Powieść krytyków (6)

Patrycja Pustkowiak

Tymczasem mecenas, nieświadomy grozy, jaką spowite było życie inkasentki, szedł ulicą Hożą, tropiąc Jot Pe. I gdy tak szedł w sierpniowym słońcu, doznał nagłego olśnienia...

Jeszcze 1 minuta czytania

Powieść krytyków (1): Juliusz Kurkiewicz
Powieść krytyków (2): Dariusz Nowacki
Powieść krytyków (3): Justyna Sobolewska
Powieść krytyków (4): Agnieszka Wolny-Hamkało
Powieść krytyków (5): Grzegorz Jankowicz

740
Powieść krytyków

Czy krytyk to niespełniony pisarz? A może każdy pisarz jest – w istocie – niespełnionym krytykiem? Dlaczego pisarzowi nie wypada krytykować literatury, a krytykowi jej pisać? I co by się stało, gdyby podobne, niepisane zakazy na chwilę uchylić? W końcu pisarzom zdarza się oceniać twórczość kolegów. Dajmy więc krytykowi literacki głos! Publikujemy kolejny odcinek powieści pisanej przez krytyków literackich.

Tymczasem mecenas, nieświadomy grozy, jaką spowite było życie inkasentki, szedł ulicą Hożą, tropiąc Jot Pe. I gdy tak szedł w sierpniowym słońcu, doznał nagłego olśnienia. „Nie chcę być mecenasem” – szepnął do siebie. Porażony rangą odkrycia, przystanął na chwilę, pozwalając, by zbłąkana mrówka zrobiła okrążenie po jego bucie. „Prawo jest takie nudne! Myślałem, że będzie jak w serialu «Ally McBeal», tymczasem rzeczywistość jak zwykle przypomina «Barwy szczęścia»… Zadumał się mecenas nad tą głęboką refleksją i gdy już, już miał wpaść w nastrój melancholijny, przypomniał sobie swoją ostatnią wypłatę. Nastrój zmienił mu się jak za przyciśnięciem guzika. „Orły Bostonu” kurwa! – warknął. – „Co najwyżej wróble Ursynowa!”.  Zdjęty wściekłością, z rozmysłem zostawił Jot Pe zmierzającego do swej kolejnej żeńskiej ofiary, i wszedł do pierwszej lepszej knajpy. „O nie, pierdolę!” – unosił się honorem na nieszczęsną Temidę. – „Nie będę dłużej frajerem u tej małej grafomanki! W dupach się poprzewracało! Napisało to to jakieś pijackie brednie, zresztą nie wiem, nie czytałem, i będzie dyktować warunki uczciwym ludziom pracy!” To myśląc, mecenas zawołał na kelnera, by ten w te pędy niósł mu szklaneczkę Jamesona na lodzie. Podwójnego.

Wbił wzrok w okno, pooglądał przechodniów, chciał coś pomyśleć, ale mu się nie udało. Fakt, bez alkoholu słabo mu to szło. Odwrócił więc głowę, by skarcić kelnera a wówczas jego wzrok spoczął ni mniej ni więcej, tylko na… największym atucie tegoż. Młody kelner właśnie stawiał przed mecenasem szklaneczkę Jamesona. Mecenas już otwierał usta, by wydobyć z nich standardową obelgę, do których przywykł przez lata wykonując swój fach, jednak widok jedwabistego… materiału spodni kelnera spowodował, że zapragnął użyć swoich ust do innych celów.

– Dziękuję bardzo! – rzekł, błyskając garniturem zębów. Przyjrzał się dobrze twarzy kelnera, utwierdzając się w przekonaniu, że ma do czynienia z cherubinem. – Mogę jeszcze prosić popielniczkę? – zapytał szybko, bał się bowiem, że to cudo zniknie na zawsze w czeluściach baru.

– Oczywiście – odrzekł kelner i wrócił po pięciu sekundach z kryształową popielniczką.

- Dziękuję, dziękuję. – kłaniał się mecenas. – Wyśmienite whisky. Pan lubi whisky?

– Wolę piwo. – odparł kelner przepraszająco się uśmiechając.

– Ach. Ja nie mogę pić piwa. – powiedział mecenas. – Jestem uczulony. Gdybym wypił piwo, to by mnie zabrało pogotowie. No chyba że pszeniczne!

Kelner uśmiechnął się ponownie i zrobił krok w tył, jakby chciał już odejść. To przeraziło mecenasa, który rzucił nerwowo: – A czy mogę jeszcze prosić o zapałki?

– Tak. – kelner po chwili powrócił z zapałkami.

– Bardzo pan miły. – rzekł mecenas i zapalił papierosa. Twarz kelnera zatonęła w dymie, jakby wszedł w radioaktywną chmurę. Uśmiechnął się już nieco mniej uprzejmie i znów podjął próbę oddalenia się ku swoim obowiązkom. Wtedy mecenas błyskawicznie podniósł do ust szklaneczkę Jamesona i wychylił ją jednym haustem.

– Jeszcze raz whisky bardzo proszę. – wyrecytował, stukając pustą szklaneczką o blat stołu.

Kelner popatrzył na niego wzrokiem, w którym było już tylko 30 procent uprzejmości. Bez słowa oddalił się, by przynieść mecenasowi kolejną szklaneczkę trunku. Powrócił i z kamienną miną postawił ją przed mecenasem. Tymczasem ten odczuł niestosowność swego zachowania. W końcu zachowywał się jak podły białas dzwoniący dzwonkiem na swego Murzyna. A przecież zawsze był socjaldemokratą!  Zawsze walczył o wolność i równouprawnienie. Ostatecznie, aby dać dobry przykład innym, sam postanowił być pedałem! Lecz teraz powodowało to cierpienie. Mecenas odkrył, że ten kastowy podryw na klienta był wielkim błędem. Godził w wyznawaną przez niego linię polityczną. I nic już nie dało się z tym zrobić. Zadumał się więc nad ponurymi kolejami życia i znów dopadły go tak typowe dla niego wątpliwości natury egzystencjalnej. Wbił smutny wzrok w okno i już, już miał udać się na emigrację wewnętrzną, gdy wtem na przeciwległej ulicy dostrzegł nie kogo innego, a słynną inkasentkę!


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.