzje były ryzykowne: Pol’and’Rock Jurka Owsiaka w 2021 roku wprowadził obowiązkowe testy antygenowe, które uczestnicy festiwalu musieli kupić przed wejściem, i dokładne kontrole na bramkach (Pol’and’Rock, dawniejszy Przystanek Woodstock, nigdy nie był biletowany). Rock na Bagnie wpuścił jedynie posiadaczy certyfikatu szczepień, co wzbudziło internetowy opór oraz pociągnęło za sobą próbę wtargnięcia na festiwal antyszczepionkowej celebrytki.

W 2022 roku, już bliżej normalności, czymkolwiek ona jest, promocja stała się głośna jak dawniej, gwiazdy stopniowo wracały, a bilety drożały – normalne historie z dziejów kapitalizmu. I ich rewers: pieniędzy w kieszeni zrobiło się mniej, a wycieczki stały się mniej beztroskie. Okazało się, że da się żyć bez festiwali. Bo po co na świecie są festiwale? Zależy, kogo zapytać. Muzykom, wiadomo, dla zarobku. Miastom czy nawet wsiom – żeby wydać budżet przeznaczony na kulturę i promocję, a także przewinąć się przez ogólnopolskie media. Ich mieszkańcom – żeby zarobić. Publiczności – to już ustaliliśmy.

By odwołać się do Borgesa, nie da się stworzyć pełnego obrazu polskich festiwali. Wyniki badań naukowców pracujących metodą researchu internetowego, kwerendy materiałów prasowych, wreszcie wywiadów i ankiet zawsze przegrają w konfrontacji z osobistym doświadczeniem. Przecież tam byłem, wiem lepiej! Bliżej do tego doświadczenia dociera ABR (art-based research), metoda mająca uwolnić emocje uczestników i pokazać badaczom coś, czego nie dowiedzą się z formularzy i rozmów. Coś poza językiem. W przypadku „Uwierz w festiwal” ABR (oparte w tym przypadku o rysunki, które tworzyli badani) prowadziła pochodząca z Doniecka Lia Dostlieva. Ujawniły się ograniczenia tej metody: zgubny wpływ deszczowej pogody oraz dobrze znany uczestnikom festiwali problem polegający na tym, że w każdej chwili dzieje się na nich coś ważniejszego niż udział w badaniu. Efektem bywały rysunki niedokończone, a także pełne napisów, słów. Jednak relację Lii Dostlievej z badań czyta się z przyjemnością, pewnie dlatego, że w jej biogramie „artystka” poprzedza „antropolożkę”. Zaskoczyło mnie to, że bardzo negatywnie do rysowania byli nastawieni uczestnicy Ostróda Reggae Festivalu, postrzegani przecież jako otwarci. Dostlievę dziwi też to, że uczestnicy Festiwalu Piosenki Niezłomnej i Niepodległej nie poruszyli wątku katolickiego, za to narysowali najwięcej serduszek. Wreszcie, na festiwalu muzyki etnicznej bardzo często w rysunkach pojawiał się wątek spożywania alkoholu, podczas gdy na festiwalu punkrockowym nie było go niemal wcale.

*
Pomysł na „Spaces of diversity?” jest diametralnie inny. Nie było tu grupy naukowców, która wspólnie jeździłaby po kilku imprezach. Sprawa może się kojarzyć z festiwalem: w przypadku sześciu tekstów na dziewięć redaktorki zamówiły coś w rodzaju monografii konkretnego festiwalu. Oprócz wspomnianego Pikniku Country były to: Festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie, Międzynarodowe Dni Kultury Romskiej w Krakowie, Gdańsk Lotos Siesta Festival, EtnoKraków/Rozstaje oraz Akademia Sztuk Przepięknych na festiwalu Pol’and’Rock. Celem było zbadanie, czy festiwale mogą stanowić miejsce poznawania innych kultur i grup, a nawet być czynnikiem zmiany społeczno-kulturowej. W tym kontekście doniosłe dla autorów były zwłaszcza przełomowe dla Polski (a także dla muzycznych festiwali) lata 1989 i 2004.

Książka nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi na tytułowe pytanie. W przypadku Dni Kultury Romskiej (bardzo dobry artykuł Anny G. Piotrowskiej) istotna jest lokalność – rzecz dzieje się w Nowej Hucie, gdzie od początku istnienia miasta (dziś dzielnicy) obecność Romów była znacząca, a obecnie festiwal-piknik odbywa się przy dużym zainteresowaniu mieszkańców. Podobnie jak „amerykańska wolność” na Pikniku Country, rzeczywista kultura Romów konkuruje tutaj z wyobrażeniem ich dawnej kultury, a z kolei te obrazy różnią się w zależności od tego, czy mają je przed oczami Romowie czy Polacy. Znaczenie ma również tajemnica tradycyjnie otaczająca kulturę romską i stopniowe jej odsłanianie, również na tej imprezie. Jeśli szukać przestrzeni różnorodności, to właśnie w Nowej Hucie.

W inny sposób kultury przenikają się na Festiwalu Kultury Żydowskiej. Prezentuje on przede wszystkim współczesną kulturę Izraela, do tego kultury diaspor z różnych krajów, miesza nowoczesność z tradycją, mocno przyłożył się też do rozkwitu współczesnej muzyki klezmerskiej. Rodzi to pytanie dotyczące dowolnego festiwalu: jaką właściwie kulturę pozwala on poznać? To, kto organizuje festiwal, z jakich pobudek, dla kogo (w przypadku FKŻ w dużej mierze dla turystów, co nie jest przecież karygodne), jest równie ważne jak temat festiwalu, ten magnes przyciągający ludzi z „jednego plemienia”. Bez względu na to, czy chodzi o wielbicieli kultury żydowskiej, muzyki techno (Up To Date w Białymstoku) czy eksperymentalnej (Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku).

Przydatne są tu obserwacje z artykułu Joanny Dziadowiec-Greganić, która na przykładzie funkcjonujących od kilkudziesięciu lat festiwali kultury ludowej zastanawia się nad festiwalizacją dziedzictwa muzyki tradycyjnej i (jak to przetłumaczyć?) udziedzictwowianiem festiwali muzyki tradycyjnej. Festiwale stają się wizytówką miast i wsi, w których się odbywają, częścią ich oferty kulturalnej i turystycznej. Jako element dziedzictwa niematerialnego danej miejscowości lub regionu podlegają próbom zakonserwowania, zdarza się, że zostają objęte ochroną instytucjonalną. Niektóre imprezy generują zasady, których sens jest dyskusyjny, jak Festiwal Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem. Obowiązuje tam podział na kategorie: folklor w formie autentycznej, artystycznie opracowanej oraz stylizowanej. W konkursach występują artyści z odległych zakątków świata, ale pod warunkiem, że pochodzą z terenów górskich. Tego, co jest górami, a co nimi nie jest, regulamin nie precyzuje. W aplikacji trzeba podać wysokość najwyższego wzgórza lub góry w swoim regionie.

Wiemy zatem, jak rozpoznać artystę z gór. A co czyni festiwal muzycznym? Społeczność właśnie. To, że zawieszasz „normalne życie” i wchodzisz w inny tryb, w rzeczywistość, w której czujesz się u siebie. Liczy się nie to, czy miejsce jest dla ciebie nowe, czy dobrze ci znane, ale że spotykasz ludzi jakoś tam sobie bliskich, nawet jeśli jeszcze ich nie znasz. Intensywność tych paru dni może rozładować najmocniejsze baterie, a mimo to do codzienności człowiek wraca w pełni naładowany.