Nowe piosenki są na trzecim planie
fot. mat. prasowe

31 minut czytania

/ Muzyka

Nowe piosenki są na trzecim planie

Jacek Świąder

W trakcie Szigetu rozgorzała dyskusja o tym, czy artystom z Ukrainy wolno występować na tej samej scenie z Rosjanami – relacja z największego węgierskiego festiwalu muzycznego

Jeszcze 8 minut czytania

Na wyspę wolności wchodzi się przez most kratownicowy K-Hid. Między mostem a wejściem na festiwal Sziget (10–15 sierpnia) są banery powieszone na płocie. Flagi państwowe układają się w kolorowy tunel, a obok każdej są słowa w przynależącym do niej języku: „Serdecznie witamy!”. Polska na samym początku, zaraz za węgierską, gdzieś dalej ukraińska (ласкаво просимо!), jako bufor między turecką a syryjską, trochę dalej rosyjska (добро пожаловать!). W tym roku budapeszteński Sziget (słowo to oznacza wyspę) odwiedziło około 450 tysięcy osób.

I’m not OK

Organizatorzy podkreślają na każdym kroku, że festiwal jest apolityczny. Dodają jednak, że wobec rosyjskiej agresji wspierają Ukrainę – zaprosili w tym roku rekordową liczbę artystów z tego kraju. Podczas konferencji prasowej już w trakcie trwania Szigetu József Kardos, dyrektor programowy imprezy, zapowiedział występ Kazki – zespół miał nie tylko dać krótki koncert na głównej scenie, ale też opowiedzieć o sytuacji w Ukrainie i o wojnie. W programie pod nazwą grupy widniało hasło „We stand with Ukraine”. Te kilkanaście minut Kazki (czyli „opowieści”, „bajki”) wypadło między występami norweskiej piosenkarki Sigrid oraz Brytyjki Anne-Marie. Artyści pod wodzą Sashy Zaritskiej mieli kwadrans, do wspólnego śpiewania zaprosili uchodźcze dzieci z Ukrainy. W tle – na największych ekranach na całej wyspie – wyświetlane były filmy i zdjęcia zniszczeń. Towarzyszyły im wielkie napisy: „Pray for Ukraine”, „Stop nuclear terrorism”, „Free Azov”, „Russia is a terrorist state”.

„I’m not OK”, śpiewała Zaritska. W ojczyźnie zespół gra dla żołnierzy i ochotników, ostatnio wystąpił w Irpieniu dla ochotniczego batalionu Dobrobat, który pomaga ludziom odnowić zrujnowane osiedla.

Rosjanie

Tamás Kádár, dyrektor Szigetu, jeszcze przed festiwalem stwierdził wprawdzie, że organizatorzy „potępiają rosyjską agresję i wojnę” oraz wspierają pokój, ale dodał, że Sziget „nie wierzy w kulturalne embargo”. Występy Rosjan – Niny Kraviz, Phlegmatic Dogs oraz Volac – nie zostały odwołane, a jako powód podano umowy zawarte jeszcze przed edycją 2020.

Czy festiwal zachował się tak ze względu na nacisk ze strony administracji Viktora Orbána? Na pewno nie. Sziget ma umowy z władzami Budapesztu, nie centralnymi. Kádár podkreśla, że podobnie jak cała branża muzyczna na Węgrzech, liczył na rządowe wsparcie w okresie pandemii, ale nikt nic nie dostał – władza po prostu zignorowała potrzeby artystów i organizatorów imprez.

Ukraińscy muzycy domagali się usunięcia Rosjan z programu festiwalu. Stworzyli jeden front i negocjowali ze wsparciem organizacji WAMP (Всеукраїнська Асоціація Музичних Подій – ВАМП) oraz Ministerstwa Kultury Ukrainy.

Rozmowy zakończyły się deklaracją, że Sziget nie odwoła występów Rosjan, ale też nie zaprosi kolejnych, zwiększy natomiast liczbę artystów z Ukrainy. Da im wolną rękę w kwestii tego, co zrobią i powiedzą na scenie, co pokażą na ekranach i w ogóle na terenie imprezy. Jedną ze stron książeczki z programem festiwalu, zwanej tu paszportem, poświęcono stworzonej przez WAMP inicjatywie Music Saves UA, która zbiera fundusze na pomoc ofiarom rosyjskiej agresji. Miała ona stoisko w strefie NGO, gdzie jej członkowie informowali o wojnie i zbierali datki. Od początku działania Music Saves UA zgromadziła blisko 180 tys. dolarów. Na czwartej stronie okładki paszportu widniała pacyfka w barwach Ukrainy.


Gdyby natomiast ktokolwiek z Rosjan przed festiwalem udzielił wypowiedzi mającej na celu poparcie wojny, polityki reżimu albo usprawiedliwienie zbrodni – zostałby usunięty z programu. Artystów z Ukrainy było ostatecznie na Szigecie trzynastu, a z Rosji – troje. Występowali na odległych od siebie scenach, na głównej – tylko Kazka.

Wśród artystów z Ukrainy panuje konsensus, że jeśli już jechać na Zachód z koncertami, to również po to, żeby opowiadać o sytuacji w kraju. Gdyby zrezygnowali, zostawiliby uczestników festiwalu sam na sam z Rosjanami. Ukraińcy powtarzają, że ich bronią jest sztuka i w ten sposób najlepiej przysłużą się ojczyźnie. Wielu spędziło ostatnie miesiące w trasie, są świadomi, jak mało Europejczycy wiedzą o wojnie.

– Zmiana rosyjskich narracji i walka z wrogą kulturą są niezbędne, ale rzeczywistość jest taka, że obecnie w polu informacyjnym Europy praktycznie nie ma wieści z Ukrainy. Jeżeli jest możliwość zabrania głosu w przestrzeni publicznej, jako artyści jesteśmy zobowiązani robić to głośno, znacznie głośniej od oponentów – tłumaczył przed festiwalem zespół Ragapop, związany z kijowskim Centrum Sztuki Współczesnej „Dakh”. 

To nie oznacza, że jakość występu schodzi na drugi plan. Każdy wykonawca jedzie na festiwal po to, żeby jak najlepiej wykonywać swoją pracę, i mało kto czuje się dobrze w roli kaznodziei. 

Duma

Na Szigecie byłem trzy dni. Na pierwszy ogień poszedł lwowski duet Krapka;Koma. Oprócz niego na scenie Ibis x ALL Europe prezentowały się zespoły od Sasa do Lasa: od niemieckiego Pabst grającego przeciętny indie rock, przez hiszpańskie Gilipojazz z dynamicznym, brudnym punk-funkiem, po uduchowioną, inspirującą się muzyką etniczną Devę z Węgier.

Krapka;Koma na tym tle wypadła światowo. Angielskie teksty oraz internetowa, komiksowa estetyka (wideoklipy, okładki singli, naklejki, wreszcie dwa komiksowe zeszyty o przygodach zespołu) wydają się oczywistymi atutami multiinstrumentalistek Iry Lobanok oraz Alony Kovalenko, podobnie jak świetne aranżacje. Zanim jednak zabrzmiały nieco senne, delikatne piosenki – wyświetlony został film, po części animowany montaż z prostym podkładem muzycznym i hasłem „Wojna się nie skończyła. Wesprzyj Ukrainę teraz”. Mało radykalny, przypominał o sytuacji w Ukrainie i zachęcał do wspierania jej w walce o wolność, choćby słowem. Film przygotowany przez ukraiński serwis United24 (tworzący newsy po angielsku) zaproponował Sziget. Wydawało się, że koncert, jak ten film, będzie spokojny.

Krapka;KomaKrapka;Koma

– Napisałyśmy tę piosenkę 23 lutego i zarezerwowałyśmy studio nagraniowe na kolejny dzień –powiedziała w pewnym momencie ze sceny Alona Kovalenko. – Oczywiście tego dnia nie poszłyśmy do studia, obudziły nas syreny alarmu… Do nagrania nigdy nie doszło, ale ćwiczyłyśmy i dzisiaj zagramy ten utwór po raz pierwszy. Chodziło o „Firmly Standing on the Ground” – kawałek melancholijny, niepokojący, z mocnym, dwuznacznie dziś brzmiącym refrenem: „Firmly standing on the ground, would you like to play around?”. 

Na finał artystki wybrały również niepublikowaną do tej pory piosenkę „The World Is Watching” do podkładu polskiego beatboxera i producenta Przemka „Muzamana” Fryca (trochę drum’n’bass, trochę dubstep). Mając gotowy podkład, zostawiły instrumenty, stanęły na froncie sceny i podniosły razem flagę Ukrainy, by zaśpiewać. Znów włączyły ekran. Widzowie zobaczyli wybuchy domów takich jak ich własne, uchodźców takich jak oni sami, wybuch w kawiarni takiej jak ta, do której chodzą. „Russia is a terrorist state”. Obrazy z inwazji wybrane przez Krapkę;Komę skupiały się na ofiarach: martwi cywile, martwe bloki, osierocone dzieci, rozpacz. Ale także na losie zwierząt: zabitych krów, rannych kotów, psów podróżujących samochodami bez szyb, niesionych na rękach i tulonych przyjaciół. „The world watches in horror. And still. It’s only watching”, śpiewały Ira i Alona. Towarzysząca muzyce projekcja zaczęła się od napisu: „Podczas gdy będziesz oglądać ten film, Rosjanie zabiją lub zranią nawet trzech Ukraińców”.

– Ten film zrobił mój chłopak, autor większości naszych wideoklipów – tłumaczy mi po koncercie Ira Lobanok.
– Pierwszy raz wystąpiłyśmy na festiwalu, gdzie byli też rosyjscy artyści. Żądałyśmy ich usunięcia, szanujemy wypracowany kompromis, ale chciałyśmy tu być słyszalne z naszym przekazem. Zorientowałyśmy się, że nigdy nie używamy na koncertach ekranu. Stąd pomysł na film. Sensitive content, którego nie można przeskrolować – kwituje Ira.

Ciosy

W trakcie Szigetu rozgorzała dyskusja o tym, czy artystom z Ukrainy wolno występować na tej samej scenie z Rosjanami. Krytyka spadła na Krapkę;Komę również ze strony części znajomych z branży muzycznej.

– To boli, ale zdecydowałyśmy się wziąć na siebie te ciosy. Naszą decyzję o wyjeździe i rozpowszechnianiu informacji o wojnie uważamy za słuszną – mówi Ira. – Nawet jeśli w przyszłości przyjdzie nam za to zapłacić cenę w postaci braku zaproszeń od części ukraińskich organizatorów.

Brzmi to zaskakująco w kontekście wydarzeń z festiwalu w Cannes, gdzie filmem otwarcia było dzieło Kiryłła Sieriebriennikowa, a ukraińscy artyści zdecydowali się mimo wszystko pojechać. Wydawało się, że ten precedens ustala porządek rzeczy: jak zapraszają, to jedziemy, ale nie siadamy przy okrągłym stole, żadnego kontaktu, wspólnych zdjęć ani współpracy filmowej, przede wszystkim niesiemy prawdę o sytuacji w Ukrainie.

– Nasz przemysł filmowy i muzyczny nie są tak dobrze skomunikowane, jak myślisz – odpowiada Ira. – Muzycy w Ukrainie muszą od nowa się wymyślić, dziś jeśli nawet gramy na innej scenie i innego dnia niż Rosjanie, jest to traktowane jak zdrada.

– Sytuacja z Cannes była dla nas wzorem, co można robić, a czego nie wolno – komentuje Alona. – Stąd nasz film. Po koncercie miałyśmy sygnały, że ludzie płakali, wielu filmowało tę projekcję. Również cudzoziemcy. Teraz z jednej strony mamy ukraińskie komentarze sprzed festiwalu, że i tak zrobimy za mało, jedziemy tylko zgarnąć kasę, a z drugiej, po koncercie cudzoziemcy pod tym samym postem piszą, że zrobiłyśmy za dużo i za mocno, a jesteśmy gościniami tej imprezy i powinnyśmy zachowywać się stosownie.

We wspomnianym przedfestiwalowym oświadczeniu, które miało odbić argumenty hejterów, obecny również na Szigecie zespół Ragapop sugerował, żeby wygooglać, czym od lutego zajmują się Krapka;Koma oraz Postman. Otóż zajmują się zbieraniem pieniędzy na rzecz obrońców Ukrainy. Ostatnio w ciągu tygodnia Krapka;Koma zamknęła zbiórkę na forda transita. Ira i Alona pomagają dwóm konkretnym batalionom, jeden z nich działa obecnie w okolicy Zaporoża, drugi w Mikołajowie.

– Pracujemy wyłącznie z ludźmi, którym ufamy – tłumaczy Ira. – Mamy na przykład zaprzyjaźnioną ratowniczkę, która sugeruje nam konkretne zakupy. Kupowaliśmy walkie-talkie, hełmy, lekarstwa, wreszcie samochód. Od początku rosyjskiej inwazji wielu muzyków zajęło się zbiórkami i są w tym naprawdę dobrzy, bo to w gruncie rzeczy przypomina promowanie piosenek czy koncertów. Trzeba znaleźć sposób dotarcia do ludzi. Umieć zrobić wideo, może pokazać człowieka z danego batalionu, dodać angielskie napisy… Miałam te umiejętności już wcześniej, a do tego znajomych w różnych częściach świata, którzy chcieli pomóc finansowo, ale brakowało im zaufanego kontaktu. Poza tym nie można zbierać nieustannie, bo ludzie się tym męczą. Kiedy jednak przez dwa tygodnie niczego nie ogłaszam, sami zaczynają pytać o zbiórki.

20 minut

Od początku wojny Krapka;Koma nie napisała żadnej nowej muzyki. Ich priorytety są następujące: po pierwsze, zbierać pieniądze dla Ukrainy; po drugie, mówić w Europie, że wojna trwa, a Ukraińcy wciąż walczą. Nowe piosenki są na trzecim planie. Zresztą, o ile na przykład wokal można nagrać w jednym rzucie, o tyle napisać dłuższą kompozycję już nie: trudno zrobić przerwę na alarm i wrócić do pracy w tym samym miejscu.

– Przez pierwsze dwa dni od początku pełnej inwazji nie wiedziałyśmy, co się stanie – wspomina Ira. – A co, jeśli wejdą od strony Białorusi? Może pójść do obrony terytorialnej? Jestem wojowniczką, o wyjeździe nie myślałam, także ze względu na partnera.

– Zareagowałam inaczej – dodaje Alona Kovalenko. – Już pierwszego dnia postanowiłam opuścić miasto i po 52 godzinach na granicy wjechałam do Polski, stamtąd ruszyłam do Berlina i do Hiszpanii, bo znam język. Im bardziej oddalałam się od Ukrainy, tym mniej zrozumienia znajdowałam. Jaka wojna? Tymczasem w Polsce Ukraińcy są przyjmowani gościnnie, wszędzie napisy po ukraińsku i tak dalej.

Ira jeszcze wieczorem 23 lutego prowadziła zajęcia. We Lwowie uczy produkcji muzycznej, jest też inicjatorką tamtejszej odnogi programu sekretnych koncertów Sofar Sounds. Dziś obie artystki, podobnie jak zachodnia opinia publiczna, przywykły do wojny. Tyle że w innym sensie.

– W pierwszych tygodniach każdy alarm lotniczy sprawiał, że na złamanie karku biegłam po schodach z 13. piętra w dół – wspomina Ira. – Teraz myślę: aha, alarm, mam pięć minut, żeby zrobić sobie herbatkę, spakować to, co potrzebne. To jak brać ze sobą parasol, gdy zapowiadają deszcz. Lwów jest daleko od stanowisk rosyjskiej artylerii. Wiemy, że mamy 40 minut, jeśli rakieta jest wystrzelona z Morza Czarnego, a mniej więcej 20 minut, gdy strzelają z terytorium Białorusi. Teraz mają rakiety Kindżał, których nie wykrywa nasza obrona przeciwlotnicza, wtedy syreny nie wyją. Ale strzelają nimi głównie w jednostki wojskowe, bo te rakiety są drogie.

– Po pięciu miesiącach tęsknoty za Ukrainą wróciłam i zobaczyłam mój dom: życie podobne do takiego, jakie znałam, tylko zaadaptowane do warunków wojny – dodaje Alona. – Doświadczyłam też pierwszego alarmu lotniczego. Zastał mnie na koncercie Alcohol Ukulele, zespołu z Charkowa, i nikt się tym alarmem nie przejął, a najmniej zespół. Czy na charkowianach może zrobić wrażenie alarm we Lwowie? Daj spokój. Zaczęli grać piosenkę o bombie.

Krapka;Koma koncertowała w Europie jeszcze przed wojną, ale wtedy nie miały styczności z ukraińską publicznością. – Teraz jesteśmy wszędzie – śmieje się Ira. – My jeździmy na Zachód, by wesprzeć ukraińską sprawę, oni przychodzą, by wesprzeć nas! Wystarczy zawołać „Sława Ukrajini!” i wszyscy szaleją.

Spektakl

Ragapop wystąpił jako główna atrakcja programu Ukrainian Night for Freedom. Pierwotnie organizatorzy zatytułowali go Ukrainian Night for Peace, ale po rozmowach zgodzili się, że taka nazwa byłaby manipulacją w stylu Putina i Orbána. Mimo tych wszystkich ustaleń i koncesji Ragapop czuł się zobowiązany, by po Szigecie napisać w sieci: „Dziękujemy wszystkim, którzy wspierali nas przed występem, po nim i w jego trakcie”. Oczywiście, również ten zespół zetknął się z ostrą krytyką tylko dlatego, że pojechał na Węgry. A dodajmy, że gitarzysta Anton Ocheredyanyy nie uciekał przed frontem, wręcz przeciwnie, jeździł tam z pomocą humanitarną, towarzyszył zachodnim dziennikarzom, był w Iziumie.

RagapopRagapop

W Budapeszcie Ragapop dał bardziej spektakl niż koncert, oparty na debiutanckiej epce „Siasya” złożonej z utworów skomponowanych do słów lwowskiego pisarza i poety Iwana Franki. Liderki Ruslana Khazipova i Anna Nikitina zaprezentowały się bardziej awangardowo niż Kazka, Krapka;Koma czy rapowe siostry z Fo Sho. Na zazwyczaj buchającej pozytywną energią queerowej scenie Mirror Mirror opowieść Ragapopu o tożsamości, ojczyźnie i przemocy miała oprawę z twardych i ponurych industrialnych dźwięków. Zanim zaczął się spektakl, na dużym ekranie można było przeczytać komunikat: „Sztuka jest polityczna. Zawsze była. Rosja jest państwem terrorystycznym. Dajcie broń Ukrainie natychmiast”.

Ragapop przypomniał widzkom i widzom, że sprawa jest prosta: w środku Europy wolny, demokratyczny kraj został zaatakowany przez dyktaturę, w której nie ma miejsca na wolne wybory, wolne media czy prawa społeczności LGBTQ. Występowi niczym w operze towarzyszyło wyświetlanie angielskiego tłumaczenia tekstów – podobnie jak w przypadku Krapki;Komy nie traktowały one o wojnie, jednak w końcowej części koncertu za tło służyły zdjęcia zniszczonych bloków. „Nagraj nas, zapamiętaj nas, czasu jest dużo, nie musisz się śpieszyć”, śpiewały Khazipova i Nikitina.

Europa

Gdy w poniedziałek wracałem do Polski, festiwal jeszcze trwał – ostatniego dnia Szigetu miał wystąpić Postman. Koncertującego często w Polsce artystę złapałem tydzień wcześniej na OFF Festivalu, gdzie zagrał na scenie Dr. Martensa przeznaczonej dla songwriterów.

Dawniej, z zespołem 5 Vymir, Kostiantyn Pochtar grywał nawet dla dziesięciotysięcznej publiczności. Do Polski przyjechał półtora roku temu z Berlina i musiał być cierpliwy: zaczynał od domówek dla 20–30 osób, później przyszły kluby i festiwale. Na OFF-ie prowadził konferansjerkę po polsku, na Szigecie po angielsku. Lubi mieć bliski kontakt z publicznością, zagadywać ją, stanąć oko w oko z ludźmi. Na scenie jest sam – gra na gitarze akustycznej i harmonijce ustnej, wspiera się „perkusistą Jackiem”, którym operuje za pomocą stopy.

Piosenki Postmana są osobiste, intymne, naturalne – nazwałbym je nawiązującymi rozmowę. I choć w jego utworach nie dostrzegłem politycznej wymowy, muzyk patrzy na to inaczej.

– Każda muzyka jest polityczna – deklaruje. – Podczas solowych koncertów dużo opowiadam. Na festiwalach to ograniczam, bo przy tylu bodźcach ludzie nie są w stanie słuchać w skupieniu dłuższych wypowiedzi, ale muzyka, zwłaszcza folkowa, jest próbą opowieści o rzeczywistości, w której żyjemy. Ludzie, którzy mówią, że kultura i muzyka są poza polityką, albo kłamią, albo są niezbyt mądrzy.

Postman uważa, że ukraińscy artyści przynależą do europejskiej kultury. Mimo że pochodzi z Kijowa, miasta przed 2014 rokiem w dużej mierze rosyjskojęzycznego, nigdy nie przyszło mu do głowy pisać po rosyjsku. Gdy był dzieckiem, zorientował się, że wprawdzie jego rodzice mówią po rosyjsku, ale dziadkowie porozumiewają się po ukraińsku.

– Już jako pięciolatek rozumiałem, że coś tu się wydarzyło. Ciągle pytałem babcię i rodziców, o co chodzi. Zacząłem eksplorować kwestie historyczne – opowiada Kostiantyn. – Język to dla mnie vibe. Porozumiewam się w sześciu językach, ale w każdym jestem trochę inną osobą. Kombinacja dźwięków i akcentów zawsze coś z tobą robi.

Szukam w nim czegoś najbardziej lokalnego. Pytam o piosenkę „Вода” (Voda) o Karpatach, którą na koncertach wykonuje z udziałem publiczności.

– Sporo jeżdżę w Karpaty, to inny świat – opowiada Postman. – Nie chodzi tylko o przyrodę, o samotne wędrówki, gdy przez cały dzień możesz nie spotkać człowieka. Kiedy tam jestem, zmieniam się w antropologa. Lubię rozmawiać z ludźmi, pytać o instrumenty muzyczne, o zdobienia domów. Ten wspólny kod jest istotny. Kiedy się tam wybieram, jestem gościem, z szacunkiem podchodzę do osób, które spotykam, robię to, co oni robią, i nikogo nie pouczam. Dzięki temu doświadczyłem tam niesamowitych rzeczy.

„Mój kraj otaczają Morze Czarne i sosnowe lasy, góry i kilkaset tysięcy żołnierzy gotowych na rozkaz, podczas gdy liderzy ściskają sobie dłonie, zatopieni w głębokim niepokoju” – śpiewa Postman w wydanej w czerwcu dylanowskiej piosence „The Good Old World”. Od 28 lutego do 21 sierpnia nieustannie był w trasie koncertowej i zbierał pieniądze na pomoc Ukrainie. We wrześniu wraca do koncertów i zbiórek.

– Gdy zaczęła się wojna, nie było czasu na refleksję, trzeba było po prostu działać – mówi Kostiantyn Pochtar. – Umiem tylko grać, ale wierzę, że wszystko, co robimy, może mieć pozytywny wpływ na świat. I razem z Bartkiem Borowiczem [z agencji koncertowej Borówka Music] znaleźliśmy sposób na to, żeby moja muzyka ratowała życia. Bartek zadzwonił drugiego dnia wojny: «Jeśli chcemy zrobić coś ważnego, to teraz jest ten czas». Namyśliłem się i na drugi dzień powiedziałem «tak». W ciągu 20 godzin Bartek ustawił mi 25 koncertów, pierwszy już kolejnego dnia.

Przez pół roku na kameralnych na ogół koncertach Postmana udało się zebrać około 15 tysięcy euro, nie licząc zbiórek, które samodzielnie prowadzili organizatorzy występów. Na przykład w kwietniu Postman grał na szwajcarskim festiwalu Zermatt Unplugged, gdzie na rzecz Music Saves UA zebrano 102 tysiące euro.

Przesyłki

Kostiantyn może być wzorem obywatelskiego zaangażowania, ale też przejrzystości w działaniu. Zdaje sobie sprawę z tego, że nikt nie ma możliwości sprawdzenia, co robi z pieniędzmi. O wynikach zbiórek informuje na bieżąco w swoich kanałach społecznościowych, publikuje screeny, rachunki i potwierdzenia przelewów do wolontariuszy.

– Nie mieszkam w Kijowie na stałe już od jakiegoś czasu – zaznacza. – Ludzie, którzy tam zostali, lepiej ode mnie znają najpilniejsze potrzeby. Pieniądze, które zbieram, nie są wielkie, ale są szybkie. Przelew trafia na konto mojego kolegi wolontariusza w ciągu 30 minut. On od razu robi zamówienie. A musisz wiedzieć, że w Ukrainie naprawdę zajebiście działa poczta. Potrafią dostarczyć wszystko na terenie całego kraju w ciągu jednego dnia, bez względu na to, czy na to miejsce spadają bomby – dodaje Postman, na chwilę jakby zapominając o swoim pseudonimie. – Współpracuję też z organizacjami Київ Волонтерський (Kyiv Volonterskyi). Jesteśmy w stałym kontakcie i wiem, że to, na co idą pieniądze, działa, chroni ludzi. Chłopaki w strefie zero dostają niezbędne rzeczy już na drugi dzień od wysyłki.

W tytułowym utworze z ubiegłorocznej płyty „Змінілось багато, змінілось нічого” (Zminylos bahato, zminylos nichoho) Postman śpiewa: „Wiele się zmieniło, nic się nie zmieniło, zmieniło się to, co miało się zmienić”. Zaskakuje mnie teraz deklaracją, że wojna nie zablokowała go jako kompozytora, że wciąż traktuje muzykę jako sposób rozmowy „z czymś, z kimś, jednak z czymś”, czego nie można zobaczyć i dotknąć. Nie uważa się za odpornego na kryzysy i blokady twórcze, ale po półrocznej trasie wygląda na człowieka spełnionego.

– Myślałem o tym, co powinienem zrobić na Szigecie – mówi Postman. – Rozmawiałem z przyjaciółką, która była w ukraińskiej delegacji na festiwalu filmowym w Cannes. Sieriebriennikow mówił tam różne gówniane rzeczy: że powinniśmy współczuć rosyjskim żołnierzom i ich rodzinom i tak dalej. Tamta grupa jako pierwsza jechała na festiwal, gdzie mieli być ludzie z Rosji. Bojkotować taką imprezę czy jechać i zabierać głos? Uznali, że trzeba kapitalizować swoją pozycję, mówić, co się dzieje w Ukrainie. Jadę na Węgry cieszyć się czasem, który tam spędzę, ale też robić swoje. Nie myślę o tym, co specjalnego zrobić, żeby ktoś dostrzegł moją muzykę, tylko o tym, żeby powiedzieć to, co muszę powiedzieć.

Podczas koncertów nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ukraińscy muzycy grają na dwieście procent. Tak jakby na scenie, w muzyce mogli się schronić przed ciągłym sprawdzaniem informacji, troską o bliskich, byciem ambasadorami. Już po powrocie z Szigetu Postman relacjonuje, że wspaniale było zobaczyć się z przyjaciółkami i przyjaciółmi z Ukrainy, którzy przyjechali wystąpić na Węgrzech.

– Znam mnóstwo osób, które w pierwszym, drugim miesiącu wojny nie mogły wyjechać, a to, że zagrają koncert, było tylko marzeniem – uważa Kostiantyn. – Jestem szczęściarzem, bo muzyka pozwoliła mi przeżyć to wszystko. Wiem jednak, że przepracowanie traumy wojny zajmie wiele lat.

Samotność

Na Szigecie stała ściana „Before I die…”, na której uczestnicy festiwalu dopisywali swoje zakończenie tego zdania. Większość wpisów dotyczyła pokoju na świecie, miłości, tańca, bardziej przyjaznych Węgier. Było sporo żartów, ale wielkością liter wyróżniał się napis: „Before I die I want to rave on Putin’s grave”.

W reprezentacji Ukrainy na Szigecie była jeszcze między innymi Alina Pash, do dziś ostro krytykowana za to, że w 2015 roku wystąpiła na anektowanym przez Federację Rosyjską Krymie. Można było odnieść wrażenie, że musi się starać jeszcze bardziej. Na scenie w Budapeszcie Pash podarła zdjęcie Viktora Orbána z Putinem, zainicjowała skandowanie: „Hańba Rosji!”, razem z Zaritską chodziła też na koncerty Rosjan, by zawstydzać artystów, a razem z nimi bawiącą się publiczność.

Widziałem tę grupkę podczas występu producenckiego duetu Phlegmatic Dogs. Pash, Zaritska i ukraińscy uczestnicy festiwalu trzymali wysoko w górze domowej roboty tablice: „Russia is a terrorist state”, „Free Mariupol defenders”, „Go back home Russian to stop your war against humanity 1st, then play music”.

protestProtest podczas występu producenckiego duetu Phlegmatic Dogs

Niemy protest wśród świetnie bawiącej się publiczności – Ukraińcy wydawali się tacy samotni, a zarazem w jakiś święty sposób nieporuszeni wszystkim dookoła. Czasem ktoś podszedł do nich podziękować za to, że są, i dodać im sił. Wydawało się jednak, że większość uczestników festiwalu przyjechała przede wszystkim świetnie się bawić, „realny świat” zostawiając po drugiej stronie mostu wiodącego na wyspę. Trudno kogokolwiek obwiniać o to, że wolał zobaczyć Justina Biebera czy potańczyć przy jakiejś niedużej scenie techno, zamiast o północy słuchać wysublimowanych piosenek Krapki;Komy. Nie oczekiwałem po Kevinie Parkerze z Tame Impala, Australijczyku z Kalifornii, że wygłosi choć dwa zdania wsparcia dla Ukrainy.

Jak mocno może wybrzmieć przed dużą publicznością taki głos, pokazali mi muzycy Amsterdam Klezmer Orchestra, grupy obchodzącej 25-lecie istnienia, która zaczynała od występów na ulicach i w parkach. Ich wokalistą jest Alik Kopyt, mocno już starszy Żyd z Odessy, specjalista od pieśni więziennych. Między utworami zawołał on do węgierskiej publiczności: „Macie najbardziej fotogenicznego prezydenta na świecie. Nazywa się Viktor Orbán. Szczególnie dobrze wypada na wspólnych zdjęciach z Putinem! Są jak rodzina”.

Kilkanaście minut później śpiewaną po ukraińsku ciężką, powolną wersję „Zozuleńki” (Kukułki) Kopyt zadedykował żołnierzom Ukraińskich Sił Zbrojnych. Powiedział również, że aby zdusić putinowską zarazę, musimy być w Europie zjednoczeni. My, nie jakieś rządy i państwa. Nie tylko mnie przeszły w tym momencie ciarki.

Źli i dobrzy

Od momentu agresji Rosji na Ukrainę organizatorzy festiwali, którzy chcieli zaprosić artystów z Ukrainy, po negocjacjach lub bez nich, odwoływali występy Rosjan. W maju organizatorzy Movement w Detroit, The Crave w Hadze oraz PollerWiesen w Dortmundzie wykreślili producentkę Ninę Kraviz z line-upów – w przeszłości, już po bezprawnej aneksji Krymu, wyrażała ona sympatię wobec Władimira Putina i nigdy nie potępiła wtargnięcia Rosji do Ukrainy 24 lutego. Organizatorzy Sziget zostawili w programie mającą 1,9 miliona obserwujących na Instagramie Kraviz i rzeczywiście w środę 10 sierpnia wystąpiła ona w Budapeszcie.

Tego lata koncertowała już m.in. w Niemczech, Szwajcarii, we Włoszech i na Ibizie. Niedawno ukazał się jej singiel z remiksami autorstwa Four Teta czy Jurka Przeździeckiego (aka Praecox, aka Epi Centrum). Ten ostatni znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia: z jednej strony od razu po rosyjskiej agresji dołączył do akcji Solidarni z Ukrainą, dawał swoje utwory na różne kompilacje, z drugiej – w maju jego muzykę wydała firma Trip Recordings kierowana przez Kraviz. Opublikowała ona utwór Przeździeckiego „Alfa Loki” na kompilacji „All His Decisions”.

Zawartość albumu stała się jedną z przyczyn zerwania kontraktu na dystrybucję wydawnictw Trip przez holenderską firmę Clone. Jej szef Serge Verschuur, który zna Kraviz od 20 lat, dostrzegł na „All His Decisions” dumę z radzieckiej imperialnej przeszłości. Po agresji Rosji na Ukrainę Verschuur wielokrotnie prosił Kraviz o rozmowę, by poznać jej stanowisko – bez skutku. Indagowany przez media, w oświadczeniu napiętnował brak potępienia przez nią agresji, a nawet okazania empatii wobec ofiar. Verschuur podkreślił również putinowski język odpowiedzi menedżera Kraviz („chce pokoju”, „oczywiście jest przeciw wojnie”). Zarzucił jej sprzeczne z kulturą house i techno oportunizm, hipokryzję. Kraviz nie odpowiedziała. 

Trip wydawał również nagrania rosyjskiego didżeja Buttechno (czyli Pawła Miliakowa), jednego z nielicznych otwarcie krytykujących wojnę Putina. Jego utworu na „All His Decisions” nie ma. Podobnie jak Verschuur, Buttechno domagał się od Kraviz zajęcia stanowiska w sprawie wojny. Mówił, że artyści powinni wziąć na siebie wspólną odpowiedzialność i przyznać, że historycznie rosyjska polityka i kultura były na ogół „imperialistyczne i kolonialne”. Po rozstaniu z Clone i odwołaniu występów na wspomnianych festiwalach Kraviz poprzestała na ogólnikach: „To odrażające, jak zmieniły się relacje mojego kraju z Ukrainą. Jestem przeciw przemocy. Modlę się o pokój”, oraz wyznaniu, że „nie rozumie polityki i procesów społecznych”.

Wystarczającą odpowiedź na takie wynurzenia stanowi niedawne oświadczenie Zavoloki, producentki z Ukrainy pracującej w Berlinie (występowała w tym roku na Innych Brzmieniach w Lublinie). Po bombardowaniu oddalonej od frontu Winnicy napisała: „Posłuchajcie, rosjanie. Ukraińcy nigdy nie wybaczą wam ani otwartego poparcia dla wojny, ani waszego tchórzliwego «apolitycznego» milczenia – za sprawą swoich działań i zbrodniczej bezczynności wszyscy jesteście odpowiedzialni za zniszczenia i śmierć w Ukrainie. Od Rosjan słyszymy tylko wymówki w rodzaju: «Ojej, nic nie możemy zrobić». Weźcie odpowiedzialność i natychmiast zróbcie coś z waszym «krajem»”. 

Oczywiście wśród „dobrych Rosjan”, artystów ryzykujących kontrakty czy koncerty i dużo więcej, są nie tylko młodzi producenci techno. Niedawno Jurij Szewczuk z rockowej grupy DDT stanął przed sądem pod zarzutem „dyskredytacji armii Federacji Rosyjskiej”, bo podczas koncertu użył słów: „Ojczyzna to nie dupa prezydenta”. Uznany za winnego Szewczuk ma zapłacić 50 tysięcy rubli kary. Mimo to przed sądem wydał oświadczenie o tym, że odrzuca wojnę jako taką, w każdym kraju i w każdych czasach, a szczególnie wojnę Federacji Rosyjskiej przeciw Ukrainie. Podkreślił, że piosenkę „Nie strzelaj” napisał w roku 1980.

Przy okazji sprawy Szewczuka Główny Zarząd Wywiadu Ukrainy przypomniał, że otwarcie przeciw wojnie wypowiadali się również inni rosyjscy twórcy: Andriej Makarewicz, lider działającej od 1969 roku rockowej grupy Maszina Wriemieni; Boris Griebienszczikow, lider nie mniej popularnego i zasłużonego Akwarium; młodsza odeń o pokolenie indierockowa piosenkarka Zemfira Ramazanowa; punkowo-rave’owy skład Little Big znany z konkursu Eurowizji; 24-letni piosenkarz i raper Morgensztern; a także Maksym Pokrowski, frontman działającej od lat 90. rockowej grupy Nogu Swieło!

*

Na stoisku Music Saves UA na Szigecie wśród wielu zdjęć i informacji uwagę przykuwała tablica z napisem: „Artyści, których nie znajdziesz na festiwalach, ponieważ bronią Ukrainy”. Ponad dwudziestu ludzi, od najbardziej popularnych zespołów w Ukrainie takich jak Boombox i TNMK, przez Haydamaky i Liniję Mannerheima, koncertującego często w Polsce Sashę Boole’a, aż po zabitego przez Rosjan w Irpieniu Pashę Li.

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural Foundation Instytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo